Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 21 sierpnia 2016

Recenzja książki Charlesa Bukowskiego "Zapiski starego świntucha" - wyd. Noir sur Blanc

Miasto otwarte

recenzja i zdjęcie okładki lubimyczytac.pl
           
                                 

 

Autor recenzji: lapsus
Tytuł książki: Zapiski starego świntucha
Autor książki: Charles Bukowski

Pod koniec lat 60. John Brayn zaczął wydawać w Los Angeles alternatywną gazetę Open City. Do współpracy zaprosił Charlesa Bukowskiego, który miał już pod 50 lat, był już dosyć znany, ale jego najlepsze dzieła nie ujrzały jeszcze światła dziennego. Jak na pogrobowca bitników przystało Hank nie opływał wtedy w dostatki, a stała rubryka do popularnego wówczas czasopisma także nie była żyłą złota. Pamiętajmy jednak, że, jak mówi stare, polskie przysłowie - „za pieniądze ksiądz się modli”, a wydane w 1969 roku „Zapiski starego świntucha” są dobrym wyborem tekstów Bukowskiego z Open City. Dobrym, bo Hank był wtedy w dobrej formie i dobrym, bo tego wyboru dokonał sam Hank.

Kim jest świntuch? Stary świntuch? Ma pod pięćdziesiątkę, nie wychyla za kołnierz, marzy o nieletnich dziewczynkach i zamęcza porządnych ludzi swoimi zepsutymi wywodami. Stary świntuch nie przepada za pracą, nie ma też uregulowanego trybu życia, liczy się dla niego tylko spełnianie najbardziej syfiastych przyjemności tego świata. Większość ludzi omija „starego świntucha” z daleka, a nawet chciałaby go widzieć odizolowanego za kratkami, by nie mógł zbliżać się do „przyzwoitych” ludzi i nieletnich dziewczynek oraz nie sączył swego świńskiego jadu do uszu porządnych obywateli. Jeśli mimo to macie ochotę, by ktoś was wnerwiał i deprawował na przestrzeni blisko 250 strom tekstu, to „Zapiski...” są na tę okazję najlepszą okazją.

Wyobraźmy sobie rok sześćdziesiąty któryś i te teksty. Minęło prawie 40 lat, a pewnie, gdyby dziś się ukazały to zrobiłyby niemało zamieszania obyczajowego. Bukowski nie znał granic tak zwanej „moralności” i nigdy nimi się nie przejmował, a jeśli ktoś uznał jego pisanie za obrazoburcze, to zapewne nie mógł powiedzieć autorowi „Na południe od Nigdzie” lepszego komplementu. Trochę prowokator, taki który idzie na strzała i cieszy się, gdy znajdzie się ktoś, pragnący mu obić gębę. Ten typ tak ma i lepiej nie spotkać go na swojej drodze. Lubił się bić. Na słowa i na pięści. Miał też dar do przyjmowania ciosów, jak w „FightClubie”. No i nigdy nie płakał.

Te teksty nie mają tytułów. I są takie trochę od sasa do lasa. Szczerze mówiąc, brakuje tu chyba tylko przepisów kulinarnych albo na ulubiony drink Bukowskiego. W Polsce taką literaturę można określić jako „sylwy”, czyli takie gawędy szlacheckie o życiu i nie tylko, a w zasadzie to o wszystkim. Ale pamiętajmy, że w wypadku tej książki Bukowskiego mamy do czynienia z połączeniem literatury z publicystyką i że tutaj nie obowiązują żadne podziały krytyczno-literackie. Po prostu jest to cotygodniowa porcja tekstu, pisana dla mamony i w zależności od nastroju. Większość to opowiadania, do których przyzwyczaił nas Hank, że z brudnego życia i zasyfiałej rzeczywistości. Jednym słowem „Zapiski starego świntucha” to literacka wolność, gdzie Bukowskiego nie obowiązywały żadne sztuczne ramy, czyli to w czym autor „Z szynką raz!” czuł się najlepiej.

A na zachętę jeden z najlepszych cytatów z Hanka, który znajdziecie w tej książce : „upadłem na ulicę pełną szczurów, zużytych prezerwatyw, podartych gazet, uszczelek, gwoździ, spalonych zapałek, pudełek po zapałkach, zaschniętych dżdżownic; na bruk lepki od obciągania fiutów, mokry od sadystycznych cieni, zagłodzonych kotów, podpasek, petów. I wtedy do mnie dotarło, że przecież i tak mam szczęście, bo to "pokorni odziedziczą ziemię" . Niesmacznej lektury, stare świntuchy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz