Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 26 czerwca 2012

O wywiadzie-rzece z Małgorzatą Szumowską


Dzikość w sercu niewieścim




oficrec
         
Przyzwyczajeni jesteśmy do książek o wybitnych postaciach kina, sztuki, kultury. Dopiero tak zwany dorobek może zapewnić, że powstanie dzieło o autorze, wywiad-rzeka czy innego rodzaju biograficzne rozkminy. Jak pisał klasyk –wieleż lat czekać trzeba, nim się przedmiot świeży, jak figa ucukruje, jak tytuń uleży. Inne przysłowie polskie, tradycyjne mówi: dzieci i ryby głosu nie mają. Niech dzieci siedzą cicho, niech się uczą od starszych. Hoffman, Zanussi, Konwicki, Zamachowski, Linda, Janda, Gajos – o takich tuzach warto książki pisać, z takimi uznanymi artystami „warto rozmawiać”. Szumowska nie ma czterdziestki i jest taką bezczelną gówniarą. Ani w głowie jej siedzieć cicho.
Z tą nieznośną enfant terrible polskiej kinematografii rozmawiała dosyć długo Agnieszka Wiśniewska dla „Krytyki politycznej” - powstała z tego książka „Szumowska. Kino to szkoła przetrwania” i opowiada nie tylko o Szumowskiej. Opowiada o pewnym pokoleniu twórców, którzy doświadczenie artystyczne zdobywali w demokratycznej Polsce, jednak ich dzieciństwo i wczesna młodość przypadły na czasy PRL-u. W książce padają nazwiska takich twórców jak Barczyk, Warlikowski czy Jarzyna. Jest to pokolenie artystów radykalnych, eksperymentujących, zrywających z tradycją, dlatego, mimo artystycznych dokonań, nie do końca utożsamianych z main streamem.
Wizerunek Szumowskiej, jaki wyłania się z kart książki, jest daleki od ideału. To nie jest dziewczyna, która prowadziłaby z Kszysztofem Ibiszem słodkie pitu-pitu, na temat damsko-męski. Jej słowa są szczere i mocne. Nie ma tu miejsca na laurki, na wdzięczenie się czy typowo kobiece kokietowanie. To walenie po ryju, oczach i uszach, to radykalizowanie jako forma strategii, która pozwala przetrwać w nieprzyjaznym świecie. Po lekturze nie sposób określić Szumowskiej, sformatować jej, wsadzić na odpowiednią półkę i mieć spokój. Widzimy wiecznie młodą, pełną energii i chaosu wewnętrznego kobietę, która z tegoż egzystencjalnego bałaganu czyni przyjazne sobie środowisko, które pozwala jej zachować własną osobowość, nie zostać przypisaną do określonej kategorii.
Takie jest też kino Szumowskiej. To zderzenie egzystencji z często bolesną prawdą o świecie. Reżyserka chce poprzez sztukę zrozumieć samą siebie i świat, w którym żyje. Są to wypowiedzi osobiste, intymne, a zarazem brutalnie szczere. Tak też odbieram jej filmy. Chociaż autorka wywiadu często dopytuje się, wręcz narzuca Szumowskiej społeczne zaangażowanie, interlokutorka umiejętnie unika łatwych deklaracji. Feminizm – tak, jeśli ma to czemuś służyć; publicystyka – owszem, ale tylko jako środek do celu, jakim ma być prawda o rzeczywistości.

Jej debiutancka etiuda „Cisza” została zaliczona w poczet 14-stu najlepszych filmów, jakie powstały w Łódzkiej Szkole Filmowej. Po niszowych filmach fabularnych, takich jak „Szczęśliwy człowiek” i „Ono” oraz osobistych dokumentach – „Mój tata Maciek” i „Czego tu się bać?”– Szumowska wyjechała za granicę. Powstały wtedy dwa najbardziej znane obrazy reżyserki – oba kontrowersyjne i polaryzujące opinię publiczną. „33 sceny z życia”, podejmujący temat śmierci bliskich osób i „Sponsoring”, mówiący o młodych prostytutkach, są różnie oceniane. Moim skromnym zdaniem, gdyby powstały w Polsce, spoczęłyby na dnie niszowego worka z napisem „kino autorskie”. Taki sam los spotkałby pewnie inną wybitną reżyserkę z Polski – Urszulę Antoniak, która kręci w Holandii. Czy to dobrze świadczy o naszym filmowym podwórku? Pytanie jest retoryczne.
Nie będę ukrywał – osobiście, czytając wypowiedzi Szumowskiej, czułem się czasem dotknięty, czy wręcz zraniony (sąd wyrażony o aborcji jest dla mnie trudny i nie do przyjęcia). Ale czy to powód, by zamykać usta kobiecie pragnącej po prostu wyrazić siebie? Uważam tę książkę za ważną i potrzebną, pozwala nam otworzyć się na nowe spojrzenie na kino. Szumowska i jej twórczość udowadniają, że pytanie o powód braku polskich reżyserek na naszej filmowej mapie cały czas pozostaje aktualne. A Szumowska niech dalej mówi głośno - swoim własnym głosem. Tylko wtedy zostanie usłyszana.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Nie tylko przy kuflu piwa - oficjalna lc recenzja zbioru "Opowiadacze"


Ten nicpoń Szwejk już na samym początku, zaraz w pierwszej scenie powieści wyrusza do knajpy i z lubością gaworzy nad kuflem piwa na temat oszpeconego przez musze odchody portretu Cesarza i wywołuje niechcący I Wojnę Światową. Sam Haszek pewnie też nic innego by nie robił, bo - oprócz udziału w Rewolucji Październikowej - przesiadywanie w knajpie było jego ulubionym zajęciem. Tak samo postępowali bohaterowie Hrabala – stryj Pepin czy legendarny Haňtia. Sam Hrabal uważał się nie tyle za pisarza, co za zapisywacza opowieści knajpianych, a dużą część jego twórczości stanowią właśnie bawidulskie, czyli umilające konsumpcję bursztynowego napoju, opowiastki. Jest zatem w czeskim narodzie genetyczna skłonność do takich historii i uwielbienie dla tych, którzy potrafią snuć niekończące się opowieści. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że jest to naród opowiadaczy. Tak samo zatytułowany jest tytuł zbioru opowiadań wydany ostatnio przez Wydawnictwo Literackie – „Opowiadacze. Nie tylko Hrabal.”
Na okładce naga piękność z fotografii Jana Saudka ciągnie za sobą szatę, która wygląda jak surrealistyczny jesienny liść. Niczym jakaś nimfa Wełtawy zmierza w stronę spacerującego nad brzegiem rzeki stada łabędzi. W tle rozciąga się panorama starej Pragi – niezniszczonej przez wojny, od wieków pięknej i magicznej, choć tak często upokarzanej. Ta fotografia winna wprowadzić nas w oniryczny klimat tomu, bo to jedna z nielicznych cech łączących opowiadania zebrane w książce. Gdy nie ma cudownych obrazów i całych zastępów świętych, czyniących swoje niesamowite hokus-pokus z woli samego Najwyższego, to rzeczywistość sama przez się staje się magiczna. Jakby ludzki ród nie był w stanie obyć się bez transcendencji, nawet jeśli w nią nie wierzy. Czeski paradoks polega na tym, że niewierzący w cuda mieszkańcy Pragi i okolic rozbijają sobie co krok nosy o przypływającą do nich z dnia powszedniego metafizykę codzienności. I my jako naród wybrany, ciągle czekający na cud i na zbawienie, trochę im tej bawidulskiej, codziennej magii zazdrościmy.
Tłumacze, którzy dokonali tego wyboru (Andrzej S. Jagodziński i Jan Stachowski), kierowali się jedną zasadą - opowiadania nie były wcześniej opublikowane w formie książkowej. Udało im się zebrać piękną narracyjną mozaikę, która mieni się rozlicznymi kolorami, zatopionymi w magicznej tonacji. Takim baśniowym klimatem raczy nas już pierwsze opowiadanie – „Saksofon basowy”, które napisał Josef Škvoreckỳ. W diabolicznym koncercie, gdzie muzycy wyglądają niczym z panoptikum osobliwości, łączy się tragiczna historia z nazizmem w tle i uwielbienie dla muzyki, która - jak to u pisarza było już widać w debiutanckich „Tchórzach” - góruje nad ludzkimi podziałami swoim pięknem. Eda Kirseová w opowiadaniu „Orchidee, karabiny i szable” zdradza nam zmysłowy świat kobiecej erotyki, który przychodzi ze słów, sprzeczności i marzeń. W „Opowiadaniu malarskim” Ivan Klima serwuje czytelnikowi kolejny paradoks naszej epoki – z jednej strony wszystko już było i toniemy w morzu niepotrzebnych nikomu słów, ale jak tu nie opisać kolejnej cudno-zwyczajnej historyjki, jak nie namalować kolejnego obrazu? Tragiczna historia małych narodów u Czechów przemawia przez kunszt detalu – tak jest w „Paltocie stryja Antona” Grušy. W „Zwyczajnym dniu” młody Hrabal ukrywa przed bezpieką i samym sobą pewne opowiadanie. Jak odczytał je po dwudziestu latach, gdy był już znanym pisarzem? Jak odczytamy je my? Czeska proza to nie tylko Hrabal, ale bez Hrabala nie mogło się obyć. Polityczne olewactwo i tumiwisizm dominują w historyjce o politycznych dysydentach -„Słonecznym popołudniu” Jana Beneša. Bez martyrologii i z nieokiełznanym, czeskim poczuciem humoru, które tak często komentuje ludzki dramat. Arcymagiczne „Mamusia śpiewa drugim głosem” Sidona to spotkanie dziecka i dojrzałego mężczyzny w wehikule czasu. Czeskie bohaterstwo w czasie inwazji 1968 roku obrazuje „Niema barykada” z zawieszonym na niej czeskim sztandarem, który zalany został czerwonym winem. Fikcja, młodość, erotyka, film, sztuka i rzeczywistość tworzą narracyjny kolaż w opowiadaniu Pavela Brycza „Moje miasto utracone”.
„Opowiadacze” to również narracyjny kolaż, różnorodny i wielobarwny. Dzięki temu zbiorowi czeskich opowiadań współczesnych możemy lepiej przyjrzeć się tej prozie, którą znamy głównie dzięki postaciom Kundery i Hrabala. Autorzy tego wyboru przekonują nas, że proza naszych południowych sąsiadów, mimo wielu wspólnych cech i niesamowitego klimatu, jest przecież zjawiskiem złożonym i różnorodnym. W tym tkwi jej siła.

Nie tylko przy kuflu piwa

oficjalna recenzja



środa, 13 czerwca 2012

W rytmie Euro Koko Spoko Dżambo - wersja bez skresleń


W rytmie Euro Spoko Koko Dżambo


“Cieszą się Polacy, cieszy Ukraina, że tu dla nas wszystkich Euro się zaczyna”

By potwierdzić zasadność tych głębokich słów, pochodzących z naszego niesamowitego, jedynego w swoim rodzaju hymnu Euro, postanowiłem wmieszać w ów klimat ogólnej Euroforii także Filmradar. Nie będziemy gorsi od pań z kółka gospodyń wiejskich “Jarzębina”, które śpiewają, choć złośliwi mówią, że gdaczą, na ludową nutę “Koko-koko-koko, leci piłka wysoko”. A co! Chociaż wolałbym na miejscu tej pieśni posłuchać “I was born in the Cemetery” w wykonaniu Mercyfull Fate, to wykonam kilka wspomnień polsko-ukraińskich filmów futbolowych.

“Wygrać im się uda, ucieszy się Smuda”

Może przejdźmy od razu do konkretów i pomińmy wszystkie bzdury w rodzaju “Gol” 1, 2, 3, bo otrzymamy wynik 3-0 dla hejterów piłki nożnej. Te filmiki na poziomie uczniów szkół mistrzostwa sportowego, gdzie po kopaniu przez cały boży dzień w gałę, nie chwyta się za książki od polskiego, ale w najlepszym przypadku odpala kompa z najnowszą wersją FIFA lub Pro Evolution Soccer, mogą nas najwyżej zaprowadzić na krawędź kopuły Stadionu Narodowego. Zatem dalej – postaram się dokonać najbardziej subiektywnego z subiektywnych przeglądu filmów na ogół z Polską i Ukrainą w tle, a mniej z piłką.

“Orzełki biegajcie żwawo po murawie”

Kibice, kibole – to temat nie lada. “Orzełki” biegają  na ogół z kijami bejsbolowymi albo innym sprzętem do wywoływania ciężkich obrażeń ciała, robią tzw. ustawki, gdzie na porządku dziennym są siekiery, tasaki, maczety itp. Wzorcem takich postaw są kibice angielscy, a dosyć dobrze opowiada o tym film “Hooligans” z niziołkiem Elijahem Woodem w roli wyrzuconego z uczelni studenta, który wchodzi w środowisko uzależnionych od przemocy kibiców pewnego angielskiego tłumu. Problem ten porusza też czechosłowacki dramat “Dlaczego?” z 1987 roku, który nawiązuje do słynnej tragedii na stadionie Heysel w Brukseli –właśnie tam po wielkiej katastrofie, jaką było zawalenie się trybun podczas finału Pucharu Mistrzów, pod gruzami zginęło kilkadziesiąt osób. Doszło wtedy do starcia fanów włoskiego Juventusu  z kibicami Liverpoolu. Młodzi fani czeskiej Sparty w czasie powrotu z meczu chcą przebić swoich kolegów z Anglii i Włoch. Z okrzykiem “Bruksel” demolują pociąg, którym jadą na mecz i dopuszczają się przemocy wobec pasażerów i obsługi. Niby tacy spokojni Czesi, ale piłeczka robi swoje i nie ma przebacz. Na tle tych dwóch filmów jakże kiepsko prezentują się nasze “kibolskie” “Skrzydlate świnie” w reżyserii Anny Kazejak. Miałem wrażenie, że cały ten film powstał po to, by puścić przez miasto z gołym tyłkiem Pawła Małaszyńskiego. Ale tak to jest, jak za film o piłce bierze się kobieta – pewnie piłka jest dla pań na tyle interesująca, na ile piękne są dla nich pośladki Davida Beckhama. Film traktuje o kibicach ze średnich miast i o fenomenie klubów piłkarskich, gdzie pierwszy człon nazwy stanowi nazwa firmy np. Groclin czy Amica, i jak skończy się kasa, kończy się klub - polski standard.

“Wszystkim naszym doping, doping”.

Temat męsko-żeński kontra piłka nożna porusza mój ulubiony polski film na temat futbolu – to małe arcydzieło nazywa się “Niedziela Barabasza” z 1971 w reżyserii Janusza Kondratiuka ze Zdzisławem Kuźniarem i Anną Seniuk. Barabasz – bramkarz podrzędnego klubu – jak co niedziela wyrusza na mecz, problem w tym, że zostawia na balkonie swojego synka z głową między prętami balustrady. Gdy Barabasz wykonuje swoje parady, za bramką staje jego połowica w postaci Anny Seniuk i zaczyna swoją tyradę na temat rozczarowania mężem i życiem z nim. W przerwach między akcją na boisku małżonkowie toczą pełen goryczy i żalu dialog. Film bez wątpienia w duchu czeskiej szkoły, na której niejednokrotnie wzorował się Kondratiuk – zwykli ludzie, rozczarowani życiem, śmieszni w swoich problemach i nadziejach. W filmie skompromitowana zostaje iluzja męskiej wielkości Barabasza, który co prawda w kontraście do gdaczącej kury domowej, jaką jest kreowana przez Seniuk małżonka, zachowuje jako bramkarz swoją godność, to zestawienie go z widokiem uwięzionego na balkonie syna czyni ów piłkarski heroizm groteskowym.

“Zdobywajcie gole i będzie po sprawie”

Właściwie to sprawy toczą się od jakiegoś czasu. Co minister sportu, to jakaś afera, a PZPN to wróg publiczny numer jeden. Kogo w ogóle obchodzi piłka, w kraju, gdzie w języku funkcjonuje wyrażenie “niedziela cudów” – to takie coś, że jeśli jedna drużyna, aby zdobyć tytuł mistrzowski,  musi w ostatniej kolejce zremisować 8-8, a druga wygrać przynajmniej czternastoma bramkami, to niechybnie tak właśnie będzie. O takiej “ostatniej niedzieli cudów” mówi filmowy majstersztyk Janusza Zaorskiego z Januszem Gajosem w roli sędziego Laguny w filmie „Piłkarski poker”. Jako się rzekło – piłka i tak w naszym kraju nikogo nie obchodzi, ale obchodzą ludzi kibole i afery piłkarskie. O tym jest ten film – skoro nikt tutaj nie umie grać w piłkę, to za to na kantach znamy się całkiem nie najgorzej, a może nawet jesteśmy w kanciarstwie mistrzami świata. Przecież przekonujemy się o tym przez ostatnie kilka lat, gdy słyszymy o wałkach z autostradami i wywalonymi w błoto publicznymi pieniędzmi podczas budowy stadionów. Bohaterowie filmu Zaorskiego to protoplaści wszelkiej maści Fryzjerów, gdzie dobrzy są ci z Warszawy, a ostatnie kanalie, to te Hanysy ze Śląska. Rzecz jasna rezultat meczu jest wynikiem wszystkich możliwych czynników oprócz gry piłkarzy na boisku. Film ma jedną wadę – po głębszym zastanowieniu nie wiadomo, dlaczego jest tutaj podział na bohaterów pozytywnych i negatywnych, bo wszyscy kantują tak samo, a ci ze stolycy są mimo wszystko fajni.

„Nie kłopocz się siostro, Euro wygramy!”

Dwa jeszcze tytuły chodzą mi po głowie : trochę polskie, trochę ukraińskie, trochę amerykańskie, a ich tematem jest walka o godność ukazana w kontekście piłkarskich pojedynków.  Pierwszy to amerykańska „Droga do zwycięstwa” Johna Hustona  z 1981, gdzie występują gwiazdy piłki lat 70-tych m.in. Pele i Kazimierz Deyna. Historia opowiada o meczu, jaki mieli rozegrać jeńcy wojenni z dobrze odżywionymi i wypoczętymi przedstawicielami rasy panów. Do przerwy niemieccy żołnierze prowadzili 4:0. Miało to oczywiście uśpić ich czujność i dać możliwość ucieczki jeńcom, ale… Jak zakończył się ten mecz domyślcie się sami, albo jeszcze lepiej obejrzyjcie film. Motywem polskim jest tutaj rola Kazimierza Deyny zagrana niedługo przed jego tragiczną śmiercią. Motywem ukraińskim jest pierwowzór całej fabuły – w czasie II wojny światowej w Kijowie Niemcy grali taki sparing z miejscowymi piłkarzami i dostali sromotne lanie. W odwecie ukraińscy futboliści zostali uwięzieni, a trzech z nich zostało zamęczonych w obozie koncentracyjnym. Na początku lat 60-tych w ZSRR powstały dwa filmy na temat tego wydarzenia „Mecz śmierci” i „Trzecia część” oraz zbliżony do „Escape to Victory” węgierski „Dwie połowy w piekle” z 1961 roku.
Moim prywatnym faworytem wśród filmów z cyklu „Futbol a godność ludzka” jest „Boisko bezdomnych” z 2008 w reżyserii Kasi Adamik. Film charakteryzuje się świetnym aktorstwem takich tuzów jak Marcin Dorociński, Bartłomiej Topa czy Jacek Poniedziałek. Nie ma się co dziwić – scenariusz dał możliwość wcielenia się jednocześnie w rolę menela i piłkarza, czy można wyobrazić sobie lepsze połączenie?

“Euro się zaczyna”

 „Fejsbukowy Kręcina”  informuje co jakiś czas o swoich baletach z kumplem Grzegorzem Latą i o tym, że jedzie z Hołkiem podczas Paryż – Dakar, podaje piłki Radwańskiej, albo dmucha pod narty Kamila Stocha w Zakopanem. Bez Kręciny nic się nie kręci w polskim sporcie i tylko w nim nadzieja, że “się uda i ucieszy się Smuda”. A jak nie to na gruzach polskiej piłki swój triumfalny taniec odtańczy Jan Tomaszewski – naczelny krytyk PZPN (do czasu, gdy zmieni się u władzy opcja polityczna, a „Tomek” zostanie prezesem wyżej wymienionej organizacji). I tylko na osłodę pozostanie nam radziecki film animowany “Jak Kozacy grali w piłkę nożną”, mówiący o tym, że dawno dawno temu   piłka nożna była po prostu źródłem radochy. Ale w tedy nie było miliardowych kontraktów, które karmiły sztab cwaniaczków. Dla otuchy przed imprezą, gdy już uświadomimy sobie, że tak naprawdę ani piłka ani to Euro nic a nic nas nie obchodzą , obejrzyjmy ten sympatyczny film z 1970 roku, z czasów gdy legendarny Łobanowski stworzył na bazie Dynama Kijów najsilniejszą drużynę ZSRR w historii. 

Filmradar numer 5

A w nim Euro spoko - filmy piłkowe w moim felietonie.

niedziela, 10 czerwca 2012

Lokalnie nakręceni czyli "Nie czekaj na sobotę - nakręć film!"


licznie przybyli mieszkańcy Mstowa

1 czerwca  w Gminnym Ośrodku Kultury w Mstowie miał miejsce finał konkursu filmowego "Moja gmina w obiektywie". Z tej okazji mieszkańcy Mstowa i okolic stworzyli swoje filmowe impresje, dotyczące miejsca, w którym żyją. Oto nagrodzeni:

W kategorii “Świat i ludzie wokół mnie” nagrodzono:
miejsce I – film pt. “Mstowskie Love Story” - Agnieszka Kozłowska
miejsce II – film pt. “Śmieciowo mi” - Monika Błaszczyk
miejsce III – “Wsi wesoła, wsi spokojna” - Karolina Bartelak
W kategorii “Piękno ziemi mstowskiej moimi oczyma” nagrodzono:
miejsce I – film pt. “Wędrówki mstowskiej myszki” - Monika Siwek
miejsce II – film pt. “Nieznane zabytki Mstowa” - Michał Gloc, Mateusz Wysocki, Damian Gurtman
miejsce III – film pt. “Moje magiczne miejsce” - Ewa Szczot

Nagroda specjalna przyznana przez Artura Barcisia - film pt. “Powódź w Mstowie” - Patrycja Kocimska
Wszyscy nagrodzeni i uczestnicy otrzymali wspaniałe nagrody: aparaty cyfrowe, filmy, książki i koszulki ufundowane przez GOK i Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej. Warto wspomnieć, iż konkurs filmowy “Lokalnie nakręceni” otrzymał dofinansowanie w ramach działania Małe Projekty w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007 – 2013 i znalazł się na 5 miejscu listy wszystkich zakwalifikowanych projektów.


Do sali widowiskowej GOK-u licznie zawitali mieszkańcy Mstowa i okolic. Byli także przedstawiciele lokalnych władz na czele z wójtem Adamem Jakubczakiem. To on poparł mój pomysł stworzenia takiego lokalnego konkursu, który proponowałby aktywne i estetyczne spojrzenie na wieś i jej problemy. Wraz z Krzyśkiem Dryndą - dyrektorem ośrodka - i Mariolą Chojnowską, która pomogła stworzyć projekt, udało nam się zrealizować wyjątkową imprezę, której głównymi bohaterami byli sami mieszkańcy gminy i ich dzieła. 
Gościem specjalnym był aktor seriali "Miodowe lata" i "Ranczo" pan Artur Barciś, który opowiadał o swojej karierze, o serialach i o swoich częstochowskich korzeniach. Muzycznie imprezę okrasiły lokalne "jarzębiny", czyli zespół KGW "Mstowianki".




Imprezę swoim patronatem objęły Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej - ogólnopolski projekt, który funkcjonuje przy stowarzyszeniu Nowe Horyzonty, reprezentowany przez Karolinę Śmigiel. Dziękuje też za poparcie Kamili Tomkiel, z którą prowadziłem wstępne rozmowy. Oto relacja na stronie NHEF, gdzie można obejrzeć nagrodzone filmy http://www.nhef.pl/edukacja/aktualnosci.do?id=2246 .

Pomysł był mój, a jego inspiracją był dokument "Czekając na sobotę", który przedstawiał polską wiejską młodzież jako pozbawioną ambicji, niezdolną do żadnej życiowej kreatywności, znudzoną i pijaną; żyjącą tylko od soboty do soboty, gdy w klubie "Nokaut" dzieją się pijacko-erotyczne bachanalia. Taki był też tytuł mojej prelekcji "Nie czekaj na sobotę - nakręć film!", gdzie starałem się wykazać, że polska kultura to w dużej mierze wieś z jej dorobkiem. Wkrótce zaprezentuję szerzej na lapsusofilu swoje spojrzenie na te sprawy, a na razie czekam na kontynuację konkursu, by idea się rozwijała. 


Serdeczne dzięki dla mieszkańców za uczestnictwo i liczne przybycie na imprezę. Bez Was Szanowni Państwo nic by się nie udało! Byliście wspaniali: Wy i Wasze filmy! Dziękuję mojemu przyjacielowi Adamowi za wsparcie i doprowadzenie do tej imprezy! Stary - wiem jak Ci ciężko, jak wiele chciałbyś zrobić dobrego dla swojej miejscowości i ludzi, którzy tam żyją. Wiem, że często nie masz szans i napotykasz na mur przy wszystkich swoich dobrych chęciach i wielkiej uczciwości. Oby takich imprez było jak najwięcej, bo społeczność tej gminy zasługuje na wszystko, co najlepsze! Dzięki wszystkim, którzy poparli ten projekt i pomogli go przygotować




piątek, 8 czerwca 2012

EuroPolska

onet.sport
Sławek i Slavko
To już dziś. Nie będę ściemniał, czekałem na to dziś od kilku lat chudych polskiego futbolu. Prawdziwym testem na to, czy Euro się udało, czy nie, nie będą dla mnie hotele, restauracje, drogi dojazdowe, czy dworce. Prawdziwym testem będzie dla mnie, czy polska reprezentacja wyjdzie z grupy i czy nie damy ciała na oczach wielkiego Puto (oby przyjechał). Tak - zgadzam się, legia cudzoziemska to nie jest najlepszy dla mnie wariant, ale zwalam na Smudę. Jego kadra, jego wizja, jego odpowiedzialność. Kibicuję biało-czerwonym. Od 1982, gdy w Stanie W. zdobyliśmy trzecie miejsce czekam na mecze jak ten z Peru czy Belgią. Cieszyłem się z awansów do ważnych imprez, a jakże. Jednak kompromitacje, których tam doświadczaliśmy kosztowały mnie tęgiego kaca po meczach z Koreą, Portugalią, Ekwadorem, Niemcami czy Austrią. Jak głupek cieszyłem się po losowaniach, by te porażki stawały się jeszcze gorsze do przełknięcia. Może się uda? Uczyni to Smuda?

Wszyscy zapominamy o blamażu z Koko Spoko i gramy Libera. Po prostu nie da się tej piosenki słuchać taka jest głupia. I naprawdę nie mam nic do pań z KGW Jarzębina, są całkiem sympatyczne, ale bez jaj. Zawsze uważałem, że Smuda powinien objąć kadrę. Zawsze tzn. po sukcesach z Widzewem i Wisłą.Dlaczego? Bo, ponieważ, albowiem, jak to określił JP, jest Franz "stalinowcem futbolu". Chyba dlatego  bierze do kadry tych wszystkich Perquisów, Obraniaków, Boenischów. Kwestie narodowe są dla niego mniej ważne od futbolu i wizji zespołu. Dlatego mu wybaczam. Podoba mi się ten spokój i skupienie, którego chyba brakowało w minionych startach Polaków. Wydaje się, że wyciągnięto wnioski z wpadek poprzedników. Ale zobaczymy na boisku, bo szczęście jest po losowaniu przy nas. Już raz tak myślałem... Nawet trzy, nawet cztery, bo odpadnięcie w eliminacjach do mundialu w RPA z takiej grupy to była katastrofa, albo jak Łotysze nas wyprzedzili w eliminacjach do Euro w Portugalii 2008. Szit. Mam nadzieję, że Smuda stworzył obronę na miarę europejskiej piłki. Jest na szczęście Szczęsny. Z przodu duet Błaszczykowski-Lewandowski będzie dobrze współgrał, tak jak w Bundeslidze. Smuda wzoruje się na Grecji Renhagela z Porugalii. Grecja osiem lat temu wygrała mistrzostwa świetną taktyką i obroną, niepięknie ale skutecznie. I oby pamiętali o tym dziś Polacy - Grecy byli już mistrzami Europy.

Ale żeby nie było zbyt kolorowo - dupa zawsze z tyłu. Sukces reprezentacji umocni na stołku PZPN, tych wszystkich "fryzjerów" i "krętaczy" polskiego futbolu. Tyle że jak mam alternatywę Tomka to dopiero miękną mi kolana. Na AWFach powinni zacząć uczyć etyki jako najważniejszego przedmiotu, bo to środowisko jest przeżarte. Co minister to skandal albo kraty albo mafijny wyrok. Dlatego pani Mucha mi nie przeszkadza, choć o sporcie chyba pojęcia za dużego nie ma, a o piłce w ogóle. Niech sobie śpiewa EuroKoko, byle nie brała. Najniższe kryterium wystarczy na razie. Z drugiej strony po ewentualnym, odpukać, blamażu polska piłka będzie podnosić się długo, bo likwidacja PZPN nieunikniona i znowu będziemy czekać 20 lat na ważne mecze. Jak to w polskiej piłce- sytuacja patowa. A ja tęsknię za Bońkiem na tym stanowisku. Ale czy to wykonalne? Gdyby Listkiewicz nie wyswatał Blattera, a Surkis nie gościł po bojarsku tych wszystkich UEFowskich notabli, to pewnie Euro zobaczylibyśmy jak świnia niebo. Cieszmy się z tego, co mamy. Ja się cieszę i zapowiadam w miarę możliwości relacje na lapsusofilu. Slavko-Sławko-Lapsus
PS. A ja będę śpiewał "Do boju Polsko".

8. 06 Polska-Grecja 1-1  , Rosja - Czechy 4-1

Świetna pierwsza połowa, uwieńczona pięknym golem Lewandowskiego po podaniu Boenischa. Szkoda zmarnowanych sytuacji, szczególnie Perquisa i pięknego strzału Murawskiego, ale w tym wypadku grecki bramkarz popisał się niesamowitą paradą. Dlaczego w drugiej wszystko się popsuło? Ale mimo straty gola i czerwonej kartki dla Szczęsnego mieliśmy szczęście. Obroniony karny przez Tytonia cieszy mnie bardziej niż
gol Lewandowskiego. Szkoda dwóch punktów, ale sytuacja jest pozytywna i po raz pierwszy od 1986 roku zdobywamy punkt w meczu otwarcia.
Z meczu Rosja -Czechy oglądanego w "Strefie kibica" nie pamiętam zbyt wiele. 4-1 dla Rosji i dwie braki Ałana Dżagojewa. Był gol kontaktowy Pilara, ale R przycisnęli w końcówce. Wydają się silni. Myślę, że dobrą opcją w tej sytuacji byłoby zwycięstwo Czechów z Grekami, bo do końca wszystko pozostałoby w naszych rękach, nawet przy porażce z Rosją. Z drugiej strony wtedy Czesi we Wrocku gryźliby trawę. Wszystko jest możliwe, a plan minimum to nie przegrać z Rosją.
 Dziś rusza najsilniejsza grupa - Niemcy z Portugalią, Holandia z Danią. Ale brzmi.

9.06 Dania-Holandia 1-0, Niemcy-Portugalia 1-0

Rozkminiam, co zdarzyło się w szatni podczas meczu z Grecją. I chyba zawiniła taktyka. Zamiast "dorżnąć watahę" słabych Greków, wsiąść na nich zaraz po gwizdku, Smuda zarządził spokój i bronienie wyniku. Albo nie było już sił. Albo jedno i drugie. Dlaczego nie dokonał zmian, jeśli brakło sił? Ten mecz powinniśmy wygrać. Strach przed Rosją jest duży. Praktycznie nie wiem, co możemy im przeciwstawić. Za to Duńczycy pokazali jak wygrywać mecze z silniejszymi. Napakowana nazwiskami jak "dobra kasza słoniną" Holandia rozbiła sobie nos o taktyczną konsekwencję Danii. Mecz Niemców z Portugalią najbrzydszy, ale czego się było spodziewać. Portugalczycy zapłacili słono za swój strach, tak z Niemcami wygrać se ne da.

10.06 Hiszpania-Włochy 1-1, Irlandia- Chorwacja

Pierwszy mecz klasyk - twardy bój o każdy metr boiska i pudła Torresa. Del Bosque pewnie powiedział mu - wchodzisz i strzelasz.Nie strzelił. A mógł ,zamiast lobować, podawać  na prawo. Byłoby 2 -1 dla Hiszpanii. Irlandczycy, którym kibicuję, przegrali na własne życzenie. Myslę, że się nie podniosą po tym ciosie. Napięcie przed meczem Polska - Rosja. Wytypowałem 3-0 dla Rosji. Zawsze się mylę, to może tez tym razem. Tylko czy to oznacza, że będzie 4-0?

11.06. Anglia - Francja 1-1, Ukraina-Szwecja 2-1

Liczyliśmy, że to my mamy moc, a tu moc pokazała drużyna Błochina - to jak po straconym golu rzucili się na silnych Szwedów, by wyrównać a potem ich dobić i trzymać za gardło do końca powinno Smudę i naszą ekipę przyprawić o czerwone lica. I piszę to w dniu meczu Polska-Rosja. Piszę z obawą.
Anglia- Francja to najlepsza pierwsza połowa turnieju. Potem Anglicy siedli, ale dobrze bronili się przed świetnie nacierającą Francją. Piękne gole i akcje. Młoda drużyna angielska nie przyniosła wstydu, a Francuzi pokazali jak ciekawym zespołem dysponują. A dziś? Oby nie stracić gola. To klucz.

12.06 Grecja-Czechy 1-2, Polska - Rosja 1-1

Akurat zwycięstwo Czechów typowałem prawidłowo - po pierwsze Grecy są słabi, powinniśmy im wlepić z 3-1. Po drugie Czesi do solidny zespół, który popełnił taktyczne błędy z Rosją, próbując grać asekuracyjnie i bez wywierania presji. Mecz jednak nieciekawy piłkarsko. Cieszy za to świetny poziom meczu z ruskimi, bylismy lepsi, powinniśmy wygrać. To, co zrobił Kuba dowodzi jego światowej klasy, choć nie widzę, żeby grał turniej życia - bramka marzenie i do tego bez asysty. Oby Euro spowodowało, że narodzi się kolejna legenda polskiej piłki - tym razem rodem z ziemi częstochowskiej. Wspaniały Perquis w obronie. Myślę, że jesli  zagramy tak dobrze z Czechami, to jesteśmy w ćwierćfinale! Jest to drużyna absolutnie w naszym zasięgu, jeśli będziemy grać konsekwentnie.

Ale to mało ważne, ważne jest, dlaczego nie poszedłem na Strefę Kibica? Ukryłem się w swoim prywatnym schronie przed ruskimi hordami. Wyraźnie słyszałem jak przebiegali nad moją głową, szukali mnie , chcieli zatłuc. A ja siedziałem jak za komuny przy zgłuszonym odbiorniku i pytałem - wejdą, nie wejdą? Nie weszli, nie wsadzili, nie zabili. O co chodzi? Przypomina mi się suchar sprzed lat. Wchodzi gość do baru mlecznego i pyta - Są ruskie? - Wyszli - odpowiada pani w prawie białym, spoconym fartuchu.

13.06 Dania - Portugalia 2-3, Niemcy-Holandia 2-1 14.06 Włochy- Chorwacja 1-1, Hiszpania-Irlandia4-0

Duńczycy zadziwiają swoją ambicją i byli blisko wymarzonego remisu, który dawałby im duże szanse. Chociaż Niemcy i tak wychodzą, więc może trochę im odpuszczą. Szanse na remis realne, więc wszystko rozstrzygnie mecz Holandia-Portugalia, a tu może paść każdy wynik. Świetny, holenderski team praktycznie za burtą, chyba że zdarzy się cud. Szok - stawiałem na "oranje" przed mistrzostwami.

Wczoraj kryzys - obejrzałem tylko drugą połowę mało ciekawego meczu z Irlandią. Irlandczycy zagrali swoje i odpadli jako pierwsi z turnieju. Włosi wygrają na 99% z Irlandią i wychodzą. O awansie drugiej drużyny zdecyduje mecz Hiszpania-Chorwacja i uśpieni wysokim zwycięstwem Hiszpanie wcale nie muszą wygrać. Wszystko w rękach ambitnych Chorwatów. Nie są bez szans.

15.06 Francja - Ukraina 2-0, Anglia-Szwecja 3-2

Dwa niesamowite mecze. Francja jest świetna. Staje się moim faworytem do tytułu. Naprawdę ciekawa drużyna, grająca w niesamowitym stylu. Bramki Cabaye'a i Meneza cudo. Ale sama śmietana to mecz Anglia -Szwecja. Najpierw bramka dla Anglii, potem świetna gra Szwedów - najpierw wyrównanie, potem prowadzenie 2-1. I rewelacyjna końcówka Anglików i przepięknej urody bramki Walcotta i majstersztyk Welbecka wykonany piętą i tyłem do bramki. Najlepszy mecz mistrzostw. W ogóle to Euro obfituje w świetne i emocjonujące mecze.

Dziś mecz najważniejszy mecz od 40-stu lat. Tyle mam do powiedzenia przed meczem Polska-Czechy.

No i zesrało się. Koniec.

sobota, 2 czerwca 2012

Nocny Marek

Trochę spóźniam się z tym wyznaniem miłosnym, ale dym był taki że ho ho ho, więc dziś dopiero o spotkaniu z Markiem Nowakowskim - pisarzem warszawskich mikroklimatów. Pokochałem jego pisanie w sposób naturalny jako konsekwencję licealnego  uwielbienia dla Marka Hłaski. Jego menelskie opowiadania z "Księciem nocy" i "Hadesem" na czele zapijałem hektolitrami piwa w studenckich, częstochowskich knajpach, gdzie włóczyłem się do południa zamiast siedzieć na zajęciach. Adam mi je podsunął (dzięki Adam) i wpadłem w tę prozę po uszy. I nic nie wiedziałem o "Raporcie o stanie wojennym" czy "Notatkach z codzienności".

Dziś Marek kojarzony jest ze stroną prawą. Tak jak wielu pisarskich "nielibertynów", w opozycji do tych,  którym w głowie jedynie gejowskie hocki-klocki i poprawne politycznie nadymanie, Nowakowski krytycznie patrzy na Tuskoland. Chce być obok głównego nurtu - tak jak zawsze. Pisze ponoć do "Gazety Polskiej" i choć nie znam i nie czytam, nie odbieram tego jakoś dramatycznie, a nawet rozumiem, bo spektakl bezpardonowej hipokryzji P(ełniących) O(bowiązki) wydaje mi się z dnia na dzień coraz bardziej niesmaczny.

Podczas spotkania w częstochowskiej Bibliotece, które prowadziła Pani Elżbieta Wróbel z Akademii Jana Długosza, pisarz opowiadał o swojej najnowszej książce - autobiografii literackiej "Pióro". Dotyczy ona lat 1956-1965, tego pierwszego zachłyśnięcia się wolnością po stalinowskim mrozie. Dla Marka był to czas pisarskiej inicjacji. W kontekście swojej książki autor opowiadał o swoim punkcie widzenia literatury. Zawsze być z boku, schodzić do marginesów rzeczywistości, podsłuchiwać życie od spodu, bo tam odbija się echo prawdziwego być. W pustych szklankach, brzęczących flaszkach znaleźć to , co zaciemnione pod pozorami ładności. Marek mówił też o swych literackich mistrzach i przyjaciołach, o tych wszystkich pięknych i mniej pięknych ludziach, którzy go ukształtowali.

Ale to wszystko małe miki, bo po spotkaniu Marek poszedł z nami. Ogródek koło dworca, piękny wieczór majowy, wódeczka pod sajgonki i opowieści. Rozmowa o literaturze, świecie, takich różnych, że Częstochowa jest ładna. Jacek, dzięki któremu mogliśmy z Mistrzem wypić i pogadać, politykować próbował po swojemu, Adam był w szoku, ja też. W zachodzie słońca przypłynął do lokalu pan Dobraczyński, który na automacie lokalowym wypykał 4 stówy i poił teraz damy swe wiekowe. I przyszedł taki pan starszy, przyjechał, bo nóg brakowało mu obu i gadali z Markiem o więzieniach z lat 50-tych, chociaż mu wózyk się rozjechał, każde kółko w swoję stronę pojechało, czem człek się zafrasował i upijał nam łyk po łyku wódzianki "Krupnik". I wpadł synal tego pana bez nóg i zajadał nam śledzie sfojskie z chlebkiem, bo był głodny taki. I wpadła nałożnica pana beznożnego, z nosem złamanym, która wyglądała, jak stara pokahontas i mizdrzyć się do Marka zaczęła. A on siedział, palił cieniutkie papierosy, popijał i mówił i opowiadał, i swoim magicznym słowem, które panowało nad nami, umagiczniał ten dziwny wieczór i tajemniczy. I było pięknie, inaczej niż zawsze, kiedy o zmroku trzeba było ruszyć do domów, bo ostatnie autobusy odjeżdżały.

Marek ma wpaść do Częstochowy, obiecał to Jackowi, na zaproszenie częstochowskiej Solidarności i może powtórzymy te rozmowy gdzieś na Jurze. Pisarz mimo swoich 77 lat jest w świetnej formie i mam nadzieję na dalsze części wspomnień po książce "Pióro". A za zdjęcia serdeczne podziękowania Pani Halinie Nalichowskiej, z którą mam przyjemność sąsiadować na fotce powyżej.