Dom (zly)

Dom (zly)

piątek, 24 kwietnia 2020

Derek i After life. Ricky Gervaise - refleksja

Derek i After life

Znajomi, których interesuje trochę moje zdanie nt. filmów, wiedzą, że seriale to nie do końca moja bajka. Regularnie sprawdzam rzeczy, które robią zamieszanie – na ogół się rozczarowuję. Wyjątkiem jest dla mnie nurt „comedy noir” - użyłem tego zwrotu na swój użytek, dla określenia tego, co łączy śmiech i powagę, a przede wszystkim jest doprawione nutą czarnego humoru. Tak było w przypadku „Breaking bad”, wcześniej „Twin Peaks” i długo, długo nic. Nie brały mnie „House of Cards” czy inne hity, gdzie także sporą garść czarnego humoru można było znaleźć. Nawet taki „Shameless” mnie trochę znudził. Ale polubiłem z dużym poślizgiem amerykańskie „Biuro”, polubiłem i to bardzo. Niby megaśmieśzne a jednak serio i jeszcze ten typ, którego gra Steven Carell- niby beznadziejny ale da się lubić. Nie wiedziałem, że pierwowzór dla amerykańskiego Biura stanowił serial z 2001, dzięki któremu zaistniał angielski komik, Ricky Gervais.
Przypadkowo ostatnio natknąłem się na oryginalną opinię na temat serialu Gervaisa z 2012 „Derek” i wsiąknąłem w ten sitcom/niesitcom. Formuła niemal identyczna jak w „Biurze” , czyli jest to trochę mockument, tyle że w „Biurze” było to życie zawodowe pracowników korporacji a w „Dereku” jest to Dom Pomocy Społecznej, mówiąc po naszemu. Podobną formułę wykorzystał film”Co robimy w ukryciu”, gdzie grupa filmowców śledzi życie wampirów – wszyscy znajomi kinofile wiedzą jak lubię ten film. W ogóle formuła mockumentu mnie bierze na całego od czasu filmu „Człowiek pogryzł psa” z genialnym Benoitem Poelvoorde w roli seryjnego mordercy, który odgrywa genialny filmowy monodram przed zszokowanymi filmowcami, rejestrującymi jego życie zawodowe.

„Derek” to autorski projekt Gervaisa. Omijałem jego twórczość szerokim łukiem, znając długie metraże tego twórcy – jego „Było sobie kłamstwo”, „Ghost town” czy ostatnio „Specjalni korespondenci” nie poruszyły mnie wcale. Z „Derekiem” było inaczej. Z jednej strony miejsce – Dom Spokojnej Starości, z drugiej postać głównego bohatera – upośledzonego Dereka, granego z niesamowitym wczuciem przez samego Gervaisa, z trzeciej silna postać kobieca – grana przez Kerri Goldiman kierowniczka tego pensjonatu, stojącego na skraju bankructwa, z czwartej całe panoptikum postaci drugo i trzecioplanowych – staruszków i odszczepieńców na czele z oblesnym Kevem. Hannah jest niesamowita bo jest to antykobieta sukcesu, poświecająca się dla innych bezgranicznie, jakby autor wlał w nią empatii za całą ludzkość, a jej sukces jest antysukcesem, mierząc dzisiejszą miarą – walka o podopiecznych, kontakt ze śmiercią i jej zrozumienie, nieciekawa sceneria i praca bez efektów materialnych po 16 godzin na dobę. Derek z kolei to ukazanie dobra w człowieku, który przez swój defekt jest na marginesie społeczeństwa. Komizm tej postaci wynika z poruszającej szczerości i akceptacji świata takiego jakim jest, znajdowanie dobra tam, gdzie tak trudno je zobaczyć – u kresu życia i wybaczania zła. „Derek” balansuje na skrajnościach emocjonalnych – odrażający poprzez postać wyrzutka i seksualnego neurotyka Keva, ponury nastrój i nawet zapach starości tego miejsca a z drugiej wypełniony oddaniem, bezinteresownością i miłością. W moim przekonaniu nikt tak nie opowiedział o Domu Spokojnej Starości czy o starości w ogóle.

After life mnie tak nie rozłożył emocjonalnie, choć też jeździ po skrajnościach, poruszając temat przedwczesnej śmierci, depresji i samobójstwa. Do tego alkoholizm, narkotyki i wulgaryzmy. Tony, dziennikarz małomiasteczkowego pisemka, przeżywa śmierć swojej żony i nie może wyjść na prostą w swoim życiu „after life” - przypominał mi mocno o świrze Koterskiego. Spotykamy znów tych samych aktorów i to było dla mnie bardzo miłe, bo jakoś potraktowałem ten film jako kontynuację „Dereka”. Fakt, że cykl sześciu odcinków jest bardzo nierówny, ale dla tej atmosfery rozpiętej na skrajnościach wiele mogę wybaczyć.

Dziś premiera drugiego sezonu „After life”. Znów będę się cieszyć i smucić.

środa, 22 kwietnia 2020

Recenzja książki "Polska przydrożna" Piotra Mareckiego wyd. Czarne


Ostatni taki trip

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba! Tęskno mi, Panie! C.K. Norwid

Już nigdy nie będzie takiego lata M. Świetlicki

Przy drodze stała, podwózki nie chciała Bracia Figo Fagot

To są dwie książki. Pierwsza, „Polska przydrożna”, to ta wydana przez Czarne i spisana przez Mareckiego historia wieczoru kawalerskiego, który trwał dwa tygodnie upalnego i ostatniego takiego lata 2019 roku. Był apetyt: Przy drodze stała, podwózki nie chciała, jagód nie miała i grzybów nie miała, jak śpiewa wokalista popularnego wśród młodzieży przydrożnej zespołu Bracia Figo Fagot. Ostatni taki rajd przed wyrokiem urzędnika Stanu Cywilnego. Dlaczego tą pierwszą książką się rozczarowałem, powiem za chwilę.

Druga książka to ta wirtualna, która powstawała i powstaje cały czas na facebooku i instagramie i która ma wielu autorów, książka składająca się z komentarzy. Znając upodobanie wydawnictwa Ha!art i Piotra Mareckiego do literackich eksperymentów, jakim było choćby przetłumaczenie przez translator Google „Króla Ubu” Alfreda Jarry'ego, nie zdziwiłbym się, gdyby takie „komentarze do Polski przydrożnej” ukazały się drukiem. I ta druga książka spełniła moje oczekiwania poprzez swą niejednorodność, kontrast odbiorów i humor - często niezamierzony i nieświadomy, pisany z górnych rejestrów tak zwanych istotnych wartości.

Ale wróćmy do tej pierwszej książki, do papierowej „Polski przydrożnej”. Zapowiadał się reportażowo-poetycki erotyczny hardkor – coś w stylu „White Noise”, coś w stylu takich poetycko-filmowych reportaży Antoine'a dAgaty, penetrującego w przenośni i dosłownie burdele w najróżniejszych zakątkach świata. I to było dla mnie spore rozczarowanie, ponieważ książka jest zupełnie o czymś innym, a jedyną sceną erotyczną jest jak Marecki kąpie się nago w jeziorze – polski artystowski standard. Oczekujesz tabunów gotowych na wszystko Pań, a dostajesz gołego chłopa. Taki to miał być ten trip? Jak żyć? Dokąd zmierzasz, Polsko? I takie tam standardowe jęki rozpaczy wyrywały się z mej udręczonej duszy, gdyż ten tajemniczy świat dalej pozostanie „światem nieprzedstawionym”.

A „Polska przydrożna” to taka jazda po zapomnianych zakątkach, bocznych drogach i miejscach, które znaliśmy wcześniej z filmu „Arizona” Ewy Borzęckiej czy znanego dokumentu „Czekając na sobotę” - postpegerowska sceneria i zapomniane miejsca oraz ludzie. Do opisu tej podróży, która trwała prawie 5000 kilometrów, autor dodał własne zdjęcia, które stanowią ekwiwalent opisu krajobrazu, gdzie świat zatrzymał się na pograniczu komuny i kapitalizmu.

To są miejsca, z których się ucieka albo w których cały czas na coś się czeka. Te miejsca to setki dziwnych nazw miejscowości, o których mało kto słyszał, to tysiące starych szyldów, zapadających się lub remontowanych na okrągło budynków, gdzie życie walczy ze śmiercią – nic tutaj nie jest na stałe a perspektywa przyszłości wydaje się niewyraźna. Spotykani przez Mareckiego ludzie też tkwią w jakimś oczekiwaniu – tak, przekleństwo „Wesela” cały czas pozostaje u nas aktualne. Dla ludzi tych jeden świat przeminął, ale ten nowy jeszcze nie nadszedł albo, co gorsze, jest nie do przyjęcia.

Nie było dla mnie w „Polsce przydrożnej” szyderstwa. Dostrzegłem raczej swoistą nostalgię i niepewność. Niedawno spotkałem w takim miejscu rolnika, który modlił się o deszcz jak szaman, gdy dookoła nuworysze budują dacze i cieszą się słońcem. Przeszkadzała tym nowym i załapanym na nowoczesność sterta gnoju za stylizowanym na ludowo płotem. Ci nowi piszą pozwy, ściągają policję, gdyż ich Sobota ważniejsza, ich letniska nikt nie ma prawa zakłócić, ich relaksu nie może zabrać żadna epidemiologiczna mucha, kogut piejący o piątej rano, ani traktor ruszający w pole o świcie. Tutaj dostrzegam ów elment wspólny między tym starym i minionym a tym „mareckim” „less waste” światem bez plastikowych kubków. To przecież rolnik polski, mimo tych wszystkich przemian i kolektywizacji, nie mógł zdzierżyć marnotrastwa, to dla niego chleb był i pozostał świętością - „kruszyną chleba podniesioną z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba”. Mam wrażenie, że Marecki właśnie tego w „Polsce przydrożnej” szukał. Szukał i nie znalazł. W tym kontekście „Polska przydrożna” to pytanie o szansę na zmianę, jednak pozostaje ono zawieszone w próżni.

A co pozytywnego w tej książce? Jest to przecież dla nas propozycja bardzo aktualna w dobie pandemii – podróże bliskie lecz fascynujące mimo braku atrakcji wymyślonych dla zabicia czasu kanikuły przewalających się tłumów turystów. Wejście w pobliski krajobraz dla refleksji i kontemplacji tego, czego nie dostrzegamy w codziennym, zwykłym doświadczeniu życia. Gdy nie będzie nam tak prosto nawiedzać egzotyczne krainy i zamknięte plaże w Egipcie w promo „last minute”, pozostanie zawsze kamping nad pobliskim jeziorem i podróż bardziej do wewnątrz niż lans fotami na insta z eksluzywnych kurortów all inclusive. Dobrze to, czy źle? Ja to po prostu lubię i uważam taką turystykę za najlepszy pomysł. Szykuję swój rower na taki road trip bez celu i gps. Już nigdy nie będzie takiego lata. Ale będą inne, może lepsze.