Dom (zly)

Dom (zly)

sobota, 31 grudnia 2022

Narodowy Spis Zespołów wyd. Ha!art - ranking

 


 Moje ulubione nazwy z Narodowego Spisu Zespołów z uzasadnieniem (ocenzurowano w zgodzie z zasadami netykiety i kancelowania mowy nienawiści – mam nadzieję)


ŻNIWA SIĘ SKOŃCZYŁY SPADŁ DESZCZ I SŁOMA POSZŁA SIĘ JEBAĆ – za życiową mądrość

UŚCISK DŁONI PREZESA – za uniwersalną wymowę

UŚMIECH KOMBINEREK – coś dla majsterkowiczów i fanów Adama Słodowego

SUPERPAŁKA I NAJEŹDŻCY Z KOSMOSU – z miłości do Jacka Pałuchy, jego malarstwa i FNS oraz Częstochowy

ROZBITE JAJA NA SZYBACH PARLAMENTU – wierząc w siłę protestu

MAGISTER Z WYCIĘTĄ PRZYSADKĄ MÓZGOWĄ – ze wstrętu do wszelkich tytułów, etykietek, półek

LATAJĄCY TABORET CZCIGODNEGO SZKIELETORA – bo wiem, kim był Szkieletor

KUFAJKA RENCISTY – słowa przeciw wykluczeniu

KULTURA OBSZCZYMURA – moja kultura

GALOPUJĄCE SANDAŁY – mieszkam w światowym centrum pielgrzymkowym

FURA GNOJU – za życiową prawdę

CIUCIO MORALES – z szacunku do spaghetti westernów i filmów Segia Leone

DELAYED EJACULATION – wiadomo

DZIADY ŻOLIBORSKIE – za aktualność polityczną

BURDEL PANA KLEKSA – czyli wszystko, co w życiu najlepsze

DENAZYFIKACJA – oby ta prawdziwa szybko nastąpiła

ŁOGDAN BAZUKA – czyli co naprawdę wydarzyło się w kwaterze komendanta

KOMBAJN DO ZBIERANIA KUR PO WIOSKACH – bo nie ma go w spisie



sobota, 17 grudnia 2022

Pisać na Berdyczów


 Barszcz radziecki


Marta Kozłowska w swoim metafizycznym kryminale „Berdyczów” podejmuje grę z tradycją rosyjskiej powieści. Pod pozorem kryminalnej zagadki – afrykański pomór krów w ukraińskim Berdyczowie – opisuje dziwności na wschód od naszego edenu.

Coś mi to przypomina, mianowicie persyflaż z tradycji rosyjskiej prozy, z którym zetknąłem się przy okazji lektury „Ruskiej klasyki” Daniela Majlinga. Obydwie książki łączy wydawnictwo Ha!art. Ruska klasyka jest dziś na topie - przynajmniej gdy widzimy ofertę krakowskiego wydawnictwa, gdzie możemy znaleźć dużo ciekawych, ale też dużo śmiesznych książek.

W Ha!arcie najczęściej ten śmiech bywa przez łzy i tak jest w przypadku „Berdyczowa” Marty Kozłowskiej. Karol Pytanko, specjalista do spraw weterynarii, przyjeżdża do Berdyczowa, by odkryć przyczynę pomoru trzody chlewnej. Na miejscu odkrywa, że dzieją się tam dziwne rzeczy – jak za przyczyną czarodziejskiej różdżki znikają ludzie a nawet przedmioty. Karol Pytanko staje twarzą twarz wobec metafizycznych zagadek godnych „Mistrza i Małgorzaty” i Archiwum X.

W posttotalitarnej aurze wszystko jest możliwe. Diabelskie harce odżywają i wiodą nas w tym groteskowym korowodzie poprzez życie tak nieprawdziwe, że nie wiadomo, czy Śmierć w ogóle istnieje. Ale włącza mi się małe pytanko (sic!) - czy to wszystko się u Marty Kozłowskiej zgadza? Czy udało się jej mnie zaczarować a nie rozczarować? I to pytanko jest w kontekście „Berdyczowa” niebezpieczne. Bo nie byłoby tego „pytanka”, gdyby wszystko mi się tutaj zgadzało, choć nie potrafię wskazać, jakiego elementu mi tutaj brakuje, żeby móc „pisać na Berdyczów” bez nadziei na odpowiedź.

Lubię ha!artowe groteski i ryzykowne konwencje, jestem cały „za” i jestem także „za” „Berdyczowem”. To była jednak wysoko postawiona poprzeczka – z ludowości Gogola i „urban legends” Bułhakowa.  Czy udało się ją pokonać? Każdy czytelnik musi sam poszukać odpowiedzi, ja mam poczucie, że trochę zabrakło.