Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 31 grudnia 2017

119 filmów obejrzanych w kinie w 2017

W zasadzie 118 , bo "Po tamtej stronie" obejrzałem dwa razy, ale było kilka krótkich metraży, które ujmowałem w bloki, więc jak tam kto liczy, niech liczy. W sumie wychodzi, że co trzeci dzień byłem w kinie. Jeśli dorzuciłbym jeszcze jeden festiwal oprócz Nowych Horyzontów to mógłbym osiągnąc połowę dni w roku w kinie. czego sobie życzę. Filmy oglądam w kinie. Komputer TV to dla mnie zastępniki. Chciałbym jednak w kinach mniej komercji, bo męczy mnie ona strasznie.

KINOwe 2017

Styczeń
1. Sól ziemi http://www.filmweb.pl/film/S%C3%B3l+ziemi-2014-709349
2. Jarocin. Po co wolność http://www.filmweb.pl/film/Jarocin.+Po+co+wolno%C5%9B%C4%87-2016-761776
3. Szczęście świata http://www.filmweb.pl/film/Szcz%C4%99%C5%9Bcie+%C5%9Bwiata-2016-743316
4. "Dobrze się klamie w miłym towarzystwie" http://www.filmweb.pl/film/Dobrze+si%C4%99+k%C5%82amie+w+mi%C5%82ym+towarzystwie-2016-752725
5. Powidoki http://www.filmweb.pl/film/Powidoki-2016-755281
6. Gimme Danger http://www.filmweb.pl/film/Gimme+Danger-2016-770768
7 La la Land http://www.filmweb.pl/film/La+La+Land-2016-718819
LUTY
8. Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej
9. Toni Erdmann http://www.filmweb.pl/film/Toni+Erdmann-2016-763048
10 Manchester by the See http://www.filmweb.pl/film/Manchester+by+the+Sea-2016-736182
11. Milczenie
12. Moonlight
13. Pokot http://www.filmweb.pl/film/Pokot-2017-690820
Marzec
14 Mustang
15 Knives out http://www.filmweb.pl/film/Knives+out-2016-762057
16 Zwariować ze szczęścia http://www.filmweb.pl/film/Zwariowa%C4%87+ze+szcz%C4%99%C5%9Bcia-2016-748247
17 Stado http://www.filmweb.pl/film/Stado-2015-722600
18 T2 http://www.filmweb.pl/film/T2%3A+Trainspotting-2017-696071
Kwiecień
19 Klienthttp://www.filmweb.pl/film/Klient-2016-763805
20 To tylko koniec świata http://www.filmweb.pl/film/To+tylko+koniec+%C5%9Bwiata-2016-743459
21 American Honey http://www.filmweb.pl/film/American+Honey-2016-719462
22 Dusza i ciało http://www.filmweb.pl/film/Dusza+i+cia%C5%82o-2017-779255
23 Aquarius http://www.filmweb.pl/film/Aquarius-2016-763051
24 Mężczyzna imieniem Ove http://www.filmweb.pl/film/M%C4%99%C5%BCczyzna+imieniem+Ove-2015-729996
Maj
25 Chata
26 Ostatnie dni miasta http://www.filmweb.pl/film/Ostatnie+dni+miasta-2016-578106
27 Przyrzeczenie http://www.filmweb.pl/film/Przyrzeczenie-2016-747142
28 Martwe wody http://filmaster.pl/film/ma-loute/
29 Gwiazdy http://www.filmweb.pl/film/Gwiazdy-2017-695454
30 Dziecko Rosemary http://www.filmweb.pl/Dziecko.Rosemary
Czerwiec
31 Sieranevada http://www.filmweb.pl/film/Sieranevada-2016-763053
32 Sama przeciw wszystkim http://filmaster.pl/film/miss-sloane/
33 Czarownice http://filmaster.pl/film/haexan/
34 Jutro będziemy szczęśliwi
35 Gra pozorów http://filmaster.pl/film/teesklejad/
36 Czerwony żółw http://www.filmweb.pl/film/Czerwony+%C5%BC%C3%B3%C5%82w-2016-726550
37 Król Artur http://www.filmweb.pl/film/Kr%C3%B3l+Artur%3A+Legenda+miecza-2017-568216
Lipiec
38 Lady M http://www.filmweb.pl/film/Lady+M.-2016-759174
39 W starym dobrym stylu http://www.filmweb.pl/film/W+starym%2C+dobrym+stylu-2017-744484
40 Ostatni w Aleppo http://filmaster.pl/film/last-men-in-aleppo/
41 Volta http://filmaster.pl/film/volta/
42 Czym chata bogata http://filmaster.pl/film/a-bras-ouverts/
43 Olli Maki http://www.filmweb.pl/film/Olli+M%C3%A4ki.+Najszcz%C4%99%C5%9Bliwszy+dzie%C5%84+jego+%C5%BCycia-2016-766607
44 Alibi.com http://www.filmweb.pl/film/Alibi.com-2017-776064
45 Być jak Kazimierz Deyna
46. Konwój http://www.filmweb.pl/film/Konw%C3%B3j-2017-754545
47 Odyseja filmowa -odc.5-6 http://www.filmweb.pl/serial/The+Story+of+Film+%E2%80%93+Odyseja+filmowa-2011-663523
48 Wilde Maus http://www.filmweb.pl/film/Wilde+Maus-2017-777991
Sierpień
49 Kedi. Sekretne życie kotów. http://www.filmweb.pl/film/Kedi+-+sekretne+%C5%BCycie+kot%C3%B3w-2016-782505
50 Ghost Story http://www.filmweb.pl/film/A+Ghost+Story-2017-783195
51 Nocturama
52 Niemiłość
53 Wszystkie miasta Północy
54 Fabryka niczego
55 Nothingwood
56 Twój Vincent
57 Służąca
58 Czlowiek z Lonydnu
59 Podróż po nizinie Węgierskiej
60 Zima
61 Requiem dla Pani J
62 Ludzka fala
63 Photon
64 Wszystko inne
65 Niesamowite ale prawdziwe
66 Kalyi
67 Zmierz
68 1945
69 chomiki
79 Po tamtej stronie
71 Fantastyczna kobieta
72 Western
73 Kuso
74 Szron
75 Manifesto
76 Sexy Durga
77World is mine
79 Gdzie jest Rocky 2
80 Apart Claire
81Ogary miłości
82 Straszydła
83 W ułamku sekundy
84 20th Century Woman
85 Menashe
-----------------------------------
86 Mroczna wieża
87 Paryż na bosaka
88 Ada, to nie wypada
89 Para na wodzie
90 Dunkierka
91 Podwójny kochanek
92 Agentka specjalnej troski
wrzesień
93 Tanna http://www.filmweb.pl/film/Tanna-2015-753385
94 Konstytucja http://www.filmweb.pl/film/Konstytucja-2016-774289
95 Lynch - krótkie filmy
96 Głowa do wycierania
97 twin Peaks. Ogniu krocz za mną.
98 The Square http://www.filmweb.pl/film/The+Square-2017-786678
99 Pokolenia http://www.filmweb.pl/film/Pokolenia-2016-781024
100 Ptaki śpiewają w Kigali http://www.filmweb.pl/film/Ptaki+%C5%9Bpiewaj%C4%85+w+Kigali-2017-595615
101 Botoks http://www.filmweb.pl/film/Botoks-2017-786410
Październik
102 Przetrwać. Metoda Houellebecqa http://www.filmweb.pl/film/Prze%C5%BCy%C4%87%3A+metoda+Houellebecqa-2016-786221
103 Po tamtej stronie - drugi raz
104 Na mlecznej drodze http://www.filmweb.pl/film/Na+mlecznej+drodze-2016-694529
105 Syn Szawła http://www.filmweb.pl/film/Syn+Szaw%C5%82a-2015-725060
106 Animacje Piotra Dumały Łagodna Franz Kafka Zbrodnia i kara
107 Ach śpij kochanie http://www.filmweb.pl/film/Ach+%C5%9Bpij+kochanie-2017-774077
108 Borg/McEnroe http://www.filmweb.pl/film/Borg+McEnroe.+Mi%C4%99dzy+odwag%C4%85+a+szale%C5%84stwem-2017-775409
Listopad
109 Łagodna http://www.filmweb.pl/film/%C5%81agodna-2017-776602
110 Beksińscy - album wideofoniczny http://www.filmweb.pl/film/Beksi%C5%84scy.+Album+wideofoniczny-2017-787625
111 Człowiek z magicznym pudełkiem http://filmaster.com/film/czlowiek-z-magicznym-pudelkiem/
112 Tom of Finland http://www.filmweb.pl/film/Tom+of+Finland-2017-765896
113 Najlepszy http://www.filmweb.pl/film/Najlepszy-2017-772700
Grudzień
114 Control http://www.filmweb.pl/Control
115 Cicha noc http://www.filmweb.pl/film/Cicha+noc-2017-790309
116 Zabicie świetego jelenia http://www.filmweb.pl/film/Zabicie+%C5%9Bwi%C4%99tego+jelenia-2017-776169
117 Louise nad morzem http://www.filmweb.pl/film/Louise+nad+morzem-2016-688004
118 Ostatni Jedi http://www.filmweb.pl/film/Gwiezdne+wojny%3A+Ostatni+Jedi-2017-671049 
119 Florida Project  http://www.filmweb.pl/film/The+Florida+Project-2017-787309

piątek, 22 grudnia 2017

Recenzja książki Szczepana Twardocha "Ballada o pewnej panience" Wydawnictwo Literackie

Ballady z tworzywa

Autor recenzji:
Tytuł książki: Ballada o pewnej panience
Autor książki: Szczepan Twardoch
6,6 (188 ocen i 40 opinii) 
Literatura to litery. Układają się one w słowa, zdania, akapity, dialogi, opisy. Nadajemy im sens. Proces czytania stwarza dzieło po raz drugi. Litery to tworzywo, materia, którą ożywia twórca i po raz drugi czytelnik. Za każdym razem, za każdym odczytaniem tekst jest inny. Nakładamy nań swoje refleksje, wyobrażenia, marzenia. Nakładamy też swoje oczekiwania. I kiedy ta poprzeczka zawieszona jest wysoko, to trudno poradzić sobie z wysokością. Tak mam z opowiadaniami z cyklu „Ballada o pewnej panience”.

Oczekiwałem Bóg wie czego. Dostałem zbiór opowiadań – śląskich, mrocznych, surrealnych, czyli znany czytelnikom stały zestaw motywów, który powinien zapewnić nam bezpieczeństwo i przyjemność, a może po prostu bezpieczną przyjemność w odbiorze prozy Szczepana Twardocha. I ona jest, ale nie jest oszałamiająca. Te opowiadania, dodajmy „najlepsze opowiadania” Szczepana Twardocha jak głosi blurb, nie uniosły mnie w rejony, gdzie za każdym razem niosły mnie jego powieści. Cóż zrobić?

Zaczynamy od tytułowej „Ballady o pewnej panience” z 2016 roku, która jest w duże mierze z „Króla” - tej maestrii gatunkowej z dwudziestolecia, gdzie mniej demonów i diabłów i Śląska, za to wartka akcja i aktualne nasze problemy przeglądają się w epoce przedwojnia”. Ładne, klimatyczne opowiadanie. I tyle. Ballada z warszawskiego półświatka. Druga jest śląska „Ballada o Jakubie Bieli” i też jest miło, trochę jak z ”Dracha”, powieści, którą bardzo lubię. Przebiegamy między latami 2016- 2012 w pierwszej połowie tekstów z tej książki. Aż mijamy rubikon i od opowiadania „Gerd” wchodzimy w świat tekstów nieco starszych – w okolice roku 2010, a najstarszy i najciekawszy według mnie tekst „Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka” pochodzi z 2009 roku.

Ta druga część jest z czasów przemiany Twardocha w prawdziwego pisarza. To mniej więcej wtedy powstawał „Wieczny Grunwald” - naprawdę pierwsza ważna powieść tego autora. W tych opowiadaniach widać zmaganie się z tworzywem, z formą, poszukiwanie swojej drogi. Wiele z tych tekstów sięga do korpo światka, światka z którym Twardoch próbuje się zmierzyć jako pisarz i w wielu tych tekstach odnosi zwycięstwo.

„Balladę o pewnej panience” czytałem jako przyczynek do twórczości Szczepana Twardocha. Rozpoznawałem w tej książce motywy i wątki, z którymi zetknąłem się wcześniej w jego powieściach. Nie było to dla mnie spotkanie zaskakujące, nie było też rozczarowujące. I to mnie zirytowało najbardziej, że było nawet przyjemnie, że nawet porządnie zdenerwować się tą książką nie potrafiłem.

wtorek, 19 grudnia 2017

Recenzja książki Cezarego Harasimowicza "Saga. czyli filiżanka, której nie ma" wyd. WAB

Polska saga

Autor recenzji:
Autor książki: Cezary Harasimowicz
8,08 (12 ocen i 5 opinii)

Cezary Harasimowicz jest znany głównie dzięki temu, że jest mężem znanej i pięknej gwiazdy filmowej, Grażyny Wolszczak. Oprócz tego jest pisarzem, scenarzystą filmowym, sporadycznie zdarzało mu się popełnić kilka filmowych ról, gdyż posiada wykształcenie aktorskie. W ostatnich latach coraz częściej i chętniej poświęca się twórczości literackiej, także tej dla dzieci. Jednak jego ostatnia książka, „Saga. Czyli filiżanka, której nie ma”, nie jest ani dziełem o charakterze filmowym, ani książką dla dzieci. Jest to saga, opowieść o polskich losach.

Saga jest szczególnym gatunkiem epickim, który pochodzi ze skandynawskich, chłodnych krain, gdzie upamiętnione zostały losy wielkich rodów. Z czasem twórcy zaczęli wykorzystywać ten gatunek do mniej wzniosłych celów i rodzin, wychodząc ze słusznego założenia, że rodzina nie musi być sławna, aby być wielką. Gatunek sagi w Europie stał się popularny pod koniec XX wieku, gdy stał się pierwowzorem dla dzisiejszych tasiemców serialowych pokroju „Dynastii”. Książka Cezarego Harasymowicza jest za krótka na taką sagę, ale nie znaczy to, że jest przez to gorsza. Na pewno jest skromniejsza i jednak fragmentaryczna, ale bardzo ciekawa.

Zaczyna się wszystko od zdjęć i domowych pamiątek,które obrosły rodzinnymi legendami. Często przeglądając stare zdjęcia, zadajemy sobie pytanie, kto na nich jest. Szybko zapominamy naszych przodków. Czas mija, pokolenia się zmieniają jak sprinterska sztafeta. Może warto sobie przypomnieć od kogo odziedziczyliśmy nasz genom. Może warto odkryć te podobieństwa do naszych przodków, które nieświadomie nosimy. Tak zrobił Cezary Harasimowicz - stworzył książkę, która ma przypominać o tych, którzy byli przed nami.
Inspiracja do napisania tego dzieła wydaje mi się dość czytelna – w 2017 roku zmarła matka pisarza, Krystyna Królikiewicz. Twórca mógł przeczuwać, że są to ostatnie chwile, by zapisać historię, która przemija wraz z człowiekiem. Harasimowicz nie sięga tak głęboko jak Oriana Fallaci w swoim „Kapeluszu całym w czereśniach”, gdzie rodowe korzenie sięgają dawnych wieków. Jednak włoska autorka nie zdążyła doprowadzić do końca swej sagi – śmierć przerwała to dzieło. Cezary Harasimowicz nie sięga tak daleko – opisuje dzieje tych, których pamięta. Mamy więc wspaniałego, przedwojennego ułana – Adama Królikiewicza i jego wspaniałą córkę – Krystynę, matkę pisarza, aktorkę i bohaterską dziewczynę z AK.

Co do Adama Królikiewicza, dziadka Cezarego Harasimowicza, jest to postać legendarna z powodu swoich osiągnięć sportowych – rotmistrz Królikiewicz był wybitnym jeźdźcem, który wpisał się złotymi literami na kartach historii polskiego sportu. Pewnie niektórzy wiedzą, o czym piszę, a tych którzy są ciekawi odsyłam do „Sagi”. Mnie ta książka przybliżyła postać, którą jako kibic sportowy od najmłodszych lat, znałem od dziecka. Historia Adama Królikiewicza, jego przedwojenne dzieje, stanowią pokaźną część książki. Jest to piękna, kolorowa opowieść o odzyskanej po zaborach Polsce. Są tu humor i wspaniałe przygody, żywy język i wspaniali, dzielni mężczyźni, tacy, których dziś próżno szukać.

Druga część książki koncentruje się na postaci matki pisarza. Początkowo jest to historia równie radosna jak dzieciństwo dzielnej dziewczynki, której młodość przypadła na czas II wojny światowej. Krystyna Królikiewicz należała do pokolenia Kolumbów, a jej wybory podobne były do tych, których dokonywali młodzi patrioci – walka w podziemiu, powstanie warszawskie, obóz koncentracyjny. Ta część jest mroczna i wzbudza pytanie, dlaczego ktoś zabija młodość i radość życia. Ale jednocześnie przez pryzmat tych doświadczeń lepiej możemy zrozumieć tych, którzy, jak pisał Krzysztof Kamil Baczyński, żyli w cieniu zaciskającego się kręgu.

No i jest w tym wszystkim „Saga” Harasimowicza opowieścią o sensie życia, o sensie walki. Te pięknie napisane wspomnienia dają czytelnikowi wiarę w sens życia, które bywa okrutne, ale niezmiennie pozostaje piękne, jeśli wypełnimy je ważną treścią. „Saga. Czyli filiżanka, której nie ma” to książka o polskich losach i książka, która daje nadzieję.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Recenzja tomu poezji Charlesa Bukowskiego "Miłość to piekielny pies" wyd. Noir sur Blanc

Proza wierszem

 Autor recenzji:

Autor książki: Charles Bukowski
7,85 (159 ocen i 10 opinii) 
 
Cały czas się pocieszam. Miał 40 lat, gdy debiutował jako poeta, ale zasłynął przecież jako twórca opowiadań, które były wydawane, gdy skończył 45 lat, jednak pierwszą powieść, „Listonosz”, wydał dopiero w wieku 51 lat. Zbliża go to dla mnie i ku mnie z powodu Hrabala, który także debiutował po czterdziestce. „Kto wie jak długo jeszcze potrwa zanim rurką fermentacyjną przebulgoczesz tak że zostanie z ciebie jedynie klarowne winko” - pisał Hrabal. Bukowski lubił winko, w drugiej fazie swego alkoholicznego życia pił tylko białe. Dożył 74 lat i to chyba dobry wynik, choć Hrabal zmarł w wieku 83 lat i do tego musiał wyskoczyć z okna szpitala na Bulovce w Pradze.

„Miłość to piekielny pies” taki tytuł nosi zbiór wierszy Bukowskiego z lat 1974-1977. To był najlepszy okres w jego pisarstwie. Kiedy był przed trzydziestką, jak pewnie większość freaków, próbował popełnić samobójstwo, pijąc na umór. Przetrwał, ale z picia nie zrezygnował. Rozwinął skrzydła jako poeta i pisarz. Na szczęście nie stał się tym normalnym, godnym szacunku obywatelem. W 1974 roku miał 54 lata. Tematem jego wierszy jest seks, picie, wyścigi i samotność, która cieszy. Ja – to ono dominuje w tych utworach. Bukowski opisuje orbity egoisty. Już wie, że nie da się inaczej, że z kobietami, i w ogóle ludźmi, nie można zbyt blisko, bo to zawsze za dużo kosztuje. Cierpiąc zawsze z powodu swego ojca nie chciał mieć dzieci. Bał się. Dlatego lgnęły do niego te popaprane sztuki, co może nie są zbyt brzydkie, czasem nawet są eleganckie i zadbane, ale ich priorytetem nie jest dom ani rodzina. Było ich wiele. Tak samo jak wiele wierszy o nich. Ale nie dla nich. Bukowski nie poświęciłby żadnego wiersza nikomu oprócz siebie samego.

Jego wiersze są z epiki. To opowieści, fragmenty rzeczywistości, krótkie formy, które z powodzeniem mogłyby zastąpić opowiadania? Nie – to wiersze. Może nie jest to poezja czysta, zredukowana do tego, co najpotrzebniejsze, zbyt rozwlekła dla niektórych. Zresztą te zarzuty idą w setki a może tysiące. Wers był Bukowskiemu potrzebny. Tam gdzie Bukowski pisze wierszem rządzi wers a nie zdanie i emocje wychodzą na plan pierwszy, a nie historia, nie opowiadanie. W sztuce nie ma reguł, w literaturze nie ma reguł. Bukowski w swoich wierszach, niepoezji, przeciera szlaki tym, co działać chcą na pograniczu liryki i epiki. Policzkuje odbiorcę wersami i nie bierze jeńców – zanim stało się to modne.

Bukowski to „natural born killer”, zabity po wielekroć, ale powstały z martwych. Człowiek, który nie próbował. Nie próbował, ale robił. Nie pytał się nikogo o radę, bo wolał zabijać się sam, niż żeby robili to inni.

czwartek, 14 grudnia 2017

Recenzja książki "Chroma. Księga kolorów" Dereka Jarmana wyd. Silesia Film

Raport odchodzących kolorów

Autor recenzji:
Tytuł książki: Chroma: Księga Kolorów
Autor książki: Derek Jarman
7,86 (7 ocen i 2 opinie)

Derek Jarman, jeśli ktoś nie wie, to jeden z najwybitniejszych filmowców, jakich nosiła ziemia. Był nie tylko reżyserem ale także malarzem. To właśnie wykształcenie plastyczne wpływało na wyjątkowy styl i stronę wizualną jego filmów. Ujmując rzecz szerzej, Derek Jarman był artystą awangardowym, łączącym wiele dziedzin sztuki. Można stwierdzić, że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jako związany z punkową kontrkulturą i nurtami LGBT stał się prekursorem tego, co dziś określa się sztukami wizualnymi. Derek Jarman był też pisarzem – jego ostatnie dzieło, „Chroma. Historia kolorów”, otrzymujemy właśnie do rąk dzięki wydawnictwu filmowemu „Silesia Film”.
W 1994 Derek Jarman miał zaledwie 52 lata. Był to ostatni rok jego życia. Umierał na AIDS, plagę końca XX-go wieku. Tracił wzrok, zmysł będący jego narzędziem pracy. Jarman należał do grona reżyserów-malarzy. Podobnie jak Andrzej Wajda traktował obiektyw kamery jak malarski pędzel. Tracąc z dnia na dzień wzrok, opisując jak coraz słabsze ciało stawia opór duchowi, wiedzie Jarman poprzez historię kolorów jako pragnienie zatrzymania odchodzącego świata. „Chroma. Księga kolorów” to ostatnie dzieło twórcy „Caravaggia”, dzieło napisane tuż przed śmiercią.

Kolory, ich rola w sztuce i życiu narratora. „Chroma” to osobliwy poemat, łączący traktat o sztuce z biograficzną opowieścią o chorobie i umieraniu. Ta książka buzuje od wiedzy i cytatów, pokazuje jak awangardowy twórca szukał inspiracji w klasycznej sztuce, filozofii i poezji. Jarman pokazuje, że sztuka nie może istnieć bez wiedzy, bez świadomości, nie może być emanacją jednorazowych emocji ale świadomym procesem oddziaływania myśli i tradycji na akt tworzenia. Znajdziemy tu koncepcje dotyczące poszczególnych kolorów, sięgające starożytności oraz reminiscencje z własnego życia, które także jest przeżywaniem poprzez kolory.

No i jest to opowieść o życiu i śmierci homoseksualnego artysty. Filmy Dereka Jarmana są utożsamiane z nurtem LGBT, bowiem kadry jego filmów przenika homoerotyczna energia. Jarman nie wahał się jej poszukiwać w dziełach klasycznych artystów takich jak Caravaggio czy Michał Anioł. Tak jest także w książce, gdzie historia kolorów staje się historią miłosnych uniesień, spazmów i drżeń, historią zakazanego świata kolorowych odszczepieńców – wspomnień rozkoszy na krótko przed odejściem.

A sama książka jako przedmiot? Przepięknie wydana. Okładka mieni się odblaskami bieli. Szerokie marginesy służą do umieszczania przypisów, których „Chroma” wymaga wiele - nie trzeba ich szukać na końcu książki i można na bieżąco śledzić komentarze do tekstu, co bardzo ułatwia lekturę. W ogóle ta biała książka ma dużo przestrzeni – wydawca nie oszczędzał na wysokiej jakości papierze i rzeczywiście czuć tę lekkość podczas lektury, że ta trudna momentami, poetycka i zarazem wypełniona erudycją biografia opowiedziana kolorami jest jak puch. To wrażenie lekkości to także ciężar ludzkiego życia, które dobiega końca. Pod względem edytorskim „Chroma” jest wyjątkowej urody przedmiotem. A do tego ta czarna zakładka z fiszkami do przyklejenia – cudowna robota wydawnictwa Silesia Film.

niedziela, 19 listopada 2017

Recenzja filmu Bodo Koxa "Człowiek z magicznym pudełkiem"

Orwell z tevauenu

Pierwsze na co zwracasz uwagę to znaczek TVN-u na plakacie. Po chwili dociera do ciebie, że to film niezależnego reżysera Bodo Koxa, autora „Dziewczyny z szafy” - filmu, który ci się spodobał. Oto jak się wchodzi do mainstreamu. Tylnymi drzwiami przez telewizję.

Jest rok 2030. Piętnasty rok rządów PiSu. Świat jest podzielony na proli i członków partii, stosując terminologię Orwella, bo i z Orwella ten świat jest bezpośrednio wywiedziony. Tyle że członkowie tej partii są z jakiegoś futurystycznego korpoświatka. Jak w klasycznym love story. Dziewczyna ma futurystyczne imię Goria. To szczytująca aktorsko po raz kolejny Olga Bołądź. Adam jest prolem i Polakiem - niszowym aktorem Piotrem Polakiem od Warlikowskiego. Jest jeszcze android jak z Blade Runnera – syn wrednej sekretary z „Ucha prezesa”, Sebastian Stankiewicz.

Ale nie, nie jest tak prosto. Polak Adam lewituje w czasie i przenosi się przez lampowy radioodbiornik z 1952, najbardziej stalinowskiego roku w Polsce. Polak Adam przekonuje się, że po upływie 80-ciu lat nic w Polsce się nie zmieniło. Adam mieszka w opuszczonej kamienicy, którą ludzie z komisji Jakiego zostawili na pastwę niszczenia zamiast oddać jakiemuś sprytnemu prawnikowi za kilkaset złotych. No i oczywiście jest ubrana w stalowe gajerki i wąsata policja – Urząd Bezpieczeństwa Narodowego. Wymazują pamięć. Na koniec jest „Krakowski spleen”, czyli gwiazda TVN Kora, która ustami szamanki, Heleny Norowicz, która urodziła się dokładnie w 1952 roku, czyli jest dzieckiem Adama z czasów stalinowskich, śpiewa - „Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy naraz
Ze słońcem twarzą w twarz”
Chodzi oczywiście o to, co zrobimy z obecną, stalinowską władzą, żeby nam się rok 1984/2030 nie przytrafił. Ale po co tłumaczę tę łopatologię i oczywistą oczywistość obrażającą widza?

Tłumaczę, bo kilku moim znajomym, którzy widzieli ten film podobało się posklejane z różnych filmów, książek niewiadomopoco, bo mamy tu Szulkina, „Brasil” Gilliama, 'Blade Runnera”'Rok 1984”, „Nowy wspaniały świat” , „Seksmisję” i niewiadomoco jeszcze . A jak nie wiadomo co, to wiadomo o co chodzi i kto komu i za co płaci. Płaci, żeby to intelektualne dno komuś się spodobało. Jedyny problem dla mnie jest taki, że środki filmowe użyte w tym filmie czynią pozór dzieła i naprawdę trudno uwierzyć, że zdolny reżyser mógł się tak sprzedać. Z tego powodu nie mogę dać oceny zero, nawet jedynki dać nie mogę. Daję 2/10.

Uświadamiam – ten film jest bardziej pornograficzny od „Smoleńska”. Przypominam - taki rozdwojony polski świat korpo i biedy już mieliśmy od 2008 roku zaserwowany. Udało się nam stamtąd uciec. Ale nie czekamy na wiatr „co rozgoni” tylko tworzymy dla tych, którzy może w 2030 roku podziękują za to.

niedziela, 12 listopada 2017

Recenzja książki Piotra Zychowicza "Niemcy" wyd. Rebis

Niemcy ludziom zgotowali ten los!

Autor recenzji:
Autor książki: Piotr Zychowicz
7,61 (38 ocen i 8 opinii)

Piotr Zychowicz, naczelny historyczny prowokator, po raz trzeci rozlicza tych, z którymi polskie losy złączone są na dobre i złe,ale raczej na to drugie. Po książkach „Żydzi” i „Sowieci” przyszedł czas na tom trzeci - „Niemcy”. Nie „hitlerowcy”, nie „faszyści” ale właśnie „Niemcy”, to naród naszych zachodnich sąsiadów staje się obiektem rozliczeń, które w formie rozmaitych wywiadów ze znawcami historii i felietonów autorstwa samego Zychowicza możemy przeczytać w tej książce.

„Niemcy” - pamiętam z peerlowskiego liceum taką lekturę. Autorem był Leon Kruczkowski, a sam dramat miał charakter komunistycznej agitki, która ukazywała postawy tak zwanych zwykłych Niemców wobec faszyzmu. Bardzo dobrze koresponduje to z punktem widzenia prezentowanym przez Zychowicza, chociaż ideologicznie obaj autorzy stoją na dwóch skrajnych biegunach. Tak – hitleryzm miał swoje źródła w ekspansywnej polityce niemieckiej, których początków można szukać w zamierzchłych wiekach średnich. Tak – bez zwykłych ludzi, tych milionów popierających marzenie o „wielkiej rzeszy” nie byłoby zbrodni hitlerowskich.

I to jest moim zdaniem kwestia różniąca najnowszą książkę od „Żydów”, a przede wszystkim „Sowietów”. W „Sowietach” to nie Rosjanie byli winnymi ludobójstwa i wszystkich strasznych rzeczy związanych z komunistycznym terrorem ale ideologia. W przypadku „Niemców” jest na odwrót - faszystowska ideologia wyciągnęła na wierzch wszystko, co najgorsze z narodu naszych zachodnich sąsiadów. Czytelnik po lekturze książki Zychowicza może dojść do wniosku, że Hitler był na swój sposób Niemcom potrzebny – potrzebny, by zrzucić nań moralną odpowiedzialność za zło w dążeniu własnych „snów o potędze”.

Niemniej w swoich wywiadach i felietonach autor „Niemców” przerzuca pomost między bolszewicką ideologią a faszyzmem, wskazuje na inspiracje dla tworzenia totalitarnego imperium na wzór Związku Radzieckiego oraz na samą fascynację Hitlera w stosunku do Stalina. Zresztą, według Zychowicza działało to w obie strony – podobno Stalin chciał pojmać żywcem Hitlera i wyciągnąć wszystkie jego tajemnice na temat kultu jednostki, który towarzyszył postaci zbrodniczego kanclerza.

 W tych podobieństwach ujawnia się jednak ciekawy paradoks – o ile narody wchodzące w skład sowieckiego imperium nienawidziły bolszewizmu, to lewicowa ideologia bardzo przypadła narodowi niemieckiemu do gustu. Dlatego tytuł „Niemcy”, że ten naród ponosi pełną odpowiedzialność za to, co spotkało Europę i świat w pierwszej połowie XX-go wieku. Z polskiego punktu widzenia ta odpowiedzialność jest tym większa, że pakt aliantów ze Stalinem utrwalił na pół wieku podział polityczny, który wpychał Polaków w ramiona ZSRR, czego skutki odczuwamy do dziś.

Sam Hitler jest sportretowany w Niemcach jako dość typowy przykład człowieka o lewicowych poglądach: wegetarianin, eksperymentujący z narkotykami i new age, nienawidzący Kościoła. Cały obraz hitlerowskiego państwa jest tutaj wywiedziony wprost z utopijnych lewicowych wizji, które sprzeciwiają się podmiotowości i jednostce na rzecz sprawnie działającego systemu. To na pewno cecha wspólna obu totalitaryzmów.

Jednak nie spodobał mi się pomysł, że jakiś wspólny pakt Niemiec, Polski i Rumunii, poparty przez podbite przez Stalina narody mógł mieć zbawienny wpływ na historię Europy i żywym ogniem wypalić zarazę bolszewizmu. Dostrzegam w tej wizji brak zdrowego rozsądku – niemiecki ekspansjonizm, pomijając kwestię Hitlera i nazistów, był groźny dla Polski tak samo jak stalinizm. A do tego był Hitler, który rasową nienawiść uczynił podstawowym elementem swej polityki i próżno było z tą postacią wiązać jakiekolwiek nadzieje. Wszak pakt Ribentrop-Mołotow także nie miał żadnej wartości, a Stalin, mordując polskich oficerów w Katyniu przysłużył się tylko hitlerowcom. Cóż, Piotr Zychowicz lubi snuć teorie alternatywne i chyba nie ma potrzeby zgadzać się z nimi w stu procentach.

Nie zmienia to jednak faktu, że dostajemy do rąk bardzo ciekawy ekstrakt historyczny, który powinien nas inspirować do dalszych poszukiwań i dociekań, które mogą owocować własnymi wnioskami. Cały cykl - „Żydzi”, „Niemcy”, „Sowieci”- trzeba uznać za kontrowersyjny i to nie tylko dla ludzi o lewicowych poglądach. Wielu prawicowców oburza się na tezy prezentowane przez Piotra Zychowicza. I w tym tkwi siła tego historycznego pisarstwa – jest ono żywe i inspiruje do autentycznej dyskusji. Osobiście marzy mi się książka Pana Piotra na temat „żołnierzy wyklętych”. Może to marzenie się spełni?

sobota, 4 listopada 2017

Recenzja filmu "Łagodna" Siergieja Łoznicy dystrybucja Against Gravity

Kafkowska Rosja

Nie wiemy o niej nic. Nawet jak ma na imię. Wiemy, że z powrotem dostaje paczkę, którą wysłała swojemu mężowi do więzienia. Skoro poczta zawiodła, postanawia dostarczyć mu ją osobiście i wyrusza w długą podróż. I o tym jest ten film, cała fabuła, historia jednej niedostarczonej paczki.

Już od pierwszych scen wchodzimy w krainę śmierci, w krainę bez przyszłości. Nikt tutaj nie ma planów, bo kazdy wie, że w jednym momencie wszystko może zostać odebrane. Absurd egzystencji  wzmagają beznadziejne ludzkie oblicza. Ludzie, którzy widzieli ten film czasem w swoich opiniach wspominają o beznadziei, która dominuje w „Łagodnej” Sergieja Łoznicy, ukraińskiego reżysera, znanego polskiemu widzowi z takich filmów jak „Szczęście ty moje” czy „We mgle”. Filmy te, jak mówi Woody Allen w „Miłości i śmierci”, „były o Rosji”.

Łagodna, tak nazwijmy bohaterkę, która nie ma imienia, nie uśmiecha się. W jej zachowaniu dominuje chłód, dystans i determinacja. Jedyną rzeczą , którą możemy o niej powiedzieć na pewno jest to, że nie rozumie. Nie rozumie, dlaczego zamknęli jej męża, dlaczego zwrócono jej paczkę, dlaczego nie może spotkać swego współmałżonka. Nie rozumie, a jednak wie. Wie, że może spodziewać się wszystkiego najgorszego. Mimo to wytrwale dąży do swojego celu, uzbrojona w pancerz z obojętności.

W krainie śmierci, jaką jest Rosja w filmie Łoznicy, nie ma miejsca na ludzkie odruchy, jeśli nawet są to są dziwne i wzbudzają nieufność, ale Łagodna musi żyć w stadzie. Sama zginęłaby od razu. Brnie więc w ten menelski krajobraz jak z Jerofiejewa. Zawsze to lepsze niż służby mundurowe, przedstawiciele tego państwa bez nadziei, więc poniewieranie jest dla nich niejako oczywistością.

To miasto to więzienie. To państwo to więzienie. I ludzie cały czas na coś czekający. I rozbijający swoje głowy o kratę więziennego okna. Wszystko jest rewidowane, rozcinane, rozpruwane. Ale i tak nie widzimy więźniów. Kim są? Widzimy tylko kłębiący się tłum petentów, rodzin i znajomych. Nawet organizacje broniące praw człowieka są usługach tego systemu – pozór prawa w krainie bez nadziei.

 Więzienie wygląda jak kafkowski zamek, a ci ludzie są zaledwie w jego przedsionku. Gdy Łagodna dotrze do środka, trafi tam skąd nie ma powrotu. Ta dantejska symbolika przesyca film Sergieja Łoznicy na równi z kafkowską scenerią. Mniej tu Dostojewskiego, bo „Łagodna” to film o beznadziei. Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie. A Dostojewski to promyki światła w mroku. Kafka wcale.

I jest to film  z Rosji. I Łoznica ani na moment nie pozwala , aby widz o tej dantejskiej Rosji przestał myśleć. I w pewnym momencie spotykają się carska Ruś, sowiecka komuna i współczesna Rosja Putina. Surrealna wizja, przywołująca to, co określamy jako „rosyjską duszę” ukazuje właśnie bezduszność, marionetkowość,  bajkowy anturaż tego świata, który w swej istocie jest bez serca. I staje się „Łagodna” prawosławnym misterium, ofiarą składaną na ołtarzu sztuki za winy i bezduszność wszystkich tych trzech Rosji. Sama Łagodna też staje się ofiarą. Ale w  świecie bez duszy, bez nadziei i bez Boga nie ma odkupienia.

Nie przypuszczałem, że kino może mną jeszcze wstrząsnąć. A jednak.

środa, 1 listopada 2017

"Wautyzmwzięci" Ireneusza Czesława Gimińskiego wyd, Novae Res

                                                            zdjęcie  novaeres.pl

Szczerze o autyzmie
Irek Gimiński napisał krótką książeczkę, można rzec, że to dłuższe opowiadanie - „Wautyzmwzięci”, które poświęcił swojemu doświadczeniu bycia ojcem autystycznego dziecka. I ten tytuł wcale nie oznacza, że rodzice dzieci autystycznych są „wniebowzięci”, bo ich życie przebiega bardzo daleko od Nieba. Irek opisuje swoje doświadczenia i dzieli się tym, o czym wiemy tak niewiele. Żadne ładne i atrakcyjne historyjki nie są w stanie oddać tego, co w prostych słowach ukazał w swej książce, która jest o upadkach i o wzlotach, ale przede wszystkim o ciężkiej pracy, o codziennym trudzie i codziennej trudnej miłości do syna, który jest inny niż pozostałe dzieci.

Nie potrafię sobie wyobrazić, że można lepiej opowiedzieć o tych intymnych kwestiach niż tak jak przedstawia to książeczka „Wautyzmwzięci”. Jest w tym wielka odwaga, bo jest to bardzo prywatna sfera doświadczenia, ale tylko dzięki takiemu sposobowi ukazania tematu czytelnik może spróbować pojąć to trudne zagadnienie . Jest to także książka o nawróceniu, o roli Boga w ludzkim życiu. Czasem wydaje nam się, że jest ciężko, że życie nie ma sensu. „Wautyzmwzięci” pokazuje jak nasze codzienne problemy są drobiazgiem wobec trudu niektórych ludzi, którzy nie mogą znikąd oczekiwać pomocy, a jednak żyją, a jednak sobie radzą, a jednak kochają. O tym jest ta książka, a właściwie książeczka, która daje nadzieję.

niedziela, 29 października 2017

Recenzja kryminału Monsa Kallentofta "Zapach diabła" wyd. Rebis



Piekło w egzotycznym raju

                                                             oficjalna recenzja lubimyczytac.pl
Autor recenzji:
Tytuł książki: Zapach diabła
Autor książki: Mons Kallentoft
Komisarz Malin Fors nie może pogodzić się z osobistą porażką i prześladują ją demony przeszłości, które doprowadzają ją do alkoholizmu. Dostaje szansę na naprawienie swojego życia i wyjeżdża do ambasady szwedzkiej w Tajlandii. Jej głównym zadaniem jest gromadzenie i dostarczanie informacji, lecz policyjny instynkt nie pozostaje długo w uśpieniu. Malin trafia na trop okrutnej zbrodni popełnionej na obywatelce Szwecji. Za tym morderstwem rozpościera się krajobraz spraw, które rozgrywają się na styku kultur Wschodu i Zachodu.

Malin Fors chce wyleczyć się z alkoholizmu. Jej wyjazd ma być formą terapii, jednak nie opuszcza jej ani zło, ani demony przeszłości. Tajlandia, która z pozoru wygląda na prawdziwy raj, kryje swoje mroczne tajemnice. To, czego czyści i bogaci mieszkańcy dostatniego Zachodu, czy Północy, nie mogą robić u siebie, tutaj staje się dozwolone – nikt nie odważy się ścigać bogatego mieszkańca Europy w dalekim, egzotycznym kraju.

Mons Kallentoft przenosi miejsce akcji poza szwedzkie miasto Linköping i wyrusza tam, gdzie obywatele szwedzcy traktowani są niemal jak bogowie. Jego nowy cykl poświęcony jest zmysłom, w tym wypadku jak wskazuje tytuł, „Zapach diabła”, zmysłowi powonienia. Te zapachy są w książce wyczuwalne i intensywne, tak intensywne jak życie w egzotycznym i gorącym kraju, jakim jest Tajlandia. W powietrzu czuć ukrop, nieznośny zaduch. Jest wyczuwalny zdecydowany kontrast w zestawieniu z poprzednimi książkami skandynawskiego autora. Wchodzi on na niebezpieczną ścieżkę, bowiem pojawia się tutaj kwestia współczesnego, eleganckiego i zawoalowanego kolonializmu, handlu ludźmi i „nowoczesnego” niewolnictwa. Kallentoft każe swoim rodakom, ale także nam, zrobić rachunek sumienia z tego, czym jest współczesny przemysł turystyczny, jaką cenę moralną płacimy za korzystanie z luksusów egzotycznych krain.

Taka jest też Tajlandia w „Zapachu diabła” - z jednej strony piękna, luksusowa i pachnąca, z drugiej cuchnąca biedą i wyzyskiem, ale też brudem ludzkich serc, który jest w tej powieści dominujący. Pogmatwane losy Malin są ważnym elementem kryminalnej intrygi. Walka toczy się tutaj na dwóch płaszczyznach – wewnętrznej, gdzie bohaterka mierzy się ze swoimi demonami i realną zbrodnią. Obie te warstwy przenikają się w zupełnie niezwykły sposób i momentami tracimy poczucie, czy jest to typowy kryminał, czy powieść psychologiczna, ale w mojej opinii to tylko podnosi wartość „Zapachu diabła”.

sobota, 7 października 2017

Przetrwać. Recenzja filmu "Przeżyć. Metoda Houellebecqa" dystrybucja Against Gravity

Przetrwać

Ale jak to zrobić? Czasami wydaje się, że to po prostu niemożliwe. Bo ileż można się ukrywać? W zakurzonym pokoju napakowanym książkami, barze z tanim piwem i książką Houellebecqa na blacie i mentolowymi fajkami dla świeżości. Jak długo można uciekać do ciemnej sali kinowej – najlepszej baśniowej nory, jaką świat wymyślił . Zanim stworzył swoje „Cząstki elementarne”, esej o Lovecrafcie, „Możliwość wyspy” napisał tekst „Rester vivant” - podręcznik survivalu dla tych, którzy nie są dopasowani do ram współczesnego świata i dlatego chcą z niego uciec. Dla Houellebecqa, pracownika jakiejś tam ponurej firmy był to początek. „Przeżyć. Metoda Houellebecqa” to film dla takich jak Ty.

Iggy Pop zapoznał się z twórczością Houellebecqa całkiem niedawno, przy okazji pisania muzyki do filmu powiązanego z twórczością tego pisarza, a tekst „Rester vivant” zainspirował go, ponieważ odnalazł w nim swoje rozterki. Tekst jest swego rodzaju poradnikiem, jak przetrwać, gdy czujesz się odklejony, kiedy uświadamiasz, że jesteś niedopasowany, że ludzie boją się ciebie, a jako broń przed tym lękiem stosują drwiny i szykany, gdy już wiesz, że twoim przeznaczeniem jest samotność i to wcale nie ta z wyboru.

Erik Lieshout portretuje Iggy Popa, który czyta esej Houellebecqa. Pojawiają się kolejne postaci – cierpiący na schzofrenię poeta i poetka oraz artysta konceptualny Vincent, w którego wciela się sam
Houellebecq. Vincent, niegdyś „dobrze zapowiadający się” rzeźbiarz, obecnie tworzy w odosobnieniu dzieło swego życia, dzieło, które objaśni mechanizm świata. Bohaterowie tego filmu to bywalcy zakładów psychiatrycznych, ludzie po próbach samobójczych, nieładni, niezaakceptowani, niepogodzeni ze światem, żyjący w szczelinie rozpaczy.

„Przeżyć. Metoda Houellebecqa” to poradnik dla takich właśnie. Podstawową radą, jaką możemy tutaj usłyszeć jest masochizm. Cierpienie jest źródłem sztuki i właśnie poprzez jego wyrażenie docieramy do prawdy i zarazem nadajemy sobie tożsamość. Bez świadomości nonsensu nie przejdziemy poza świat ludzi, którzy wyznaczają sobie cele, realizują je i umierają bezosobowo jako elementy struktury społeczeństwa, które zużyte zostają zastąpione przez w pełni sprawne elementy. Przeżyć podmiotowo można jedynie, jeśli zaakceptujemy prosty i niezaprzeczalny fakt, że wszechświat jest cierpieniem. Ta wizja jest mroczna niczym z Lovecrafta, który fascynował Houellebecqa.

Dekadentyzm tego podejścia wyraża się w przekonaniu, że bezsens można przełamać twórczością, próbą zmierzenia się z bezbrzeżnymi falami cierpienia, który jest oceanem, po którym dryfujemy w nicości. I w pewnym momencie spotykamy się , my, wyrzutki, nie po to , by ze sobą rozmawiać, ale po to, by ze sobą milczeć.

Twórcy użyteczni, ci na usługach polityki , wytarte, bezosobowościowe tryby machiny. Kultura niepodległa i kultura narodowa – dwie strony tego samego absurdu, w który nas wpychacie, durnie bez tożsamości kupieni przez system. Lewacka kiła i prawacki syf – jedna bajka. Wyszczerzone kły zastraszonych zwierząt, które uciekają w stada przed bólem świata i samotnością.

Vincent- Houellebecq to van Gogh, któremu odwala, który zamiast zostać urzędnikiem, zostaje malarzem, który nie sprzeda swoich obrazów, Norwidem, który umrze w przytułku, Kafką, który pali swoje pisma. Vincent zabiera Iggy Popa do garażu, by pokazać mu swoje dzieło – tak jak w „Piękności dnia” Bunuela czy w „Pulp fiction” widzimy tylko zdumionego widza. To, co kryje sztuka jest w nas, to my, ludzie z odzyskaną tożsamością jesteśmy w stanie wypełnić uczuciami – zdumieniem i uniesieniem – to, co dociera do nas poprzez zmysły z ponurego oceanu. W końcowej scenie  cytat z końcówki „Dyskretnego uroku burżuazji” i z „Talkig Heads” - „We on the road to nowhere, come on inside”.

niedziela, 1 października 2017

Vegański, feministyczny pro-life - recenzja filmu Patryka Vegi "Botoks"




Po rozwodzie z producentem „Pitbula” Vega poszedł w swoją stronę. Tym razem wziął na warsztat szpitale i kobiety, konkretnie kobiety powiązane z biznesem medycznym. Jest tak jak można się było spodziewać, czyli nie jak w „Leśnej Górze”. Ludziom nakładziono do głów, że o lekarzach i szpitalach nie można inaczej jak na kolanach. Niech ten Vega tylko się znajdzie w szponach łapiduchów. Nie chciałbym być na jego miejscu.

W „Pitbulu” było tak, że policjanci byli pokazani po ludzku, czyli źle. No, mieli tam jakieś ludzkie odruchy, ale w tej robocie nie da się po prostu inaczej, więc byli takimi sukinsynami, co to, robiąc w gównie, są nim uwalani. Czy można tak opowiedzieć o szpitalach, o kobietach, które w tych szpitalach pracują? Patryk Vega spróbował i wyszedł z tego vegański, feministyczny pro-life.

No, nie jest to „Leśna Góra. Hajs rządzi. Film ukazuje głównie kobiece sprawy, ginekologię, chirurgię plastyczną, dużo miejsca jest tutaj poświęcone „modelowaniu” kobiecych organów. Wchodzimy z kamerą i buciorami w najbardziej intymną sferę kobiecości. Vega nie pozostawia miejsca na aluzje i domysły, jego sposób ujęcia jest w najbardziej możliwy sposób naturalistyczny. Jego szpital to sceny z jatki i kostnicy, a film nie pozostawia złudzeń – współczesna medycyna to biznes. „Wchodzący w bramy szpitala, porzućcie wszelką nadzieję” i szykujcie hajs. Czy tak daleko mija się ta wizja z prawdą? Oczywiście jest to makabreska i to taka, że co wrażliwsi wychodzą z seansu. Ale to przecież tylko jedna strona medalu – po prostu trochę inna niż w popularnych serialach, ale do pewnego stopnia prawdziwa.

Zastanawiałem się, co może naprawdę wkurzać ludzi w tym filmie? Czy świadomość, że aborcje pokazane w „Botoksie” to nie żadne „płody” tylko w pełni rozwinięte ludzkie organizmy? Jak to się ma do „wieszaków” i parasolek? Vega nie jest poprawny politycznie. Nie opowiada się także po żadnej ze stron, tylko w swoim złym guście opowiada historie, których słyszeć nie powinniśmy. To powinno odbywać się za parawanem i nie wypada o tym mówić w świecie światłych, nowoczesnych kobiet, które decydują o swoim życiu, a resztę zrobią ginekolodzy i pielęgniarki. Dla Vegi takie coś jak zły gust nie istnieje. Ten film jest w brutalny sposób pro-life, tak jak pro-life są banery z zabitymi dziećmi, które nie chciane dogorywają kilka godzin po aborcji. Ten film jest pierwszym fabularnym filmem pro-life, ale nie po kościelnemu, tylko po ludzku, że człowieczeństwo, moralność zaczyna się na sali porodowej niezależnie od światopoglądu, a kultura, która dopuszcza aborcję, przestaje być kulturą.

Kobiety w filmie Vegi są wkurwione i potrafią być złe, ale nie dlatego, że tak lubią. Męski świat, z którym się zderzają jest wyjątkowo podły i okrutny, więc jeśli chcesz zawalczyć o swoje musisz być też taka czasami. Tutaj nie ma miejsca na łzy i użalanie się nad sobą. Świetnie wykreowane postaci głównych bohaterek są z krwi i kości, niejednoznaczne, wrażliwe w porąbanym świecie i silne, to znaczy nie odpuszczają z byle powodu i walczą w rzeczywistości, która ma je gdzieś. Ten element jest z kolei wyrazem feministycznej postawy. To znaczy, że nie znajdziemy tutaj miłych pań z serialu, ale kobiety prawdziwe, tworzące własne życie w świecie opanowanym przez mężczyzn, którzy są także sportretowani z należnym im pazurem jako obojętni, wyalienowani, zakochani w sobie i egoistyczne dupki.

„Botoks” jest o Polsce i może byłoby lżej, żeby był z innego, lepszego świata, ale nie jest. „Botoks” to rachunek wystawiony post-demoludowemu krajobrazowi, wystawiony bez kurtuazji i po chamsku. Może najwyższy czas coś zmienić?

piątek, 29 września 2017

Recenzja książki "Nienasyscony" Łukasza Radeckiego - wyd. Phantom Books


Heavy Metal Zmory

Autor recenzji:
Tytuł książki: Nienasycony
Autor książki: Łukasz Radecki
6,29 (34 ocen i 12 opinii) 
                                 LC oficjalna recenzja
 
Heavy metal i horror to połączenie tak oczywiste jak kawa z mlekiem, tequila z cytryną lub wódka ze śledziem. Albo każdy inny zestaw, jaki wam pasuje. Od czasów zombiaka Eddy'ego, który patronuje dokonaniom Iron Maiden i opowieści z krypty Kinga Diamonda, czyli od początku lat 80., od samego początku heavy metalu jako gatunku, nic nie wydaje się bardziej oczywiste jak mariaż tematyki grozy z ciężkim, metalowym brzmieniem. Tak jest w książce „Nienasycony” Łukasza Radeckiego. Sam autor powieści także jest muzykiem metalowego zespołu – Acrybia. Przypadek? Nie sądzę.

Bohaterowie „Nienasyconego” lubią heavy metal, tanie wino, mieszkają na wsi nieopodal Torunia i są żywcem wyciągnięci z ostatniej dekady XX-go wieku . Eksperymentują także niebezpiecznie z okultyzmem, co owocuje przywołaniem krwiożerczej zjawy Nienasyconego, czyli słowiańskiego demona, który, niczym V1 był tajną bronią Krzyżaków w wojnie z Litwą. Potwór powraca do życia siejąc grozę i zniszczenie. Zasysa niczym krwiożercza trąba wszystko, co się rusza po tym padole łez.

Jeśli lubisz old school, heavy metal, tanie wino, Krzyżaków i słowiańskie demony, to będziesz zadowolony. Mnie przeczytanie tej książeczki zajęło raptem chwilę. Mniej więcej czas potrzebny na wypicie dwóch butelek „Czaru PGR-u”, mojego ulubionego napoju winopodobnego. Oczywiście przy dźwiękach albumu „Abigail” Kinga Diamonda.

„Nienasycony” to pozycja typowa dla Phantom Books, wydawnictwa, które słynęło w latach 90. z horrorów klasy B. Trochę brakowało takich książek na naszym rynku wydawniczym i wznowienie działalności tego kultowego już wydawnictwa może jedynie cieszyć. Czyta się to łatwo i z niekłamaną przyjemnością, rozpoznając motywy oraz charakterystyczną stylistykę. Może i nie drży się cały czas ze strachu chociaż jest to horror, za to nie raz można się przy lekturze uśmiechnąć. Nobody's perfect.

sobota, 2 września 2017

Recenzja książki "Rok koguta" Terezy Boučkovej - wyd. Afera

365 stron prawdy

                                                     zdjęcie  www.afera.pl
                                                     
                                                       oficjalna recenzja
Autor recenzji:
Tytuł książki: Rok koguta
Autor książki: Tereza Boučková
365 – tyle stron. 365 – tyle dni w roku. Książka – dziennik, książka – pamiętnik. Książka o roku, o jednym ważnym roku w życiu jednej kobiety. Tereza Boučkova, autorka „Roku koguta”, nie oszczędza na szczerości. Pisze o sobie i o swoim życiu – tak, ta książka to dokument, gdzie element kreacji został sprowadzony do minimum. To jest proza ekshibicjonistyczna, to jest proza niepoprawna, to jest literackie reality-show bez „big brothera”, a jednak jest w niej nuta ubezwłasnowolnienia, coś, co każe bohaterce-autorce myśleć i działać. Czy taka kondensacja prawdy ma sens? Czy literacki „projekt-życie” pozwoli nam przejrzeć się w naszych problemach i kompleksach? Czy wyciąganie swej intymności, intymności kobiecej u progu menopauzy, może uwieść polskiego czytelnika? Moja wstępna odpowiedź na to zasadnicze pytanie jest jednoznaczna – tak! „Rok koguta” wciąga i nie pozwala się oderwać. To fascynująca podróż w świat wewnętrznej prawdy.

Tereza Boučkova jest pisarką, scenarzystką i dziennikarką. Na pewno autorka „Roku koguta” zawdzięcza swoją popularność także postaci swojego ojca, znanego pisarza i dysydenta, Pavla Kohouta – autora wybitnej i znanej także w Polsce powieści „Kacica”. „Rok koguta” w samym swoim tytule nawiązuje do ojcowskiej legendy. Mówi nam o tym także okładka, która wyraźnie pokazuje, że jednym z tematów tej historii jest cień ojca w życiu kobiety. A nie jest to dla Boučkovej doświadczenie o pozytywnej wartości. Sama, działając od najmłodszych lat w opozycji, będąc sygnatariuszką Karty 77 i ofiarą represji urzędu bezpieczeństwa, konkurowała, a może chciała dorównać mitowi swego ojca – ten „cień ojca” zalega zarówno na jej życiu zawodowym, jak i osobistych wyborach. Z tym także chce się uporać bohaterka a zarazem autorka książki.

Rok koguta w horoskopie chińskim przypadał na czas między 09.02.2005 - 28.01.2006 i właśnie do tego momentu w swoim życiu odnosi się Tereza Boučkova. Wiem, że kobietom nie powinno się wypominać wieku, ale „rok koguta 2006” poprzedzał 50. urodziny autorki, był to dla niej ważny moment, czas życiowego remanentu, uporządkowania swoich spraw i przygotowania się do kolejnego etapu życia. Ten remanent wiąże się z faktem, że Boučkova adaptowała dwójkę romskich dzieci, Patrika i Lukasa. Patrik w 2006 roku osiąga pełnoletność, Lukas kończy 17 lat. Przybrani Rodzice, Tereza i Marek, stają wobec faktów i dylematów, które nie są dla nich łatwe. Patrik i Lukas na tym etapie swego życia, w momencie wejścia w dorosłość, są zlepkiem najgorszych stereotypów na temat cyganów – kradzież, narkotyki, niechciana ciąża stają się dla dwójki rodziców, którzy mieli dobre intencje i chcieli wyjść poza społeczny wizerunek społeczności romskiej, źródłem bólu, ale także dramatycznych wyborów moralnych.

Wydziedziczenie, skierowanie do ośrodka wychowawczego, procesy w sądzie rodzinnym i finansowa odpowiedzialność za czyny podopiecznych – oto z czego składa się życie codzienne Terezy Boučkovej w roku 2006. Autorka w tych opisach jest szczera do bólu. „Rok koguta” w aspekcie romskim nie ma nic wspólnego z poprawnością polityczną. Ukazane są tutaj realne problemy, które przerastają człowieka. Dominuje tutaj nastrój beznadziei i niemożności, uświadomienie, że dobra wola może prowadzić na manowce, że tak naprawdę nic nie da się tutaj zrobić dobrze, bo wszystkie możliwości zostały wyczerpane, a pozostają sądy i strach.

Boučkova pisze o ostracyzmie, z jakim spotkała się ze strony „wszystkich dobrych rodaków” (aluzja do tytułu znanego filmu czechosłowackiej Nowej Fali w reżyserii Vojtěcha Jasný'ego, o którym autorka nieprzypadkowo wspomina także w „Roku koguta”), gdy została niemalże oskarżona o rasizm, gdy odważyła się szczerze opowiedzieć o swoich uczuciach. Jakże jest nam to bliskie! Książka powstawała ponad dziesięć lat temu. Co będzie dziś, gdy polityczna poprawność staje się moralnym i jedynym argumentem w sporach, dotyczących procesów geopolitycznych w Europie.

„Rok koguta” to także autotematyczna opowieść o twórczości, która czerpie z „8 i pół” Felliniego. Rozterki scenarzystki są przeplatane refleksjami na temat literatury i roli sztuki w ogóle. Jest to także dzieło o tworzeniu i powstawaniu dzieła, o tym, co wpływa na twórcę i jak wyglądają jego interakcje ze światem, że proces twórczy to nie uniesienia i natchnienie, ale że odbywa się w konkretnej, często trudnej rzeczywistości. I zostaje tu podważony mit twórcy-demiurga. To bardziej wygląda tak, że to życie pisze ten scenariusz a nie sama autorka, że nawet twórca jest uwieszony na niewidzialnych niciach, które determinują jego samego, że twórczość jest wypadkową tak wielu elementów, na które nie ma się wpływu.

Tak, „Rok koguta” jest książką aktualną, bo szczerość jest zawsze aktualna. Pozostaje jedynie pytanie, czy jesteśmy w stanie z taką dawką szczerości się uporać w świecie gotowych recept, w świecie, gdy zawsze to ci „inni” decydują o tym, co masz myśleć i robić. Za tę „końską dawkę” literackiej prawdy składam podziękowania „Aferze” - wydawnictwu od spraw czeskich i tłumaczce, Oldze Czernikow. „Rok koguta” na pewno nie jest książką pisaną pod tezę, a takich książek bardzo mi dziś brakuje w Polsce. Oby więcej takich dzieł było asumptem do dyskusji, która wyjdzie poza polityczne uwarunkowania, a będzie realnym dialogiem o realnych problemach. Wydaje mi się, że tego, my, Polacy, będziemy musieli się jeszcze długo uczyć. Czesi, jak widać, lekcje szczerości mają już dobrze odrobione.

środa, 30 sierpnia 2017

Recenzja zbioru opowiadań grozy "Iron Tales" - wyd. Gmork

W hołdzie Eddy'emu!

                                                                oficjalna recenzja LC

 

Kto choć trochę zna heavy-metalowy zespół Iron Maiden, zna na pewno postać Eddy'ego, stwora szczerzącego złowrogie kły z okładek albumów angielskiego zespołu. Eddy to postać z horroru, postać, która ma straszyć, ale jednocześnie jest tego horroru karykaturą. Prześmiewcza, karnawałowa maska symbolizuje dystans do tego wszystkiego, czego się boimy, a nade wszystko do śmierci. Ostatnio postać Eddy'ego zagościła na okładce książki „Iron Tales” - zbioru opowiadań polskich autorów, którzy zainspirowali się poszczególnymi utworami Iron Maiden.

Tak jak Maideni inspirowali się po wielekroć historią, kinem i literaturą, tak dziś pisarze mogą inspirować się ich utworami. Są to inspiracje wielorakie i nie tylko w duchu horroru. Mamy tutaj historie rodem ze stylistyki fantasy („Biegiem, ku wzgórzom!” Kacpra Kotulaka), sf („Oczy obcego” Adama Fronia), tragedią legendarnego sterowca w „Imperium chmur” czy autentyczną tragedią Robina Williamsa, do którego odwołuje się za piosenką „Tears of the Clown” Łukasz Radecki w swoim opowiadaniu „Łzy klauna”.

Jest w tym zbiorze 15. opowiadań oczywiście przewaga typowych horrorowych opowieści, do których kluczem w kilku wypadkach jest postać Eddy'ego. W moim subiektywnym odczuciu najlepsze z nich to te, które traktują grozę prześmiewczo i z dystansem a na plan pierwszy wysuwa się dla mnie opowiadanie „Reinkarnacja Benjamina Brega”, gdzie Kacprowi Kotulakowi udało się oddać sarkastyczny ton narracji Bruce'a Dickinsona, wokalisty „Żelaznej damy”, który znamy choćby z jego prozatorskiej próby czyli „Przygód lorda Ślizgacza”.

Trochę męczył i rozczarowywał ten brak dystansu w wielu tekstach zebranych w tomie, a momentami humor nie był najwyższych lotów. Tak jakby postać Eddy'ego nie chciała zza światów patronować temu dziełu. Trochę szkoda, bo sam pomysł wydawał się całkiem dobry, biorąc pod uwagę rzesze fanów angielskiego zespołu i tłumy, wypełniające szczelnie stadiony podczas koncertów w Polsce. Eddy zawsze toczy tam prześmiewczą walkę z muzykami Iron Maiden. Są to chwile, na które czekają fani zespołu podczas koncertów i moje oczekiwania wobec tego zbioru były podobne.

Na szczęście utwory Iron Maiden idą w setki i ten krótki zbiór nie wyczerpuje źródła inspiracji. Być może czekają na nas kolejne części „Iron Tales” w wydawnictwie „GMROK”? Na pewno fani czekają na dalsze opowiadania, ale dobrze byłoby, aby literacka składanka na cześć Iron Maiden zawierała oprócz mroku większą dawkę dystansu.