Dom (zly)

Dom (zly)

czwartek, 15 czerwca 2017

Recenzja książki Sylwii Błach - "Syndrom Riddocha. Lepszego świata nie będzie" - wyd. Dom Horroru

                                                               oficjalna recenzja
                                                                           

Innego końca świata nie będzie

Autor recenzji: lapsus
Autor książki: Sylwia Błach
Postapo. Koniec świata. Klęska. Zagłada. Genetyczne mutacje, które zioną żądzą krwi. Zombiaki, których jedynym pragnieniem jest rozerwać na strzępy to, co żyje. Świat dogorywa w konwulsyjnych drgawkach, a spowita mrokiem ziemia kładzie się do wiecznego snu. Zanim to się stanie ci, którzy przetrwali, muszą wypełnić swą misję. Taka sceneria będzie czytelnikowi towarzyszyć przy lekturze „Syndromu Riddocha” autorstwa Sylwii Błach, a konkretnie pierwszego tomu cyklu, zatytułowanego „Lepszego świata nie będzie”. Postapo.

Autorka tej mrocznej i ociekającej krwią historii jest po pierwsze i oczywiste pisarką, lubującą się szczególnie w horrorach i wampirach – ma na koncie swój debiut powieściowy i zbiór opowiadań oraz publikacje w antologiach i prasie. Po drugie jest programistką i autorką gry komputerowej, podjęła studia doktoranckie z tej dziedziny. Po trzecie jest Sylwia Błach modelką i blogerką, piszącą o życiu i modzie. Po czwarte i pewnie nie ostatnie jest Sylwia Błach działaczką społeczną, zajmującą się pomocą osobom niepełnosprawnym. I wszystkie te działalności dotyczą osoby niepełnosprawnej, która swoje życie spędza na wózku inwalidzkim.

Jesse, bohaterka powieści „Syndrom Riddocha”, jest poniekąd alter ego autorki. Oślepiona w wyniku eksperymentu i obdarzona specjalnymi mocami dzięki syndromowi Riddocha potrafi wykazać się, mimo ślepoty, wyjątkową sprawnością i wyjątkową wolą walki. Jej misja polega na odnalezieniu Pierwszego, który zapoczątkował gatunek „nieumarłych”. Zadanie okazuje się pułapką, a na ulicę postapokaliptycznej Polski wylegają zastępy krwiożerczych zombie, a przyjaciele okazują największymi wrogami.

„Postapo” Polska, bo tam rozgrywa się większa część akcji „Syndromu Riddocha”, to kraj wysoko rozwinięty w porównaniu z innymi częściami świata, które uległy zniszczeniu po kolejnej wojnie. W tym polskim motywie odżywają u Błach mesjanistyczne teorie romantyzmu. Jest to według mnie ważne tym bardziej, że jeden z protagonistów ma na imię Konrad i przywodzi na myśl głównego bohatera „Dziadów”. „Postapo” Polska staje się najważniejszym miejscem tego mrocznego świata, samym centrum ścierania się sił dobra i zła. W tym aspekcie pop-kulturowa powieść Sylwii Błach staje się nośnikiem istotnego przekazu odnośnie naszej rzeczywistości i naszych narodowych kompleksów.

„Syndrom Riddocha. Lepszego świata nie będzie” tonie w mroku i ocieka krwią. Pop-kulturowe odniesienia idą wyraźnie w stronę takich filmów jak „Resident Evil” i „World War Z” i takie jest tempo akcji tej książki, która nie pozwala się nudzić. Z drugiej strony podziemnymi strumyczkami przecieka z tej książki coś więcej, że jest to o naszym mroku i o naszej krwi i cierpieniu, może nawet w sensie narodowym, że ta masochistyczna potrzeba przeżywania bólu jest w nas i że „innego końca świata” nie będzie.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Czesław Miłosz „Piosenka o końcu świata”

środa, 31 maja 2017

Recenzja książki Jarosława Molendy "Podboje Boya" - wyd. Bellona

Boy w cieniu kobiet

 oficjalna recenzja portalu
Autor recenzji: lapsus
Autor książki: Jarosław Molenda
Ciotka znów z innego wątku
Baje o świata początku,
Józio się ząb za ząb kłóci,
Że świat cały powstał z
chuci


Tak, to fragment „Słówek” jednego z najważniejszych dzieł Boya. Twórca „Zielonego balonika”, bez wątpienia najważniejszego kabaretu epoki Dwudziestolecia, z wielkim wdziękiem uzasadniał postawioną w tym krótkim wierszyku tezę. Podobnie wyglądało jego życie i właśnie o tym jest książka Jarosława Molendy „ Podboje Boya. Tadeusz Żeleński: kobieciarz czy feminista?”.

Tytułowa kwestia, czy Boy był kobieciarzem, czy feministą, według mnie nie została potraktowana wystarczająco głęboko w tej książce. Przede wszystkim nie jest to książka o Boyu, a o kobietach, z którymi był związany w czasie swego życia, które zostało brutalnie przerwane w czasie II wojny światowej, gdy Tadeusz Żeleński podzielił los innych lwowskich profesorów zdradziecko pomordowanych przez hitlerowców w 1941 roku.

Certował się co nocy z Cecylią Celestyn,
Z ilu dań ma się składać ich miłosny festyn;
Dziś błąd swój poniewczasie pojmować zaczyna
Cesia, całując chłodne ciało Celestyna


Czytając biografię Boya w kontekście historii jego podbojów, można domyślać się skąd pomysł na ten zabawny fragment. A może właśnie całkiem niezabawny? Jak powiedziałem, niewiele dowiemy się tutaj o manewrach miłosnych autora „Piekła kobiet”. Pewnie wynika to z dyskrecji ideowego ucznia Don Juana, co tylko dobrze o nim świadczy. Możemy się jedynie domyślać, że przy tej aktywności na niwie Erosa musiało to być życie niebywale wyczerpujące.

Bo też temperament pań opisanych w książce Jarosława Molendy był niespotykany (przynajmniej w odniesieniu do dzisiejszych czasów). Książkę rozpoczyna prezentacja matki pisarza, która jako wzorzec kobiety postępowej i odważnej funkcjonował przez całe jego życie. Takie były też kobiety jego życia – Dagny Juel, muza młodopolskich poetów; Zofia Pareńska – żona Tadeusza, literacka Zosia z „Wesela”; Jadwiga Mrozowska – wybitna podróżniczka, kobieta, która wyprzedziła swoją epokę; Izydora Schiller – wybitna aktorka i obiekt westchnień artystycznego świata Dwudziestolecia i w końcu skandalistka Irena Krzywicka.

 Nie masz nic milszego ponad
Ciągnący żeński pensjonat



Portrety kobiet Boya ukazują postaci bezkompromisowe i wolne, osoby, którym ani śniło się podporządkować konwenansom początku XX wieku. To one inspirowały Boya, by jako lekarz i publicysta odważnie wypowiadał się w sprawach antykoncepcji i emancypacji, która w okresie Dwudziestolecia była wciąż aktualnym postulatem. Na pewno wizerunki tych kobiet są inne niż dzisiejsze wyobrażenie o feminizmie jako o swego rodzaju dominacji nad męskim światem i obyczajowych rygorach w dziedzinie seksu. Książka Jarosława Molendy może być dla współczesnego czytelnika ciekawym przewodnikiem po tych często pomijanych kobietach, które miały istotny wpływ na twórczość Boya i innych przedstawicieli tamtej epoki. Jest w tej książce także tęsknota za prawdziwą, nieskrępowaną niczym kobiecością, której dziś tak często nam brakuje.

Kiedy wieczór już zapada,
Ciotka do snu się układa:
Józiu! Zostaw ten rozporek
I chodź odmówić paciorek.

piątek, 12 maja 2017

Rcenzja powieści Jeffa Zentnera "Król węży" - wyd. Jaguar

Ameryka bez retuszu

oficjalna recenzja LC

 

 

Autor recenzji: lapsus
Tytuł książki: Król węży
Autor książki: Jeff Zentner

Jeff Zentner jest piosenkarzem, który współpracował z takimi gwiazdami jak Iggy Pop czy Nick Cave. Pracuje także z młodzieżą, która chce realizować swoje rockowe marzenia i właśnie działalność w ramach Tennessee Teen Rock Camp zainspirowała go do napisania „Króla węży”, wielokrotnie nagradzanej książki dla młodzieży.
Ameryka z książki Zentnera to nie ta, którą znamy z kina czy sympatycznych seriali. Czytając powieść, uświadamiałem sobie jak iluzoryczna jest nasza wiedza o świecie, czerpana z mediów, które serwują nam oficjalną wersję swojej propagandy sukcesu. Rzadko zaglądamy pod makijaż pieniędzy i sławy, gdzie wszystko się wszystkim udaje. Świat powieści „Król węży” jest szary i ponury, problemy młodych ludzi ukazanych przypominały mi polskie realia. I to jest dla mnie najważniejszy sukces Zentnera, że opisując konkretne realia, udało mu się powiedzieć młodym ludziom coś uniwersalnego.

Dill, Lydia i Travis są w ostatniej klasie szkoły na amerykańskim Południu. Mają swoje marzenia i nadzieje, wszyscy są wrażliwymi, młodymi ludźmi w brutalnych realiach prowincji. Ojciec Dilla jest pastorem skazanym za pedofilskie materiały na więzienie. Jego chryzmat polegał na poskramianiu śmiertelnie groźnych węży za pomocą wiary i modlitwy. Dill żyje w cieniu tych ciężkich przeżyć i dodatkowo jest oskarżony o zdradę rodziny. Dill jest także uzdolnionym muzykiem. Z drugiej strony lokalna społeczność nie jest mu w stanie wybaczyć grzechów ojca. Lydia jest uznaną blogerką modową, ma tolerancyjnych rodziców i perspektywy, ale nie jest akceptowana w małomiasteczkowym światku. Travis żyje w cieniu brutalnego ojca, dla którego liczy się tylko siła fizyczna.

Dziś kiedy patrzymy na Amerykę Trumpa lepiej to widzimy – Ameryka to nie tylko dobrze ubrani ludzie sukcesu, to także prowincja, to także bieda, to także szarość i brud, nie tylko brud materialny, ale także brud ludzkich serc. Zentner trafnie oddaje zaduch tych miejsc i wszystkie te siły, które niszczą dobro i marzenia młodych ludzi. Jego hasłem naczelnym jest – uciekaj stąd! Uciekaj stąd, bo wciągną cię te bagna, uciekaj stąd, bo zadusi cię to stęchłe powietrze! Bo „Król węży” to powieść o odwadze w poszukiwaniu swego miejsca w życiu i obieraniu swojej drogi życiowej wbrew okolicznościom i środowisku.

„Król węży” to historia trójki przyjaciół nastoletnich odszczepieńców, żyjących na amerykańskiej prowincji. Autentyczna, szczera i wzruszająca historia dla młodych ludzi, którzy borykają się z podobnymi problemami - brakiem akceptacji i niezrozumieniem. Powieść uniwersalna w swojej wymowie, od której nie sposób się oderwać, bo napisana żywym i prostym językiem. Dla młodzieży i nie tylko. Myślę, że nie ma zbyt wiele książek, które traktują młodych czytelników serio, a nie jak target, a ta właśnie taka jest. Za to wszystko należą się szczere podziękowania wydawnictwu Jaguar i tłumaczce, Zuzannie Byczek.

sobota, 6 maja 2017

Recenzja powieści Petra Sabacha "Dowód osobisty" - wyd. Afera

                                                          oficjalna recenzja portalu
                                                                           

Dowodziki do kontroli

Petr Šabach to jeden z bardziej znanych w Polsce czeskich prozaików. Dzięki wydawnictwu Afera i tłumaczeniom Julii Różewicz mogliśmy poznać liczne jego książki, takie jak „Gówno się pali” czy „Pijane banany”. Twórczość czeskiego autora jest znana także z adaptacji filmowych, jego książki przenosił na ekran jeden z bardziej znanych czeskich reżyserów – Jan Hrebejk, a ostatnim sfilmowanym dziełem Petra Šabacha jest „Dowód osobisty”, film w reżyserii Ondreja Trojana z 2010 roku. Właśnie tę książkę, która w Czechach ukazała się w 2006 roku, otrzymujemy dziś do rąk.

Šabach w swoich krótkich powieściach trzyma się nurtu gawędy i chętnie czerpie z własnych doświadczeń. Oczywiście jego utwory są indywidualnym miksem tego, co wydarzyło się naprawdę i wyobraźni. To twórcze przetworzenie zbliża prozę Petra Šabacha do mistrza czeskiej gawędy Bohumila Hrabala. Zwraca tutaj uwagę także krótka forma minipowieści, która łączy obu autorów. Petr Šabach przyszedł na miejsce Hrabala w czeskiej literaturze, by opowiedzieć o socjalistycznej rzeczywistości, gdy już nie było cenzury. Taki jest „Dowód osobisty” - chłopacka opowieść o młodzieńczym buncie wobec skostniałego reżymu, ale także o tym, że, jak pisał Hrabal, „człowieka nie da się odwszyć z wolności”. Człowieka „nie da się odwszyć” także z pragnienia pięknych przeżyć i pięknego życia, choćby miało być najzwyczajniejsze. To także łączy Hrabala i Šabacha.

Bohaterowie powieści to najpierw koledzy z ostatniej klasy szkoły podstawowej, a potem młodzi buntownicy i długowłosi fani muzyki Beatlesów. Narratorem jest alter ego autora, cała narracja jest prowadzona w pierwszej osobie, a imię jego nie pada, co wskazuje, że sam Petr Šabach wraca do lat swojej młodości, by opowiedzieć o swoich młodzieńczych przygodach. W opowieści tej przewija się niemały tłumek młodych gniewnych, którzy szukają swojej przestrzeni w ciasnym świecie socjalistycznej codzienności. Próbują oni pokolorować ten świat według własnego pomysłu, ale te inicjatywy nie spotykają się z pozytywnym stosunkiem władzy. Niepokorni bohaterowie często spotykają się z reakcją milicji, która nie może darować im tego, że próbują wyróżniać się z szarego tłumu. Są to historie zabawne i smutne jednocześnie, bo w pewnym momencie żarty z opresyjną władzą się kończą.

To właśnie postaci ówczesnych milicjantów i pracowników służby bezpieczeństwa są dla mnie u Šabacha najciekawsze. Szczerze mówiąc, zawsze uważałem, że dobra opowieść o Stanie Wojennym powinna być pisana z punktu widzenia zomowca, jak w „Domu złym” Smarzowskiego. Oczywiście Petr Šabach nie tworzy jednorodnego portretu człowieka systemu, nie dokonuje wiwisekcji psychologicznej, ale pokazuje całą menażerię ludzkich typów w mundurach (albo po tajniacku), którzy mogliby stać po przeciwnej stronie barykady i wkładać kwiaty do luf, ale tak się poskładało, że krzyczą, poniżają, zastraszają, biją; zdefiniowani totalitarnie, jakby nie sobą byli, tylko nakręconymi przez system androidami, którzy na krótką chwilę odzyskują ludzkie oblicza.

Praska Wiosna jest clou tej opowieści. Początkowo pełna nadziei, radosna i niosąca zgodę, zmienia się na oczach bohaterów w ponury koszmar totalitaryzmu. Wyjątkowo dobrze udało się Šabachowi sportretować te przemiany i to jak władza nabiera ludzkich kształtów, by za moment stać się podkutym butem i gumową pałą. A potem ten cały korowód czechosłowackich motywów z Kartą 77, ubekami, emigracją aż do „aksamitnej rewolucji”. Śledzimy te ważne wydarzenia z punktu widzenia bohaterów, którzy wcale nie chcą być bohaterami. Po prostu – zwykli chłopcy, którzy chcą ciut za dużo wolności niż im się na to pozwala. Wiem, że ten wolny od heroizmu ton może się spodobać polskim czytelnikom.

Šabach swoją powieść buduje wokół małej książeczki dowodu osobistego, który, w odróżnieniu od obywateli polskich, dla których dokument ten był oznaką dorosłości, w Czechosłowacji wydawano w wieku lat piętnastu. Podobne było to, że obywatel krajów socjalistycznych miał obowiązek mieć go stale przy sobie, by w razie potrzeby móc wylegitymować się przed organami władzy. Pamiętam odcinek "Czterdziestolatka" jak inżynier Karwowski legitymuje się tym dokumentem, będąc w piżamie. Z powieści zrozumiałem też, że otrzymanie dowodu osobistego upoważniało obywateli czeskich do korzystania z knajp, bo nastoletni bohaterowie cały czas przesiadują nad kuflami piwa i nawet VB to nie przeszkadza, bardziej przeszkadza im jak bohaterowie nie mają rzeczonego dowodu osobistego. Taka czechosłowacka, środkowoeuropejska perspektywa. Ale jakże odmienna od polskiej.

piątek, 14 kwietnia 2017

Recenzja powieści Rafała Sochy "Abubaka" Wydawnictwo Oficynka

                                                      zdjęcie okładki Wydawnictwo Oficynka
                                                    
                                              oficjalna recenzja portalu lubimyczytac.pl

Rowerowe odjazdy

Abubaka to trik rowerowy, polegający na wskoczeniu tylnym kołem na kant przeszkody (np. rurkę, murek) oraz odbiciu się z powrotem. „Abubaka” to tytuł powieściowego debiutu Rafała Sochy, wydanego przez Oficynkę, gdzie o rowerach prawie nie ma mowy, więc jeśli ktoś się łasi na książkę ze świata rowerowych akrobatów to może się srodze rozczarować. Ale można tutaj znaleźć coś dużo ciekawszego.

Abubaka to metafora. To odskocznia od „szarej” rzeczywistości w nierozpoznany wymiar. Bohater, Michał Kownacki, to przysłowiowy „statystyczny obywatel”, który pewnego letniego, słonecznego dnia na zakopiańskich Krupówkach jest świadkiem chuligańskiego ataku na mima. O dziwo ten zwykły, szary obywatel spieszy na pomoc napadniętemu, traci przytomność i powraca do Częstochowy, swego miejsca zamieszkania... ale tutaj wszystko niby podobne a jednak zupełnie inne. Po prostu „abubaka”.

Rafała Sochę interesuje męska fascynacja wojskiem. Wyrazem owej fascynacji są fabularyzowane wspomnienia ze Szkoły Podchorążych Rezerwy zatytułowane „Jak zostałem bażantem”. Widać tutaj swoistą ambiwalencję, bo z jednej strony Socha jest zafascynowany armią, jej ideami, patriotyzmem i koleżeństwem, z drugiej ma świadomość ponurego absurdu militaryzmu, który w dalekiej perspektywie kończy się rzezią wojny. W „Abubace”, w tej alternatywnej rzeczywistości, która dzieje się po fatalnej odskoczni z „normalnego toru jazdy”, bohater też wchodzi w świat męskich idei. Bohaterski czyn, postawienie się w obronie niewinnego człowieka, powoduje, że w bohaterze odżywać zaczyna pierwotny instynkt walki w obronie wspólnoty.

Jednak Michał Kownacki cały czas czuje, że to nie jest jego świat. Próbuje odkrywać prawdę o rzeczywistości, w której się znalazł i prowadzi coś w rodzaju śledztwa na temat własnego życia. To kolejny ważny motyw obecny u Sochy, który można określić jako „kafkowski”. Element ten wyraźnie widać już w opowiadaniach z tomu „Kredyt na żula”. Absurd i „marionetkowość” głównego bohatera to groteskowe elementy świata, który podświadomie jest źródłem udręki człowieka – ten świat jest obcy, a poprzez swoje nierozpoznanie wrogi i niebezpieczny. Proza gatunkowa u Sochy zmierza w stronę metafizyki, dlatego w przypadku tej książki możemy mówić o thrillerze metafizycznym.

Swoją pierwszą „prawdziwą” powieścią Socha wpisuje się w krąg tematyczny zwany „częstochowskim kryminałem”, którego prekursorami byli ludzie związani z Wydziałem Kultury i Sportu częstochowskiego Urzędu Miasta, Aleksander Wierny i Tomasz Jamroziński. Szczególnie „kryminał metafizyczny” Wiernego jest dla Sochy istotnym punktem odniesienia. Nie istniejemy bez miejsca, zdaje się mówić Socha, ale te znajome miejsca, ulice, budynki, mogą pewnego dnia stać się dla nas obce. „Abubaka” prowadzi czytelnika w inny wymiar, poza codzienność, w sferę idei i wielkich czynów. Tylko, czy tego naprawdę chcemy? Warto zadać sobie to pytanie w kontekście „Abubaki”.



środa, 22 marca 2017

Recenzja norweskiego kryminału Ingara Johnsruda "Straceńcy" - wyd. Otwarte

Prawdziwa ospa

                                                             oficjalna recenzja portalu

 

Autor recenzji: lapsus
Tytuł książki: Straceńcy
Autor książki: Ingar Johnsrud
Po „Naśladowcach”, pierwszej książce o przygodach komisarza Frederika Beiera, otrzymujemy drugi tom cyklu autorstwa norweskiego pisarza Ignara Johnsruda zatytułowany „Straceńcy”. Znów wracamy do znanych z pierwszego tomu postaci – pochodzącej z Syrii partnerki Frederika, Kafy Iqbal oraz surowego komisarza Kossa. To oni w „Straceńcach” próbują rozwiązać tajemnicę serii brutalnych morderstw, które wiodą w przeszłość, gdy brygada norweskich komandosów w tajemnicy wykonywała swą misję na mroźnej północy Rosji. Pojawia się wirus prawdziwej ospy – czarnej ospy. Od wielkiej tragedii dzieli krok.

To nie jest tak, ze Johnsruda czyta się łatwo i gładko. Z jednej strony dużo tutaj meandrów i powikłań w relacjach między bohaterami i trzeba się skupić, by nie stracić z uwagi tych drobnych szczegółów, które nas mogą wprowadzić na właściwy trop. Poza tym autor umiejętnie wplata psychologiczny rys postaci, które borykają się nie tylko z zagadką kryminalną ale także z własnymi demonami. Powieści Johnsruda cechuje nordycki chłód i mrok. Autor nie daje czytelnikowi chwili wytchnienia i epatuje ekstremalnymi opisami zwłok i wymyślnych tortur. Johnsrud nie cofa się przed ukazaniem fizjologicznych aspektów takich jak defekacja i to w kobiecym wydaniu. Naprawdę, nie jest to lekka i przyjemna lektura.

Ale w tym upatruję siły i wyjątkowości tej prozy. Tytuł „Straceńcy” doskonale oddaje charaktery zbrodniarzy, ale odnosi się także do tak zwanych pozytywnych bohaterów. Nikt tu nie pozostaje czysty, zbrodnia niszczy psychikę tych, którzy starają się z nią walczyć. Ten kryminał jest brutalnie prawdziwy w sposobie ukazania ludzi, stojących po stronie prawa jako balansujących na cienkiej linie rozciągniętej między dobrem i złem. Także ci „źli” nie są u Johnsruda jednowymiarowi, także ich światem rządzą specyficzne reguły i motywacje. „Straceńcy” są bowiem powieścią o tych, którzy chcą służyć prawu i ojczyźnie, ale przyszło im zapłacić zbyt dużą cenę.

Magazyn kryminalnych osobliwości jest w „Straceńcach” szeroki – działania tajnego oddziału komandosów, rosyjscy szpiedzy, uprowadzenia i tortury, broń biologiczna i jej śmiertelne działanie, w końcu ciekawe obrazki z kryminalnego prosektorium. Wszystko to czytelnik znajdzie w powieści Ingara Johnsruda, ale bez postaci z krwi i kości na nic zdałoby się wabienie odorem gnijących zwłok. Tacy są właśnie bohaterowie tej kryminalnej sagi z nordyckich fiordów, Frederik Beier i Kafa Iqbal, prawdziwi i niejednowymiarowi.

Napisałem już, że nie jest to powieść przez którą leci się w dzikim pędzie splotów akcji ku klarownemu zakończeniu. Ingar Johsrud nie ułatwia czytelnikowi zadania i stawia na jego skupienie i inteligencję. Także dlatego warto sięgnąć po „Straceńców”, gdyż nie jest to tuzinkowa robota literacka.

sobota, 4 marca 2017

Recenzja kiążki Petry Sokupovej "Pod śniegiem" - wyd. Afera

Trzy siostry

                           
                           oficjalna recenzja

Autor recenzji: lapsus
Tytuł książki: Pod śniegiem
Autor książki: Petra Soukupová

Blanka, Olga, Kristyna wyruszają wspólnie w podróż, by uczcić urodziny swego ojca. Trzy siostry, które są po trzydziestce, dokonują rozrachunku ze swoim życiem. Tylko jeden dzień, droga i wizyta w rodzinnym domu są dla Petry Soukupovej, autorki powieści „Pod śniegiem”, pretekstem, by ukazać relacje rodzinne, ale przede wszystkim, by zajrzeć pod zewnętrzną warstwę tych relacji. Banalna, rodzinna sytuacja, staje się wnikliwą podróżą do wnętrza ludzkiej psychiki.

Dla Petry Soukupovej najważniejsze były do tej pory dzieci. Tak było w jej powieści „Zniknąć”, tak było w przypadku książki „Bercik i Niuniuch”, skierowanej do najmłodszego czytelnika. W powieści „Pod śniegiem” dzieci także są obecne, ale w nieco inny sposób. W „Pod śniegiem” dzieci są obiektem uwagi matek, dzieci są ukazane jako retrospekcje w świat dzieciństwa głównych bohaterek, jednak w centrum stoją tutaj dojrzałe kobiety, które próbują przyjrzeć się swojemu życiu, dokonać prywatnego remanentu.

Mężczyźni są nieobecni. Zarówno ojciec, jak mąż jednej z bohaterek, jak kochanek innej. Zajęci swoimi sprawami, chcą, żeby dać im święty spokój. Oddają się jakimś swoim tajemnym sprawkom, którymi nie mają się zamiaru z nikim dzielić. Żyją w swoim świecie i pozostawiają całą resztę swojemu biegowi, nie mają zamiaru się zaangażować więcej niż to konieczne. Niby spokojni, opanowani, ale nieobecni.

Pozostają kobiety. Trzy siostry. Wcale nie są doskonałe. Pełno w nich chaosu, życiowego bałaganu, nieuporządkowanych emocji. Droga, którą przemierzają jest naładowana emocjami. Każda sytuacja grozi wybuchem, ale jakoś udaje się te zgromadzone materiały wybuchowe w porę rozbroić. Trzeba się starać, żeby nie doszło do eksplozji, żeby za chwilę można było jakby nigdy nic rozmawiać ze sobą o niczym, udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku.

Po co to wszystko? Bo zawsze istnieje jakiś ciąg dalszy, nic nie jest ostateczne. Za każdym trudnym razem trzeba się zebrać do kupy i iść dalej, bo zawsze istnieje jakieś dalej, póki istniejemy na tym świecie. To jest ta siła, która każe im wstać i dalej działać, wikłać się w te niejednokrotnie ciężkie przeprawy z samymi sobą i ze światem. Nie są doskonałe, czasem po prostu brakuje im sił, ale są zdeterminowane, bo noszą w sobie przekonanie, że warto. Takie są one – bohaterki Petry Soukupovej – kobiety niedoskonałe, ale wierzące, że warto być dla innych.

Obraz kobiet ukazany w powieści „Pod śniegiem” nie jest łatwy, tak jak nie jest łatwe do zaakceptowania to, co znajduje się pod sterylną z pozoru warstwą białego puchu. Jest to jednak obraz bardzo prawdziwy i jeśli jesteś czytelnikiem, który oczekuje od literatury prawdy, to jest to książka dla ciebie. Powieść bez łatwych recept, powieść bez rozpaczy, powieść bez łatwego piękna, bo piękno zawsze powinno być trudne, bo trudna jest świadomość, że pod ładną powłoką relacji rodzinnych znajduje się kupa brudu, który po zdarciu iluzji trzeba będzie posprzątać.

„Pod śniegiem” Petry Soukupovej to doskonała powieściowa robota – doskonała kompozycja, doskonały język, dzięki czemu mkniemy przez sytuacje i refleksje bohaterek jak podczas kuligu, chociaż śniegu trochę mało, bo wiadomo, jakie bywają teraz zimy. Jest tutaj moc i energia. I jest prawda. Wielka w tym zasługa wydawnictwa „Afera”, które przedstawia polskiemu czytelnikowi tę książkę i Julii Różewicz, która doskonale przetłumaczyła ją na język polski.