Uber ponad, uber Poland, Mexico uber
Zaczarowana
dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń K.I.Gałczyński
Przeczytałem książkę „Zaczarowany
uber”. Książka to zbiór. Zbiór odlotów. Zbiór jazd. Zbiór
odjazd. Zbiór odjazdów. Napisał ją Zenon Sakson.
Kim jest Zenon Sakson? Jedyna pewna
rzecz, że nie wiem, kim jest. Wiem, że nic nie wiem o Zenonie
Saksonie. Nie wiem nawet, czy naprawdę istnieje. Czy nie jest to
kolejny bot stworzony przez przywódcę Ha!artu, Mareckiego i jego
lewicująco-lewitującą szajkę? Jak wspomniałem wyżej, nie wiem.
Na skrzydełku napisano, że Zenon Sakson urodził się 1951 roku w
Warszawie i był represjonowany przez komunę, więc wyemigrował do
Meksyku. Te dwa światy przenikają się zgodnie z regułami realizmu
magicznego na kartach opowiadań Saksona. Ale nazwisko sugeruje
anglosaskie korzenie – czy objawia nam się tutaj podróżnik na
miarę sfazowanego przez Kurtza Josepha Conrada? Tajemnica goni
tajemnicę, bo nazwisko może przywodzić na myśl saksofon,
„Saksofonistę” Wojtka Kowalskiego z Częstochowy i legendę
brytyjskiego heavy-metalu, zespół „Sakson”. Zenon to może
Laskowik, legendarny kabareciarz z Poznania? Dlaczego Zenon? Może z
Elei Zenon, który wedle Wiki „ był uczniem Parmenidesa i należał
do szkoły eleatów z Elei. Doskonalił sztukę prowadzenia sporów,
którą rozumiał jako wykazywanie na drodze samego zestawiania pojęć
prawdy własnej i cudzego fałszu”? Już sam autor nastręcza mi
zbyt wiele problemów, by o tej książce pisać, a co dalej?
Dalej jest już tylko gorzej i
trudniej. Zapętlenia na linii polsko-meksykańsko-saksońskiej
tworzą odnogi i plączą się w gordyjskie węzły psychodelicznego
rock'n'rolla w wykonaniu „Tito & Tarantulla”. Nie mam zamiaru
tego porządkować, ponieważ nie chcę od razu zwariować. Powiem
tak, tak mówią ludzie prozaiczni i przyziemni, a tego mi właśnie
potrzeba w tym momencie pisania o uberowych jazdach Zenona Skasona,
więc powiem tak: hipstertwo miesza się tutaj z dresiarstwem,
klerykalizm i dewocja z wyziewami piekielnych otchłani,
postkomunistyczny inżynier Karolak z „Cannibal Holocaust” i
canabis, miasteczko Macondo z „Milczeniem bar(m)anów”
(ewentualnie braminów). Jest to „Narcos” i podróż na San
Escobar, polską republikę ubera, w stylu „Easy Rider”. Wszystko
nie wiadomo po co. Z dylematu „śmiać się czy płakać”
wybieram bramkę numer jeden, chociaż wiem, że za nią znajduje się
Zonk.
Zenonie Saksonie, nawet nie pytam, co
brałeś, bo psychodelicznym okiem pana Kleksa wpuszczonym w zakrętas
twego hipokampa widać, że wszystko na raz. Poza tym nawet nie wiem,
czy istniejesz, więc pozostaje mi wiara i ta książeczka. Wszyscy
dziś i tak płacą kartą. Miłej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz