Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 28 marca 2024

Jestem z klanu Czułych Barbarzyńców. 110 urodziny Bohumila Hrabala - 28.03.2024.

 

Wydawnictwo „Czuły barbarzyńca”, specjalista o czułego barbarzyńcy Hrabala uraczyło nas tym razem wznowieniem jednego z najważniejszych utworów mistrza bawidulskiej opowieści – chodzi o krótką powieść „Czuły barbarzyńca”. Powieść ta nie jest o Hrabalu, a raczej nie tylko o Hrabalu. Hrabal jest tutaj narratorem, wspominającym swego przyjaciela, czeskiego plastyka – Vladimira Boudnika. To on jest tytułowym „Czułym barbarzyńcą”.Był absolwentem Państwowej Szkoły Grafiki w Pradze. Z Hrabalem spotkali się w kladeńskiej hucie, gdzie, tak jak wielu intelektualistów i artystów na początku lat pięćdziesiątych, mieli poznać jak smakuje robotniczy chleb. W hrabalowskim panoptikum dziwnych ludzi zajmował miejsce szczególne – nawiedzony artysta; człowiek, któremu życie myli się z twórczością; „boży szaleniec”, dokonujący samospalenia na ołtarzu sztuki. Przez półtora roku Hrabal i Boudnik mieszkali razem w zamienionej na mieszkanie kuźni, która mieściła się na praskiej Libni. Ten legendarny lokal (dziś już nieistniejący) czasem odwiedzał ich kolejny przedziwny towarzysz – Zbyniek Fiszer alias Egon Bondy, czeski kontestator, antypaństwowy komunista, hipis i w końcu buddysta (zmarł kilka lat temu; Mariusz Szczygieł pierwszy reportaż z książki „Zrób sobie raj” poświęcił właśnie tej postaci – udało mu się odnaleźć na krótko przed śmiercią Egona Bondy’ego i porozmawiać z nim). W czasie najtęższej, stalinowskiej zimy ludzie ci potrafili radośnie żyć, czerpać pełnymi garściami z rzeczywistości i udowadniać światu, że, jak to pięknie ujął Hrabal w jednym ze swoich opowiadań z tamtego okresu, „człowieka nie da się odwszyć z wolności”.Jaka była sztuka Vladimira Boudnika? Sam nazywał ją „eksplozjonalizmem”, pisał na ten temat traktaty, a w praktyce sprowadzało się to do wykonywania na metalowych płytach przedziwnych odcisków z wiórów, śrub, kawałków drutu, przy pomocy potężnej prasy. Hrabal wspomina, że Boudnik sam eksperymentował z prasą, którą ustawiał w ten sposób, żeby zatrzymała się tuż nad podłożoną przez niego głową i takie performance wykonywał w obecności swoich kolegów z fabryki. Boudnik fascynował się złomem, ruinami, odpadami. Zawsze zatrzymywał się tam, gdzie prowadzono jakieś roboty, gdzie z rozkopanej ziemi wynurzały się industrialne tkanki kabli i rur. Fascynował go rozkład i destrukcja miejskiej przestrzeni. Z jednej strony kochał rzeczy stare i zniszczone, z drugiej uważał za piękną tymczasowość świata i jego przemijalność. Chwytał chwile, wręcz mgnienia. W całym życiu i twórczości Boudnika łatwo możemy odnaleźć inspiracje abstrakcyjnym malarstwem, które po drugiej wojnie światowej szukało sposobów na opisanie chaosu świata. Twórcą, do którego można odnieść dzieła Boudnika, jest niewątpliwie ekspresjonista Jackson Pollock ze swym agresywnym traktowaniem przestrzeni działań artystycznych. Sytuacje, które opisuje Hrabal w „Czułym barbarzyńcy” świadczą o niespotykanej wrażliwości i entuzjazmie życia, o olbrzymim temperamencie, który okazał się największym wrogiem artysty.„Te przygody mogą przydarzyć i wam” – pisał Hrabal w tekście wygłoszonym podczas wernisażu Boudnika, który miał miejsce już po jego śmierci. W szarym świecie, w którym przyszło żyć bohaterom i przyjaciołom Hrabala, potrafili oni odnaleźć radosny, prometejski płomień i nieść go ludziom. Dziś, w przebogatym hipermarkecie, jakim stała się rzeczywistość, możemy mieć problem ze zrozumieniem, o co chodziło ludziom doświadczonym traumą wojny; możemy nie zrozumieć potrzeby tego intensywnego poszukiwania sensu, która graniczyła z szaleństwem. Wszyscy bohaterowie Hrabala, także Boudnik, przypominają trochę pakowacza Hantię ze „Zbyt głośnej samotności”, człowieka odstawionego na boczny tor, podczas gdy pociąg historii pędzi na złamanie karku. Vladimir posądzany o szaleństwo nie umiał uwolnić się z obsesji bycia obserwowanym, nie umiał pogodzić się z niezrozumieniem świata, gdy on tańczył swoje życie. Lecz jeśli ktoś miałby ochotę na chwilę zapomnieć się oraz opić powietrzem i opowieścią o dziwnych ludziach, to „Czuły barbarzyńca” czeka. Bo, jak powiedział jeden z hrabalowskich bohaterów, „jak się człowiek uchleje, to nawet w Kersku może być Kilimandżaro”. Takiego literackiego upojenia życzę podczas lektury „Czułego barbarzyńcy”.

niedziela, 24 marca 2024

O filmie "Biała Odwaga" w reżyserii Marcina Koszałki


 


Inny patriotyzm



„Biała Odwaga” reż. Marcin Koszałka


Jeśli szukałbym we współczesnym polskim kinie twórców „odważnych”, to takim reżyserem byłby Marcin Koszałka – twórca bezkompromisowy, szukający trudnych tematów. Widzimy to już w jego ekshibicjonistycznym debiucie „Jakiego pięknego syna urodziłam”, gdzie sportretował swoich rodziców w sposób daleki od laurki – mówiąc bardzo delikatnie. Pójść do przodu po tak ekstremistycznym debiucie było bardzo trudno, Koszałka jednak się nie poddał i powoli tworzył swe artystyczne port folio jako operator i reżyser. W każdym przypadku twórca pozostał wierny swojej bezkompromisowej postawie.


W swojej krótkiej recenzji, poświęcam tak wiele miejsca reżyserowi, żeby chociaż pobieżnie uzasadnić, że nie było lepszego wyboru dla tematu tabu, jakim pozostaje dla naszej historii inicjatywa „Goralenvolk”, która zrzeszała kolaborujących z hitlerowcami Górali. Mamy z tym problem jako Polacy. Tak często musimy mierzyć się z oskarżeniami o kolaborację w czasie II wojny światowej, a przecież oficjalnie takiej współpracy nigdy nie było. Było tylko bohaterstwo, heroizm i tyrtejskie poświęcenie.


Na film Koszałki można zatem spojrzeć w szerszym kontekście. Cofnijmy się kilka kroków i przyjrzyjmy się polskiej historii z szerszej perspektywy – co mogło powodować, że wśród bohaterskich ludzi pojawiały się przesłanki do zdrady? I nie chodzi tu tylko o zdradę narodową, ale o zdradę drugiego człowieka. Wola przetrwania, silny instynkt samozachowawczy bierze w „Białej Odwadze” górę nad wartościami, wybory, które każe się tutaj dokonywać bohaterom przekraczają czarno-białe granice między dobrem a złem. Istotnym kontekstem mógłaby być tutaj książka i film „Wybór Zofii”. Dylematy te zostały doskonale ukazane w duecie braci Andrzeja - antybohatera (znany choćby z wcześniejszego filmu Koszałki „Czerwony pająk” rewelacyjny Filip Pławiak) i Maćka - bohatera (nieustępujący Pławiakowi ani na moment Julian Świeżewski). Do niejednoznacznych kreacji przyzwyczaił nas już Andrzej Konopka, tutaj jako filmowy Skorus gra górala otwarcie będącego zwolennikiem kolaboracji dla prywaty i własnej ambicji – niby postać jednoznacznie ciemna, ale czy aby do końca? Kolejnym przykładem niejednoznaczności jest rola Jakuba Gierszała jako nazisty ze swymi ideami i marzeniami, dla których jest gotów poświęcić człowieczeństwo.


Koszałka oparł swój film na niejednoznacznych postawach i osiągnął efekt, jakiego dawno nie osiągnęło polskie kino z gatunku widowiska historycznego. Mówię tutaj o widowisku, bo jest jeszcze jeden bohater, według mnie główny – bohaterem tym są Tatry, które zostały tutaj pokazane pięknie jak nigdy dotąd w polskim kinie. Bo Koszałka to nie tylko reżyser „trudnych tematów”, to także doskonały operator, który rozumie jak nikt inny język filmowej kamery.


„Biała Odwaga” reprezentuje inny typ patriotyzmu, niż ten do którego zdążyliśmy przywyknąć – to patriotyzm krytycznego spojrzenia na historię. I może są tutaj słabsze wątki, sprowadzające ten film na mieliznę gatunkowego romansu, to mimo wszystko wysoka nota 8/10. Jeden z najlepszych polskich filmów, jaki ostatnio widziałem, a to zawsze jest dla mnie powodem do wielkiej radości.



niedziela, 17 marca 2024

"Mroczny urok szczęki" - kilka wrażeń po premierze spektaklu "Urok likwidacji" reż. Agata Biziuk


 

Mroczny urok szczęki


To nie będzie recenzja, to tylko kilka wrażeń po spektaklu „Urok likwidacji” w reżyserii Agaty Biziuk, która miała miejsce 16. marca w częstochowskim teatrze.


Agata Biziuk przeniosła na deski teatru reportaże Piotra Lipińskiego i Michała Matysa o Polsce lat 90-tych z książki „Niepowtarzalny urok likwidacji”. Także dlatego nie podejmę się zrecenzowania przedstawienia, bo musiałbym znać pierwowzór, wniknąć w te relacje, które zachodzą między oryginalnym tekstem a adaptacją. Jednego jestem pewien – po tym, co zobaczyłem na teatralnych deskach, na pewno sięgnę po tę książkę.


Wchodzimy do typowej „szczęki” z lat 90-tych – scenę otacza blaszana ściana, jakbyśmy weszli do starego, postawionego na prędce magazynu. Początki polskiego kapitalizmu – takie prowizoryczne budowle wypełniały kiedyś bazary i targowiska. Już sama ta „szczęka” spełnia w przedstawieniu rangę symbolu – bylejakość, pozorność, tandeta fundamentu, na którym budowano nowy system. Tak NOWY SYSTEM, bo właśnie o systemie jest to przedstawienie, nie o likwidacji, ale o budowaniu NOWEGO SYSTEMU.


W pierwszej części aktorzy noszą uniformy rodem z komunistycznych Chin Mao – szare, jednakowe stroje. W takich strojach świętują nadejście nowego, 1990 roku, roku, który ma być dla nich nowym otwarciem, nową nadzieją, nowym, lepszym, kapitalistycznym światem. Ten przełomowy moment ma być także sytuacją graniczną, wyjściem z krainy socjalistycznej fikcji do prawdy konkurencji i gospodarki rynkowej.


Twórcy tego przedstawienia nie mają złudzeń – ten przełom nie był momentem równego startu dla wszystkich i dlatego zamiast wolności zaczęła się budowa nowego systemu. Zagubieni bohaterowie w swoich reportażowych historiach cały czas poszukują jakiegoś oparcia, jakiegoś przywódcy czy szamana. Obwiniają sami siebie, że nie są wystarczająco zaradni, samodzielni i pracowici. Ci bardziej świadomi nie mają złudzeń – budują własne fikcyjne piramidy finansowe, wciskają kit o rozwoju, wierze w siebie, automotywacji, ezoterycznych mocach czy kontaktach z UFO. Hochsztaplerzy zamiast elit i liderów, wciskający towar, którego nikt nigdy nie widział, składający się z marzeń, obietnic i ułudy sukcesu. Drapieżcy i ich ofiary – wszyscy zamknięci przestrzeni blaszanej „szczęki”. Czy to mogło się udać? Odpowiedź wydaje się oczywista, a hasło SUKCES jest ukazane w „Uroku likwidacji” jak kajdany nowej ideologii z nowymi wodzami.


W drugiej części aktorzy zmieniają uniformy na kolorowe, kiczowate stroje z lat 90-tych – ortalionowe dresy, wzorzyste koszule, błyszczące różem stylizacje pań to kolejna warstwa kłamstwa, za którą próbują się ukryć bohaterowie tych reportaży. Spektakl oszukiwania innych i siebie trwa w najlepsze i w przedstawieniu Agaty Biziuk nie ma końca. Objawia się ona w oczekiwaniu bohaterów na Godota, na mesjasza kapitalizmu, który wszystkich poprowadzi, nakarmi i napoi słowami prawdy, która stanie się „słowem konsumpcji”. Ten romantyczny i mesjanistyczny rys jest dla mnie w „Uroku likwidacji” wyraźny. Oto wyrwaliśmy się ze szponów socjalistycznego Babilonu i idziemy ku lepszej przyszłości. Tyle że ona się nie staje. Obietnica kapitalistycznego zbawienia wciąż pozostaje niespełniona.


„Urok likwidacji” jest przedstawieniem muzycznym, ale muzyka pełni tu dość specyficzną rolę. Porównałbym rolę tych utworów, utrzymanych w większości w stylu „electro”, do chóru, który komentuje i podsumowuje kolejne historie. Nie są to jednak radosne piosenki, które będziemy śpiewali wesoło po zakończeniu przedstawienia. Bo nastrój „Uroku likwidacji” to nie nostalgia ale melancholia – melancholia, wynikająca z poczucia, że Polska nie jest tą krainą, o której uczyli nas w szkole albo na lekcjach religii, że Polskę konstytuuje „przeciw” a nie „za”, że nauczyliśmy się walczyć, ale gdy w końcu wygramy, pozostajemy bezradni.


Nie będę w swojej refleksji, nie-recenzji, wnikał w analizę postaci granych na scenie częstochowskiego teatru (podobały mi się bez wyjątku), ani nie mam zamiaru drobiazgowo przyglądać się poszczególnym elementom przedstawienia. Niech pozostanie ta garść wrażeń i poczucie, że jest to ważne przedstawienie i że „mroczny urok szczęki” trwa, a my nadal tkwimy jej mocnym uścisku.


niedziela, 10 marca 2024

Moje Oscary 2024

  Wytypuję tutaj filmy, którym kibicuję w oscarowym konkursie. W głównych kategoriach obejrzałem wszystkie, ale jeśli chodzi o film międzynarodowy i film animowany to będą moje wielkie oczarowania, tzw. "moje kino". Opinie o tych filmach znajdziecie w poście "Kino 2024" jakby co.


Najlepszy film - "Przesilenie zimowe" reż. Alexander Payne 

Najlepszy film międzynarodowy - "Perfect Days" reż. Wim Wenders

Długometrażowy film animowany - "Chłopiec i czapla"

Najlepszy aktor - Paul Giamatti "Przesilenie zimowe"

Najlepsza aktorka - mimo, że film nie do końca "mój" Sandra Huller "Anatomia upadku"

Najlepszy aktor drugoplanowy - Robert DeNiro "Czas krwawego księżyca"

Najlepsza aktorka drugoplanowa - Da Vine Joy Randolph "Przesilenie zimowe"

Najlepszy reżyser - Jonathan Glazer "Strefa interesów" 

Najlepszy scenariusz oryginalny - "Obsesja" Samy Burch

Najlepszy scenariusz adaptowany - "Strefa interesów" - nie znam książkowego pierwowzoru żadnego z tych filmów, ale nazwisko Martina Amisa przemówiło do mnie dość mocno, scenariusz stworzył Johnathan Glazer

Muzyka - "Biedne istoty" Jerskin Fendrix

Piosenka - Wahzhazhe (A Song for My People) "Czas krwawego księżyca"

Scenografia - "Biedne istoty"

Kostiumy - "Biedne istoty"

Zdjęcia - Rodrigo Prieto "Czas krwawego księzyca" 

Montaż - "Oppenheimer"



Porównanie wrażeń po Diuna 1 i 2.


         autor "polskiego" plakatu Andrzej Pągowski 


Epos SF XXI wieku


Nie potrafię rozdzielić do końca obydwu części, więc napiszę o wrażeniach z cz.1 i 2 jako dopełniających się elementów.



Diuna cz.I\cz.II reż. Denis Villeneuve 

Diuna 1 Obejrzany kiedyś w jakimś niewydarzonym formacie monitora laptopa, nie zrobił wrażenia. Wykonałem drugie podejście już w kinie i zrozumiałem, że to epos SF na miarę XXI wieku – ta zamierzona powolność oraz dostojeństwo muzyki i obrazu pozwala odczuć z pełną mocą intencje Villeneuve’a. To monumentalne, epickie dzieło można docenjedynie na wielkim ekranie - wtedy znika powolność, a zaczyna się kontemplacja wyobraźni twórców zarówno literackiego pierwowzoru jak i jego adaptacji.

Diuna 2 nie ma tej epickiej mocy co część 1, ale ma swoje mocne momenty - na przykład kraina Harkonnenów wygląda tak, że Fritz Lang ze swoim Metropolis i cały niemiecki ekspresjonizm by jej nie wyśnił w najsmutniejszym, czarno-białym koszmarze. Diuna 2 jest bardziej przygodowa i mniej epicka od jedynki. Wszystko tu zostaje dopowiedziane, narracyjnie płynne, nie trzeba koniecznie znać literackiego pierwowzoru, żeby wypełnić wszystkie luki opowieści. Znika przez to tajemniczość pierwszej części, ale film nie drażni widza, który chce podziwiać ten spójny świat, zamiast mierzyć się z pytaniami: dlaczego? po co? 

Zarzut to, czy zaleta?


To zależy, czego oczekujemy od filmu. Jeśli chcemy podziwiać widowiskowe sceny batalistyczne i „ujeżdżanie” czerwi, to część 2 daje więcej radości. Jeśli chcemy podziwiać wielkie, monumentalne i niespieszne kino, jeśli chcemy kontemplować ten świat, oddać się filmowej medytacji, to część 1 jest po prostu filmem wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju autorskim eposem SF na miarę XXI wieku.




środa, 28 lutego 2024

Recenzja "Zbyt głośnej samotności" Bohumila Hrabala


 Sprawa pakowacza Hanti 


W składzie makulatury na ulicy Spalonej w Pradze Bohumil Hrabal spotkał w latach 50-tych Jindricha Paukerta - pierwowzór bohatera "Zbyt głośnej samotności. Mimo swoich prawie 40-stu lat początkujący pisarz, doktor praw trafia po resocjalizującej pracy w kladeńskiej hucie do praskiego skupu makulatury. Kiedy czyta się literackie wspomnienia pisarza z tamtego okresu, wydaje się, że to najpiękniejszy okres jego życia: dom na Grobli Wieczności, czyli stara kuźnia przerobiona na mieszkanie, wędrówki po praskich mordowniach (tak zwany slalom gigant, opisany także w "Głośnej samotności"),  magiczne postaci przyjaciół takich jak Vladimir Boudnik czy właśnie Jindrzich Paukert.


"Zbyt głośna samotność" zostaje wydana w 1976 roku, kiedy Hrabal był już popularnym twórcą o ustalonej pozycji przede wszystkim dzięki oskarowej adaptacji "Pociągów pod specjalny nadzorem", których był współscenarzystą. Od tamtego czasu sporo się w życiu pisarza pozmieniało. Hrabal powoli oswajał się ze swoją starością, ale na kształt książki miały wpływ wydarzenia polityczne, mające miejsce w połowie lat siedemdziesiątych. W tym czasie Hrabal był nękany przez Służbę Bezpieczeństwa jako autor funkcjonujący w dwóch obiegach literackich - tym oficjalnym i legalnym oraz samizdatowym, związanym z działaniem opozycji politycznej na czele z Vaclavem Havlem. Efektem zabiegów bezpieki było nakłonienie pisarza do wykonania gestów lojalności wobec komunistycznej władzy. Nabrało to szczególnie mocnego znaczenia po opublikowaniu przez Havla i opozycję "Karty 77",której Hrabal nie podpisał i wielu miało mu za złe jego konformistyczną postawę.


Ten ból związany z odczuwaniem swych moralnych dylematów stanął u źródła powieści "Zbyt głośna samotność". Hrabal, będący zawsze poza polityką, czuł się w tym momencie swojego życie wyjątkowo silnie uwikłany w procesy historyczne, w których uczestniczyć po prostu nie chciał. Mógł czuć się podobnie jak bohater "Zbyt głośnej samotności" - odstawiony na boczny tor i niezrozumiany. 


Tak właśnie funkcjonuje Hantia - wykształcony mimo woli pakowacz makulatury ze składu na ulicy Spalonej. Jest to człowiek wewnętrznie rozerwany pomiędzy miłość do książek a ich niszczenie. Swoją pracę traktuje jak dzieło sztuki, bowiem każda paczka sprasowanego w sześciany papieru stanowi osobistą realizację twórczą, każda ma swój indywidualny charakter, każda niesie w sobie otwartą księgę i myśl, choć nie wie o tym nikt oprócz Hanti. Jego sztuka ma zatem charakter całkowicie bezinteresowny, nikt nie wie, że sprasowany papier jest artystyczną kreacją. Tam, gdzie wielkie myśli i dzieła niszczy się w potężnych kadziach jako nikomu już niepotrzebne, tam na dnie piwnicy praskiego skupu makulatury siedzi samotny człowiek, który, kochając swoje książki, zarazem posyła je na śmierć. "Zbyt głośna samotność" to głównie opowieść o przemijającej epoce słowa pisanego.


Czas Hanti dobiega końca. W skupie makulatury na Bubnach działa już automatyczna prasa, o wiele bardziej wydajna niż zmęczony, stary człowiek, który porównuje swe dzieło do pracy Syzyfa. Prasa na Bubnach nie ma tych dylematów i refleksji, jest skuteczna i nie istnieje dla niej ilość, która mogłaby ją przerosnąć. Hantia wie, że to koniec jego głośnej samotności, którą chciał uczynić piękną. Nadchodzi czas młodych ludzi, dla których ten świat nie będzie wiecznym borykaniem się z bólem istnienia, próbą odgadnięcia sensu i pragnienia piękna. Zautomatyzowana, radosna ludzkość, która idzie dziarsko do przodu, mija obojętnie przechodzących obok, szarych i nieciekawych Syzyfów, Lao Cy i Chrystusa, Hantię. 


"Zbyt głośna samotność" to powieść tak wielowarstwowa i pełna znaczeń, że czytając ją po raz trzeci, miałem wrażenie, że czytam zupełnie inną książkę. Nie sposób w kilku zdaniach zawrzeć, o czym jest ta krótka, napisana poetyckim, barwnym językiem proza - dla każdego na pewno będzie czymś innym, bo w tym tkwi siła twórczości Bohumila Hrabala, który tworząc swój subiektywny świat, potrafił skłonić odbiorcę do stworzenia własnej wersji dzieła. Jest w tym utworze gorycz, żal i melancholia, ale jest w nim także głębokie przekonanie, że życie jest dziełem sztuki i że nie wolno nam o tym zapomnieć.

poniedziałek, 12 lutego 2024

Ksiązki 2024

 Styczeń2024


1/24 Art Spiegelman "Maus. mój ojciec krwawi historią"

Maus: Mój ojciec krwawi histor

Maus: Mój ojciec krwawi historią



Zdumienie, że akcja tego legendarnego komiksu zaczyna się w Częstochowie. Żydzi jak myszy, Polacy jak świnie. Hitlerowcy jak koty - serio? Holocaust w popkulturowym wydaniu przerażający jest tym bardziej.

2. Art spiegelman "Maus. I tu zaczęły się moje kłopoty"  


Popkultura powinna być wrogiem tematu Holocaustu - tak miałem, tak miałem nawet z "Listą Schindlera". Ale w "Mausie" jest inaczej. Komiksowy charakter opowieści jeszcze bardziej potęgował we mnie grozę Zagłady. Ta zwyczajność, "dziecinna forma", czyniły historię Władka Spiegelmana jeszcze bardziej porażającą i paraliżującą, że musiałem co jakiś czas odkładać ten pięknie wydany tom. Miałem dość. Niby myszki, kotki, świnki, pieski, ale te alegorie mówiły, że nawet zwierzęta nie zasłużyły sobie na taki świat. I oczywiście postać Władka z jego pięknie wystylizowanym w tłumaczeniu językiem - to ona sprowadza nas z bajki na Ziemię, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. 

3.  Przemek Wojcieszek "Świnie wojny" - wyd. Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu

                                                                     zdjęcie  okis.pl


 Kain i Abel – powrót do Raju


Biblijna przypowieść o Kainie i Ablu to odwieczny pierwowzór konfliktu między braćmi, który tak często odnawiany jest na kartach powieści kryminalnych. Ale czy tak często biblijni bracia powracają do Raju? Tak się może zdarzyć jedynie w kryminale „Świnie wojny” autorstwa enfant terrible polskiej sztuki, Przemka Wojcieszka !

Przemysław Wojcieszek – reżyser teatralny i filmowy, reżyser legendarnego filmu i spektaklu „Made in Poland”! Niepokorny twórca, bezkompromisowy buntownik, ostatnio autor niszowych kryminałów – debiutował kryminalnym musicalem „Berlin Heroin”, dziejącym się w Neukoln, mrocznej dzielnicy Berlina. Właśnie do Berlina wyemigrował za chlebem, gdy poszukiwał swego miejsca w świecie, po tym jak wykluczony został z grona nadziei arthousowego kina. Całe szczęście, że Wojcieszek, mimo przeciwności losu i ludzi, nie ustaje w swoich twórczych dążeniach.

W swoich podróżach i poszukiwaniach miejsca na Ziemi Wojcieszek zawędrował do Frydlandu – czeskiego miasta, leżącego w obszarze Trójstyku, miejsca, gdzie łączą się granice Czech, Niemiec i Polski. To właśnie tam umiejscowiona jest akcja „Świń wojny”. Wojcieszek opisuje Frydland jako raj na Ziemi, arkadię pływającą w morzu najlepszego na świecie piwa. Czy tę idyllę i błogie życie komisarza Borovki i jego partnerki Anički jest w stanie coś zakłócić?

Zabójstwo młodego Ukraińca – na to we Frydlandzie nikt nie był gotowy. Wsiowe kradzieże, bardziej wykroczenia niż przestępstwa do tej pory delikatnie wzburzały słodką i nudną idyllę w tej uśpionej nektarem piwa krainie. Tymczasem ukraińscy Kain i Abel właśnie tutaj rozstrzygają swoje porachunki. Borovka musi stawić czoła prawdziwemu przestępstwu, przestępstwu, które przekracza granice i nie obędzie się bez pomocy stróżów prawa z Polski i Niemiec. "Świnie wojny" to napisana żywym i barwnym językiem historia, gdzie kryminał ustępuje klimatowi knajpy i sączącego się powoli browaru.

Kryminał Wojcieszka niesie jednak głębszy sens – do rajskiej krainy docierają tytułowe „świnie wojny”, bracia, którzy stali się z powodu konfliktu śmiertelnymi wrogami, współczesnymi Kainem i Ablem, i ta brutalna rzeczywistość nie jest tak bardzo odległa. Wojna na Ukrainie, ten groźny wiatr od Wschodu, niszczy w Czechach, Niemcach i Polakach iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i braterstwa. Borovka musi przeciwstawić się zagrożeniu dla jego prywatnego raju, dla jego błogiego haju. Jak długo przyjdzie nam się bronić? - to ciężkie jak betonowy gruz ze zniszczonego rakietami wieżowca pytanie wyziera do czytelnika z niewinnej formy kryminału.

Ale od czego jest najlepsze piwo na świecie i heavy metal? Od czego są bajkowe gospody i czerstwe zdrowie ich bywalców? To są dla Wojcieszka i Borovki te wielkie idee, te wielkie wartości, za które warto walczyć i może nie tyle ginąć, co ruszyć swój tyłek znad kufla i oderwać się od hipnotycznych dźwięków Black Sabbath, byśmy nie stali się jutro „świniami wojny”.


4. Georges Perec "Rzeczy"

                                                     okładka wyd. Lokator 
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Pereca. Przeczytałem z okazji spektaklu "Życie, instrukcja obsługi" Katarzyny Kalwat w Starym, żeby choć "liznąć" tej prozy. Rzeczywiście jest to zdumiewająco aktualne mimo upływu pół wieku. Sylvia i Jerome są emblamatami swego pokolenia, ale z perspektywy czasowej kumuluje się w nich całe konsumpcyjne marzenie człowieka Zachodu - mieć zamiast być. Tę krótką powieść w dużej mierze stanowią wyliczenia pragnień, a relacje dwojga bohaterów ze sobą i ze światem są schowane za przedmiotami oraz standardem życia, o którym marzą.