Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 6 września 2012

Sporty i Pay Per View z Czarną Górą


Sporty i Pay Per View z Czarną Górą

To były takie papierosy bez filtra najtańsze. Dopiero później weszły populares iber ales. W czasach Prl-u zawodnik przed zawodami inhalował się dymem najgorszego sortu i wygrywał. Po zawodach łykał na bankiecie i przepalał Sportami, a rano wygrywał Wyścig Pokoju. W papierosach Sport tkwił sekret sukcesów polskich sportowców. Twarda szkoła. Nie ma, że boli. Nie palisz, nie wygrywasz. Sporty – nazwa symboliczna. Dzisiaj nie palą, nie piją i nie mają wyników. Opadają z sił karmiąc się eksperymentalnymi dietami z elementami fusion.

Nie palić, nie pić, wysportować się – krzyczą obrońcy moralności, krzyczą obrońcy polskich sportów, polscy obrońcy. I przegrywają. Leżą plackiem pod krzyżem zwani lemingami i dostają w skórę. Skruszeni. Pacz. 5-0 6-0 7-0. Zero po stronie Polaka, wolnego od toksycznych Sportów. Zdrowego, eurpejskiego, interesowego.

Ja już, k, nie mogę. Ja nie daję rady. Chcę, żeby za mnie wygrywali te mecze, te olimpiady. Ja nie potrafię, to niech chociaż oni. Niech zarabiają, niech dobrze mają, ale niech wygrywają dla nas Polaków- szaraków, życiem utrudzonych, walką. Ja mam swoją marną, małą walkę, a życie zdziera mnie jak podeszwę. Ale mam marzenie jedno – obejrzeć wygrany mecz na dużej imprezie. Jasne – cieszyłem się jak dziecko z każdego punktu wywalczonego w drodze do Korei, do Niemiec, do Austrii. Cieszyłem się jak dziecko z Euro. I od dziesięciu lat nie czekam na nic innego, jak na wyjście z grupy, na wygrany mecz, który nie będzie meczem o honor, bo przecie nie na stadiony, balony, ba-nery czekałem. A oni mi faka. Wszystko źle. Mieli swoje pięć minut po awansie i to im wystarczyło. Ale teraz miało być inaczej. Zagrali – dwa słabe mecze, jeden tragiczne. Jak zwykle – euforia po losowaniu. No była nadzieja po Grecji, myślał głupi, że mylił co do Lewandowskiego. Szczęsny pozbawił złudzeń od początku. No była nadjeżda po Rosji, myślał głupi, że się mylił, co do Błaszczykowskiego. I był mecz prawdy z przeciętnym zespołem Czech. I były modły i ócz niedowierzanie i wieczna sromota. Kupił se telewizor płaski za cztery patole, żeby podziwiać Orły. Chciał nim przypieprzyć w ścianę. Pierwszy taki telewizor w życiu. Jak więcej takich głupków jak on. Bo oni, te Orły, już mieli swoje fury, skóry, komóry. Lemingowy sznyt. A potem będą jak przegrane Juskowiaki, Kowalczyki, Koseckie lepić te swoje mierne interesiki. Jak Lato, jak Tomek, jak Zibi. Ale oni chociaż wygrywali. Dla mnie liczy się tylko Deyna, który wygrywał aż przegrał, a jak przegrał, to wszystko przegrał. Ale wygrał – polskim, romantycznym systemem wygrał swą legendę.

Ja się wychowałem na geście Kozakiewicza, kozaka jakich niet. I oni mi teraz odpłacają, pokazują wała. Bez woalu, centralnie świecą mi pałą po oczach. Celują mi sikiem prostym. Każdym kiksem, każdą straconą bramką. A ja, wycierając spryskane czoło, pytam się – na ch. mi to było. W sierpniu nie pomalowałem ścian, bo klęczałem przed LEDowym, moim nowym boszkiem od Soniego. I zaś to samo. Wtopa, wpadka, lot koszący w kierunku gleby. Choć były momenty jasności, to wpatrzony w przegrany mecz o 10 rano z Australią. Mówiłem oż k. o ja pier. Nie wierzyłem. Orły. Rycerze. Huzary. I potem, jak już było po wszystkim, mówi taki z twarzą siermiężną, pastewną - „że to się zdarzają niespodzianki”. Niespodzianka, że wpadli w objęcia najlepszej drużyny turnieju. Tu się chociaż odkułem , bo postawiłem zdespero 100 na 3-0 w setach dla Rusków. A on , ten rumiany byczek mówi, że niespodzianki się zdarzają, bo Włosi wygrali z Usa. Nie wierzę uszom, oczom, co on, po co, jak, dlaczego! A medal był w zasięgu. Nie złoty. Brązowy. Wystarczyło pojechać z kangurami, którzy mają pojęcie o siatkówce jak my o bejsbolu, wygrać ze słabymi Niemcami i po raz drugi dać rady Włochom. Realny plan, na półfinał bez niczego. Ale ciężko osiągnąć coś przegrywając połowę meczów w turnieju. Ech LEDowy, żal było na ciebie patrzeć.

I puchary. Taki Śląsk w dwumeczu dostaje 11-4. Taka piłkarska liczba 11. Orest pojechał do Hanoveru po honor. Hanover-Hangover. Nie robił nadziei na awans łaskawie. Po kompromitacji z Helsinborgiem w eliminacjach Ligi Mistrzów na pewno stracił nadzieję, że uda się odrobić kuriozalną przegraną 5-3 na własnym boisku. Platini Bońkowi obiecuje dziką kartę do Champions League w wiadomościach na wp. Super. Pani minister Mucha nie siada, tylko tańczy z paniami z kółka gospodyń Jarzębina i podśpiewuje „wygrać im się uda, ucieszy się Smuda”. Za to polska liga walczy, PZPN walczy, Zdzichu walczy, Grzechu walczy, chłopaki z Polsatu walczą. Jeden wielki balet. A kibic siedzi i wali głową w ścianę Wypija kolejną nadliczbową flaszkę ku ogólnej rozpaczy bliskich za zdrowie piłkarskich celebrytów. Kibol ma opcję rozpierduchy. A ty nie masz nic. Możesz wyłączyć LEDowego, to wszystko. Albo go zabić. Więc jest mecz z premierem. Jest dobrym wizerunkiem tego wszystkiego. Najważniejszy mecz tevauenowski. Celebrycki sznyt i szlachetne pobudki milionerów. Tyle dobra i słodyczy, że szkoda, że nie podali tego w pay per view. Na szczęście mecz z Czarnogórą będzie udostępniany w tym systemie. Oni i tak zarobią. Jaka ulga, że nie będę tego musiał oglądać. Nie będę musiał patrzeć na trenera Fornalika, na Polaków z Francji i Niemiec, słuchać komentatorów w drogich marynarkach. Dzięki Sportfive. Dzięki telewizjo polska abonamentowa., że dbacie o mnie, o zdrowie me, tylko nie wpadajcie na pomysł rozegrania dla mnie meczu charytatywnego. Bądźcie błogosławieni miłosierni. A ja teraz wypalę sobie sporta z lat siedemdziesiątych, którego kupiłem na Allegro za jedyne 30 złotych. Swąd palącej się gumy dookoła. Tak śmierdzi polski sport. Stać mnie, nie muszę wydawać na PPV.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz