Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 8 lipca 2012

Genealogia stosowana. Recenzja książki Aleksandra Kaczorowskiego "Ballada o kapciach"


Genealogia stosowana

oficrec





"Jestem nikim, a ty kim?” pisała Emily Dickinson (znam to z przekładu i wykonania Maleńczuka, kiedyś ambitnego). Nikt nie chce być „nikim z nikąd”. Szukamy swoich korzeni, tworzymy genealogie własnych rodów, aby udowodnić sobie i światu, że nasze korzenie czynią nas kimś wyjątkowym. Chyba jest w tych heraldycznych poszukiwaniach jakaś nieciekawa inklinacja do tego, aby być wartościowym za darmo. Ot – któryś z przodków zrobił coś dobrego, więc jest powód do dumy. A potem znów okazuje się, że to bohaterstwo było podszyte podłością. Albo, że ten herb został kupiony nie tak dawno przez naszego chłopskiego przodka. To tak jak z polską reprezentacją – chcielibyśmy, żeby nasi protoplaści wygrali za nas mecz, a oni pokazują nam figę. Tak jak Aleksander Kaczorowski – autor zbioru esejów „Ballada o kapciach” – swoje dumne nazwisko ze szlachecką końcówką „–ski” wywodzi od prozaicznego Kaczora.

Kaczorowski zaczyna od rodowej legendy, wedle której jego praszczur woził bryczką właściciela lombardu, który żył z wyzysku okolicznej biedoty. Żaden z niego powstaniec, bohater narodowy. Co gorsza – z każdym krokiem autor brnie dalej w tę autokompromitację i zdaje się, że sprawia mu to masochistyczną radość. Opowiada o Sochaczewie, skąd pochodzi, nie jak o miejscu wyjątkowym, ale jak o ostatniej dziurze, gdzie diabeł mówi dobranoc. Plejada przodków w „Balladzie o kapciach” miele się w jakimś przedziwnym korowodzie, który gubi się, rozgałęzia i traci wątek, że nie wiadomo, czy ta krewna z Ameryki to ciocia czy koleżanka cioci. Cała ta rodowa megalomania zostaje sprowadzona do poziomu tytułowych kapci, przysłanych z Ameryki. Wszystko to nie czyni lektury lekką, bo nie sposób prześledzić rodzinnych koligacji, pourywanych i niedokończonych. Czyni to nasze czytanie czymś zbędnym, bo po co słuchać o tak banalnych, często niechlubnych losach? A może jednak warto?
Dwa następne eseje, poświęcone Żyrardowowi i Grodziskowi
Mazowieckiemu, są o wiele bardziej zwarte. W pierwszym Kaczorowski przypomina o słynnej w Dwudziestoleciu „aferze Boussaca”, gdzie szkodzącymi Polsce finansowymi manipulacjami wyprowadzono z kraju potężne pieniądze, a działo się to za aprobatą i ze współuczestnictwem wielu wybitnych postaci polskiej polityki. Autor mierzy się w tym tekście z idyllicznym mitem przedwojennej Polski, ale także, w kontekście postaci socjalisty Pawła Hulki-Laskowskiego, przedstawia chlubne postawy ludzi lewicy, walczących z malwersacjami. To ważny i aktualny tekst, gdy widzimy dziś, jak agresywny liberalizm nie zważa na interes publiczny i dzieje się to często za sprawą polityków.
Ostatni tekst to „Ballada o Grodzisku”, w którym Kaczorowski porusza problem antysemityzmu. Autor chce się tutaj zmierzyć z mitem czystych polskich rąk, ale nie jest to rozprawa rodem ze „Złotych żniw”. Bazując na pamiętnikach Stanisława Rembeka (autora „Nagana” i szczerego do bólu „Wyroku na Franciszka Kłosa”), pisarz przedstawia w tym mrocznym tekście źródła aprobaty dla niektórych działań hitlerowców; wskazane zostają tutaj powody, dla których polityka III Rzeszy mogła przez jakiś czas odnosić tryumfy nie tylko w Polsce, ale w całej Europie.
„Ballada o kapciach” to rozprawa z samym sobą, rozprawa z mitem o szlachetnych, walecznych Polakach, bijących się „za wolność waszą i naszą”. Nieciekawy obraz polskiej prowincji, wyłaniający się z esejów Kaczorowskiego, to konfrontacja z funkcjonującym w naszej kulturze sielankowym fałszem – autor pokazuje nam nie tylko brud polskich podwórek, ale i brud polskich serc. Oczywiście – możemy żyć wyobrażeniami o wspaniałych, sarmackich korzeniach, upatrując w tej iluzji źródeł samozadowolenia i poczucia wartości. A może warto się oczyścić, stanąć w prawdzie i samodzielnie zawalczyć o godność własną – bez oglądania się na narodowe mity i kompleksy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz