Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 10 września 2013

Recenzja CUDU Ignacego Karpowicza - wyd. Wydawnictwo Literackie

                                                                                
                                                                                oficrec

 Cud, który nie zdarza się co dnia

Chyba każdy tu chciałby żyć w oparach cudownego absurdu. Żeby się wydarzyło coś, co wykracza poza zwykłą logikę, coś co załatwiłoby większość naszych problemów, coś tak absurdalnego, że pokonałoby większość absurdów naszego życia. Tak ci to już jest na naszej planecie, że dwa minusy dają jeden plus. O takim cudownym plusominusowaniu jest „Cud” - druga powieść Ignacego Karpowicza, którą właśnie wznawia Wydawnictwo Literackie.
Pierwsze wydanie zawdzięczamy wydawnictwu „Czarne”, które w 2007 po raz pierwszy zaprezentowało czytelnikom historię dziejącą się wokół zabitego w wypadku, ale nie na śmierć, Mikołaja. W zasadzie skłaniam się ku stwierdzeniu, że Karpowicz uprawia specyficzny rodzaj inteligentnego romansu. Tym razem prowokuje lekko nekrofilskim klimatem, który cechował nastrój maja 2005, gdy narodowa ekstaza opanowała i podzieliła polskie serca po śmierci Jana Pawła II. Ja do tej pory mam tak, że połowa bije mi w prawo, a połowa w lewo. Do dziś postać papieża-Polaka nie jest dla mnie niczym oczywistym – rozdarta między prywatnością a poczuciem powinności. Ale dość JPII dygresji.
Mikołaj wpadł pod koła samochodowe i zginął, ale nie do końca. Niczym Święty pozostał ciepły, a ciało jego wydało cudowną woń. Woń tak cudną, ze pokochała go trzydziestoletnia neurolog Anna. Trochę takie „Na dobre i na złe” albo „Lekarze” albo nawet „Gray's Anatomy” w metafizycznym wydaniu. Ignacy pogłębia w tej powieści spojrzenie na świata tego rozmaite sprawy i zmierza w stronę „ości”. Wszystko lekko podane i wesołe, przyjemnie się czyta, a i refleksji garstka głębszych przy okazji się nadarza. Wątki młodzieńcze z „Niehalo” są tutaj reprezentowane głównie przez autoerotyczne doświadczenia męskich bohaterów.
Zupełnie niespotykane są natomiast w powieści „Cud” wątki hagiograficzne, którymi materia powieści poprzetykana jest w miejscach, gdzie opowiedziano historię poczęcia Mikołaja, i ojca jego prawosławnego oraz matki rzeczonego Mikołaja. A wszystko wystylizowane pięknie, biblijnie lubo na wzory żywotów świętych Jakuba de Voragine „Złotej legendy”. A miejsce to o tyle wyjątkowym być musi, że to gustownie azaż konsekwentnie napisane jest. Karpowicz nigdy nie był dla mnie mistrzem stylu, zbyt przezroczysta ta proza jak dla mnie, zbyt mało zindywidualizowane mowy i języki są w tych jego powieściach, a tu taki stylistyczny rarytasik. „Cud”.
Zdarzył się zatem „Cud”. „Cud” nie byle jaki. No może nie jakiś super nadzwyczajny, ale na bezrybiu i rak ryba, więc nie będę sarkał, farkał, marudził, bo podobało mi się. To opowieść o krainie, gdzie „Cud” nie zdarza się co dnia, ale jak się już wydarzy, to wszyscy wiedzą, że „Cud” to jest prawdziwy a nie jakiś powszedni, zwyczajny, normalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz