Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 25 lutego 2016

Recenzja powieści Susan Taubes "Rozwiązek" - Ha!art

24-02-2016
                                 recenzja i okładka

Opowiedz mi o Susan

Tytuł książki: Rozwiązek
Autor książki: Susan Taubes

Samotność. To słowo nie pada prawdopodobnie w powieści Susan Taubes „Rozwiązek”. A może pada, ale jakby tam samotności nie było wcale. Właściwie jest to powieść o nieustannych tłumach ludzi dookoła, kochankach, miłości, dzieciach, podróżach. A jednak samotność jest uczuciem dominującym w tej powieści. Dziś, prawie pół wieku od momentu premiery, możemy przeczytać tę wyjątkową powieść w polskim przekładzie Magdaleny Nowak dzięki wydawnictwu Ha!art, wydawnictwa, które wydaje „wszystko, co się nie opłaca”, ale co warto przeczytać.

W przypadku powieści „Rozwiązek” słowo „warto” jest za słabe. „Rozwiązek” to powieść z trzewi, wyszarpana z bólu egzystencji i z piwnicy podświadomości, to rzecz absolutnie osobista, ale szczerość Taubes jest opowieścią, która dotyka każdego – nie w sensie doświadczenia, ale w sensie egzystencjalnych pytań, które stawia sobie autorka. „Rozwiązek” nie jest ekshibicjonistyczny, nie jest prowokacją ani rozliczeniem. „Rozwiązek” to intymna powieść o kobiecie w przełomowym momencie życia, powieść niedoceniona i nad tym chciałbym się tutaj zastanowić. Co spowodowało, że mimo doskonałej formy, narracyjnych urozmaiceń, urzekającego stylu, była to powieść niedostępna polskiemu czytelnikowi? Niedostępna do dziś.

Za mało feministyczna, za mało prowokacyjna, za mało żydowska, choć opis społeczności żydowskiej z okresu międzywojnia jest urzekający. Niby tematem głównym jest tutaj rozwód, tyle że cały czas miałem wrażenie, że rozwód nie jest właściwym problemem tej powieści. Problemem jest kobieta, która stoi w obliczu ważnej decyzji, podejmuje tę decyzję i okazuje się, że żaden z problemów nie został rozwiązany. Dlatego polski tytuł - „Rozwiązek” (ang. Divorcing) – pasuje tutaj doskonale. Dla bohaterki staje się oczywiste, że żadne działanie, nawet najbardziej radykalne, nie jest w stanie rozwiązać wewnętrznego, psychicznego supła. Wyciąga coraz to nowe sznurki z tego zasupłania, ale to tylko zaciska duchowe kłębowisko coraz bardziej.

Może dziwić podczas lektury, że jest to w dużej mierze powieść o miłości. O silnej więzi z ojcem, o poszukiwaniu miłości z mężczyznami, w końcu o miłości rodzicielskiej do dzieci. Ale też o braku miłości macierzyńskiej, o tym jak dziecko staje się nieświadomą konkurencją w walce o serce mężczyzny i targa potem tę traumę przez życie jak niewidzialne chomąto. Nad tymi poszczególnymi miłościami jest rozpostarta marionetkowa sieć, powodująca świadomość zniewolenia, jakby te miłości i ich brak wikłały nas coraz bardziej w stan niemożności. By owo zniewolenie zobrazować Taubes przywołuje obrazy przypominające „Proces” Kafki i miałem uczucie jakby duch tego wielkiego Żyda unosił się nieustannie nad powieścią amerykańskiej pisarki.

W moim osobistym odbiorze książka ta wyjątkowo mocno i prawdziwie ukazuje relacje ojciec-córka. W tym aspekcie, który przemawiał do mnie w bardzo osobisty sposób, możemy zobaczyć jak silne uczucie, miłość ojcowska, bierze udział w procesie wewnętrznego ubezwłasnowolnienia bohaterki. I nie ma tu odpowiedzi, co było nie tak, co było źle, ale cały czas pozostaje ten cień ojca, który ogranicza horyzont poznania bohaterki.

Susan Taubes popełniła samobójstwo wkrótce po wydaniu powieści. Miała 41 lat. I tak myślę, że ciężar tej powieści był zbyt ciężki, że ta książka, ta osobista prawda pociągnęła ją za sobą jak kamień w otchłań głębi Atlantyku. Ale dla tego ciężaru osobistego doświadczenia kobiety trzeba sięgnąć po „Rozwiązek”, po powieść, która wymyka się łatwym kwalifikacjom, powieść, która myli tropy, nie mówi wprost o czym jest naprawdę, bo prawda ta rozpięta jest między stronami książki i między biografią autorki.

sobota, 20 lutego 2016

Recenzja książki "Cmentarz w Pradze" Umberto Eco - wyd. Noir sur Blanc

Historia jako intryga literacka
31-10-2011
okładka i recenzja od portalu lubimyczytac.pl
 

Historia jako intryga literacka

Tytuł książki: Cmentarz w Pradze
Autor książki: Umberto Eco

Simonini – główny bohater powieści „Cmentarz w Pradze”, to osobnik stojący w cieniu mechanizmów historii, a zarazem te mechanizmy poruszający. To wcielenie spiskowych teorii rządzących światem, sposobu myślenia o świecie, w którym trzeba na kogoś zwalić winę za to, co złego nam się przydarzyło. Simonini to jedyny fikcyjny bohater powieści; pozostali są autentyczni, jednak Simonini, stojący w cieniu, w cylindrze i pelerynie, to zarazem najbardziej prawdziwa i ponadczasowa postać tej historii.

Będę szczery – nasłuchałem się wcześniej od różnych znajomych o „Protokołach mędrców Syjonu”, moja świętej pamięci babcia też opowiadała mi o dzieciach porywanych przez Żydów, aby uzyskać krew na rytualną macę. To nie jest tak, że te legendy można dziś odłożyć do skansenu antysemickich osobliwości. Do dziś słyszę czasem, że Adam Szechter Michnik kręci trybami masońskich mechanizmów, wpływających na polityczne elity. To właśnie dlatego powieść Umberto Eco jest taka potrzebna – dzięki niej łatwiej będzie nam zmierzyć się z widmami, które krążą nad naszymi głowami i budzą nasze głęboko skrywane lęki.

To wielka pokusa być takim „nieruchomym poruszycielem” jak Simonini. Jest w tej makiawelicznej koncepcji iście szatańska próba kreowania ludzkich dziejów wedle własnego widzi mi się. A wszystko polega na tym, aby na kogoś zrzucić winę. Jeśli jest się wychowanym w duchu katolickiej tradycji, tego winowajcę nietrudno będzie wskazać – oczywiście będą to Żydzi, którzy sprzeciwili się Bożej woli i skazali na ukrzyżowanie Jezusa z Nazaretu. Teraz wystarczy już tylko odrobina fantazji, która stworzy mroczne historie o światowym spisku, który dąży do panowania nad światem. Choć nie do końca – przecież sławetne „Protokoły...” to osobliwa kompilacja literackich prób Dumasa, Joly’ego, Goedschego i Taxila, bo, aby historia była wiarygodna, musiała już być przez kogoś wcześniej opowiedziana.

Może tak właśnie wygląda cała historia literatury - nieustanne dokładanie i wykorzystywanie cudzych pomysłów. Różnica jest tylko taka, że „zwykła” literatura nie ma ambicji wpływania na losy świata, pragnie jedynie dokonać pewnej syntezy, zatrzymać to, co ulotne. Historia Simoniniego mówi czytelnikowi o niebezpieczeństwie, wynikającym z dosłowności idei. Coś funkcjonującego jako potencja wyobraźni, staje się nagle prawdą. Ktoś z rozmysłem tworzy swoją historię nie jako opowieść, ale jako obiektywnie istniejący element rzeczywistości, na domiar złego przesycony wrogością wobec świata. Ktoś budzi drzemiące w mroku ludzkiego jestestwa demony, by stały się one nikczemnym usprawiedliwieniem naszego zła i małości.

Simonini i jemu podobni szerokie pole do działania zyskali pod koniec XIX wieku, gdy głodne masy zaczęły napływać do miast w poszukiwaniu lepszych warunków egzystencji. Niebezpieczeństwa płynące z rozczarowania i nędzy stawały się zarzewiem coraz większych konfliktów społecznych. Wykorzystywali to coraz liczniejsi pobratymcy Raskolnikowa, którzy, wierząc w swą wielkość i ignorując moralność, pragnęli podjąć rząd dusz i decydować o losach narodów. Myślę, że „Cmentarz w Pradze” jest doskonałym komentarzem do tego momentu historii, gdy siła drukowanego słowa miała taką moc, że mogła zmieniać losy świata i decydować o życiu i śmierci narodów. W taki sposób spełniała się romantyczna idea o sprawczej mocy poetyckiego słowa, które niestety nieraz stawało się ciałem. Cóż – świat literackiej fikcji rządzi się swoimi prawami. Problem w tym, że każdy może tę fikcję interpretować po swojemu. Zawsze znajdą się chętni zaserwować radykalną wersję popularnych poglądów, zniekształcając je pod swoim kątem.

Moja bardzo wysoka ocena powieści Umberto Eco jest, jak zawsze w przypadku tego autora, nieco na wyrost. Tyle, że to wina mojej ignorancji, a nie włoskiego pisarza. Autor przytacza w swoim dziele tyle kontekstów historycznych, postaci, prezentujących taką wielość poglądów, że można się w tym gąszczu pogubić. Dla przybliżenia tematu warto poczytać u cioci Wiki o „Protokołach mędrców Syjonu” oraz artykuł Janusza Tazbira na ten temat, do którego link umieszczam poniżej*. Warto też zbliżyć się nieco do karbonariuszy i Garibaldiego, komunardów czy sprawy Dreyfussa. Dla większych erudytów możliwość buszowania w historii w kontekście teorii spisków to będzie, jestem przekonany, dzika rozkosz. Dla zwykłych zjadaczy książek będą jezuici i sataniści, masoni i agenci wywiadu, zamachy, spiski, morderstwa... A dla fanów psychoanalizy – Doktor Freud. „Cmentarz w Pradze” to potężna i potrzebna książka, wielka myśl i głęboka refleksja podane w sensacyjnym sosie. Zapomniałem dodać, że Simomini był smakoszem, więc znajduje się tu także kilka ciekawych przepisów kulinarnych. Pozostaje mi zatem życzyć smacznego.


*artykuł Janusza Tazbira o „Protokołach mędrców Syjonu” można znaleźć tutaj http://niniwa2.cba.pl/protokoly_janusz_tazbir_1.htm

piątek, 19 lutego 2016

recenzja powieści Charlesa Bukowskiego "Hollywood" - wyd. Oficyna Noir sur Blanc

Jak powstawała „Ćma barowa”?
zdjęcie i recenzja
 

Jak powstawała „Ćma barowa”?

Tytuł książki: Hollywood
Autor książki: Charles Bukowski

W połowie lat 80. Bukowski został poproszony o napisanie scenariusza filmowego. Miał wtedy 65 lat i po latach posuchy zaczynał na dobre istnieć w świadomości literackiej Amerykanów, stając się jednym z pisarzy głównego nurtu. Na kanwie tego scenariusza powstał nakręcony w 1987 roku przez Barbeta Schroedera film „Ćma barowa” z gwiazdorską obsadą: Hanka Chinasky'ego zagrał święcący w tamtych latach sukcesy Mickey Rourke, a w rolę Wandy Wilcox, kobiety po przejściach, wcieliła się powracająca na ekran Faye Dunaway. Film zyskał miano kultowego i jest niejednokrotnie wymieniany jako ikona amerykańskiej popkultury lat 80. Do kanonu alkoholowych scen wszech czasów przeszedł krótki fragment - pijak w barze, który trzęsącą ręką próbuje wypić szklaneczkę whisky wszystko rozlewa po drodze z blatu do ust i musi pomóc sobie szalikiem, który usztywnia dłoń jak temblak  https://www.youtube.com/watch?v=LtKAFxogIlE

Powieść „Hollywood” została wydana dwa lata po premierze filmu, w 1989 roku. W Europie wiał „wind of change”, ale Hank miał to gdzieś – jak zwykle. Nie pisał o polityce, pisał o życiu, o brudnym życiu, które go otaczało. Powracał w swoim scenariuszu do życia trampa, do lat swojej młodości, które mijały mu na piciu i pisaniu. O tym jest „Ćma barowa”. A „Hollywood” jest powieścią jak powstawała „Ćma barowa”.

Bukowski ma 65 lat. W książce powtarza wiele razy, że wszyscy jego znajomi żule z młodości nie żyją. Został sam z młodą cizią u boku, Lindą Lee, która przejdzie do historii, ponieważ towarzyszyła mu do momentu, gdy napis „Don't try” pojawił się w 1994 roku na jego nagrobnej płycie. Była wytrzymała, potrafiła nawet znieść kopniaka, który Hank zaserwował jej podczas kręcenia dokumentu „The Ordinary Madness of Charles Bukowski” z 1980 roku. Twarda sztuka. Należy się jej, tak samo jak należy się Courtney Love.

Ale w połowie lat 80. chyba się już uspokoił. Zostało mu 10 lat życia i trochę do napisania, co przy jego stylu życia i alkoholizmie jest nie byle jakim rekordem. W powieści opisuje proces powstawania scenariusza i filmu – pisze jak zawsze o tym samym, o swoim życiu. To „zwykłe szaleństwo” jest jego jedynym źródłem energii i inspiracji. Dlatego tyle wytrzymał. Na stare lata Hank mniej pije, mniej bzyka, jest milszy dla ludzi. W przeciwieństwie do środowiska filmowców, które chla na umór, rżnie bez umiaru a ludzkości wprost nienawidzi. Ale wszystko jak zwykle toczy się na orbitach, w których centrum jest Hank, dziwiący się popieprzonemu światu, niejednokrotnie bardziej popieprzonemu niż on sam.

Film po latach mnie rozczarowuje. Rourke nie jest dobrym aktorem. Może w „Zapaśniku”, gdzie zagrał samego siebie, ale w pozostałych filmach nie dał rady (kiedy widownia odkryła tę prawdę stał się dziwolągiem, który mógł zagrać a właściwie być samym sobą u Aronofsky'ego). W „Barfly” jest raczej karykaturą Chinasky'ego niż nim samym. Bukowski pisze, że nienawidził alkoholu, więc jak miał go zagrać? Dunaway też, mimo że lepsza, nie wzbudza zaufania jako barowa dziwka. Pozostała książka i ona dziś się broni. Broni się tym, co najlepsze w pisaniu Bukowskiego – bezkompromisową szczerością i humorem. Dlatego warto sięgnąć dziś po „Hollywood”, a o „Ćmie barowej” można zapomnieć.

środa, 17 lutego 2016

Recenzja biografii Bohumila Hrabala "Hrabal. Słodka apokalipsa" wyd. Czarne

Spóźnione urodziny
15-02-2016
 

Spóźnione urodziny

Tytuł książki: Hrabal. Słodka apokalipsa
Autor książki: Aleksander Kaczorowski

Książka Aleksandra Kaczorowskiego „Hrabal. Słodka apokalipsa” ukazuje się dwa lata po setnych urodzinach Bohumila Hrabala, który na świat przyszedł 28. marca 1914 roku. A szkoda, bo gdyby autor biografii nieco się pospieszył można by przełożyć rocznicę na sukces książki i przypomnieć czytelnikom o postaci czeskiego pisarza. „Hrabal. Słodka apokalipsa” ukazuje się także rok przed dwudziestą rocznicą ostatniego lotu autora „Postrzyżyn”, który wykonał 3. lutego 1997 z piątego piętra praskiego szpitala Na Bulovce. Za każdym razem marketingowa wtopa.

Najnowsza książka o Hrabalu rozpoczyna się od tego sławnego lotu, więc pewnie rocznica śmierci lepiej by tutaj pasowała, ale dlaczego 19.? Tak sobie myślę, że Kaczorowski chciał uniknąć posądzenia o rocznicowe koniunktury, tak samo jak wymykał się takim przypisaniom sam Hrabal. Tyle, że ja czekałem na takie dzieło dwa lata temu, coś co uczciłoby pamięć pisarza, o którym zapomniała nawet Nagroda Nobla i Hrabal pozostanie w smutnym ale doborowym towarzystwie pominiętych. W pisanych pod koniec życia „Dobranockach dla Cassiusa” mówił:”w ten sposób to my tej Nagrody Nobla nie dostaniemy”. Czekał na nią. Może właśnie dzięki temu stał się w końcu poetą przeklętym?

Aleksander Kaczorowski jest autorem pierwszej polskiej biografii Hrabala - „Gra w życie. Opowieść o Bohumilu Hrabalu”, która ukazała się w 2004, czyli w 90. rocznicę urodzin, więc tutaj wszystko się zgadza. Ale czy nie można było zaczekać 10 lat na 100. rocznicę i wydać jedną książkę, która wyczerpałaby temat? Ale tak jest nadzieja, że za 10 lat powstanie kolejna książka o autorze „Zbyt głośnej samotności”, który pisał przecież całe życie swoją literacką autobiografię. Tak czy siak nie ma sprawy – fani Hrabala wezmą każdą „nową” książkę na jego temat w ciemno, bez względu na rocznice.

Pierwszą książką na temat życia Hrabala, która ukazała się w Polsce, była wydana w 2000 roku biografia Moniki Zgustovej, która w Czechach wyszła w 1996 roku. Problem Zgustovej jest problemem wielu biografów – czeska autorka nie potrafiła wstać z kolan i wyszła z tego jakaś hagiografia, która przekonywała czytelników do tego, o czym już i tak wiedzieli, że Hrabal wielkim pisarzem był. Kaczorowski już w pierwszej książce odcinał się od takiej perspektywy i „Gra w życie” była czymś na wzór dochodzenia w sprawie - „wypadł czy wyskoczył?”. No bo że wyskoczył, to rzecz niemal pewna. A jeśli nawet by nie wyskoczył, to przecież literacka fikcja ma swoje prawa. Więc wyskoczył.

Kaczorowski słusznie zwraca uwagę, że motyw samobójstwa pojawia się u Hrabala niemal od samego początku. „Słodka apokalipsa” umiejętnie przesuwa akcenty tak, by uwypuklić właśnie te elementy, które wskazują na legendę Hrabala jako poety przeklętego. W swoim poszukiwaniu prawdy autor biografii sięga po mało znane polskiemu czytelnikowi źródła i to jest istotne novum, które powoduje, że mimo wrażenia, że, jak mawiał inżynier Mamoń, tak naprawdę „podobają mi się książki, które już raz czytałem”, odkrywamy prawdę o Hrabalu dużo bardziej prywatną niż w poprzednich książkach. Pytanie, czy trzeba było pisać tę biografię od nowa?

Czytając na okładce opinię Agnieszki Glińskiej, że „Kaczorowski pięknie i przenikliwie zaklina w literaturę życie Bohumila Hrabala”, miałem nadzieję na prozę non-fiction, że zostaną tu rozwalone konwencje typowej biografii, że autor uczyni to, co całe życie robił sam Hrabal, mieszając fikcję i życie i że zbliżymy się tym samym do prawdy o jego pisarstwie, o jego metodzie. Kaczorowski chciał to zrobić, ale zatrzymał się w pół drogi – pisał o metodzie tak jak czyni to biograf, a nie jak pisarz. Dzięki książce „Hrabal. Sładka apokalipsa”, my hrabalofile, wiemy dziś więcej, ale formalnie nie wykracza ona poza biograficzny standard.

środa, 10 lutego 2016

Recenzja książki Jerzego Sosnowskiego "Co Bóg zrobił szympansom?" - wyd. "Wielka Litera"

Coś Pan, Panie Sosnowski, uczynił polskim katolikom?

                                                     zdj. www.lubimyczytac.pl


„Co Bóg zrobił szympansom?” to tytuł najnowszej książki Jerzego Sosnowskiego, autora poczytnej powieści „Apokryf Agłai” i popularnego dziennikarza radiowej „Trójki”. Po przeczytaniu tej książki nie potrafię odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule, a liczyłem na to, więc można powiedzieć, że się przeliczyłem.

Po co się tłumaczyć? A jest w tej książce trochę tak, że Jerzy Sosnowski uczynił coś na kształt spowiedzi, w której grzechem głównym i najcięższym jest przyznanie się do swojej wiary. No bo jak to – człek światowy, intelektualista, erudyta nie waham się stwierdzić, odczuwa potrzebę metafizycznych uniesień? I to jeszcze w Polsce, w polskim ciemnogrodzie ze stolicą w Toruniu! Trzeba uczynić zatem rachunek sumienia. Niech słuchacze radiowego „Klubu Trójki” wiedzą, że być katolikiem to nie żaden wstyd, a być może nawet powód do dumy.

Swoją ekspiację autor wyraził w trzech częściach, które składają się z esejów na temat osobistego doświadczenia religijnego. Rozważania te są oparte o filozofię, religioznawstwo, literaturę i inne dziedziny sztuki, które są jak najbardziej prywatnym obrazem poszukiwania Boga. Autor w części pierwszej porusza temat podziału „wierzący-ateiści” - „Podziały i mosty”. W drugiej części czytelnik zostaje wprowadzony w świat bardzo osobistych niejednokrotnie rozważań na temat stosunku autora do chrześcijańskiego Boga, by w ostatniej części tego prywatnego triduum przejść do relacji „kultura-kult” i podjąć się interpretacji wybitnych tekstów kultury, które odegrały istotną rolę w jego religijnych wyborach. Dla mnie najbardziej ciekawa okazała się właśnie trzecia część, gdzie Jerzy Sosnowski dokonuje mistrzowskiej analizy dzieł Miłosza, Wojcieszka, Rymkiewicza, Tokarczuk i Philipa Dicka.

Właśnie z osobistego tonu prezentowanych tekstów czynię podstawowy zarzut tej książce, że jest to zbyt własne, zbyt jednostkowe, właśnie spowiednicze. O ile krytyk ma prawo, by wyrażać się w taki subiektywny sposób, to już kwestie filozoficzno-religioznawcze winny mieć charakter obiektywny i dążyć, mimo wszystko, ku uniwersalnemu charakterowi. I jest to książka z takiego intelektualnego zawstydzenia, że człek oczytany, autorytet w końcu, pragnie się z tego prowincjonalnego, zaściankowego charakteru polskiego katolicyzmu usprawiedliwić.

Szedłem sobie kiedyś do kościółka z członkami rady parafialnej i też im tak trajlowałem o Tomaszu Haliku, Tomaszu Mertonie i innych „niewiernych” Tomaszach. I taki pan-ślusarz, metr sześćdziesiąt w kapeluszu, z nieświadomym afro, brzuszkiem i odciskami na dłoniach, mówi mi: „A ty nie masz innych problemów?”. Bo wiara jest gdzie indziej, nie tam gdzie mądre księgi i analizy, bo wiara przekracza horyzont poznania, a co dopiero naszego doświadczenia.

Czy ludziom kultury, ogłady i elokwencji jest trudniej uwierzyć, „być jak dziecko”? Myślę, że nie. Pod warunkiem, że nie będziemy za dużo o tym myśleć, a więcej czuć. Tak jest w przytoczonych przez Jerzego Sosnowskiego w części „recenzenckiej” dziełach, dziełach, które zdają się przekraczać granicę poznawalnego. Zatem „miej serce i patrzaj w serce”.

Postawione w tytule recenzji pytanie można by odwrócić. „Cóż Panu, Panie Sosnowski, uczynili polscy katolicy?”. Ale także na tak postawioną kwestię nie znalazłem w książce odpowiedzi. Znów się przeliczyłem. Cóż, trzeba iść dalej.