Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 17 kwietnia 2014

Recenzja książki "Leksykon miast intymnych" Jurija Andruchowycza - wyd. Czarne

                                                                           oficrec
                                                                               
 Miejsca w sercu

      Jurij Andruchowycz popełnił podręcznik do geografii - „Leksykon miast intymnych”, tak nazywa się ta książka. Wygląda rzeczywiście jak podręcznik akademicki – ascetyczna geometria szaty graficznej i jej pokaźny rozmiar może zaskoczyć czytelnika ukraińskiego pisarza. Czyżby autor szalonej „Moscoviady” i „Dwunastu kręgów” postanowił zamienić swą groteskową obrazowość na naukową rzetelność?
Polacy szczególnie upodobali sobie reportaż jako gatunek literacki. Gdy po 1990 roku świat stanął dla nas otworem, próbujemy zjeździć, zwiedzić, poznać, podbić świat na wszelkie możliwe sposoby. Nadrobić zaległości z półwiecza izolacji. Takim jednym ze sposobów wyrównania braków jest „Leksykon...” Andruchowycza. I niech nie zwiedzie was „akademicki” format. A że Jurij Andruchowycz nie Polakiem jest, a Ukraińcem? To tym lepiej!

Już w swoim wstępie Andruchowycz zwierza się czytelnikom, że jego naukową inspiracją były „Nowe Ateny” Benedykta Chmielowskiego i legendarne zdanie koń, jaki jest, każdy widzi. „Leksykon”, jaki jest, nie wiadomo, a pozory mogą zmylić, bo jest to książka osobista i, jak wskazuje sam tytuł, intymna. Andruchowycz podróżuje pamięcią po miastach, które odwiedził w ciągu swojego życia. Miasta ułożone są w sposób alfabetyczny i jest tutaj pewien problem, bowiem alfabet ukraiński różni się nieco od polskiego i na przykład taka Genewa, czyli ukraińska Женева, jest trochę w innym miejscu, ale nie tak znowu bardzo, bo w polskim alfabecie Ż jest pod koniec, a w ukraińskim bliżej początku, więc wszystko prawie się zgadza. Ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, bo słowo „intymny” w tytule wskazuje, że jest to przewodnik po wspomnieniach i emocjach, po chwilach przeżytych w różnych miejscach.
Reportaż ma wiele odmian – od rzeczowej i bogatej w fakty relacji, przez wzbogacony o literacką fikcję „wielki” reportaż w stylu Kapuścińskiego, po zakręcone gonzo, któremu bliżej do świata fikcji niż do dziennikarstwa. Według mnie Andruchowycz proponuje nam nowy podgatunek reportażu – reportaż emocjonalny. Czy taki wewnętrzny ogląd świata daje czytelnikowi nową jakość? To wszystko zależy od twórcy – w przypadku ukraińskiego pisarza tak jest w istocie. A jest tak tym bardziej, że Andruchowycz potrafi każdemu z haseł nadać osobny rys, a w jego książce mieszają się refleksje, opisy, anegdoty i wspomnienia.

Twórczość Jurija Andruchowycza poznaliśmy dzięki Andrzejowi Stasiukowi i wydawnictwu Czarne. To właśnie podróżnicza pasja Stasiuka stała się motywacją do napisania tej książki, bowiem świat podróży polskiego pisarza to inna Europa, Europa aspirująca do miana tej „prawdziwej”, tej znanej z lekcji geografii. Europa Stasiuka, który także kilkakrotnie pojawia się na stronach „Leksykonu...”, jest Europą, która też wnosi, która nie chce się wstydzić, że jest taka wschodnia i taka biedna. Andruchowycz idzie o krok dalej, miesza Paryż i Chust, Londyn i Bałakławę, ale także Nowy York i Hajsyn, ale także Guadalajarę i Połtawę, i Kraków, i Lublin, i Warszawę.

Ukraiński pisarz patrzy na te wszystkie miasta oczami Ukraińca, ale te miasta odbijają też i jego oblicze, widzi zatem siebie w tych obcych miastach, w tych różnych kontekstach, które składają się na wielokrotny portret środkowego Europejczyka, podróżnika w poszukiwaniu samego siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz