Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 30 grudnia 2014

"Rocky7", czyli "Creed" nadchodzi

ROCKY NIE UMIERA NIGDY


Do napisania tej notki skłonił mnie ostatni film poświęcony Rocky'emu - "Rocky Balboa". Obraz ten to jedyny w swoim rodzaju hołd dla postaci wykreowanej przez Sylwka pod koniec lat 70-tych. Ja też w swojej krótkiej notce pragnę zdobyć się na wyznanie: Kocham Cię Rocky!
Wychowywałem się na filmach o Tobie. Z braku lepszych wzorców byłeś mi matką, ojcem i starszym kumplem. Nie byłeś idealnym wcieleniem boksera. Twoja technika pozostawiała wiele do życzenia, ale miałeś tę jedyną cechę, która pozwoliła zdobyć Ci mistrzowski pas - serce do walki. W myśl zasad polskiej szkoły boksu stworzonej przez Feliksa Stamma brakowało Ci refleksu, techniki, obrony (ech - ta Twoja opuszczona garda). Pamiętasz, jak w "trójce" przed walką z Clubberem Langiem, Twój wróg a potem przyjaciel Apollo Creed, uczył Cię tańczyć w ringu? Dla Ciebie była to droga przez mękę, ale tylko w ten sposób, dzięki wyrafinowanej technice, mogłeś pokonać dziką bestię kreowaną w tym filmie przez Mr. T.

Wróćmy do pierwszych dwóch pojedynków z Apollo Creedem. Wszyscy Ci mówili, że nie masz szans, ale właśnie Ty na przekór światu wiedziałeś, że to Twoja jedyna i ostatnia szansa. Że tylko walcząc z wielkim mistrzem Creedem, bokserem - dżentelmenem, możesz pokazać światu, że istnieje gość o nazwisku Balboa - "włoski ogier". Ten pierwszy film, o czym wielu może nie wiedzieć, przyniósł Oscara J. G. Avildsenowi za reżyserię. I w tym filmie, bardzo prawdziwym wg mnie, przegrałeś. Lecz przegrałeś po zaciętej walce i pokazałeś mi, że można przegrać i wygrać zarazem, że można nie mieć szans i zwyciężyć - nie dosłownie, ale przede wszystkim pokonać siebie, wytrzymać i nie dać ciała.
Rewanż był kwestią czasu. Mnie zawsze najbardziej podobała się ta część filmu, gdy przygotowywałeś się do pojedynku, gdy ścigałeś się z samochodami podczas porannego biegu, gdy zaprawiałeś półtusze wołowe w olbrzymich wielkomiejskich chłodniach, gdy używałeś prymitywnych ciężarów, bo nie stać Cię było na wypasioną siłownię. Ale nawet potem, gdy miałeś kasę, wolałeś surowy trening w plenerze niż odpicowaną salę gimnastyczną. I pokonałeś Apolla, i pokazałeś, że można mieć szacunek do rywala, że rywal może stać się Twoim przyjacielem.
Po dzikim Langu z "trójki" nadszedł czas na pokonanie radzieckiej maszyny do zabijania - Ivana Drago. Musiałeś wygrać, bo Ivan wykończył w ringu Twojego przyjaciela Apollo Creeda, i wiem - ten schemat mógł zionąć tandetą, ale "czwórka" jest dla mnie jak piosenka Scorpionsów "Wind of change". Oglądaliśmy z kumplami trzecią albo czwartą kopię tego filmu na "widelcu" sąsiada, jedynym "widelcu" w okolicy, i widzieliśmy wszyscy jak rozwalasz ruskiego molocha, słyszeliśmy, jak walisz zwyczajne słowa prosto w twarze komunistycznych notabli, siedzących na widowni, i widzieliśmy jak topi się lód, skuwający tę część Europy, w której przyszło nam żyć.
Na "piątkę" spuśćmy zasłonę milczenia, bo najlepszym zdarzają się wpadki, ale niestety Twój rywal, Tommy "Machine" Gunn, nie dorasta Ci do pięt. Choć jest to powrót za kamerę świetnego Avildsena, to widać, że Twoja postać należała już tylko do Sly'a Stallone, tylko On był w stanie w pełni Cię zrozumieć.
W końcu ostatnia, szósta część. Wielu Twych bliskich jest już po drugiej stronie. Oprócz wiernego Pauliego - w tej roli znów świetny Burt Young - nie ma kto wziąć Cię w obronę, jesteś wystawiony na szyderstwa i pośmiewisko. I znowu pokazujesz, że należy przyjąć wyzwanie i pokazać twarz fightera. Znamienne są słowa, które kierujesz do swego syna - "nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale jedyne co możesz zrobić, to stanąć do walki".
Jest wiele filmów pokoleniowych, ale Ty byłeś naszą lekcją. Gdy rzadko kto mówił nam o uczciwości, charakterze, męstwie, gdy było szaro i okrutnie, Ty dawałeś nadzieję, że mimo wszystko można z dumą patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Pokazywałeś nam to w przyzakładowych kinach, bo kino było wtedy w najmniejszej dziurze, jako kolorowa alternatywa dla śnieżącego czarno-białego telewizora z dwoma programami. To były też seanse na video u kolegów, bo film z Ivanem Drago nie mógł być oficjalnie rozpowszechniany. 
W przeciwieństwie do innych postaci granych przez Stallone'a, nie miałeś giwery i nie kosiłeś z zimną krwią tłumów szumowin, którzy nie zasługiwali na życie. Stawałeś uzbrojony tylko w pięści, twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem. I nawet teraz, gdy się zestarzałeś, pokazujesz mi, czym jest duma i jeszcze to, że zawsze lepiej przyjąć wyzwanie, niż później żałować straconej szansy. I za to wszystko: Kocham Cię Rocky!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz