Dom (zly)

Dom (zly)

środa, 3 sierpnia 2016

taki miałem plan nowohoryzontowy

Przepis na festiwal Nowe Horyzonty

Nowy horyzont jest odległy i oddala się, gdy zmierzamy w jego kierunku. Mój przepis na festiwal Nowe Horyzonty to podróż daleka i długa, ale nie tak ekstremalna, żeby trwała w nieskończoność. Moja kuchnia festiwalowa to „slow food” - dania, których konsumpcja trwa długo i ma ona znamiona obrzędu.

Zacznę od kuchni filipińskiej i jej mistrza Lava Diaza. Jego danie - „Kołysanka do bolesnej tajemnicy” to ośmioipółgodzinna uczta, której smak będę czuł i wspominał do następnego festiwalu. Kolejne danie to 12 godzinna podróż Urlike Ottinger przez Alaskę, Aleuty, Czukotkę i Kamczatkę – zimna egzotyka po filipińskiej gorączce powinna przynieść chłodne, długie fale ukojenia. „No Home Movie”, ostatnie danie nieżyjącej mistrzyni slow food Chantal Ackerman, trwa tylko 118 minut – dwie godziny kulinarnej medytacji. „Baba Vanga” - polski slow food z kuchni węgierskiego mistrza Beli Tarra – sam Tarr już nie gotuje, ale postępują za nim adepci jego szkoły, jest wśród nich Aleksandra Niemczyk. Z kuchni azjatyckiej wybieram „Popołudnie” tajwańskiego kucharza Tsaia oraz „Cmentarz wspaniałości”, tajlandzkiego MasterChefa Apichatponga Weerasethakulaego – liczę, że będzie smakować tak jak brzmi jego nazwisko. A na deser czterogodzinna filmowa opera Mathew Barneya - „River of Foundament”,czyli fusion, gdzie jak mówi opis tego muzyczno-filmowego widowiska smakujemy efekt „brikolażowej strategii łączenia enigmatycznych i pozornie niemożliwych do pogodzenia elementów” - opis NH.


Slow movie są jak Slow food. To nie konsumpcja to celebracja – długie seanse, długie sceny i ujęcia. A ja życzę sobie dłuuuuuugiego smacznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz