Dom (zly)

Dom (zly)

środa, 6 marca 2019

Refleksja wokół książki "Fałszerze pieprzu" Moniki Sznajderman

Pytania o Polskę


Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna

Seria: Poza serią Wydawnictwo: Czarne
 
książek: 1672
lapsus | 2019-03-06
Na półkach: 2019, Przeczytane
Przeczytana: 03 marca 2019
Pytania o Polskę


Pytania o Polskę powróciły. W mediach społecznościowych widać jak na dłoni polaryzację opinii wokół Holocaustu. Proces ten przybrał na sile na początku wieku XXI, gdy swoją pierwszą książkę o Jedwabnem wydał Jan Tomasz Gross. „Sąsiedzi” byli strzałem w dziesiątkę i komercyjnym sukcesem. Kiedy słuchałem dyskusji wokół książki Grossa to przypominałem sobie emocje związane z lekturą „Malowanego ptaka” pod koniec lat 80-tych, gdy miałem 18 lat. Nie odebrałem wtedy tej książki w kontekście Shoah. Była dla mnie o czymś innym – była to uniwersalna opowieść o ludzkim złu i o tym, co wojna robi z ludzi . Gdzieś tam docierały do mnie oceny krytyczne, które wyrażały opinie, że jest to książka krzywdząca dla Polaków w kontekście Holocaustu. „Malowany ptak” mnie fascynował – najpierw słuchałem jak Jerzy Radziwilowicz czytał go w radiu, potem stałem w długiej kolejce, by zdobyć unikatowy egzemplarz. Pamiętam też, że w tym czasie po raz pierwszy obejrzałem film „Shoah” - 8-godzinne dzieło będące syntezą Zagłady. Nie rozumiałem, dlaczego kolejarz pokazujący uwięzionym Żydom gest podrzynania gardła, miał być kimś złym. Dla mnie było wtedy jasne, że mówił „Uciekajcie, jedziecie na śmierć”. Niektórzy uciekli, niektórzy przeżyli.

Dopiero „Sąsiedzi” jednak uczynili temat polskich zbrodni na Żydach „topowym”. Coraz więcej historyków, filozofów, pisarzy zaczęło tworzyć rozliczeniowy nurt, w którym miejsce hitlerowskich zbrodniarzy zajęli Polacy – nie jacyś szmalcownicy w trudnej do określenia liczbie, ale cały naród polski, który, jak powiedział ostatnio jeden z izraelskich polityków, wyssał antysemityzm z mlekiem matki. W ten nurt wpisuje się rodzinna opowieść Moniki Sznajderman, która łączy losy rodów żydowskich i polskich. „Fałszerze pieprzu” łączą te dwie nici polskiej historii poprzez postaci ojca pisarki, cudownie ocalałego z Zagłady Marka Sznajdermana i jej wuja, polskiego patrioty, narodowca Zygmunta Lacherta.

Jak byłem mały dziadek opowiadał mi bajki o Żydmusiu Muśtawialskim, a babcia o sklepie na rogu, gdzie Żydzi toczyli z dzieci krew na macę. Jakoś mi tak utkwił ten polski antysemityzm, wyssany z mlekiem mojej matki, która była ich córką. Co jakiś czas ktoś ze znajomych, kto mówi antysemickie teksty przypomina mi o tym, że mimo tradycji Mickiewicza, Wyspiańskiego czy Prusa, jestem skażony. Jestem moralnie zaprogramowany na antysemityzm, dlatego zawsze będę bronił polskich oprawców i nie będę ich umiał zrównać z niemieckim katami i będę mówił, że tak – to prawda, że Polacy budowali Auschwitz, polscy więźniowie z łapanek. I będę zrównywał ofiary eksterminacji z poległymi w walce Polakami, którzy byli w niemieckiej niewoli i wcale w moich oczach nie byli z tego faktu zadowoleni – cierpieli, ginęli, umierali z zimna, chorób, głodu, strachu i czekali aż po Żydach przyjdzie ich czas, bo komory były gotowe i musiały pracować.

Monika Sznajderman toczy pojedynek, swój prywatny mecz bokserski, w którym argumenty za i przeciw ustępują rozmaitym handicapom na rzecz taty, Marka. Dwie trzecie tej książki mówi o Holokauście, głównie o tym jak Polacy traktowali Żydów w czsie okupacji. Ale czy to faktycznie dla autorki była okupacja? Bo ja w trakcie lektury odniosłem wrażenie, że Polacy z ulgą w gruncie rzeczy przyjęli zbrodnicze projekty Hitlera i spółki, że niczym się w zasadzie od nich nie różnili. I znów to mleko matki we mnie wrze i bulgocze, że to cholernie niesprawiedliwe. Ale co ja tam mogę wiedzieć, skoro w moich żyłach nie ma kropli semickiej krwi. Brak mi tego. Może gdyby jedna kropelka się jakaś odnalazła , umiałbym spojrzeć na te sprawy inaczej.

„Fałszerze pieprzu” nie mówią o strachu, biedzie i ciemnocie polskiego społeczeństwa; nie wspominają o trudnych dylematach i wyborach, które były zbliżone do tego, co przeżyła Zofia z powieści Styrona. Tak łatwo nam dziś zabierać głos i oceniać. Tylko czy wiemy jak my postąpilibyśmy będąc w tamtym miejscu, w tamtej porze. Na mojej ulicy stoi krzyż. To tutaj w kwietniu 1943 roku spędzono całą wieś, w tym moją babcię, która trzymała na rękach mojego wujka, brata mojej matki, który miał wtedy roczek. To tutaj wszyscy musieli patrzeć jak wieszają trzynastu zakładników. Co czuli ci ludzie, którzy wyssali antysemityzm z chudym, cieniutkim, biednym mlekiem swych matek? Co mogły myśleć te zamienione w kamienie figury w obliczu terroru? Nikt nie ruszył zgładzonym na ratunek.