Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 7 sierpnia 2018

Recenzja powieści Virgine Despentes "Vernon Subutex" cz. 3 - wyd. Otwarte



Uciekaj, Vernon, i zabierz mnie z sobą!

Virgine Despentes trzecim tomem opowieści o Vernonie Subuteksie zamyka swą trylogię o „zmarginalizowanych Paryżanach”, którzy uciekają od tego świata. Ten cykl nie spodoba się wszystkim,którym mógłby się spodobać, bo nie jest tak jednoznaczny jak wypowiedzi współczesnych artystów przeciwko Trumpowi, Orbanowi czy Kaczyńskiemu. W spolaryzowanym świecie opinii proza Despentes, mimo że agresywna, jest zbyt mało wyrazista. Autorka nie poddaje swojego cyklu jednej tezie o biednych, wykluczonych gejach, o dziewczynach manifestujących za aborcją, o świecie reżymów, które niszczą wolność. Ona wie, że wolność tego świata jest marzeniem, utopią, że ci, którzy dziś walczą o pokój i miłość, jutro nadepną ci z uśmiechem i swoimi sloganami na gardło. Dla Despentes sytuacja jest zła aczkolwiek beznadziejna i wyjścia z niej nie ma. Ale można uciec.

Vernon i krąg wtajemniczonnych freaków, ludzi przejechanych przez życie, kryje się GDZIEŚ. Może to Paryż, może jakaś prowincja, może jakiś zakamarek Europy. Komuna życiowych rozbitków, których poznaliśmy w poprzednich częściach, mieszka gdzieś w tajemnicy, ukrywając się przed demonicznym Dopaletem,który doprowadził do śmierci Vodki Satany i w ramach zemsty został za to naznaczony haniebnym znamieniem gwałciciela, wyrytym na jego skórze. Wiadomo, że tacy jak Dopalet nie zostawiają niczego samemu sobie i takiej zniewagi nie wybaczają. Gra idzie o najwyższą stawkę.

Pod taką sensacyjną fabułą odkrywa się czytelnikowi świat współczesnych rozbitków, którzy są właśnie różni i bardzo niejednoznaczni. Pewnie ktoś wolałby, żeby świat komuny Subutexa był lewackim rajem, gdzie hipisi, geje, lesbijki wiodą błogi żywot w świetle rozjaśnianym blaskiem głównego bohatera i w oparach wolnej miłości oraz narkotyków. Nic bardziej mylnego. Despentes doskonale zdaje sobie sprawę, że podziały nie przebiegają między lewicą a prawicą, a między tymi którzy chcą dorwać się do władzy i trzymać społeczeństwo za gębę a tymi którzy przed nimi uciekają. Większość pozostaje bierna i niewolnicza – jak zawsze.

Sam Vernon jest uosobieniem anarchii, z jednej strony jest przywódcą, z drugiej wcale tej władzy nie chce i nie dba o nią. Przyciąga tych, którzy nie szukają przemocy i nie potrafią się podporządkować gwałtowi społeczeństwa na jednostce. Przemoc zaś jest demokratyczna i nie posiada płci – mężczyźni gwałcą kobiety, kobiety gwałcą mężczyzn (jak w słynnym pornosie w reżyserii Despentes „Gwałt”). W powieści znów widzimy całe spektrum ludzkości , która urywa się z łańcucha. Powieść jest pisana metodą punktów widzenia i cały czas jest, jak chciał Stendhal, „zwierciadłem przechadzającym się po ulicach”. Zwierciadłem, dodam, które zagląda w głowy swoim bohaterom. Wszyscy jesteśmy złomotani i wszyscy szukamy swego Vernona, „niech przywróci nam wzrok, słuch i mowę”, niech da nam przestrzeń wolności w tym zakazanym więzieniu, jakim jest nasza rzeczywistość. Anarchia nie jest tutaj ani lewacka, ani prawacka.

Anarchia to wyspa, gdzie chcę się wybrać, nie chcąć być wbitym w tryby poprawności, dobrego wychowania, gotowych szablonów i sloganów na kążdą okazję, w wojnie, która określi w czyich dybach doczekam końca swych dni. Anarchia to wyspa, gdzie wieczny DJ Vernon puszcza muzykę ze swoich starych vinyli, z Davidem Bowie, Lemmym z Motorhead, z tymi, którzy dali nam wolność rocka. Anarchia to wyspa, gdzie możemy do tej muzyki tańczyć. Ale Dopaleci, z lewa i prawa, zawsze będą chcieli nas dopaść, ale oni zawsze będą chcieli zniszczyć nasze wyspy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz