Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 10 kwietnia 2012

Czeski film – śmiech i refleksja

oficjalna recenzja


Zacznę po polsku, czyli od „Rejsu”. Do dziś zachwycamy się tymi zwykłymi bohaterami, którzy nie są przecież nam najbliżsi, ale jednak w całym swoim politowaniu budzą coś na kształt sympatii. Nawet „gupi kaowiec”. Marek Piwowski i spółka odpowiadali po swojemu na klasyczne, gogolowskie pytanie: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”, a my do dziś zachwycamy się duetem Himilsbach-Maklakiewicz i improwizowanymi dialogami tych dwóch panów. „Rejs” powstał w 1970 roku, gdy w Czechosłowacji odpłynęła już Nowa Fala – jeden z najważniejszych nurtów kina europejskiego – i rozpoczął się smutny i szary okres tzw. „normalizacji” wedle założeń Gustawa Husaka, który niweczył dokonania i pragnienia twórców Praskiej Wiosny 1968. W 1983 roku brytyjski filmoznawca, Peter Hames, stworzył monografię zatytułowaną po prostu – „Czechosłowacka Nowa Fala” – do dziś najpełniejszy obraz kina naszych sąsiadów z drugiej połowy lat sześćdziesiątych.
„Rejs” przypomina styl pierwszych filmów Formana, które były tworzone w klimacie Cinéma Variétés z naturszczykami i zwykłymi ludzkimi sprawami w roli głównej. Jednak był to u Formana obraz bardzo krytyczny, śmiech, który towarzyszy obserwowaniu bohaterów, którymi jesteśmy my sami, jest u reżysera śmiechem drapieżnym. I znowu przychodzą na myśl słowa, które miał na temat Czechów wypowiedzieć Reinhard Heyndrich, jeden z czołowych nazistów i gubernator Protektoratu Czech i Moraw, który zginął w słynnym zamachu, przeprowadzonym przez czesko-słowacki desant w Pradze – „Czesi to śmiejące się bestie”. Cały czas, gdy zastanawiam się nad „czeską modą” w Polsce, myślę o tym okrutnym niejednokrotnie dystansie do samych siebie, który towarzyszy od zawsze kulturze naszych południowych sąsiadów – zaryzykuję stwierdzenie, że wyżej wymieniona postawa stała się czeską taktyką samoobrony, dzięki której umieli wyjść bez większego szwanku ze swojej trudnej historii małego narodu.
Dwa najbardziej znane osiągnięcia tego nurtu to oczywiście oscarowe „Pociągi pod specjalnym nadzorem” Menzla i „Sklep przy ulicy głównej” Kádara i Klosa. Pamiętamy o dokonaniach Formana z jego nieśmiertelnym manifestem przeciw odczłowieczeniu, jakim jest „Pali się, moja panno!”. Być może ktoś podpowie tu filmową anty-sagę o rodzinie Homolków. I czy to już wszystko? Książka Petera Hamesa traktuje powyższe filmy i reżyserów na równi z innymi. Nie miałem wrażenia, że palma pierwszeństwa przypadła tutaj Formanowi bądź Menzlowi. Autor kieruje naszą uwagę na mniej znane nazwiska i filmy, które, będąc dużo bardziej wymagającymi, zeszły na dalszy plan wobec atrakcyjnych, dzięki komediowemu klimatowi, obrazów. To ważne przypomnienie, że kino czechosłowackiej Nowej Fali to także twórcy tego kalibru co Jireš, Passer, Schorm, Nemec czy feministyczna eksperymentatorka Vera Chytilova w Czechach oraz tacy reżyserzy jak Herz czy Jakubisko ze strony słowackiej.
Peter Hames bardzo dokładnie opisuje fabuły najważniejszych według niego filmów – czyni to, by przybliżyć anglojęzycznemu czytelnikowi pełny wachlarz zjawiska, wiedząc, że dotarcie do tych tytułów może być bardzo trudne. Mnie taka drobiazgowość zrobiła niesamowity apetyt na kontakt z niektórymi filmami, szczególnie z twórczością Słowaka Juraja Jakubisko, który jest u nas praktycznie zapomniany. Trochę dziwi mnie brak indeksu tytułów na końcu książki, nie ma też spisu treści i bibliografii – szkoda, bo umożliwiłoby to dalsze poszukiwania i lepsze nawigowanie po samej książce. Niemniej temat jest omówiony szczegółowo i daje pełny obraz, czym była i jaką rolę w historii kinematografii spełniła czechosłowacka Nowa Fala.
Sławomir Domański

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz