Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 16 stycznia 2020

Książki 2020 i moje opinie

53. Anna Sudoł "Projekt" 7/10 27.12
  Śmierć epoki projektów.


„Projekt” słowo nadużywane, eksploatowane i wymiętolone przez sztukę, biznes, edukację. Dziś prawie nikt nie chce używać tego terminu, wzdraga się przed nim jak przed czymś niemodnym, nieautentycznym. W powieści Anny Sudoł tytułowe słowo „Projekt” powtórzone jest setki razy. Podczas lektury książki młodej autorki (r.1990, wizualnie 2000), czytelnik może dostać czkawki z tego nadmiaru, dlatego warto mieć przy sobie szklankę wody, miętuski i cały asortyment tradycjnych środków antyczkawkowych.

Środowisko, Instytucja – hermetyczny krąg dla wtajemniczonych, którzy, jeśli nie wykorzystają stanu łaski, nie załapią się na ten jeden krótki moment, gdy czyjeś wielkie oko dostrzegło błysk potencjału, to mogą na zawsze wypaść z obiegu. Nikt o nich nie wspomni, już nigdy. Zostaną sami ze swoimi marzeniami o byciu w tym świecie, gdzie „everybody wins” i „sky is the limit”. Jednak z „Projektu” Anny Sudoł dowiemy się także, że limit istnieje i że piekło to inni.

Gry, rozgrywki, konszachty i intrygi. Właściwie „Projekt” to współczesna wersja „Niebezpiecznych związków”. Powiem tylko, że te gry są w każdej dziedzinie, tyle że stawka może wynosić trzy koła po nieprzespanych nocach, opłaconych pogardą do samego siebie. Tu przynajmniej stawka jest wysoka, a koszty takie same. Co wybierasz?

„Projekt” to językowy wulkan, to słowa, które stwarzają ludzi i są ponad nimi jako kod wtajemniczonych. Świat sztuki współczesnej jest światem konstrukcji językowych, które niosą bohaterów. Annie Sudoł udało się ukazać determinizm językowy, któremu poddani są bohaterowie tej książki. Wejść w obszar hermetycznego kodu i być zrozumiałym, co więcej, stworzyć wciagającą fabułę na przestrzeni ponad trzystu stron, stron, które demaskują nasze podporządkowanie językowym strukturom.

„Projekt” Anny Sudoł jest powieścią, podobnie jak inne książki Ha!artu, aktualną i odważną, powieścią napisaną młodzieńczą energią, o świecie, który jest obok nas, o tu i o teraz. Wielkie bestsellery pokazują nam jakieś historyczne fantasmagorie, jakby w świecie dookoła nas nie było nic ciekawego. Ha!art w wydanych w 2020 roku utworach prozą pokazuje cały zestaw współczesnych lęków, gdzie autorzy próbują się z tymi fobiami mierzyć. Taką literaturę trzeba dziś docenić, bo jest to podejście unikatowe i odważne.

 
 
 
52. Jakub Woynarowski "November" 7/10 16.12
 
Wyjątkowej urody książka graficzna, opowiadająca mało znany epizod historii Polski z czasów Oświecenia. Grafiki z epoki kos, gilotyn i szubienic rzucają inne światło na okres klasycyzmu.
 
 
51. "Wyspa i inni ludzie" Maciej Piotr Prus 7/10 15.12
Tajemnica wyspy


Maciej Piotr Prus napisał książkę o wyspie. Jest to pierwsza książka Macieja Piotra Prusa, którą przeczytałem, ale nie jest to pierwsza książka Ha!artu, którą przeczytałem. I stąd jestem rozerwany tą przedziwną niespójnością między precyzją i warsztatem prozatorskim Macieja Piotra Prusa a charakterem tego „nieuczesanego/nieokrzesanego” (niepotrzebne wy...rzucić do śmieci) wydawnictwa. Książka nosi tytuł „Wyspa i inni ludzie”.


Jest wyspa i są jej mieszkańcy. Wyspa jest częścią Chorwacji, ale niewiele sobie, prawdę mówiąc, z tego robi. Bo wyspa, od tego momentu będę nazywał ją Wyspą, to twór organiczny, żywy, a ludzie są niczym jego tkanki– każdy inny, każdy ma inne zadanie, każdy przeznaczony do innych celów, ale wszyscy podlegają zamysłowi Wyspy. Na Wyspie dzieje się coś dziwnego – zostaje zniszczone poletko kukurydzy. Niby drobna anomalia, ale jej irracjonalność, brak możliwości wyjaśnienia szkody i motywu sprawiają, że w mieszkańcach-organach rodzi się niepokój. Zadają sobie pytanie – jakież monstrum nawiedziło Wyspę i chce zaatakować jej ciało? Yeti to , a może jedynie chupacabra? Zaczyna się polowanie, a właściwie śledztwo, a właściwie diagnoza, dotycząca obcego bakcyla w ustroju Wyspy.


Opowieść o Wyspie to proza gatunkowa najlepszej próby – powieść łącząca elementy kryminału i horroru, gdyż wszystko ociera się tutaj o niesamowitość. Ale jest to także opowieść o ludziach, ich wzajemnych interakcjach, a sytuacja leniwej egzystencji wzmaga to metafizyczne napięcie między bohaterami.


To udało się autorowi nadzwyczaj dobrze – sportretować ludzi niby zwykłych a szalonych, niby racjonalnych, a wyrastających z gleby grozy i zabobonu. Tak psychodelicznego kryminału, wkraczającego w mrok horroru, nie czytałem. Nie chcę wkraczać tutaj w krainę porównań, choć przejrzystość prozy Prusa aż prowokuje, by szukać inspiracji i kontekstów. To nie o to chodzi, że autor kogoś naśladuje, ale, że będąc blisko stylu zero, potrafi stworzyć kafkowski klimat.


Osobiście cenię Korporację Ha!art za surowiznę, za dionizyjskość, młodość i energię. Cenię w książkach wydawanych przez „korpo” element bezkompromisowego szaleństwa. I na tym tle proza Macieja Piotra Prusa wydaje się tak domkniętą, w języku piłkarskim powiedzieć można „kompletną”, że może to wywoływać wrażenie niedpopasowania – że miejsce Prusa jest wśród hiciorów Szczepana Twardocha, Katarzyny Bondy czy Stefana Dardy. Tyle tylko, że „wyspa i inni ludzie” jest o Niebo lepsza.

 
 50. Josef Škvorecký "Przypadki niefortunnego saksofonisty tenorowego" 8.12 6/10 


 Krótki i przyjemny w lekturze aneks Škvorecký'ego do swojej twórczości. Lektura po czesku przyjemna i nie pozbawiona anegdotycznego elementu, ale, jeśli przeczytało się większość twórczości autora "Tchórzy", ma się wrażenie, że to wszystko czyta się po raz drugi.
 
49 Łukasz Łuczaj "Seks w wielkim lesie" 8/10 2.12 
 
 
Leksykon leśnego ruchadła

Upojna lektura. Czytanie "Seksu w wielkim lesie" wyzwala nas z okowów "seksu w wielkim mieście" i wielkiej mody ku naturalnej nagości. Przenieśmy się na łono natury z naszymi naturalnymi popędami, zachęca nas Łukasz Łuczaj - profesor biologii, znawca kobiecego i leśnego runa przyzywa nas do powrotu na łono...natury

Piękna i bezpruderyjna jest to książeczka. Myślałem, że żyjemy w czasach seksualnego tabu, że feminizm wyznaczył terytoria, gdzie dominuje zły dotyk i strach przed pożądaniem, które zostało zarezerwowane tylko dla miłości homoseksualnej, gdyż ona nie zagraża stosunkom na linii kobieta-ofiara kontra mężczyzna-seksista\oprawca. Książka Łuczaja też tak jest trochę postrzegana - czytałem te opinie przerażonych  jej naturalizmem i nazewnictwem sufrażystek.

Ale to może dlatego, że Łukasz Łuczaj wędruje po świecie i lasach miast dusić się w pruderyjnej Polsce, gdzie ludziom z lewa i z prawa odbiera się naturalną radość egzystencji, wikłając nas w polityczne mordobicie. W "wielkim lesie", nie żadnej seksistowskiej dżungli, odnajdujemy tę pierwotną, naturalną radość seksu.

Na pytanie jak żyć po #metoo, gdy seks musi odbywać się bezdotykowo i najlepiej niewerbalnie, gdy seks jest zarezerwowany dla gejowskich klubów w Brukseli a i tam nie można czuć się bezpiecznie, Łukasz Łuczaj radzi - ucieknijmy na łono natury i odnajdźmy tam siebie.

"Seks w wielkim lesie" jest na swój naturalny sposób zbereźny, lekki i zabawny. Świńskie anegdoty, które przytacza autor, wspominając np. o nawilżaniu śluzem z maślaków lub dziesiątkach kleszczy na swoim napletku, w naturalnej scenerii wyglądają niewinnie i rajsko.


Od dzieciństwa ciągnęło mnie na łąki i do lasu. Nigdy mi to nie minęło. Po lekturze "Seksu w wielkim lesie" zrozumiałem dlaczego. Jest to kolejna lektura z ha!artowskiej półki, która rozbroiła mnie lekkością, humorem i bezpretensjonalnością. Nie ukrywam, że był to skuteczny okład na pandemiczne odleżyny.
 
48. "Płuczki" Piotr Paweł Reszka 8\10 29.11
 

Kruki, wrony

O sprawie bezczeszczenia żydowskich miejsc pamięci o ofiarach Shoah opinia publiczna przypomniała sobie przy okazji "Złotych żniw" Tomasza Grossa. Książka była jednoznaczna w wymowie - Polacy to naród prymitywnych zwyrodnialców, a miano hien jest najłagodniejszym określeniem dla tego typu praktyk. Polacy znów mogli poczuć się jak podludzie Europy, utożsamić się z tym zezwierzęceniem i wprowadzić w kraju nowy ład, oparty na starych zasadach.
Paweł Piotr Reszka nie powrócił do Treblinki, o której pisał Gross. Pojechał do Bełżca i Sobiboru. Zobaczył to samo - doły wykopane przez cmentarne hieny w poszukiwaniu złotych koronek, biżuterii. monet.
Kruki i wrony wydziobywały z grobów dużo cennego kruszca - wydziobywały je z ziemi wymieszanej z popiołem spalonych ludzi i z kości pozostawionych w ziemi. Cieszyły się jak ten chłop z opowiadania Żeromskiego.
Czy potrafimy zrozumieć biedę i prymitywizm? Cham - ta ikona polskiej kultury, zaczerpnięta ze Starego Testamentu mści się na jego wyznawcach. Mści się za swoje ubóstwo, za pokłady zazdrości, za brak szacunku do samego siebie.
Żeby zrozumieć kruki i wrony, trzeba być jedną z nich. Trzeba żyć w cieniu obozu zagłady. Trzeba umierać z głodu.
Tutaj nie ma usprawiedliwienia i wybaczenia. Pozostaje tylko głęboki żal i ból wywołany tą świadomością. Reszce udało się to osiągnąć. Udało się zedrzeć stary, przegniły opatrunek naszego narodowego sumienia. Ale póki nie weźmiemy części tej odpowiedzialności na własne barki, zamiast zostawiać z nią kruki i wrony same, to na nic będą te biblioteki opracowań, dokumentów, reportaży.

 
 
47. "Baśń o wężowym sercu" Radek Rak 6/10 20.11
 
 Nie będę się rozpisywał - doceniam język, klimat baśni, kreatywną wizję historii, folklor i ludowość, specyficzny galicyjski mikroklimat. Mimo to dalej nic nie poczułem. Szanuję, ale to nie moja baśń.
 
46. "Boża inwazja' Philip K. Dick 9.11 8/10
 
Wchodzę w świat Dicka dla metafizyki i dla tej wizji, bo nie potrafię znaleźć innego określenia dla tego typu wyobraźni. "Boża inwazja" to nie jest świat wymyślony, to świat ujrzany. Wyjście poza okowy czasu i przestrzeni, poza więzienie rozumu w zrodzoną w wyobraźni wizję - oto główny temat Dicka. Przerażające jest to zło, w którym wedle Dicka tkwimy , nie mając o tym pojęcia i łudząc się , że los leży w naszych rękach. Ale jest Nadzieja i ona jest właśnie w "Bożej inwazji" obecna najmocniej. Nadzieja, że to wszystko ma jakiś głębszy sens, sens , który daje ulgę.

 
 
45. "Niż" Maciej Topolski 3.11

Kłaniam się uNIŻenie

Kelner – prozaiczna profesja. Współczesny służący. Wynieś, przynieś, pozamiataj. Ale jest w tym jakaś magia. To nie taki rzadki motyw w literaturze i filmie. „Obsługiwałem angielskiego króla”, „Zaklęte rewiry”, a współcześnie chociażby „Atak paniki”. Kelner to cień, ale czasem wypływa na pierwszy plan. Kelner-zabójca, albo Afera taśmowa. Temat, widać, nie nowy, cóż zatem może przynieść książka Macieja Topolskiego zatytułowana „Niż”?


Przynosi zestaw zgrabnych apostrof, które stanowią anty-ody do poszczególnych elementów, składających się na życie kelnera - „do pracy”, „do usług”, „do dupy”. Topolski w swojej prozie poetycko demitologizuje profesję kelnera. Wspólczesny, polski kelner u Topolskiego to najniższy szczebel w gastronomicznej branży, z którym nikt się nie liczy. Może być, może nie być. I brak tu jakiejkolwiek misji – jak u Hrabala, czy w roli Marka Konrada. To raczej kelner z „Ataku paniki” - wykorzystany i wykorzystujący, odwzorowanie kelnera od Sowy, podsłuchujacego polityków, lub przynajmniej o takiej roli marzący.


Ale to tylko marzenia kelnera. W książce Topolskiego są one obecne jako miraże zemsty na bezdusznym systemie, wykręcającym człowieka jak szmatę. W większości tekst „Niżu” ukazuje bezsensowne tyranie za miskę ryży, by pojechać klasykiem. Cały sukces oparł jednak na autosarkazmie, który czyni jego żale lekkimi i nie pozbawionymi czarnego humoru. Taki śmiech przez łzy jest nam dziś potrzebny.


I czytam ostatnie książki Ha!artu właśnie w ten sposób – jako antidotum na toksynę w pułapce na myszy, w której wszyscy dziś siedzimy. „Niż”, obok „Zaczarowanego ubera” i „Ludzi z wolnego wybiegu”, wpisuje się w ten odtrutkowy trend doskonale. Zatem – klaniam się uNIŻenie, jak typowy polski, wcurwiony keln

 
 
44. Simon Stranger "Leksykon światła i mroku" 30.10 7/10
 
 Historia Henry'ego Rinnana - norweskiego kolaboranta i zdrajcy to historia ewolucji zakompleksionego człowieka w potwora. Strangerowi udało się ukazać jak zbrodniczy system przyciąga miernoty, by uczynić z nich zbrodniarzy. Ten proces rozkręca się w powieści powoli, by w końcowych  scenach nabrać dynamiki kuli śnieżnej. "Leksykon..." to powieść o etapach i przekraczaniu granic, po których zwykły człowiek jest zdolny do wszystkiego. Niby już było, ale nigdy dość. Dziś cieszę się, że nikt z nich nie wyciągnął do mnie ręki.
 
43. Andrzej Żuławski "Był sad" 30.09 7/10
 
 
Proza Żuławskiego o wojnie i miłości. Las, partyzantka, powstanie. Proza brutalna i zmysłowa. Pełna poetyckiego, językowego piękna, ale niełatwa w czytaniu. Współczesny romantyzm.
 
42. "Najlepszy czeski stand up" Milos Cermak, Ludek Stanek 20.09 8/10
 
 Czesi takie opowiastki humorystyczne mają we krwi. Tu się odzywa tradycja Haszka i bawidulstwo hrabalowskie. Cieszyło mnie, że to twórcy z mojego pokolenia i niektóre teksty sięgały po inspirację do lat 90-tych, czasu transformacji. Nie są to teksty poprawne politycznie i to cieszy jeszcze bardziej. Czesi potrafią się śmiać ze wszystkiego, a nawet z samych siebie. W formie książkowej ten stand up sprawdza się, o dziwo, wyjątkowo dobrze! Żywe, bezkompromisowe słowo, które daje chwilę wytchnienia w polskim szaleństwie. Polecam gorąco!
 
41. Osamu Dazai "Zatracenie" 9.09 7/10

Ostania książka Osamu Dazaiego, japońskiego pisarza - samobójcy, próbuje być syntezą depresji - narastającego od dziecka poczucia braku własnej wartości ,rozpisanego na trzy dzienniki pogrążania się w nienawiści do siebie samego. Narrator i bohater gra cały czas kogoś, kim nie jest. Dostosowuje się do okoliczności, by przetrwać. Za tymi przeżyciami w stoi  osobisty ból autora i czuje się to w każdym, zapisanym słowie. Inna sprawa, czy jest to proza na miarę Dostojewskiego. Mimo wszystko - nie.
 
40. Kevin Barry "Nocny pociąg do Tangeru" 4.09 8/10
 
 
 Książka klasycznie romantyczna - łączy lirykę, epikę i dramat. Łączy fantastykę i realizm. Miesza czas i porządek przyczynowo-skutkowy. Czyli nie jest to eksperyment, czy jakieś nowatorstwo, a bardziej umiejętne korzystanie z tradycyjnych konwencji literackich. Dwóch Irlandczyków po przejściach, Maurice i Charlie, czeka w porcie Algeciras na dziewczynę o imieniu Dally. Kevin Barry wracając do punktu wyjścia, do dwóch dziwnych postaci w scenerii nocnego portu, prowadzi fragmentaryczną układankę w czasie i przestrzeni, która trwa od przełomu wieków do roku 2018. Zadziwia dyscyplina i precyzja konstrukcji utworu, bardzo spójne dopasowanie wszystkich elementów układanki. Mógłby ten "Prom" być pretensjonalnym, pseudopoetyckim bełkotem, ale tak wcale nie jest. Na pytanie: w jaki sposób opowiadać o tak wyeksploatowanych motywach jak miłość, zdrada, tęsknota, Barry odpowiada - właśnie tak! W sposób nieoczywisty i precyzyjny zarazem. Kevin Barry nie wstydzi się emocji, ale potrafi umieścić je w onirycznej mgle. Ta nieoczywistość chroni go przed poetycką egzaltacji - nic tutaj nie jest wprost, ale jednak te dzikie emocje wypełniają strony "Nocnego promu do Tangeru". No i jeszcze ta pierwotna, dzika wyspiarska kraina - Irlandia jak z szant The Pogues. Pełno tutaj sprzeczności, ale najdziwniejsze jak bardzo one do siebie pasują.
 
39. Julian Barnes "Papuga Flauberta" 30.08 7/10 


Było to dla mnie najtrudniejsze spotkanie z Julianem Barnesem, choć "Papuga Flauberta" jest piekielnie inteligentna i doskonale napisana. Trudności przysporzyła mi forma - książka to właściwie fikcyjny esej na temat życia i twórczości Gustava Flauberta, którego punkt wyjścia stanowi dociekanie na temat autentyczności tytułowej papugi, eksponatu wypożyczonego z muzeum, który znalazł się w jednym z ostatnich dzieł pisarza, "Prostocie serca". W filmie taką piętrową fikcję określa się jako "mockumentary", fałszywy dokument. Barnes prowadzi wyrafinowaną grę z czytelnikiem co raz podejmując i gubiąc fałszywe tropy na temat splotów życia i twórczości Gustava Flauberta, a poziom ironii na temat biografii literackiej jako klucza do dzieła jest na równi wyrafinowany i niepokojący.
 
 
38. Thomas Merton "Las, wybrzeże, pustynia" 23.08 7/10 
 
 
Wyjść na chwilę ze świata i spojrzeć nań oczami człowieka, który umiał patrzeć. Każdy widok, każda cząstka przyrody jest drogą w głąb siebie w poszukiwaniu tego, co nas łączy - tej jednej, przedwiecznej melodii, która gra w każdym z nas. Niezależnie od systemu, niezależnie od religii. 
 
37. Sławomir Shuty "Historie o ludziach z wolnego wybiegu" Ha!art 22.08 7/10 
 
Po pierwsze ta książka nosi tytuł "Historie o ludziach z wolnego wybiegu". Za ładna pogoda na dłuższą recenzję, więc tylko ogólne wrażenie, coś w rodzaju blurba. Nie wiem co to pasty, chyba że chodzi o makaron, nie wiem, co to skity. "Historie..." to krótkie formy literackie, nawiązujące do gatunków dziennikarsko-internetowych - wywiad, relacja, reportaż, livestream, transmisja online czy blog. Czasem znajdziemy się w krainie baśni np. w krainie Muminków, czasem w nieokreślonej przyszłości - te krótkie teksty za każdym razem są parodią współczesnych mediów i mód. Mało jest książek tak zakorzenionych w realu, tak z tym realem biorących się za bary. A cała siła tej prozy spoczywa w absurdalnych językowych grach - gry te obnażają absurd współczesnych konfliktów. Ten absurdalny humor nie ma żadnych barw - nie jest czarny, tęczowy czy zielony. Dlatego, mimo że wywiedziony z tu i teraz, ma wymiar uniwersalny. Czasem można się przyczepić, że sam autor zamiast pławić się to tonie w swoich językowych zabawach. Można, ale po co?
 
36. Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie" 19.08 4/10 

Gaiman. Tak. Dużo słyszałem. Do fantastyki podchodzę jak do jeża i wiem, że to błąd. Philip K. Dick, Lovecraft, Vonnegut czy niektóre dzieła Lema to arcydzieła. Konwencja jest dla tych autorów sposobem radzenia sobie z tajemnicą bytu i czytając cały czas tę walkę obserwujemy - walkę o poznanie tego, co rozciąga się za kurtyną naszych zmysłów. Niestety, w większości tego, co nazywamy fantastyką chodzi o narrację, o opowieść, o wymyślanie ciekawych wizji i splotów akcji w nadnaturalnym wymiarze - na ogół w świecie przyszłości lub baśniowej krainie poza czasem. Tu wymiękam i nie chce mi się tego czytać. Nie czytam książek dla akcji, czytam je dla wewnętrznych konfliktów bohaterów. dla mnie najlepsza akcja tkwi wewnątrz, w korytarzach psychologii. "Amerykańscy bogowie" obiecali mi dużo i bardzo szybko się wypalili. Historia o tym jak starożytni bogowie przybyli do Ameryki i jako zwykli ludzie toczą tutaj swoje magiczne wojny z nowymi bożkami cywilizacji obiecywała mi ten metafizyczny wymiar ścierania się naszych wewnętrznych tektonik, które wywołują w nas trzęsienia ziemi i tsunami. Dostałem gierki, historyjki - krótko, umęczyłem się i szkoda mi tej obietnicy. Dla mnie wejście na teren fantastyki zawsze jest obarczone takim ryzykiem, ale dalej będę próbował. Spodobała mi się też okładka , ale ta z 2002 roku, autorstwa Kamila Vojnara.
 
 
35.
Edward St Aubyn "W końcu" cykl "Patrick Melrose" 15.08
 
 
 34. Edward St Aubyn "Mleko matki" cykl "Patrick Melrose" 13.08
Ostatnie dwie powieści z cyklu o Patricku M. - dekadencie i arystokracie z przełomu XX i XXI wieku. "Mleko matki" i "W końcu" to relacje z matką, Eleonore. Patrick nie ćpa, początkowo za dużo pije, ale także tutaj stawia sobie granice. Ma żonę, Mary, która jest kolejnym jego niedopasowaniem i dwóch inteligentnych synów. W obydwu tych tomach mierzy się z demencją, umieraniem, w końcu śmiercią matki. Obie książki trzymają poziom trzeciej powieści, "Jakaś nadzieja", ale daleko im do mroku i brutalności tomu I i II. Podobnie miałem z serialem - pierwsze dwa odcinki to były nokauty, do których w dalszych częściach nie było powrotu.
 
 
33.Edward St. Aubyn "Jakaś nadzieja" cykl "Patrick Melrose 11.08
32. Edward St. Aubyn "Złe wieści" cykl "Patrick Melrose 9.08
31. Edward St. Aubyn "Nic takiego" cykl "Patrick Melrose 7.08
 
                                            wyd. WABPierwsze trzy tomy cyklu "Patrick Melrose" weszły mi jak złoto. No, prawie. Stworzona pod koniec XX-go wieku historia dekadenta z wyższych sfer, dobrze oddawała klimat końca wieku. My poznaliśmy ją dużo później, dzięki serialowi. A szkoda. "Patrick Melrose" w swoich pierwszych odsłonach nie jest przepełniony elektronicznymi gadżetami i internetami. Uświadamia mi to jak wielka rewolucja technologiczna dokonała się w ostatnim ćwierćwieczu. Nawet narkotyki, które zażywa Patrick są analogowe. Tak samo wszystkie ekskluzywne gadżety, którymi się otacza - najlepsze artefakty i najlepsze posiłki i alkohole w najlepszych restauracjach. I udało się St Aubynowi oddać to dominujące w życiu głównego bohatera uczucie pustki. Pierwszy tom, "Nic takiego", to opis zepsutego świata i relacji z ojcem-potworem. Dekadencja i nuda wyższych sfer w pigułce pokazuje obraz faszystowskiego obozu w mikroskali rodziny - te demony czają się gdzieś w pięknych rezydencjach, gdzie ukrywają się potwory. Łatwiej nam zrozumieć jak zło rodzi się w biedzie, ale to nie sprawa pieniędzy tylko diabłów, żywiących się ludzkim bólem. Oczywiście najbardziej poruszający jest element kazirodczej pedofilii. "Złe wieści" przesycone są narkotykami i śmiercią - martwy jest zarówno ojciec, czekający w domu pogrzebowym na kremację, jak i syn, który próbuje zaćpać na śmierć swoje traumy. Trzeci tom, "Jakaś nadzieja", to trzeźwy Patrick na ekskluzywnym przyjęciu, które wygląda niczym parada zombie. W moim rankingu po dwóch wstrząsających książkach ta trzecia wypada najsłabiej - jest najzwyczajniej przegadana. Miałem wrażenie, że autor nie ma pomysłu jak pociągnąć historię dalej i wypełnił karty martwymi postaciami i ich dialogami. Zresztą miałem podobnie podczas serialu - pierwsze dwa odcinki mnie wciągnęły niesamowicie, a w trzecim coś się zatarło. Ciekawe, co się stanie dalej z moimi wrażeniami? Będzie gorzej?
 
30. Zdenek Jirotka "Saturnin" 5.08 6/10


W 2018 roku "Saturnin" Zdenka Jirotki wygrał plebiscyt Magnesia Literatura na czeską powieść stulecia. Nie Hrabal, nie Kundera, nie Pavel, nie Haszek, nie Skvorecky. Musiałem ją przeczytać. Stylizowana na angielską humoreskę w stylu "Trzech panów w łódce" Jerome K. Jerome'a powieść powstawała w czasie Protektoratu, w roku 1942. Jest to lekka opowiastka, czerpiąca z odwiecznego toposu sługi i pana, pełna klasycznego humoru we wszystkich jego tradycyjnych odmianach. Nie znajdziemy tutaj żadnej paraboli ani odniesienia do mrocznej scenerii II wojny światowej jak np. "Pociągach pod specjalnym nadzorem", wywiedzionej z pacyfistycznej tradycji Haszka. Leszek Engelking, doskonały tłumacz czeskiej literatury, zwraca uwagę na fakt, że jedynym elementem, przywołującym wojnę, jest "zaciemnianie" jako ochrona przed bombardowaniem. Bezpretensjonalna, żywa proza wiele nam mówi o podejściu Czechów do swojej tradycji literackiej, ale też historia II wojny różni się w Czechach diametralnie od naszej. Wielka idea niszczyła polską substancję i skazywała nas na pożarcie. Oczywiście możemy dziś zarzucać innym obojętność i bierność, ale to my, Polacy, a nie np. Czesi, jesteśmy obarczani największą odpowiedzialnością za zbrodnie wobec Żydów i ofiary, będące efektem działań patriotycznego podziemia. Nieważne, że kolaboracja i transporty dotyczyły całej Europy. Nikt też nie chce słuchać o zrównanej z ziemią stolicy. Zamiast tego mamy dwa zwalczające się stada - czerń i tęczę. Odwieczne pole groteskowej bitwy. Nie-boże igrzysko.


29. "Żuławski. Szaman" Anna Szarłat 1.08 8/10

Szaman nie szatan

Wraz ze śmiercią Żuławskiego polska kultura straciła twórcę wyjątkowego. O takich ludziach pisze się dziś książki - Żuławski, Beksińscy. Takie ploty z magla o twórcach, którzy dla miłych pań pozostaną psycholami. Po ich śmierci tylko to nam pozostanie - ploty, babskie obgadywanie. Tym jest dzisiejsza kultura. Żuławski, Herzog, Tarkowski - twórcy bezkompromisowi, wierzący w swą artystyczną wizję, podporządkowujący sztuce swoje życie. Kocham ich filmy, które nigdy nie były pisane pod dyktando mód i wzorów. Anna Szarłat pisze o Żuławskim dobrze. Sfeminizowana, słaba i rozhisteryzowana kulturka mogłaby od "pani z magla" oczekiwać więcej - seksizmu, przemocy domowej, całego tego dzisiejszego zestawu jęków ku chwale poprawności i akuratności. Z książki wyłania się obraz postaci niejednoznacznej, skomplikowanej mimo całego skupienia na sobie i zalegającej duszę mgły zazdrości w zasadzie o wszystko. Gdyby był dostosowany i dopasowany nigdy nie stworzyłby takich filmów - filmów aktualnych swą metafizyczną prawdą. Anna Szarłat oddaje mu sprawiedliwość - miał najpiękniejsze kobiety, bo właśnie taki był. Okrutny, bezlitosny i jednocześnie pełen miłości i ciepła, a właściwie ognia, który spala na popiół - także najbliższych. Jak wytrzymał? Dzięki sztuce - ona pozostanie. Filmy i książki. Podczas lektury wracałem do tych wielkich dzieł - "Kobieta publiczna", "Na srebrnym globie", "Szamanka". I "Mowa ptaków" - zajechany przez syna scenariusz ojca. Tylko Andrzej Żuławski mógł wypełnić te sceny skrajnymi emocjami i wizją.




28. "Wielkie wygrane" Julio Cortazar 24.07 7/10
"Wielkie wygrane" to parabola. Życie zdaje się nam tą wielką wygraną na loterii, tak jak obiecująca wycieczka na statku Magneta Star. Co zostaje z tych obietnic, z egzotycznych krain, luksusowego relaksu? Cortazar koncentruje się na losach podróżnych, przygląda się z uwagą charakterom i interakcjom, by pozbawić czytelnika złudzeń, co do sensu tej podróży. Jednak są jeszcze wewnętrzne interludia Persja - filozofa i poety. To wewnętrzny kosmos, do którego system Magneta Star nie ma dostępu.

27. "Blizna"  Auður Ava Ólafsdóttir 11.07 5/10


49-letni mężczyzna wyjeżdża z dostatniej krainy, by popełnić samobójstwo w abstrakcyjnej krainie ogarniętej wojną. Auður Ava Ólafsdóttir snuje swoją bajkę wokół użyteczności współczesnego mężczyzny - majsterklepka, który pomaga kobietom, które samotnie próbują odbudować powojenny krajobraz, ze stolarką, przenoszeniem ciężkich przedmiotów, rurami i meblami. Jakie to wszystko proste i stereotypowe. Bogatym Islandczykom w tyłkach się z tego bogactwa poprzewracało, a ja, dopływając do 50, chciałbym mieć problemy głównego bohatera. Ładne, zgrabne i głupie. Do Houllebecqa, z jego beznadzieją i poczuciem kresu mężczyzny jako gatunku, lata świetlne.


26. "Błoto słodsze niż miód" Małgorzata Rejmer 7.07 ocena 7/10 
Błoto Albanii w czasach Envera Hohxy, albańskiego dyktatora czasu komunizmu, miało zastąpić ludziom miód. Ból, cierpienie, bieda, strach miały być najsłodszym rarytasem. Małgorzata Rejmer rozmawia o paradoksach dyktatury z ludźmi, którzy przeszli przez straszne rzeczy - stracili bliskich, trafili do nieludzkich więzień, byli torturowani. A wszystko dla dobra Narodu, dobra komunizmu w jedynym, albańskim wydaniu. Każda dyktatura jest eksperymentem, czy ludziom uda się wmówić się wszystko, dosłownie wszystko - że błoto jest miodem. Z rozmów tych wynika, że nikt nie wierzył, ale wszyscy to powtarzali. By przetrwać. Dla tych ludzi Związek Radziecki był rajem wolności. Czyta się jednym tchem. Tak jak wiele tego typu reportaży. I trudno oprzeć się wrażeniu egzaltacji, a ona zawsze zabija empatię.

25. "Podróżny" Ulrich A. Boschwitz 1.07 ocena 6/10


Powieść Boshwitza napisana została w latach 40-tych. Dziś przeredagowana rodzi się dla czytelników po raz drugi jako literackie świadectwo tego, o działo się w Niemczech pod koniec lat trzydziestych, tuż przed wybuchem II wojny. Otto Silberman, niemiecki Żyd, weteran I wojny, z dnia na dzień traci wszystko - rodzinę, przyjaciół, majątek. Wyrusza w podróż pociągami po faszystowskich Niemczech, aby z resztkami pieniędzy przedostać się przez granicę i ocalić życie. Ta podróż jest zaciskającą się coraz mocniej pętlą osaczenia, realistycznym horrorem, którego tematem jest obojętność cywilizowanego świata nad losem Żydów w czasach nazizmu, obojętność , która stworzyła podwaliny pod Auschwitz, Chełmno nad Nerem, Dachau, Treblinkę, Bełżec. Nie jest to arcydzieło literatury, a jednak czyta się "Podróżnego" dziś z zapartym tchem. I przerażeniem.


24. Thomas Pynchon "49 idzie pod młotek" 8/10

Pynchon tworzy labirynty jaźni. Niebanalną rolę odgrywają w tym media i historia. Szyfry, klucze, kody mogą być na opakowaniu płatków śniadaniowych. Prezenter popularnego programu może podprogowo programować rzeczywistość. Symbole mogą być drogowskazami donikąd. Edypa Maas wkracza w ten labirynt, co raz gubi się i odnajduje, a jej świat to meandry korytarzy prowadzących do średniowiecznych legend. I ta kluczowa kwestia - jeśli oszalałem, to całe szczęście. Co by było, gdyby ten absurdalny labirynt okazał się jedyną rzeczywistością?


23. Antonio Scurati "M. Syn stulecia" 18.06 8/10

Historia pięciu lat Mussoliniego dochodzenia do władzy brzmi niepokojąco aktualnie, a czyta się jednym tchem. 700 przerażających stron, przez które jedzie się autostradą.


 22. Jerzy Pilch "Widok z mojego boksu" 9.06 7/10

Ostatni dżentelmen słowa.
Tak uczciłem śmierć Mistrza - felietonami z przełomu wieków. Felietony Pilcha z okresu "Tygodnika Powszechnego" to mistrzostwo, w tym czasie osiągnął szczyt stylu i niezwykłego humoru. Nikt nie potrafił łączyć ironii, wręcz sarkazmu z ciepłem. Pilch nawet jak kogoś obśmiewa to czyni to z wdziękiem i ciepłem. Być obśmianym przez Pilcha to już zaszczyt - takie wrażenie odnosi się, czytając te słodkie zjadliwości.  Ale w większości "Widok z mojego boksu" zamienia  szczypty ironii w laury szacunku. Pilch pisze tutaj o tych, którzy odeszli wraz z XX wiekiem - Turowicz, Tischner, Pszon, wielu, wielu innych. Tak - szacunek przepełnia te felietony. Ten patriarchat domagał się wielkiej inteligencji, wielkiego  umiaru i wielkiego szacunku. Dziś, gdy ten patriarchalny stoicyzm zamieniliśmy na rozwrzeszczany magiel, uświadamiam sobie jak wiele odeszło bezpowrotnie. Pilch był jednym z ostatnich, którzy przychodzili do czytelnika ze świata szacunku. Ostatni dżentelmen słowa - tak dziś o nim myślę.

21. Julian Barnes "Pod słońce" 7.06 9/10

Męczyłem się z pierwszą częścią - bardzo długi rozbieg przed tym, co pochłonęło mnie w części II i III. Część druga była dla mnie dość istotną wizją kobiecości i feminizmu - ta agresja Rachel donikąd nie prowadzi. Można to pojąć dopiero w kontekście wizjonerskiej i filozoficznej części III. Barnes napisał swą książkę w 1986 roku, tuż przed epoką digitalizacji, a część III to takie sf trochę, bo akcja dzieje się w 2006. Przewidział całą tę marność informatyki, która nie daje żadnych odpowiedzi, a tylko czyni nas bardziej wyalienowanymi. Mała książeczka - 180 stron - ale jak to u Barnesa, gęsta od treści. No i intensywnie zapładnia ku refleksji. Nasze krótkie życie nie powinno być polem nieustannej walki.


20. Zenon Sakson "Zaczarowany uber" 28.06 8/10
Uber ponad, uber Poland, Mexico uber
Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń K.I.Gałczyński

Przeczytałem książkę „Zaczarowany uber”. Książka to zbiór. Zbiór odlotów. Zbiór jazd. Zbiór odjazd. Zbiór odjazdów. Napisał ją Zenon Sakson.

Kim jest Zenon Sakson? Jedyna pewna rzecz, że nie wiem kim jest. Wiem, że nic nie wiem o Zenonie Saksonie. Nie wiem nawet, czy naprawdę istnieje. Czy nie jest to kolejny bot stworzony przez przywódcę Ha!artu, Mareckiego i jego lewicująco-lewitującą szajkę? Jak wspomniałem wyżej nie wiem. Na skrzydełku napisali, że Zenon Sakson urodził się 1951 roku w Warszawie i był represjonowany przez komunę, więc wyemigrował do Meksyku. Te dwa światy przenikają się zgodnie z regułami realizmu magicznego na kartach opowiadań Saksona. Ale nazwisko sugeruje anglosaskie korzenie – czy objawia nam się tutaj podróżnik na miarę sfazowanego przez Kurtza Josepha Conrada? Tajemnica goni tajemnicę, bo nazwisko może przywodzić na myśl saksofon, „Saksofonistę” Wojtka Kowalskiego z Częstochowy i legendę brytyjskiego heavy-metalu, zespół „Sakson”. Zenon to może Laskowik, legendarny kabareciarz z Poznania? Dlaczego Zenon? Może z Elei Zenon, który wedle Wiki „ był uczniem Parmenidesa i należał do szkoły eleatów z Elei. Doskonalił sztukę prowadzenia sporów, którą rozumiał jako wykazywanie na drodze samego zestawiania pojęć prawdy własnej i cudzego fałszu”? Już sam autor nastręcza mi zbyt wiele problemów, by o tej książce pisać, a co dalej?

Dalej jest już tylko gorzej i trudniej. Zapętlenia na linii polsko-meksykańsko-saksońskiej tworzą odnogi i plączą się w gordyjskie węzły psychodelicznego rock'n'rolla w wykonaniu „Tito & Tarantulla”. Nie mam zamiaru tego porządkować, ponieważ nie chcę od razu zwariować. Powiem tak, tak mówią ludzie prozaiczni i przyziemni, a tego mi właśnie potrzeba w tym momencie pisania o uberowych jazdach Zenona Skasona, więc powiem tak: hipstertwo miesza się tutaj z dresiarstwem, klerykalizm i dewocja z wyziewami piekielnych otchłani, postkomunistyczny inżynier Karolak z „Cannibal Holocaust” i canabis, miasteczko Macondo z „Milczeniem bar(m)anów” (ewentualnie braminów). Jest to „Narcos” i podróż na San Escobar, polską republikę ubera, w stylu „Easy Rider”. Wszystko nie wiadomo po co. Z dylematu „śmiać się czy płakać” wybieram bramkę numer jeden, chociaż wiem, że za nią znajduje się Zonk.

Zenonie Saksonie, nawet nie pytam, co brałeś, bo psychodelicznym okiem pana Kleksa wpuszczonym w zakrętas twego hipokampa widać, że wszystko na raz. Poza tym nawet nie wiem, czy istniejesz, więc pozostaje mi wiara i ta książeczka. Wszyscy dziś i tak płacą kartą. Miłej lektury.


 19. Josef Skvorecky "Przypadki inżyniera ludzkich dusz" 24.05 7/10

Nie spodziewałem się, że będzie mi tak ciężko. Inne książki Skvorecky'ego nie sprawiły mi tyle trudności, ale to ponad 700 stron, nieraz są to gęste opisy bez dialogu. Opowieść o życiu czeskiego emigranta-dysydenta przeplata się ze wspomnieniami młodości w Protektoracie i dotknięć faszyzmu, co pokazuje, że jest to w pewnym sensie powrót do świetnego debiutu pisarza, "Tchórzy" . Strukturę dzieła stanowią omawiane ze studentami pozycje klasyki literatury anglosaskiej. "Przypadki" są zatem opowieścią o literaturze i jak życie z nią się przenika. Ten autotematyzm jest dość mozolny, a mozół ów nie zostaje czytelnikowi wynagrodzony - to jest coś czego nie lubię, bycie na progu, poczucie wykluczenia, cały czas bezpieczny dystans. I choć są tutaj momenty czeskich klimatów, to jednak cały czas czuję po lekturze ciężar zderzenia z tym potężnym wyzwaniem. Nie potrafię obwinić za to ani autora , ani tłumacza, raczej obwiniam siebie. Nie udało mi się wejść w pełni w nurt tej narracji, płynąłem pod jej prąd.

18. Victor del Abrol "Wybrzeże śmierci" 3.05 5/10

Sięgnąłem po tę książkę przypadkowo, bo rzadko sięgam po kryminały. I ani żałuję, ani nie żałuję. Kolejna sprawnie napisana książka, która niewiele wniosła do mojego życia. Ciekawe tło psychologiczne i historyczne - brudna wojna w Argentynie, wojna o Falklandy, ciekawe zwroty akcji nie sprawiły jednak, że będę sięgał po tego typu literaturę.
.................................................................................................................................................................

17. Elena Ferrante "Genialna przyjaciółka" 28.04 7/10

 Okładka Sonii Dragi sprawia, że miałem rozdwojenie jaźni - tandetne opakowanie i piękna zawartość. Biorąc tę książkę do ręki czułem się jak pasjonatka romansów, ale to co czytałem było niezwykłe - historia dzieciństwa i dziewczęcego dojrzewania w scenerii Włoszech lat 50/60 opisane niezwykle plastycznym językiem i nie cofająca się przed ukazaniem brutalności tych doświadczeń. Nie jest to tak głębokie i intensywne jak książki Ferrante spoza tego popularnego cyklu, za to czyta się świetnie. Okładka serialowa, która jest na LC, dużo lepsza. Ktoś tu nie kuma.Albo udaje.
...............................................................................................................................................................

16. Piotr Marecki "Polska przydrożna" 22.04 7/10
Ostatni taki trip

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba! Tęskno mi, Panie! C.K. Norwid

Już nigdy nie będzie takiego lata M. Świetlicki

Przy drodze stała, podwózki nie chciała Bracia Figo Fagot

To są dwie książki. Pierwsza, „Polska przydrożna”, to ta wydana przez Czarne i spisana przez Mareckiego historia wieczoru kawalerskiego, który trwał dwa tygodnie upalnego i ostatniego takiego lata 2019 roku. Był apetyt: Przy drodze stała, podwózki nie chciała, jagód nie miała i grzybów nie miała, jak śpiewa wokalista popularnego wśród młodzieży przydrożnej zespołu Bracia Figo Fagot. Ostatni taki rajd przed wyrokiem urzędnika Stanu Cywilnego. Dlaczego tą pierwszą książką się rozczarowałem, powiem za chwilę.

Druga książka to ta wirtualna, która powstawała i powstaje cały czas na facebooku i instagramie i która ma wielu autorów, książka składająca się z komentarzy. Znając upodobanie wydawnictwa Ha!art i Piotra Mareckiego do literackich eksperymentów, jakim było choćby przetłumaczenie przez translator Google „Króla Ubu” Alfreda Jarry'ego, nie zdziwiłbym się, gdyby takie „komentarze do Polski przydrożnej” ukazały się drukiem. I ta druga książka spełniła moje oczekiwania poprzez swą niejednorodność, kontrast odbiorów i humor - często niezamierzony i nieświadomy, pisany z górnych rejestrów tak zwanych istotnych wartości.

Ale wróćmy do tej pierwszej książki, do papierowej „Polski przydrożnej”. Zapowiadał się reportażowo-poetycki erotyczny hardkor – coś w stylu „White Noise”, coś w stylu takich poetycko-filmowych reportaży Antoine'a dAgaty, penetrującego w przenośni i dosłownie burdele w najróżniejszych zakątkach świata. I to było dla mnie spore rozczarowanie, ponieważ książka jest zupełnie o czymś innym, a jedyną sceną erotyczną jest jak Marecki kąpie się nago w jeziorze – polski artystowski standard. Oczekujesz tabunów gotowych na wszystko Pań, a dostajesz gołego chłopa. Taki to miał być ten trip? Jak żyć? Dokąd zmierzasz, Polsko? I takie tam standardowe jęki rozpaczy wyrywały się z mej udręczonej duszy, gdyż ten tajemniczy świat dalej pozostanie „światem nieprzedstawionym”.

A „Polska przydrożna” to taka jazda po zapomnianych zakątkach, bocznych drogach i miejscach, które znaliśmy wcześniej z filmu „Arizona” Ewy Borzęckiej czy znanego dokumentu „Czekając na sobotę” - postpegerowska sceneria i zapomniane miejsca oraz ludzie. Do opisu tej podróży, która trwała prawie 5000 kilometrów, autor dodał własne zdjęcia, które stanowią ekwiwalent opisu krajobrazu, gdzie świat zatrzymał się na pograniczu komuny i kapitalizmu.

To są miejsca, z których się ucieka albo w których cały czas na coś się czeka. Te miejsca to setki dziwnych nazw miejscowości, o których mało kto słyszał, to tysiące starych szyldów, zapadających się lub remontowanych na okrągło budynków, gdzie życie walczy ze śmiercią – nic tutaj nie jest na stałe a perspektywa przyszłości wydaje się niewyraźna. Spotykani przez Mareckiego ludzie też tkwią w jakimś oczekiwaniu – tak, przekleństwo „Wesela” cały czas pozostaje u nas aktualne. Dla ludzi tych jeden świat przeminął, ale ten nowy jeszcze nie nadszedł albo, co gorsze, jest nie do przyjęcia.

Nie było dla mnie w „Polsce przydrożnej” szyderstwa. Dostrzegłem raczej swoistą nostalgię i niepewność. Niedawno spotkałem w takim miejscu rolnika, który modlił się o deszcz jak szaman, gdy dookoła nuworysze budują dacze i cieszą się słońcem. Przeszkadzała tym nowym i załapanym na nowoczesność sterta gnoju za stylizowanym na ludowo płotem. Ci nowi piszą pozwy, ściągają policję, gdyż ich Sobota ważniejsza, ich letniska nikt nie ma prawa zakłócić, ich relaksu nie może zabrać żadna epidemiologiczna mucha, kogut piejący o piątej rano, ani traktor ruszający w pole o świcie. Tutaj dostrzegam ów elment wspólny między tym starym i minionym a tym „mareckim” „less waste” światem bez plastikowych kubków. To przecież rolnik polski, mimo tych wszystkich przemian i kolektywizacji, nie mógł zdzierżyć marnotrastwa, to dla niego chleb był i pozostał świętością - „kruszyną chleba podniesioną z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba”. Mam wrażenie, że Marecki właśnie tego w „Polsce przydrożnej” szukał. Szukał i nie znalazł. W tym kontekście „Polska przydrożna” to pytanie o szansę na zmianę, jednak pozostaje ono zawieszone w próżni.

A co pozytywnego w tej książce? Jest to przecież dla nas propozycja bardzo aktualna w dobie pandemii – podróże bliskie lecz fascynujące mimo braku atrakcji wymyślonych dla zabicia czasu kanikuły przewalających się tłumów turystów. Wejście w pobliski krajobraz dla refleksji i kontemplacji tego, czego nie dostrzegamy w codziennym, zwykłym doświadczeniu życia. Gdy nie będzie nam tak prosto nawiedzać egzotyczne krainy i zamknięte plaże w Egipcie w promo „last minute”, pozostanie zawsze kamping nad pobliskim jeziorem i podróż bardziej do wewnątrz niż lans fotami na insta z eksluzywnych kurortów all inclusive. Dobrze to, czy źle? Ja to po prostu lubię i uważam taką turystykę za najlepszy pomysł. Szykuję swój rower na taki road trip bez celu i gps. Już nigdy nie będzie takiego lata. Ale będą inne, może lepsze.


15. Mikołaj Łoziński "Stramer"  19.04 6/10

  Motyw żydowski stał się ostatnio jednym z najbardziej typowych motywów literackich ostatnich nie tylko lat ale wręcz dekad, dlatego trudno tak być w tym temacie oryginalnym twórcą. Saga żyjącego w Tarnowie rodu Stramerów, która rozgrywa się w czasie od odzyskanie niepodległości przez Polskę do rozpoczęcia II wojny światowej , jest oczywistym dziełem tego nurtu - napisana precyzyjnym i prostym językiem jest wyjałowiona ze zbędnych emocji. Czytałem, czytałem i bardzo chciałem wejść w więź z tymi postaciami, a widziałem tylko powierzchnię ich świata. Przeczytałem i pozostałem na jego progu. Dla mnie to za mało.

14/2020 Philip K. Dick  "Wyznania łgarza" 9.04 8/10


SF z tego świata.

Jest to zupełnie inna książka od metafizycznego SF tego autora, które do tej pory czytałem - "Ubika" i "Valisa" - i które uważam za arcydzieła. Przede wszystkim nie jest to SF. Jest tam wątek apokaliptyczny, ale stanowi on zaledwie jakiś poboczny nurt narracji - w opisie jest on ukazany jako główny, co uważam za kompletnie bez sensu. Jest to powieść z pogranicza psychologii i thrillera, wszytko jest osadzone w bardzo realistycznej scenerii małego miasteczka. Najważniejszy jest trójkąt - Faye, Charley i Ned. Przez pierwszą połowę powieści obserwujemy te dziwne relacje z różnych punktów widzenia, po to aby zrozumieć, że nie jest to romans, który źle się skończy. To opowieść o psychopatii, o wykorzystywaniu i manipulacji na najniższym poziomie - poziomie rodziny, to opowieść o chorobliwej naturze świata, gdzie rządzą ludzie nad wyraz rozwinięci intelektualnie a niedorozwinięci duchowo. Co ciekawe i w swoisty sposób wyjątkowe, Dick tym psychotycznym demonem uczynił Faye, a przed czytelnikiem zostaje to odkryte stopniowo, początkowo wszystko wygląda całkiem normalnie, z upływem czasu pojawiają się drobne rysy, by w końcówce doszło do całkowitej erozji relacji międzyludzkich w tym małym prowincjonalnym światku. Charley zapada na ciężką chorobę serca, stając się ofiarą Faye, choć był on nią dużo wcześniej - ona ma całkowitą świadomość, do czego doprowadza swego męża, by związać się z Nedem., chłopakiem z sąsiedztwa. Faye mogłaby być wzorem silnej kobiety, kobiety niezależnej, ucieleśnieniem ideału feministycznych wizji, ale jej emocje są na poziomie kilkuletniego dziecka, które ludzi traktuje jak swoje zabawki. Dick rozbija tę iluzję - pokazuje, że to nie są żadne ideały, ale te "sny o potędze", niezależnie kobiet czy mężczyzn, to tyrania i horror infantylizmu współczesnego świata zabawy, choćby wyglądał z pozoru sielankowo i niewinnie. I to jest prawdziwa apokalipsa, na którą czeka Jack Isidore, a nie ta urojona o przybyszach z kosmosu. 
...................................................................................................................................................................


13/2020  Rafał T. Czachorowski "Czas jętki" 2/04  7/10

 Migawki. Po pierwsze dowiedziałem się, co to jętka - owad nadwodny, który żyje koło doby. Zanim skończy się jej dzień, czyli życie, musi ona przeżyć wszystko. Czyli jętka to ja, to migotanie całego życia. Dlatego mikropowiadania Rafała Czachorowskiego to są takie błyski, - to, co w nas pozostaje z naszych wrażeń i wspomnień. Tylko pojedyncze chwile - z życia i z marzeń. "Czas jętki" to mozaika ułożona z migawek czasu i wyobraźni. Piękna książka, pięknego i wrażliwego człowieka dla pięknych ludzi, którzy przeminą, ale którzy mają swój czas jętki
 ...................................................................................................................................................................
12/2020 Peter Seewald "Jezus Chrystus. Biografia" 4.04 6/10

 Książka jest przystępna i systematyczna, wprowadza dużo ważnych informacji z kontekstu historycznego i biblijnego w dość przystępny sposób. Jednak widać tu pewne rozdwojenie jaźni między tekstem popularno -naukowym z dziedziny teologii a dość wątpliwą próbą uczynienia tego tekstu literackim, bo tutaj Seewald zawodzi i staje się ta biografia raczej "Biblia pauperum" dla nierozgarniętych, co przy dość, mimo wszystko, wymagającej warstwie faktograficznej i interpretacyjnej nie wychodzi tej książce na dobre. Warto dla refleksji, przybliżenia kontekstów, uporządkowania historii zawartej w Ewangelii. Jako opowieść drogi nie zdaje jednak egzaminu.
.....................................................................................................................................................................

11/2020 "Obsesyjna miłość" Ellena Ferrante 7.04 7/10

Druga po "Córce" powieść Ferrante, którą przeczytałem i podobała mi się jeszcze bardziej, ale też brakło mi czegoś, co by związało te w wielu miejscach fascynujące literacko momenty - pogrzeb, po prostu genialny i poruszający, intymność kobieca, brutalność mężczyzn. I to wszystko, podobnie jak w "Córce", jest rozedrgane i niedomknięte. Ferrante obiecuje dużo, daje czytelnikowi wiele - piękna, bólu, bezradności wobec bezwzględności życia. Ale kiedy stoisz na progu tych tajemnic, autorka zamyka przed czytelnikiem drzwi i pokazuje, że nie jest w stanie powieść nas dalej - poza ten ból i śmierć.
.....................................................................................................................................................................

10/2020 "Zmartwychwstanie" Lew Tołstoj 11.04 8/10
Woskrjesjenie

"Zmartwychwstanie" to dzieło o powrocie do katakumb z naszych egoistycznych projektów na życie. "Zmartwychwstanie" powieść Lwa Tołstoja, wydana u progu XX-ego wieku. Tołstoj był już wtedy znanym twórcą m.in. "Wojny i pokoju" oraz "Anny Kareniny". Powieść napisana w wieku 71 lat, czyli pod koniec życia, można traktować jako sumę przemyśleń rosyjskiego autora. Skomplikowane losy samego Tołstoja, jego doświadczenia związane ze służbą oficerską w armii carskiej oraz rozpustnym życiem są powiązane z tym, co przechodzi w tej powieści bohater, Niechludow. Siedząc na ławie przysięgłych rozpoznaje w podsądnej dziewczynę, którą uwiódł w młodości. Masłowa, która w przeszłości była skromną, uczciwą dziewczyną, dziś jest popularną prostytutką i niesłusznie zostaje skazana na katorgę. Niechludow poruszony niesprawiedliwością wyrusza za nią na Syberię.
"Zmartwychwstanie" to w większości powieść o więzieniach i carskich więźniach, ludziach sprowadzonych na skraj egzystencji, wstępujących na drogę przestępstwa z desperacji, bądź całkiem niewinnych. Tołstoj zdejmuje dekoracje "belle epoque" i ukazuje, co znajduje się pod nimi - jak wielką ilością cierpienia jest okupione salonowe życie garstki majętnych i dobrze sytuowanych ludzi. Przy tym widać tu szacunek dla rewolucjonistów, którzy dążą do destrukcji carskiego molocha.
Niechludow "z martwych wstaje" do czynu, do walki o dobro, nie zgadza się na obojętność świata. Nie zgadza się także na obojętność chrześcijan, na hierarchię, na celebrę, pełną blichtru tradycję, która karmi tych, którym zbywa.
Zmartwychwstanie u Tołstoja to obudzenie uśpionego sumienia, z martwych wstanie człowieczego dobra przeciw chciwości i egoizmowi. Zmartwychwstanie u Tołstoja to oddanie życia, rozdanie majątku - bez żadnego pragnienia oprócz tego, by w tym najmniejszym człowieku zobaczyć obraz Boga.
..................................................................................................................................................................

 9/2020 Justyna Tomska "Okiem pacjenta" 7.03 6/10
Ciekawe te wywiady Justyny ze znanymi, głównie krakowskimi, artystami - taka inna strona rzeczywistości, nie ta ładna, z kolorowych gazet. No i jest jeszcze refleksja, że część rozmówców była dopiero przed doświadczeniem pacjenta - Magdalena Piekorz i Krzysztof Globisz - i to było dość specyficzne móc czytać rozterki ludzi, którzy "pacjentami" z prawdziwego zdarzenia dopiero stać się mieli.
 --------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
8/2020 Muniek Staszczyk "King!" 19.03 ocena 6/10
Muniek to gawędziarz, dlatego ten 500 stronicowy wywiad czyta się z przyjemnością. Dla mnie to podwójny fun, bo lubię T.love i jestem z Częstochowy, więc ta historia od PRLu do współczesności dotyczyła mnie tym bardziej, wielu z ludzi poznałem w mieście Świętej Wieży. W drugiej części robi się jakoś celebrycko. No i jest szczerze, z dragami i kochankami, rozpadającym się małżeństwem. No jest szacunek za tę szczerość, Muńku.


7/2020 Johnathan Franzen "Wolność" 10.03 ocena 7/10

 Po "Korektach", które mną wstrząsnęły, "Wolność" okazała się dziełem mniej "odjechanym", ale cały czas Dziełem przez wielkie D. Ciągnęła mi się ta powieść upleciona z losów amerykańskiej rodziny z wyższych sfer, oderwane od życia zwykłego mi się to wydało. Podobał mi się idealizm i porozbijanie głównego bohatera, ale cały czas nie czułem w tej historii prawdy, czegoś co dotykałoby mnie bezpośrednio. Odebrałem to jako chimery bogatych ludzi. Ale tak to mam z ludźmi ratującymi świat przed zagładą.

6/2020 Jerzy Pilch "Żółte światło" 03.02.2020 ocena 6/10


Cenię Pilcha za język, że jest człowiekiem z innej epoki, z epoki słowa pisanego i za to lubię jego prozę i to tutaj znalazłem. Ale znalazłem też mielizny obok ciekawych momentów, znalazłem nudę w barokowej formie. Ta narracja powieści w opowiadaniach, jaką jest "Żółte światło", jest pełna nierówności, wybojów,  a nad całą tą opowieścią w opowiadaniach góruje duch wisielca z pierwszego tekstu, duch zawieszenia i oczekiwania, na które nie znajdziemy tutaj odpowiedzi.

1/2020 - Jakub Żulczyk "Czarne słońce" 17.01.2020 , ocena 5/10

Lewacki koniec świata - zdań kilka. Szanuję słowo pisane i pisarzy, ale z tą książką mam problem. Po pierwsze nie lubię dystopii - dystopia dziś stała się wytrychem dla obłaskawiania współczesnych lęków, wytrychem już mocno wysłużonym, co mogę udowodnić kilkunastoma , przynajmniej, przykładami z literatury i filmu. Po drugie obraz faszystowskiej Polski jest w "Czarnym słońcu" śmieszny i za to należy się plus, tylko po co ten cały repertuar skatologii - było, było, było. Nuda. Po trzecie ta cała koncepcja, że homoseksualizm jest domeną rasy panów, którzy lubią ostro w kule po mordobiciu jest chyba mocno przerysowany. Wiem, że wśród faszoli jest ten cały kult męskości i siły, który ich nakręca nie tylko do bójek na pięśći ale także w wyrze, ale jak mają się czuć po przeczytaniu tej książki tęczowe podludki z marszów równości? Po czwarte - wersja Biblii tutaj też śmieszna, jak w "Pierwszym kuszeniu Chrystusa", ale nawet Brasileiros nie "posunęli" się tak daleko. Za kupę śmiechu daję 5 mocnych gwiazdek.

2/2020 - Paweł Sołtys "Nieradość" 19.01  , ocena 6/10

 Małe formy, lekcje narracyjne z małego realizmu - jak w "Mikrotykach". Ciążyła mi ta lektura tak za pierwszym razem jak i teraz. Bez przyjemności - nie czułem radości z tego mozołu. Sołtys momentami zbliża się do tej wersji świata przedstawionego, który nieodmiennie urzeka mnie u Hrabala i Nowakowskiego, ale to tylko przebłyski. Tamci byli zapisywaczami tworzyli "powidoki", przepuszczali przez literacki filtr rzeczywistość, by zatrzymać refleksy starego świata. U Sołtysa to grzebanie w starych fotografiach i w sobie. I to ta "wsobność" mnie męczy, że jeśli są te poruszenia, to tylko "sołtysowe", bez żyć tych, tych dusz, które opisuje. Bo Sołtys opisuje świat, którego nie ma, mitologizuje coś, co nigdy nie istniało naprawdę, a tylko w jego prywatnym wyobrażeniu. Tego życia nie potrzebują jego piosenki, które z natury rzeczy są "wsobne". Takiej literaturze trzeba życia, trzeba prawdy, a nie kolejnej własnej wersji smuteczków i sentymentów. I chociaż powinno mi się takie pisanie podobać, to mogę dać jedynie naciągane 6/10. Z sympatii dla autora.

3/2020 Szczepan Twardoch "Jak nie zostałem poetą" 21/2020 ocena 6/10

 "Piszę nie dla krytyków ale dla pieniędzy" - zwierza się w swoim felietonie "Krytycy", zamieszczonym w tomie "Jak nie zostałem poetą", Szczepan Twardoch. Zatem celem Twardocha nie jest pisanie jako takie, tylko takie, które daje mu możliwość godnego zarabiania. Jak u Remigiusza Mroza. Mit pisarza pryska i zostaje rzemieślnik, który uczciwie zarabia na chleb swoją pracą. Takie są te felietony - dobrze, na miarę skrojone teksty i dobrze zapewne opłacone. Ja jednak wolę "Wieczny Grunwald".

4/2020 "Zgiełk czasu" Julian Barnes 26.01.2020 ocena 8/10

  Apogeum stalinowskiego terroru - rok 1937. Dymitr Szostakowicz, wybitny rosyjski kompozytor, czeka z przygotowaną walizką na aresztowanie przez NKWD. Życie przesuwa mu się przed oczami - ostatni moment , by wykonać rachunek sumienia. Tym jest "Zgiełk czasu" - rachunkiem sumienia, szczerym i uczciwym postawieniem "za" i "przeciw" w życiu artysty. Artysta wobec totalitaryzmu, artysta potrzebny totalitaryzmowi, artysta podporządkowany. To także opowieść o tym jak reżym kocha swoich twórców. A kocha tak, że z tej miłości potrafi zadusić, zdeptać godność, upokorzyć. Totalitaryzm w powieści Barnesa polega na tym, że ten system pragnął mieć Szostakowicza na własność. To też piękna opowieść o rosyjskiej, melancholijnej duszy i o tym jak Rosjanie kochali swoją muzykę, że właśnie w czasach stalinowskich swe wybitne kompozycje tworzyli Szostakowicz i Prokofiew, podpisując codziennie cyrografy poddaństwa systemowi.

5/2020 Warzywniak Krzysztof Jaworski ocena 6/10

To jest bardzo żywa językowo proza, jest to takie wesołkowate na pograniczu chamstwa, ale jako narracja to nie bardzo , bo są te dialogi donikąd. Uchwycenie chwili jak najbardziej, historia już nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz