Dom (zly)

Dom (zly)

środa, 31 grudnia 2014

Książki 2014(34) - już więcej nie bedzie

Malizna podganiana w ostatni tydzień




wtorek, 30 grudnia 2014

"Rocky7", czyli "Creed" nadchodzi

ROCKY NIE UMIERA NIGDY


Do napisania tej notki skłonił mnie ostatni film poświęcony Rocky'emu - "Rocky Balboa". Obraz ten to jedyny w swoim rodzaju hołd dla postaci wykreowanej przez Sylwka pod koniec lat 70-tych. Ja też w swojej krótkiej notce pragnę zdobyć się na wyznanie: Kocham Cię Rocky!
Wychowywałem się na filmach o Tobie. Z braku lepszych wzorców byłeś mi matką, ojcem i starszym kumplem. Nie byłeś idealnym wcieleniem boksera. Twoja technika pozostawiała wiele do życzenia, ale miałeś tę jedyną cechę, która pozwoliła zdobyć Ci mistrzowski pas - serce do walki. W myśl zasad polskiej szkoły boksu stworzonej przez Feliksa Stamma brakowało Ci refleksu, techniki, obrony (ech - ta Twoja opuszczona garda). Pamiętasz, jak w "trójce" przed walką z Clubberem Langiem, Twój wróg a potem przyjaciel Apollo Creed, uczył Cię tańczyć w ringu? Dla Ciebie była to droga przez mękę, ale tylko w ten sposób, dzięki wyrafinowanej technice, mogłeś pokonać dziką bestię kreowaną w tym filmie przez Mr. T.

Wróćmy do pierwszych dwóch pojedynków z Apollo Creedem. Wszyscy Ci mówili, że nie masz szans, ale właśnie Ty na przekór światu wiedziałeś, że to Twoja jedyna i ostatnia szansa. Że tylko walcząc z wielkim mistrzem Creedem, bokserem - dżentelmenem, możesz pokazać światu, że istnieje gość o nazwisku Balboa - "włoski ogier". Ten pierwszy film, o czym wielu może nie wiedzieć, przyniósł Oscara J. G. Avildsenowi za reżyserię. I w tym filmie, bardzo prawdziwym wg mnie, przegrałeś. Lecz przegrałeś po zaciętej walce i pokazałeś mi, że można przegrać i wygrać zarazem, że można nie mieć szans i zwyciężyć - nie dosłownie, ale przede wszystkim pokonać siebie, wytrzymać i nie dać ciała.
Rewanż był kwestią czasu. Mnie zawsze najbardziej podobała się ta część filmu, gdy przygotowywałeś się do pojedynku, gdy ścigałeś się z samochodami podczas porannego biegu, gdy zaprawiałeś półtusze wołowe w olbrzymich wielkomiejskich chłodniach, gdy używałeś prymitywnych ciężarów, bo nie stać Cię było na wypasioną siłownię. Ale nawet potem, gdy miałeś kasę, wolałeś surowy trening w plenerze niż odpicowaną salę gimnastyczną. I pokonałeś Apolla, i pokazałeś, że można mieć szacunek do rywala, że rywal może stać się Twoim przyjacielem.
Po dzikim Langu z "trójki" nadszedł czas na pokonanie radzieckiej maszyny do zabijania - Ivana Drago. Musiałeś wygrać, bo Ivan wykończył w ringu Twojego przyjaciela Apollo Creeda, i wiem - ten schemat mógł zionąć tandetą, ale "czwórka" jest dla mnie jak piosenka Scorpionsów "Wind of change". Oglądaliśmy z kumplami trzecią albo czwartą kopię tego filmu na "widelcu" sąsiada, jedynym "widelcu" w okolicy, i widzieliśmy wszyscy jak rozwalasz ruskiego molocha, słyszeliśmy, jak walisz zwyczajne słowa prosto w twarze komunistycznych notabli, siedzących na widowni, i widzieliśmy jak topi się lód, skuwający tę część Europy, w której przyszło nam żyć.
Na "piątkę" spuśćmy zasłonę milczenia, bo najlepszym zdarzają się wpadki, ale niestety Twój rywal, Tommy "Machine" Gunn, nie dorasta Ci do pięt. Choć jest to powrót za kamerę świetnego Avildsena, to widać, że Twoja postać należała już tylko do Sly'a Stallone, tylko On był w stanie w pełni Cię zrozumieć.
W końcu ostatnia, szósta część. Wielu Twych bliskich jest już po drugiej stronie. Oprócz wiernego Pauliego - w tej roli znów świetny Burt Young - nie ma kto wziąć Cię w obronę, jesteś wystawiony na szyderstwa i pośmiewisko. I znowu pokazujesz, że należy przyjąć wyzwanie i pokazać twarz fightera. Znamienne są słowa, które kierujesz do swego syna - "nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale jedyne co możesz zrobić, to stanąć do walki".
Jest wiele filmów pokoleniowych, ale Ty byłeś naszą lekcją. Gdy rzadko kto mówił nam o uczciwości, charakterze, męstwie, gdy było szaro i okrutnie, Ty dawałeś nadzieję, że mimo wszystko można z dumą patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Pokazywałeś nam to w przyzakładowych kinach, bo kino było wtedy w najmniejszej dziurze, jako kolorowa alternatywa dla śnieżącego czarno-białego telewizora z dwoma programami. To były też seanse na video u kolegów, bo film z Ivanem Drago nie mógł być oficjalnie rozpowszechniany. 
W przeciwieństwie do innych postaci granych przez Stallone'a, nie miałeś giwery i nie kosiłeś z zimną krwią tłumów szumowin, którzy nie zasługiwali na życie. Stawałeś uzbrojony tylko w pięści, twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem. I nawet teraz, gdy się zestarzałeś, pokazujesz mi, czym jest duma i jeszcze to, że zawsze lepiej przyjąć wyzwanie, niż później żałować straconej szansy. I za to wszystko: Kocham Cię Rocky!

piątek, 26 grudnia 2014

Recenzja książki Jaroslava Rudisza "Cisza w Pradze" - wyd. "Czeskie klimaty"


Cisza jak ta, w Pradze

W tej przedświątecznej atmosferze, i uroczystej, odpalam „jutuba”, żeby posłuchać kolędy w wykonaniu Vaclava Neckařa „Půlnocni”. Co ma wspólnego teledysk tej kolędy z książką, o której piszę? Dwie rzeczy – po pierwsze są to wytwory kultury czeskiej XXI wieku, po drugie wspólny jest autor książki „Cisza w Pradze”, Jaroslav Rudiš. Otóż Jaroslav Rudiš jest także współtwórcą (wraz z Jaromirem 99) postaci Aloisa Nebela, kolejarza z polsko-czeskiego pogranicza, bohatera komiksu i filmu animowanego, którego fragmenty możemy zobaczyć w teledysku do piosenki „Půlnocni”.

Czworo bohaterów – Petr, Vanda, Hana, Vladimir – jeden dzień z ich życia. Krótkie wątki rozrastają się u Rudiša w osobiste, wewnętrzne narracje, które z różnych stron Pragi docierają w jeden punkt, w punkt ciszy. Bohaterowie są trochę młodsi, trochę starsi, ale łączą ich blizny. Nie potrafią się usłyszeć nawzajem w hałasie codzienności, nie potrafią usłyszeć sami siebie. Tak typowi, tak indywidualni. Zawsze samotni. Zawsze szukający bliskości drugiego człowieka, choć czasem zrezygnowani.

Bohaterowie to ludzie. Bohaterowie to miejsca. Praga. Czy jest inna? Magiczna? Nie. Jest taka sama jak wiele innych miast, gdzie krążą pogubione egzystencje, które szukają zapomnienia w hałasie codzienności. Bohaterowie to pojęcia. Cisza. Wszyscy bohaterowie nienawidzą ciszy, bo ona przypomina. A my, zagubieni w Pradze, jak powiedziałby Cortazar tej „wielkiej metaforze”, nie chcemy sobie o niczym przypominać. Tracimy więc wszystko. Bo strata i brak to kolejni bohaterowie książki Jaroslava Rudiša.

„Cisza w Pradze” to klimat. „Cisza w Pradze” to techno powieść o poszukiwaniu pustej, wygłuszonej przestrzeni, by spotkać samego siebie. „Cisza w Pradze” to mozaika ułożona z ludzkich bytów, które trwają, by przeminąć. Może trochę mikra, może trochę za bardzo nam już znana, ale, mimo to, prawdziwa. „Cisza w Pradze” to nasza wspólna historia, dobra na świąteczny wieczór, gdy, mimo gości, i choinek, i lampek na choince, i prezentów, i kolęd w telewizji, i „Kevina SAMEGO w domu” możemy poczuć się samotni.
Jeszcze raz włączam z „jutuba” kolędę „Půlnocni”. Tam gra cisza, cisza jak ta, w Pradze.

wtorek, 9 grudnia 2014

Recenzja książki "Boginie z Żitkovej" - wyd. Afera

 ofcjal LC

Słowiańska pani-bóg

Najpierw posłuchajcie tego utworu - „Mrs. God” Helloween z płyty „Keepers of the Seventh Keys – The Legacy”. Oto on. Słuchałem tego albumu pod „Boginie z Žítkovej” Kateřiny Tučkovej. Trochę dużo tych znaków diakrytycznych, ale nie ma co się dziwić – to czeska powieść zaprezentowana polskim czytelnikom przez wydawnictwo Afera. Miałem napisać „polskiemu czytelnikowi”, ale liczba mnoga będzie tutaj bardziej na miejscu. Wszak bohaterkami są słowiańskie boginie. One żyły naprawdę.
Dora Idesová pochodzi z małej wsi na pograniczu Moraw i Słowacji. Jest jedną z ostatnich z rodu bogiń, jednak chce żyć normalnie. Boginie zajmowały się uzdrawianiem, ich działania były owiane mgłą tajemnicy. Nie były jednak wiedźmami, w swych praktykach używały modlitw i odwoływały się do religii chrześcijańskiej. Dora jako etnografka pragnie zbadać historię swoich przodkiń (sic!) w sposób naukowy. Prawda o boginiach okazuje się niesamowitą opowieścią z historią Czech, hitleryzmem i komunizmem w tle, a główna bohaterka odkrywa w niej prawdę o sobie samej.
Prawda i zmyślenie miesza się u czeskiej autorki w przedziwnych proporcjach. Momentami czyta się tę powieść jak baśń, która przechodzi w horror, a momentami jak historyczny dokument. Dokumentalny rys czyni „Boginie...” wiarygodnymi - przynajmniej jedną trzecią tej książki stanowią inspirowane autentycznymi archiwalia. Czyta się jednak te dokumenty z zainteresowaniem, przenikając krok po kroku tajemnice kobiet z morawskiej wsi.
Kateřina Tučková znalazła ciekawy pomysł na opowiadanie o czeskiej historii, dodam że historii mało znanej, historii przez małe h, ale jakże frapującej! Właśnie dzięki tej swojskości i prostocie bohaterek, które okazują się niezwykłe, powieść ma do zaoferowania czytelnikom coś więcej niż kolejną alternatywną wersję religioznawczych poszukiwań rodem z tradycji „kina nowej przygody”.
Cud zdarza się co dnia – pisał Hrabal. Czeska literatura po raz kolejny przynosi nam cudownie zwyczajne historie, których bohaterami, w tym wypadku bohaterkami, są z pozoru zwyczajni ludzie. Ci całkiem zwyczajni mają swoje wielkie tajemnice – mówi Kateřina Tučková.
„Boginie z Žítkovej” są jak słowiański „Kod Leonarda da Vinci”. Powieść tę czyta się jednym tchem, ale przekaz, który jest w niej zawarty, jest o wiele głębszy. Otóż swoją mitologię mają także małe narody, mówiąc ściśle także narody słowiańskie. W tym ujęciu utwór Kateřiny Tučkovej możemy potraktować jako dzieło o naszej wspólnej tożsamości.
Za spolszczenie tego bardzo ciekawego utworu należą się podziękowania Julii Różewicz i wydawnictwu Afera, które od lat zaznajamia nas ze wszystkim co interesujące w czeskiej literaturze współczesnej.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Recenzja książki "Havel. Zemsta bezsilnych" Aleksandra Kaczorowskiego - wyd. Czarne

 Kim jest Havel?
 
 LC official
Jest jednym z najbardziej znanych polityków XX wieku. Wybitny dramaturg i myśliciel politykiem stał się od niechcenia. W czasach komunizmu wystarczyło mówić prawdę, by stać się politykiem. Wystarczyło się nie bać i dostrzegać absurdy zniewolenia, by polityczna rzeczywistość sama zapukała do drzwi w postaci typów z Urzędu Bezpieczeństwa. Tak było z Havlem. Ale co o nim naprawdę wiemy? Kim był Vaclav Havel?

Żyliśmy mitem Havla. Niektórzy z nas. Żyliśmy mitem prezydenta-poety. Czytaliśmy wtedy Hłaskę i Bułhakowa. Ja czytałem. O Havlu nie wiedziałem zbyt wiele - widziałem tylko „Audiencję” w teatrze telewizji. Ale był symbolem. Nagle to, co w demoludach miało posmak zakazanego owocu, stało się oficjalne, legalne i pożądane. Szedłem zabytkowymi Hradczanami w tym tłumie długowłosych na stadion Strachov, gdzie na zaproszenie Havla wystąpili The Rolling Stones. I to było prawdziwe święto wolności.

Zazdrościliśmy Czechom i Słowakom prezydenta. U nas po trupach do władzy szedł elektryk-noblista. Popierany przez księdza Jankowskiego i przez braci Kaczyńskich pokonał Tadeusza Mazowieckiego, jego inteligencję i siłę spokoju. Nie wiedziałem, kim był Mazowiecki. Nie wiedziałem, kim był Havel, ale utożsamiałem się z tymi ludźmi ze strachu, że bezkrwawa rewolucja przełomu lat 80. i 90. zacznie pożerać swoje dzieci. I że pożre tym samym nasze marzenia o lepszym świecie wolnych ludzi. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, kim byli tacy, jak Havel, jak Kuroń, jak Michnik. Ja nie wiedziałem. Ci ludzie uosabiali nasze wielkie marzenie. Co nam pozostało z tych marzeń dziś?

Eseje Havla zacząłem czytać dopiero w XXI wieku, gdy na dobre zainteresowałem się czeską kulturą. Zobaczyłem, jak ludzkie i bliskie było to, co pisał, marzeniu o świecie bez przemocy, marzeniu o świecie wolnych ludzi. O świecie, który chce „żyć w prawdzie”. I zobaczyłem też, jak bardzo to marzenie jest odległe od rzeczywistości, jak utopijną i fantasmagoryjną wizję snuł prezydent-poeta. Ci, którzy w świecie ucisku byli idealistami, stawali się nagle pazernymi na władzę i pieniądze drapieżnikami, piraniami w akwarium polityki. Kim byli naprawdę? Jacy byli Havel, Kuroń, Michnik? Jakie były ich prawdziwe motywacje? O co walczyli?

Książka Aleksandra Kaczorowskiego „Havel. Zemsta bezsilnych” mówi dużo o Havlu. Pokazuje, co go ukształtowało, jak wyglądała jego droga ku literaturze, jaki wpływ wywarł na kształt Praskiej Wiosny, jak wyglądała droga Havla-dysydenta i Havla-prezydenta. Kaczorowski nie pisze na kolanach, dzięki czemu rys osobowy głównego bohatera pokazuje polskiemu czytelnikowi, jak bardzo nieidealny obraz mieli przed sobą Czesi. I chyba większości to zbytnio nie przeszkadzało. Mimo to nie poznałem Havla prywatnego, nie poczułem ludzkiej bliskości. Może škoda. A może nie chodzi tak naprawdę o samego Havla i o to, jaki był, ale co sobą uosabiał, jaki etos przywoływała jego biografia?

„Havel” Kaczorowskiego jest książką prawdziwą. Uważam, że czeski kontekst pozbawia ją politycznej wymowy i dlatego możemy sami lepiej przyjrzeć się naszym realiom, dlaczego marzenia o wolności i prawdzie zawsze ustępują marzeniom o wielkich rezydencjach i luksusowych samochodach. Havel jest dla „naszych” dobrym punktem odniesienia, bo był człowiekiem, któremu się nie poprzewracało. Wiedział, co uosabia i pozostał temu wierny. Ale jest w biografii Havla taki cichutki wątek o wpływie wybitnych jednostek na rzeczywistość. Jest on delikatny, niemal podskórny, jednak po lekturze nie mogłem uwolnić się od przekonania, że Polakom po roku 1990 brakło tak silnej indywidualności.

Havel „żył w prawdzie” i to stanowiło o jego autentyczności. Nie był typem politycznego gracza. Dlatego nie współpracował z bezpieką. Nie musiał potem bać się szantaży. Mógł pozostać do końca wolny. Mimo że nie był idealny - zdradzał żonę, popełniał błędy jako polityk, czasem bywał groteskowy – to on pozostał ikoną czasu przemian. Tyle dowiedziałem się o Havlu z książki Aleksandra Kaczorowskiego - a raczej o tym, kim pozostanie jej bohater w naszej świadomości. Dowiedziałem się, na czym polega fenomen Havla.

piątek, 14 listopada 2014

Recenzja "Szmiry" Charlesa Bukowskiego - wyd. Noir sur Blanc

                                                                oficjalna recenzja
Oryginalny tytuł książki Charlesa Bukowskiego to „Pulp”. Jak „Pulp Fiction” Tarantino. Ale kiedy wydano ją po raz pierwszy, przetłumaczono tytuł jako „Szmira”. Dokładnie przetłumaczył tak Tomasz Mirkowicz dla wydawnictwa Noir Sur Blanc. Dziś „Szmira” – jakby powiedział jeden z bohaterów „Pulp Fiction” - „wraca w wielkim stylu”.

„Pulp” jest dla Bukowskiego gatunkiem idealnym. Czerpiąca z wzorców chandlerowskiego kryminału proza, nie chce być subtelna czy wyrafinowana. Pamiętam scenę z filmu Tarantino, gdy Vincent Vega odwiedza mieszkanie boksera, by dorwać faceta, który wykiwał mafijnego bossa. Siada na kiblu i przegląda właśnie taką „pulpę”. Proza Bukowskiego jest idealna dla tego miejsca. Wśród wielu sondaży na temat czytelnictwa brakuje mi jednego, najważniejszego – co lubisz czytać, siedząc na klopie? Może LC zada kiedyś to pytanie swoim użytkownikom? Kiedy pytają mnie, jak mawiał ojciec naszego narodu, jakie jest twoje ulubione miejsce na lekturę, odpowiadam niezmiennie – WC. Jesteśmy zabiegani, brak nam czasu na książki, ale - chcąc, nie chcąc - musimy na chwilę przestać biegać i usiąść w „świątyni dumania”. Z książką na kolanach, of course. Nie z żadnym tabletem, na miły Bóg!

Nick Belane jest detektywem, którego się czepiają. Czepiają się go nieciekawe sprawy i nieciekawe kobiety. Na przykład taka Pani Śmierć. Nikogo nie omija. Ale ominęła tego drania Celine'a. Tak, tego, który napisał „Podróż do kresu nocy”. Ale Nickowi udało się go dorwać w antykwariacie u Reda. Red nie jest sympatycznym gościem. Nikt tutaj nie jest sympatyczny. Nawet kosmici, którzy zamierzają skolonizować Ziemię i przybierają w tym celu ludzką postać, chociaż dochodzą w końcu do wniosku, że Ziemia jest tak popapranym miejscem, że nie warto na niej zamieszkać. No i ten wredny Czerwony Wróbel – kto do cholery go wymyślił? I czy on w ogóle istnieje? A sam Nick? Dość typowy koleś. Typowy jak na książki Hanka. Chla i w przerwach myśli o dupach. W chwilach między tymi dwoma czynnościami rozwiązuje zadania zlecone przez klientów i gra na wyścigach. Skąd my to znamy?

A jednak jest to książka serio. Bukowski napisał ją na krótko przed śmiercią - została wydana w 1994. Na grobie Bukowskiego pod datami 1920-1994 widnieje napis: Don't try. Bukowski czuł, że Pani Śmierć zapomniała o nim na dosyć długo i zaczyna go intensywnie szukać, tak jak Belane Celine'a. Znalazła. Dziwny to opis odchodzenia, bo Hank wybrał na swoje epitafium najbardziej ordynarne motywy literatury popularnej. Ale i tak jest to najbardziej metafizyczna książka Charlesa Bukowskiego. Czy to tylko szydera z prostego faktu, że i tak trzeba odwalić kitę, czy samoobrona przed tym, co nieuniknione, za którą czają się demony Hanka z ostatniego rozdziału jego życia? Może tak, może nie. Dla mnie ważne jest, że Bukowski swoją ekstremalną grę ze śmiercią i absurdem egzystencji prowadził do samego końca. Z genialnym skutkiem, chociaż był tak bardzo nieszczęśliwy

piątek, 31 października 2014

Wywiad z Iwanem i Atłasem = dziś Ocalić od zapomnienia brzmi inaczej, Iwan RIP

„Ocalić od zapomnienia” - wywiad z  Iwanem i Atłasem, założycielami hip-hopowego składu NML
   
   
    Zacznijmy od tego, co zdarzyło się w ostatnim czasie – odnieśliście lokalny sukces...

Iwan : Tak. Wygraliśmy IV edycję Debiutów From Poland oraz otrzymaliśmy nagrodę publiczności. Oceniało nas pięcioosobowe jury wywodzące się ze środowiska hip-hopowego i ich zdaniem byliśmy najlepsi. W nagrodę będziemy mieli realizowany profesjonalny klip, promujący nasz skład.

 Która z tych nagród jest dla Was najważniejsza: jury czy publiczności?

Atłas: Niezmiernie cieszymy się z wygrania konkursu, jednakże nagroda przyznana od publiczności jest niemniej ważna. Jury oceniało naszą technikę, ekspresję, kontakt z publiką, a my właśnie dla tych ludzi robimy naszą muzykę. Szczególnie dziękujemy grupie naszych przyjaciół, którzy wspierają nas we wszelkich działaniach i przychodzą na każdy nasz koncert.
Iwan: Pozdrawiamy i dziękujemy , że doceniacie, co robimy.

    Co robiliście zanim powstał skład NML (Nie Ma Lekko - przyp. red.)?

Iwan: Teksty hip-hopowe pisałem od momentu, kiedy nauczyłem się alfabetu, ale były to głównie rzeczy pisane do szuflady, rapowane przed lustrem. Przed założeniem sklądu zagrałem jeden solowy koncert pod koniec 2011 r. , a już 3 stycznia 2012 powstał NML.

Atłas: Na początku też pisałem do szuflady i nie afiszowałem się nigdzie ze swoją twórczością. W 2010 roku wraz z moimi ziomkami, Ciszkiem i Olo, stworzyliśmy grupę o nazwie Południe Styl i zagraliśmy kilka koncertów. Później zacząłem koncertować jako Atłas i nagrałem nielegala pt. „Giants”.
   
    Co robicie oprócz muzyki?

Iwan: Uczę się w Technikum im. Generała Andersa, a po zajęciach zajmuję się swoją drugą pasją – sportami walki oraz pracuję w weekendy jako ochroniarz.

Atłas: Spełniam się jako kucharz w jednej z bardzo szybkich restauracji (śmiech).

    Które zespoły ze sceny hip-hop cenicie najbardziej i co was inspiruje?

Iwan: Najbardziej cenię autentyczne ekipy, które przekazują jakieś ważne treści. Takim składem jest dla mnie Hemp Gru. Drugim takim wykonawcą jest Tadek, który wydał album „Niewygodna prawda”. Obydwa przykłady łączy patriotyczny przekaz oraz wiara w wartości. Oczywiście cenię także stare dobre składy jak Molesta, WWO, Peja, Zipera, Płomień 81. A inspiruje mnie życie.

Atłas: Najbardziej lubię rap z lat 90-tych, takich wykonawców jak Easy-E, Big Pun, 2pac, Ice-T. Inspirują mnie moje emocje.

   
   
    Czy w swoich tekstach także staracie się nawiązywać do treści, które są dla Was ważne?

Iwan: Z jednej strony interesują nas problemy współczesności, trudna sytuacja młodych ludzi w kraju, brak pracy, perspektyw na przyszłość. Ale z drugiej strony nasza nazwa -  Nie Ma Lekko – nawiązuje do tego, żeby się nie poddawać, walczyć o swoje, nie tracąc tradycji i swoich własnych korzeni.

 Dziś często słyszymy głosy, że patriotyzm, o którym często rapujecie, jest przeżytkiem. Czy nie boicie się, że Wasze przesłanie nie będzie wystarczająco popularne?

Atłas: Nie interesuje mnie co jest modne, a co nie. Dla nas liczy się autentyczny przekaz, jeśli czujemy potrzebę mówienia o takich treściach jak ojczyzna i wiara, to po prostu to robimy.

Iwan: Dzisiejszy patriotyzm jest łatwiejszy od patriotyzmu naszych rówieśników z czasów wojny. Dziś wystarczy pamięć, świadomość historii i szacunek dla tradycji. I o tym są nasze utwory.
   
8.    Jakie postaci z polskiej historii są dla Was ważne?

Iwan: Pierwszą taką postacią jest rotmistrz Witold Pilecki, dlatego że potrafił się przeciwstawić systemowi i pozostać do końca nieugiętym, lojalnym wobec towarzyszy broni. Jest on przykładem dla zobrazowania postaw wielu anonimowych dziś ludzi, którzy walczyli o wolną Polskę.

Atłas: System nauczania omija ważny aspekt historyczny, jakim byli „żołnierze wyklęci”. Chcemy także inspirować się tymi bohaterami.

Muzyka hip-hopowa kojarzy się z opowieścią o zwykłym życiu, codzienności. Czy w tej konwencji jest miejsce na patriotyczne przesłanie?

Iwan: Te dwie rzeczy nie stoją wobec siebie w sprzeczności. Zwykłe życie to także wartości, którymi się kierujemy.

Atłas: Chcemy powiedzieć młodym ludziom, że tożsamość to korzenie, z których czerpiemy siłę do życia. Pamiętam zeszłoroczne Euro i modę na flagi i barwy narodowe. Szkoda tylko, że komercyjne imprezy więcej znaczą dla ludzi niż święta narodowe.