Dom (zly)

Dom (zly)

środa, 13 lutego 2013

Recenzja książki Szymona Hołowni "Last minute"


Moje rekolekcje AD 2012

oficrec

Kiedyś niezwykłym wyczynem było pokonać glob w 80 dni – pamiętamy powieść Verne'a. Dziś wystarczą raptem 24 godziny. Żyjemy coraz szybciej, a tempo najnowszej książki Szymona Hołowni, „Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie”, pokazuje nam pewien paradoks – otóż pragniemy coraz większej ilości bodźców, sportów ekstremalnych, bicia rekordów w skokach spadochronowych i zejścia w największe głębiny, ale to zawrotne tempo przybliża nas coraz szybciej ku nieuchronnemu. Czy w tym kołowrocie nie zatracamy czegoś ważniejszego od chwil uniesień?
Najnowsza książka Szymona Hołowni to podróż w najodleglejsze zakątki świata, by odszukać najmniejsze drgnienia pulsu chrześcijaństwa. Zwiedzimy zatem Filipiny, egzotyczne zakątki Papui Nowej Gwinei, zobaczymy jak funkcjonuje religia chrześcijańska w Australii, na wyspie Guam, czy w Hondurasie. Podróże Szymona Hołowni to także galeria ciekawych postaci, które za życiową drogę obrały życie i słowo Chrystusa. Mamy zatem spotkanie z kandydatem do papieskiego tronu - kardynałem Madriagą, księdzem US Navy, byłą polską siatkarką, która obecnie zajmuje się tłumaczeniem Biblii dla papuaskich plemion, polskim księdzem w Turkmenistanie, gdzie liczba wiernych katolików nieco przekracza sto osób, w końcu z koptyjką Miriam, na którą w Egipcie wydano wyrok śmierci za zmianę wyznania.
Szymon Hołownia w swoich książkach ma świadomość potrzeby atrakcyjnego przekazu dla ważnych treści – tak było w „Monopolu na zbawienie”, tak jest też w „Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie". W najnowszej książce ujrzymy naprawdę fascynujący kolaż geograficzno-kulturowych opisów, rozmów, które są według mnie najistotniejszą częścią książki, własnych refleksji oraz fotografii i ilustracji wspaniale ubogacających tę wielce oryginalną podróżniczo-reporterską książkę. I tylko jedna rzecz w tym atrakcyjnym formalnie wymiarze książki zdaje się niepokoić czytelnika – czy tytuł „Last minute” odnosi się do sytuacji religii chrześcijańskiej na świecie?
Coś w tym jest. Nie ma w książce Hołowni tryumfalnej wizji Wielkiego Światowego Kościoła. Czasem jest tego Kościoła bardzo mało, jak w Turkmenistanie czy Australii. Ale jest w tej książce przeświadczenie, że ilość nie przechodzi w jakość, że żywym świadectwem tego Kościoła są ludzie, którzy nie oglądając się na dyskusje, opinie, stanowiska, czynem świadczą o tym, czym jest przesłanie Chrystusa w XXI wieku – świadczą to nieraz ciężką pracą, poświęceniem, ale przede wszystkim radością, wynikającą z nadziei, jaką daje przesłanie Ewangelii. Co więcej – chrześcijaństwo według Hołowni nie ma tylko katolickiego oblicza, a rozmowa z Matką Olgą z prawosławnego klasztoru w Bussy to wg mnie jeden z najpiękniejszych fragmentów książki (o tym, że Hołownia potrafi wzruszać, wiadomo nie od dziś).
Szymon Hołownia musiał objechać świat dookoła, żeby pokazać polskim czytelnikom, że chrześcijaństwo to nie tylko Ojciec Rydzyk i Rodzina Radia Maryja, nie tylko ognie piekielne, przed którymi ocalić nas może jedynie egzorcyzm księdza Natanka, że podróżujący chrześcijanin to nie tylko zacięte rysy i wypowiedzi Wojciecha Cejrowskiego i że w ogóle to nie warto rozmawiać. Czytając tę książkę możemy wyjść poza fałszywą perspektywę naszego grajdołka i zrozumieć, że chrześcijaństwo to słowa, ale przede wszystkim czyny milionów ludzi dobrej woli, dających świadectwo przesłaniu Ewangelii.

piątek, 8 lutego 2013

Kultura hejtu1. Czytaj-podrywaj - kilka słów o wczorajszej zadymie


Kultura hejtu

Szum związany z tym filmem jest nieludzki. Nieludzki nie tylko dlatego, że duży, ale to już istne chłeptanie młodej, niewinnej krwi. Takimi ofiarami są autorzy, a w zasadzie autorki spotu „Czytaj – podrywaj”, promującego szlachetną ideę czytelnictwa poprzez erotyczną zachętę.

Podstawowa zasada brzmi „przywalić”. Ale komu? No przecież – idealistom, miłośnikom literatury, Franza Kafki i Anny Kareniny. Im ofiara niewinniejsza, tym nienawiść przyjemniejsza – mówi stare hejterskie porzekadło.

Nie wiem , z jakiej okazji powstał ten wdzięczny filmik, mniejsza z tym. Ważny jest cel, jakim jest promocja czytelnictwa. I to nie byle jakiego czytelnictwa, ale literatury z „najwyższej półki”. Dziewczyna mówi o Tołstoju i Kafce, chłopak z usterką czyta potężne tomisko Herberta.

I to wkurza. Niech się ktoś odważy wspomnieć powyższe nazwiska, a już jest skazany na lincz, w sytuacji, gdy miażdżąca większość ma poglądy drugiego chłopaka bez usterki – typowego troglodyty, nieokrzesanego chama, który gardzi Tołstojem i Kafką, a co dopiero Herbertem. Tenże reprezentuje społeczeństwo konsumpcyjne – nie chce rozmawiać o literaturze, wali otwartym tekstem, że guzik go to obchodzi, że jak mawiają nieokrzesani młodzi ludzie, ma on „centralnie wyrąbane na to wszystko” i tylko marzy mu się zaspokojenie chuci gdzieś pokątnie, na imprezie.

Wymowa spotu jest zatem jasna i konkretna – dziewczyna wybierze chłopaka z usterką i Herbertem. Sama przysiądzie się do jego stolika, pozostawiając bezradnego chłopaka bez usterki i bez seksu. Natomiast rozpoczety dialog na temat czeskiego pisarza , Franza Kafki, ma szansę zaowocować długimi rozmowami na temat, z szansą na łóżkowy happy end.

Dziewczyna wie, co dobre. Wie, że „skóra, fura i komóra” nie zastąpią jej długich, wieczornych rozmów o Tołstoju, zamiast podskakiwania w rytm „Ona tańczy dla mnie” na sobotniej dysce. Współczesna Lotta wybierze frika Wertera zamiast uziemionego w materializmie Alberta.

I to was tak drażni, hejterzy! Czujecie, że kończy się czas beztroskiej konsumpcji, że trzeba będzie ruszyć tyłek i iść do biblioteki, nauczyć się wypełniać rewersy, dowiedzieć się, co to znaczy sygnatura, przeglądać katalogi i literackie czasopisma. I to powoduje, że na forach toczycie pianę nienawiści na Bogu ducha winnych krakowskich studentów.

Ja tymczasem ładuję do plecaka „Finneganów tren” , „Ulissesa” , trzy pierwsze tomy „W poszukiwaniu straconego czasu”, „Ziemię jałową”, Pereca i Rilkego i ruszam do najbliższej kafejki. Coś czuję, że będę miał branie!

niedziela, 27 stycznia 2013

Recenzja książki "Więcej gazu, kameraden!"

                                                                          oficrec

SPRÓBOWAĆ "ŁASKAWIE" POMILCZEĆ


Częstochowa jest miastem pielgrzymkowym, więc ja także peregrynuję po książkach częstochowskich autorów. W tym przypadku sytuacja jest niebanalna, bowiem Krystian Piwowarski - częstochowski prozaik, pracownik miejscowego muzeum - wydał książkę w jednym z większych wydawnictw na naszym księgarskim rynku (WAB). Cieszy mnie niepomiernie, że coraz więcej autorów z „miasta Świętej Wieży” gości na półkach księgarskich w całym kraju. Nie omieszkałem zatem zapoznać się z tomem opowiadań „Więcej gazu, Kameraden!”.
Okładka prezentuje dobrze znane elementy – fragment obozowego pasiaka z naszytą Gwiazdą Dawida. Od samego początku nie ma wątpliwości, że jest to nurt literatury obozowej lub, ujmując rzecz ściślej, literatury rozliczającej polską przeszłość z trudnego tematu Holocaustu. Muszę przyznać, że zrobił na mnie wrażenie język tych opowiadań – sprawny, plastyczny, umiejętnie i świadomie operujący kliszami literackimi. Te klisze - wszystko, czym byliśmy przez lata karmieni w kulturowym odbiorze traumy „Auszwicu” - sprawiają, że czytelnik porusza się po dobrze znanym terenie. I rodzi się pytanie, czy jest to kolejny przypadek, gdy pisarz wraca do ekstremalnego tematu, by zarzucić odbiorcę koszmarnymi obrazami w nadziei na zaistnienie? Oczywiście wszyscy takie obrazowanie wręcz uwielbiają i nigdy dość nam okropieństw, więc „Więcej gazu, Kameraden!”.
Literatura obozowa, czy też literatura o Holocauście, dzieli się na tę od środka i tę od zewnątrz. Do pewnego momentu Holocaust opisywano tylko od strony ofiar, pamięci o tych, którzy przeszli przez piekło, pozbawieni godności istoty ludzkiej, sprowadzeni do poziomu insektów, zagrażających „rasie panów”. Podstawową funkcją takich utworów jak opowiadania Borowskiego, Nałkowskiej czy Kertesza jest zapis tragedii milionów. Z drugiej strony pojawia się perspektywa zbrodniarza, jakaś chora podnieta z pięknego, esesmańskiego munduru i konnej przejażdżki Rudolfa Hössa po błoniach „Auszwicu”. Pojawia się pytanie, równie chore, co oni czuli? Taki obraz proponuje Johnatan Littell w „Łaskawe”, który w postaci esesmana Auego kumuluje całą potworność człowieka systemu nazistowskiego i, o dziwo, nadaje mu ludzkie rysy (taki wizerunek prezentuje także postać Hilera grana przez Bruno Ganza w filmie „Upadek”).
Takiego utożsamienia nie znajdziemy w opowiadaniach z tomu „Wiecej gazu, Kameraden!”. Tutaj mamy jedynie szansę poczuć się w skórze katów, którymi moglibyśmy się stać. Już sam tytuł jest sarkastyczną kalką z opowiadań Borowskiego - „Prosze Państwa do gazu”. Stawiamy się zatem w sytuacji oprawców - tych którzy układają ludzi w zbiorowych mogiłach, z seksualną podnietą wykonują wyroki na bezbronnych, nagich kobietach, bądź palą żydowskimi dziećmi w kotłach parowozu. Takie postawienie sprawy powoduje u czytelnika dezorientację co do intencji autora. Czy chodzi tu tylko o postmodernistyczną grę konwencjami, kalkami, motywami w ramach tematu, który daleki jest od literackich przekomarzań z odbiorcą? Littell otworzył drogę, teraz hulaj dusza, piekła nie ma, a raczej nie było. To tylko literatura.
O ile pod literackimi względami jestem w stanie docenić umiejętności i warsztat Krystiana Piwowarskiego, to przewrotne inspirowanie się tematem Holocaustu budzi we mnie mieszane uczucia. Co prawda sam autor utrzymuje, że musiał uporać się z tym tematem, ale szlachetne zamiary i tłumaczenia to jedno, a efekt drugie. Mnie lektura „Łaskawego” wystarczyła w zupełności i dlatego jako odtrutkę przyjąłem z radością westernową powieść Bineta „Hhhh”. Nie chcę więcej wchodzić w skórę oprawcy i szukać jakiegoś zrozumienia – kata czy też siebie. Ale pewnie wielu z upodobaniem zanurzy się w skatologiczne opisy zbrodni. Wszak Holocaust stał się już dawno popkulturowym towarem. Mnie takie podejście przestało interesować.






środa, 16 stycznia 2013

Recenzja książki "Libertyni inaczej"



oficreca

Rzecz nie o polowaniu na luja
Czytając prozę Tondellego, miałem wrażenie, że znowu ktoś opowiada mi tę samą historię - kiedy weszło się na drogę wolności, już nic nie jest takie samo, już nic nie będzie proste. W tej prozie pobrzmiewają echa bitników – Keruaka i Ginsberga, słychać hipisowską apoteozę wolności i ucieczki od sztywnych reguł narzuconego świata, w którym jesteśmy sobie obcy, ale zarazem świata, w którym czujemy się bezpieczni. Tondelli, podobnie jak bitnicy, czy niektórzy z rzeszy „dzieci kwiatów”, jak Alexander Supertramp, wybrał drogę wyboistą i ryzykowną. O takiej drodze, w dużej mierze keruakowskiej, są opowiadania z tomu „Libertyni inaczej”.
Spojrzenie narratora na otaczający świat jest zawsze oglądem gdzieś z marginesu, z narkotykowej meliny, squatu, z okna samochodu, przemierzającego trasę bezcelowej podróży; bezcelowej, bo w poszukiwaniu idealnej miłości. Tondelli jawi mi się tutaj jako niepoprawny romantyk, stawiający wszystko na jedną kartę, by tylko przeżyć chwilę spełnienia, a potem rozpaczać, że to już koniec i szukać ulgi w narkotycznych odlotach. Bohaterowie tych utworów są skazani na samotność, mimo unoszenia się w tłumie ludzi tak jak oni, szukających czegoś niemożliwego, idealnego, co może trwać jedynie krótką chwilę, a potem pozostaje wciąż pogłębiająca się pustka. Tytułowi „libertyni”, podobnie jak ci z XVIII wieku, są uciekinierami od ubezwłasnowolniającej normy. Bezkompromisowość w ukazywaniu rzeczywistości oczyma wyrzutka była, podobnie jak w przypadku markiza deSade, poddawana we Włoszech lat 80. obyczajowemu rugowaniu na literacki margines jako naruszająca normy moralne.
„Medalionowe” męskie pośladki na okładce książki sugerują literaturę gejowską i te motywy oczywiście są u Tondellego obecne, ale tak silna sugestia zubaża moc jego prozy. Nie chcę posądzać wydawców o chęć wylansowania się na modnej ostatnio literaturze nurtu, którego sztandarowym autorem jest Michał Witkowski, jednak Tondelli sięga swym pisarstwem dużo głębiej. Nie jest to bowiem nieustająca pogoń za lujem, ale bardzo wnikliwa autoanaliza człowieka świadomie schodzącego poza nawias tak zwanej normalności, w krainę freaków i „bożych” szaleńców, o których pisał Ginsberg w swoim „Skowycie”.
„Libertyni inaczej” pokazują świat i człowieka w tym świecie w sposób bezkompromisowy. Bohaterowie tych opowiadań dokonali wyboru i konsekwentnie tkwią w pragnieniu prawdy, która jako jedyna może nadać sens egzystencji. W tej deklaracji odbija się cały fałsz i hipokryzja „normalnego” świata, który nie jest w stanie zaakceptować takiej postawy. I oto paradoks prozy Tondellego – człowiek, który ucieka przed alienacją sztucznych norm społecznych z reguły zawsze pozostaje sam. Na tym polega tragizm i wielkość tej prozy.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Majndfak w dziedzinie literatury 2012

Jest jeden typ, który leje w tej kategorii wszystkie inne typy po mordzie. Nie było większego majndfaka nad niego. Mówię O - "Finneganów trenie" Jamesa Joyce'a, nieprzetłumaczalnym przetłumaczonym dziele, które spolszczył Krzysztof Bartnicki. Czy mu się udało? Oczywiście. Przekład, po dziesięcioletnim trudzie płodzenia, przyszedł na świat. I, chcemy czy nie, mamy swego "Finnegana". Są tacy, którzy mówią - zawsze znajdą się tacy od mówienia - że to był trud daremny, że to zabawa dla wybranych i wybrednych dżojsologów. Cóż. Zawiniłeś tłumaczu żeś dziesięć lat był więźniem Joyce'a, bo zawsze jest lepiej mądrze milczeć i przez lornetę podpatrywać w nadziei, że pokonan będzie harcownik nieroztropny, niźli na posterunku trwać i wytrwać. Bo przecie można to było rzucić, pieniądze zwrócić, powiedzieć, że nie będę nad tym siedzieć i mieć święty spokój, zamiast wystawiać się na ciosy w dzieło skończone i bezbronne. Czy Joyce'owi się udało? A jeśli się udało, to co i po co?
Co czuję ja, lapsus, czytelnik prymitywny. Dla mnie to jak patrzeć w gwiazdy, w galaktykę języka. Dla mnie to piękne jest jako idea, do której zmierzać mogę teraz, bo w oryginale byłaby dla mnie ta rzecz całkowicie nieosiągalna. Niech to wystarczy.

I Ha!art ze swą liberacką ideą daje czytelnikom literaturę wielowymiarową, nie ograniczoną do słów, ale schodzącą pod podszewkę słów i komunikacji, gdy język zostaje wprawiony w interaktywny kontekst, gra na wielu poziomach z czytelnikiem. To chyba dziś jedyna droga, by reanimować książkę papierową. I to jest dzieło, które nie objawiło się jedynie w wydaniu "nieprzetłumaczalnego" utworu Joyce'a, bo Katarzyna Bazarnik i Zenon Fajfer stworzyli już całą linię wydawniczą, którą charakteryzuje ścisły związek między warstwą literacką a formą książki, która staje się znacząca.

Ha!art AD 2012 to także powroty do nieodkrytych do tej pory dla polskich czytelników rejonów literatury światowej - Pier Vittorio Tondelli i jego "Libertyni inaczej", czyli literatura gejowska, która nie ugania się za lujem oraz bohater wywiadu, otwierającego "Zrób sobie raj" Mariusza Szczygła, przyjaciel pana Hrabala, czyli sam Egon Bondy alias Zbynek Fiszer w swoim prozatorskim wcieleniu jako autor powieści "Szaman' przetłumaczonej przez Arkadiusza Wierzbę.

I chociaż tych ważnych dla mnie literackich majndfaków było więcej, bo i nowa, świetna powieść Vargi "Trociny",  ciekawy "Jaszczur" Shutego,  powrót Stasiuka do formy w "Grochowie", epicka powieść sagi Oriany Fallaci, no i że nie przeczytałem wszystkiego, co chciałem, ale jednak po minionym roku 2012 pozostaję w silnym przekonaniu, że to Ha!art tworzy awangardę zjawisk literackich, łącząc tradycję z nowymi propozycjami odbioru literatury.

niedziela, 6 stycznia 2013

Majndfak filmowy 2012

Nie będę bredził, że widziałem wszystko, bo muszę nadrobić Hanekego, Seidla i "Jesteś bogiem". Coś tam jednak widziałem - głównie za sprawą NH i NH Tournee.

Przed szumnie zapowiadanym końcem świata twórcy filmowi postanowili zrobić nam pranie mózgu, zatem podsumowując miniony rok stworzyłem wyobrażeniowe statuetki o wdzięcznej nazwie "Majndfak 2012". Czym jest "majndfak"? Otóż termin ten usłyszałem po raz pierwszy od niejakiego Spence'a i w mojej prywatnej definicji oznacza sytuację, gdy po przeczytaniu książki, bądź obejrzeniu filmu zostajemy bezradni i pozostawieni sami sobie, marząc jedynie, aby udać się do najbliższego baru. Majndfaki są pozytywne, negatywne i potencjalne.

W kategorii "Majndfak pozytywny filmowy" zwycięża "Holy Motors" Leosa Caraxa - film, o którym mogę powiedzieć jedynie, że jest spontaniczny, radosny i prawdopodobnie bez większego głębszego sensu. Czysta, zabójczo piękna wizualnie radocha.
Drugie miejsce to "Post tenebras lux" Carlosa Raygadasa - za cholerę nie wiem, o czym był ten film, ale Lapsus zezgonił i go trzyma.
Trzecie miejsce z podobnych powodów - podobno techno-western Davida Manuliego z Vincentem Gallo w roli "zmajndfakowanego" szeryfa, czyli "Legenda Kaspara Hausera".
Czwarte - nie tak odjechany, ale rola dziewczynki na tle bagien Nowego Orleanu z tytułowymi bestiami jak Schultz magiczna. Niektórzy mówią , że to fantasy, a może przedziwna baśń- przypowieść, o tym że bieda nie degraduje godności - "Bestie południowych krain" Bena Zeittlina.
Na miejscu piątym lokuję film o dowyobrażeniu interpretacyjnym, czyli to co tygrysy lubią najbardziej. Dokument "Pokój 237" o nadinterpretacjach "Lśnienia" Stanleya Kubricka, czyli jak film może tworzyć filmy w ludzkiej wyobraźni.

W kategorii "Majndfak negatywny filmowy" zwycięża "Kac Wawa", czyli polskie kino jako marzenie o wielkiej kasie zarobionej na wulgaryzmach, sraczce i falujących balonach 3D. Szyc, Milowicz, Bohosiewicz w rolach gównych. http://lapsus.filmaster.pl/artykul/kac-po-polsku/
Drugie miejsce - śmierć Ryśka z "Klanu'. Po zajechaniu Hanki z "Na dobre i na złe" był to najbardziej spektakularny telewizyjny zgon, który spowodował, że "Klan" już nie zmartwychwstanie - w przeciwieństwie  do Ryśka, który objawił się nam jako mafioso w reklamie społecznej na rzecz bezdomnych psów, gdzie pali cygaro i bluzga. http://lapsus.filmaster.pl/artykul/smierc-na-sprzedaz-rysiek-z-klanu-nie-zyje/
Trzecie miejsce to popołudniowe, niedzielne seanse serialu dokumentalnego "Pamiętniki z wakacji" dla całej rodziny, po których emisji dzieci w szkole nuciły piosenkę "Mięsny jeż, mięsny jeż - ty go zjesz, ty go zjesz". Tak zwane pranie mózgu z wirowaniem, które ma swój ciąg dalszy - dziś, tj. 6 stycznia, obejrzałem odcinek "Chłopaków do wzięcia" o grabarzu, któremu brat odbił dziewczynę i ten wdzięcznie opisywał nieudaną próbę samozadzierzgnięcia i mówił o tym, że swoje miejsce w świecie i sens życia odnalazł na cmentarzu.
Ex aequo - spot wyborczy Władimira Putina, sugerujący, że rosyjscy ginekolodzy grają podwójną rolę i wujcio Puto cały czas jest samcem rosyjskim superalfa. http://lapsus.filmaster.pl/artykul/prawo-pierwszej-nocy/

W kategorii "Majndfak potencjalny" jako mój potencjalny faworyt, czyli wyobrażenie, że po przetłumaczeniu przez Krzysztofa Bartnickiego "Finneganów trenu" powstanie jego polska wersja filmowa. Scenariusz - Krzysztof Bartnicki, reżyseria - Carlos Raygadas i Leos Carax, w rolach głównych: H.C. Earwicker - Borys Szyc, Anna Livia Plurabella - Anna Dereszowska.

wtorek, 1 stycznia 2013

Filmy 2012

Śmierdzi malizną, ale tylko te z kin i publicznych pokazów. Z krótkimi metrami wyszło koło 60.          Króluje Holy Motors i NH

FILMY 2012

Tylko te w kinie, bez spinania się na setkę
Marzec
"W ciemności" http://filmaster.pl/film/in-darkness/
"Yes-mani naprawiają świat" http://filmaster.pl/film/the-yes-men-fix-the-world/
"Hans Kloss - stawka większa niż śmierć" http://filmaster.pl/film/kloss-podwojna-stawka/
Kwiecień
Maj
Czerwiec
Lipiec
"Bestie południowych krain" http://filmaster.pl/film/beasts-of-the-southern-wild/
"Barbakan"
"Moje miejsce"
"Za płotem"
"Pokój 237" http://filmaster.pl/film/room-237/
"Legenda Kaspara Hausera" http://filmaster.pl/film/la-leggenda-di-kaspar-hauser/
POLSKIE FILMY KRÓTKOMETRAŻOWE - ANIMACJE 2
Bajkowe kroniki kucharskie
Kamil Jaworek / Polska 2012 / 6’
Pieska Odyseja 2006
Maciej Majewski / Polska 2012 / 14’
Miraż
Izumi Yoshida / Polska 2011 / 6’
Nie ma to jak w kinie
Urszula Palusińska / Polska 2012 / 5’
Kinefaktura
Marcin Giżycki / Polska 2012 / 3’
Agnieszka
Izabela Bartosik-Burkhardt / Polska, Francja 2012 / 10’
Dr Charakter przedstawia 2.
Piotr Dumała / Polska 2011 / 8’
Loading
Zofia Mikołajczak / Polska 2011 / 5’
Tajemnica Góry Malakka
Jakub Wroński / Polska 2011 / 20’
Szkice Chopina
Dorota Kobiela / Polska 2011 / 2’
Carnalis
Anita Kwiatkowska-Naqvi / Polska 2012 / 4’
Sierpień
Wrzesień
Wrong http://filmaster.pl/film/wrong/
Jest jak jest