oficjalna recenzja
Z perspektywy antychrysta
„12 słów” Jana Jakuba Kolskiego to powieść rozdarta – rozdarta
między czcią a bluźnierstwem, między religią a mrokiem beznadziei,
między chrześcijaństwem a pogaństwem. W tym przedziwnym, onirycznym
romansie żądze pokonują ramy zdrowego rozsądku i obnażają hipokryzję
norm społecznych. Kolski, jak na wielkiego artystę przystało, mierzy się
w tej książce ze swoimi najmroczniejszymi obsesjami i wciąga czytelnika
w wir ludzkiej psychiki.
\
Marianna należy do zakonu boromeuszek, jest obsesyjnie, wręcz
namiętnie oddana Chrystusowi. Wkrótce opuszcza klasztor i spotyka na
swojej drodze Fryderyka, tajemniczego nauczyciela muzyki w niewielkiej
miejscowości. Dwoje ludzi łączy nić porozumienia – oboje mają za sobą
traumatyczne przeżycia, które nie pozwalają im uwolnić się od
przeszłości. Do Fryderyka cały czas powracają trudne doświadczenia z
młodości spędzonej w Afryce, przed którymi stara się uciec, ale mroczna
historia rodem z "jądra ciemności" domaga się dopełnienia. Marianna
wchodzi w rolę, która pozwoli przejść obojgu przez labirynt głęboko
skrywanych tajemnic.
Kolski w swoich późniejszych filmach, gdzieś tak od „Pornografii”,
coraz częściej powraca do koncepcji ludzkiego życia jako
egzystencjalnego teatru, w którym ważną rolę odgrywają osoby,
pełniące rolę reżyserów. To oni z jednej strony bawią się ludźmi,
realizując własne scenariusze, z drugiej zaś biorą na swe barki olbrzymi
ciężar odpowiedzialności za ich los. W „Pornografii”, ale i w innych
dziełach Gombrowicza, owo zrównanie bohatera z bóstwem jest ewidentne. W
ostatnich dziełach Kolskiego widoczna jest fascynacja właśnie tym tematem. Zaryzykuję stwierdzenie, że ma to źródło w osobistych
dylematach autora, związanych z jego reżyserską profesją. Jest to zawód
uzurpujący sobie prawo do igrania ludzkim losem, co może rodzić pokusę
diabolicznej pychy.
Odgrywanie ról może być jednak także formą psychoterapii. Już u
zarania teatru widz przeżywał uczestnictwo w tragedii jako własne
doświadczenie, by oczyścić swą duszę ze zalegających złych emocji.
Potraktujmy zatem „Dwanaście słów” nie jak obrazoburczą i prowokującą
prozę, ale jak dzieło zwracające się ku istocie sztuki – doznania
głębokich stanów emocjonalnych, które pozwolą odbiorcy na posprzątanie
swoich podświadomych lęków i obsesji. „Dwanaście słów” nadaje się ku
temu doskonale, bowiem utkana jest z religijnych wyobrażeń, mitów i
archetypów, które reprezentuje tutaj afrykańska historia Fryderyka.
Mógłbym się dopatrywać wad tej książki. Że Kolski nie jest pisarzem,
że to widać, że scenariuszowy przebieg dialogów zmusza czytelnika do
filmowego myślenia. Myślę, że języki i indywidualne mowy bohaterów są
wyraziste i dobrze współgrają, ale to chyba zasługa myślenia
scenariuszowego, bo jednak funkcja opisowa została tu mocno zredukowana,
co nigdy literaturze nie robi dobrze, gdyż to właśnie opis tworzy
klimat opowieści. Jeśli jednak przymkniemy oko na ten niewątpliwie ważny
element literackiego rzemiosła, to zobaczymy jak istotnym i oryginalnym
dziełem jest „Dwanaście słów”.
Czytając cały czas kojarzyłem sobie powieść Kolskiego z obrazami z
„Antychrysta” von Triera. Nie wiem, czy dobrze odczytałem intencje
autora, ale mroczny, szatański urok Fryderyka i silna emanacja
pierwiastka kobiecego, który chce zdominować męski, była dla mnie
najistotniejszym elementem. Kolejnym motywem łączącym te dwa dzieła jest
tragiczna przeszłość bohaterów, skazująca ich na szaloną podróż w głąb
podświadomości. I ta natura, która nie daje spokoju, która wciąga, która
wyciąga z nas, co pierwotne.
Ciekaw jestem, czy Jan Jakub Kolski przeniesie kiedyś na ekran swe
najbardziej obrazoburcze dzieło, które łączy jego wczesną fascynację
magiczną siłą natury z późniejszymi mrokami „wieku męskiego”? Czy jest
możliwe, żeby taki film w ogóle powstał? Czy byłby równie wybitny jak
książka?