Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 16 października 2011

W poszukiwaniu autentycznego świata. W poszukiwaniu autentycznego człowieka. (Andrzej Stasiuk "Dziennik pisany później")




Wielbiciele prozy Andrzeja Stasiuka znają ten świat dosyć dobrze. Dzięki specyficznemu, lirycznemu reportażowi, jakim była książka „Jadąc do Babadag” poznawaliśmy świat całkiem niedaleki, a jakże bardzo egzotyczny. Był to południowo-wschodni kraniec Europy, świat, który powstał po rozpadzie Jugosławii i Związku Radzieckiego i mieścił się z dala od atrakcyjnych, nadmorskich kurortów Morza Śródziemnego. Klimat tych reportaży to upalna szarość i gęsta od śmieci atmosfera zapomnianego zakątka Europy. Była w tych tekstach stagnacja i niekonieczność wszelkich działań w oczekiwaniu na kolejną wojnę. Był to świat, gdzie nic nie jest na stałe, gdzie wszystko jest przejściowe. Oczekiwanie – to słowo najlepiej oddaje przesłanie prozy z tomu „Jadąc do Babadag”. Czytelnik mógł odnaleźć w tej prozie także nasze polskie oczekiwanie sprzed roku 90-tego na to, aż coś się zmieni.

„Dziennik pisany później” nie pokazuje nam niczego, czego w pisarstwie Andrzeja Stasiuka nie było już wcześniej. Te same kraje, ten sam klimat – brudny i gorący, te same męskie sylwetki, ozdobione złotymi łańcuchami, z błyszczącymi w świetle południowego słońca ciemnymi okularami, ten sam wojenny letarg, ta sama cisza przed burzą. Być może jest w tej książce więcej rozgoryczenia owym męskim barłogiem i sobą, ale autor opisuje cały czas męczący magnetyzm tych miejsc i swoistą niemożność wyzbycia się fascynacji tym fragmentem świata. Jeśli ktoś lubi podróżniczą prozę Stasiuka (a ja lubię bardzo), nie będzie zawiedziony, ale poczuje zmęczenie. Będzie ono wynikać z faktu, że czytelnik ujrzy świat, który się nie zmienia i może zrodzi się myśl, że pisarz za jakiś czas powróci w swojej książce do miejsc, które się nie zmieniają i będzie o nich opowiadał jak o reliktach dawnego świata, a jednocześnie ten świat stawał się będzie coraz mniej prawdziwy.

Świat kolorowych reklam i banerów, tworzących sztuczne raje o wiele bardziej sugestywnie niż narkotyczne substancje, był dla ludzi z pokolenia Andrzeja Stasiuka marzeniem o konsumpcyjnym Eldorado. To była magia posterów z samochodami, fajkami i alkoholami z RFN-u, które tworzyły kolekcje pragnień podziwiane podczas szkolnych przerw, jeśli akurat nie trzeba było pić płynu Lugola, który miał uchronić przed promieniowaniem z Czarnobyla. Z drugiej strony szacunek dla wspaniałej radzieckiej armii i polskich żołnierzy z Dywizji im Tadeusza Kościuszki, pogromców hitlerowskich barbarzyńców i hodowanie do walki o socjalistyczny pokój. To rozerwanie tak pięknie wybuchło w latach 90-tych, gdy stary, siermiężny porządek bojowników ustępować zaczął telewizyjnej, kolorowej wizji konsumenckich marzeń o posiadaniu. Do tego dodaj Matkę Boską Częstochowską i papieża-Polaka, walczących z jednym i drugim, by ocalić przed duchową zagładą człowieka prostego. O tym polskim rozedrganiu jest ostatnia część „Dziennika...”. W swym niemal poemacie na temat duchowej schizofrenii Polaka przełomu Stasiuk próbuje oddać syntezę tego, czym staje się na jego oczach nasz kraj.

Ta perspektywa południowych, zmęczonych słońcem i wojną krain pozwala opowiedzieć Stasiukowi o Polsce, podlegającej w ostatnich dziesięcioleciach wielkiej metamorfozie. To spojrzenie pisarza, który nie odkrywa nowych lądów, ale próbuje zrozumieć samego siebie. Jako czytelnicy zostajemy skonfrontowani z autorską refleksją na temat tej części globu, w której przyszło nam żyć. I jest to pełna nostalgii opowieść o świecie, gdzie żyje się marzeniami o lepszym jutrze, gdzie nic nie jest nieustającą grą konsumpcyjnych pragnień na wyciągnięcie ręki, a wiarą w możliwość istnienia lepszej wersji rzeczywistości. Książce towarzyszą zdjęcia Dariusza Pawelca. Są to portrety osób w różnym wieku, portrety szarych, zmęczonych ludzi, ludzi pogodzonych ze swoim losem, bo jest to ich los a nie wykreowana przez medialne bóstwa iluzja.

„Dziennik pisany później” nie grzeszy świeżością motywów, które były obecne w książkach Andrzeja Stasiuka już wiele razy. Osobiście odczuwałem zmęczenie tym rozbebeszonym światem i brakiem pomysłu na wyjście z narzuconej sobie przez autora konwencji lirycznego reportażu. Nie można wszak odmówić pisarzowi wierności obrazowi rzeczywistości, który wyłania się z jego książek. Za tę uczciwość wobec samego siebie cenię pisarstwo Andrzeja Stasiuka najbardziej i jeśli ktoś oczekuje szczerej poetyckiej prozy, płynącej z wnętrza i mocnego zakorzenienia w życiowej prawdzie, to na pewno się nie zawiedzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz