Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 29 października 2017

Recenzja kryminału Monsa Kallentofta "Zapach diabła" wyd. Rebis



Piekło w egzotycznym raju

                                                             oficjalna recenzja lubimyczytac.pl
Autor recenzji:
Tytuł książki: Zapach diabła
Autor książki: Mons Kallentoft
Komisarz Malin Fors nie może pogodzić się z osobistą porażką i prześladują ją demony przeszłości, które doprowadzają ją do alkoholizmu. Dostaje szansę na naprawienie swojego życia i wyjeżdża do ambasady szwedzkiej w Tajlandii. Jej głównym zadaniem jest gromadzenie i dostarczanie informacji, lecz policyjny instynkt nie pozostaje długo w uśpieniu. Malin trafia na trop okrutnej zbrodni popełnionej na obywatelce Szwecji. Za tym morderstwem rozpościera się krajobraz spraw, które rozgrywają się na styku kultur Wschodu i Zachodu.

Malin Fors chce wyleczyć się z alkoholizmu. Jej wyjazd ma być formą terapii, jednak nie opuszcza jej ani zło, ani demony przeszłości. Tajlandia, która z pozoru wygląda na prawdziwy raj, kryje swoje mroczne tajemnice. To, czego czyści i bogaci mieszkańcy dostatniego Zachodu, czy Północy, nie mogą robić u siebie, tutaj staje się dozwolone – nikt nie odważy się ścigać bogatego mieszkańca Europy w dalekim, egzotycznym kraju.

Mons Kallentoft przenosi miejsce akcji poza szwedzkie miasto Linköping i wyrusza tam, gdzie obywatele szwedzcy traktowani są niemal jak bogowie. Jego nowy cykl poświęcony jest zmysłom, w tym wypadku jak wskazuje tytuł, „Zapach diabła”, zmysłowi powonienia. Te zapachy są w książce wyczuwalne i intensywne, tak intensywne jak życie w egzotycznym i gorącym kraju, jakim jest Tajlandia. W powietrzu czuć ukrop, nieznośny zaduch. Jest wyczuwalny zdecydowany kontrast w zestawieniu z poprzednimi książkami skandynawskiego autora. Wchodzi on na niebezpieczną ścieżkę, bowiem pojawia się tutaj kwestia współczesnego, eleganckiego i zawoalowanego kolonializmu, handlu ludźmi i „nowoczesnego” niewolnictwa. Kallentoft każe swoim rodakom, ale także nam, zrobić rachunek sumienia z tego, czym jest współczesny przemysł turystyczny, jaką cenę moralną płacimy za korzystanie z luksusów egzotycznych krain.

Taka jest też Tajlandia w „Zapachu diabła” - z jednej strony piękna, luksusowa i pachnąca, z drugiej cuchnąca biedą i wyzyskiem, ale też brudem ludzkich serc, który jest w tej powieści dominujący. Pogmatwane losy Malin są ważnym elementem kryminalnej intrygi. Walka toczy się tutaj na dwóch płaszczyznach – wewnętrznej, gdzie bohaterka mierzy się ze swoimi demonami i realną zbrodnią. Obie te warstwy przenikają się w zupełnie niezwykły sposób i momentami tracimy poczucie, czy jest to typowy kryminał, czy powieść psychologiczna, ale w mojej opinii to tylko podnosi wartość „Zapachu diabła”.

sobota, 7 października 2017

Przetrwać. Recenzja filmu "Przeżyć. Metoda Houellebecqa" dystrybucja Against Gravity

Przetrwać

Ale jak to zrobić? Czasami wydaje się, że to po prostu niemożliwe. Bo ileż można się ukrywać? W zakurzonym pokoju napakowanym książkami, barze z tanim piwem i książką Houellebecqa na blacie i mentolowymi fajkami dla świeżości. Jak długo można uciekać do ciemnej sali kinowej – najlepszej baśniowej nory, jaką świat wymyślił . Zanim stworzył swoje „Cząstki elementarne”, esej o Lovecrafcie, „Możliwość wyspy” napisał tekst „Rester vivant” - podręcznik survivalu dla tych, którzy nie są dopasowani do ram współczesnego świata i dlatego chcą z niego uciec. Dla Houellebecqa, pracownika jakiejś tam ponurej firmy był to początek. „Przeżyć. Metoda Houellebecqa” to film dla takich jak Ty.

Iggy Pop zapoznał się z twórczością Houellebecqa całkiem niedawno, przy okazji pisania muzyki do filmu powiązanego z twórczością tego pisarza, a tekst „Rester vivant” zainspirował go, ponieważ odnalazł w nim swoje rozterki. Tekst jest swego rodzaju poradnikiem, jak przetrwać, gdy czujesz się odklejony, kiedy uświadamiasz, że jesteś niedopasowany, że ludzie boją się ciebie, a jako broń przed tym lękiem stosują drwiny i szykany, gdy już wiesz, że twoim przeznaczeniem jest samotność i to wcale nie ta z wyboru.

Erik Lieshout portretuje Iggy Popa, który czyta esej Houellebecqa. Pojawiają się kolejne postaci – cierpiący na schzofrenię poeta i poetka oraz artysta konceptualny Vincent, w którego wciela się sam
Houellebecq. Vincent, niegdyś „dobrze zapowiadający się” rzeźbiarz, obecnie tworzy w odosobnieniu dzieło swego życia, dzieło, które objaśni mechanizm świata. Bohaterowie tego filmu to bywalcy zakładów psychiatrycznych, ludzie po próbach samobójczych, nieładni, niezaakceptowani, niepogodzeni ze światem, żyjący w szczelinie rozpaczy.

„Przeżyć. Metoda Houellebecqa” to poradnik dla takich właśnie. Podstawową radą, jaką możemy tutaj usłyszeć jest masochizm. Cierpienie jest źródłem sztuki i właśnie poprzez jego wyrażenie docieramy do prawdy i zarazem nadajemy sobie tożsamość. Bez świadomości nonsensu nie przejdziemy poza świat ludzi, którzy wyznaczają sobie cele, realizują je i umierają bezosobowo jako elementy struktury społeczeństwa, które zużyte zostają zastąpione przez w pełni sprawne elementy. Przeżyć podmiotowo można jedynie, jeśli zaakceptujemy prosty i niezaprzeczalny fakt, że wszechświat jest cierpieniem. Ta wizja jest mroczna niczym z Lovecrafta, który fascynował Houellebecqa.

Dekadentyzm tego podejścia wyraża się w przekonaniu, że bezsens można przełamać twórczością, próbą zmierzenia się z bezbrzeżnymi falami cierpienia, który jest oceanem, po którym dryfujemy w nicości. I w pewnym momencie spotykamy się , my, wyrzutki, nie po to , by ze sobą rozmawiać, ale po to, by ze sobą milczeć.

Twórcy użyteczni, ci na usługach polityki , wytarte, bezosobowościowe tryby machiny. Kultura niepodległa i kultura narodowa – dwie strony tego samego absurdu, w który nas wpychacie, durnie bez tożsamości kupieni przez system. Lewacka kiła i prawacki syf – jedna bajka. Wyszczerzone kły zastraszonych zwierząt, które uciekają w stada przed bólem świata i samotnością.

Vincent- Houellebecq to van Gogh, któremu odwala, który zamiast zostać urzędnikiem, zostaje malarzem, który nie sprzeda swoich obrazów, Norwidem, który umrze w przytułku, Kafką, który pali swoje pisma. Vincent zabiera Iggy Popa do garażu, by pokazać mu swoje dzieło – tak jak w „Piękności dnia” Bunuela czy w „Pulp fiction” widzimy tylko zdumionego widza. To, co kryje sztuka jest w nas, to my, ludzie z odzyskaną tożsamością jesteśmy w stanie wypełnić uczuciami – zdumieniem i uniesieniem – to, co dociera do nas poprzez zmysły z ponurego oceanu. W końcowej scenie  cytat z końcówki „Dyskretnego uroku burżuazji” i z „Talkig Heads” - „We on the road to nowhere, come on inside”.

niedziela, 1 października 2017

Vegański, feministyczny pro-life - recenzja filmu Patryka Vegi "Botoks"




Po rozwodzie z producentem „Pitbula” Vega poszedł w swoją stronę. Tym razem wziął na warsztat szpitale i kobiety, konkretnie kobiety powiązane z biznesem medycznym. Jest tak jak można się było spodziewać, czyli nie jak w „Leśnej Górze”. Ludziom nakładziono do głów, że o lekarzach i szpitalach nie można inaczej jak na kolanach. Niech ten Vega tylko się znajdzie w szponach łapiduchów. Nie chciałbym być na jego miejscu.

W „Pitbulu” było tak, że policjanci byli pokazani po ludzku, czyli źle. No, mieli tam jakieś ludzkie odruchy, ale w tej robocie nie da się po prostu inaczej, więc byli takimi sukinsynami, co to, robiąc w gównie, są nim uwalani. Czy można tak opowiedzieć o szpitalach, o kobietach, które w tych szpitalach pracują? Patryk Vega spróbował i wyszedł z tego vegański, feministyczny pro-life.

No, nie jest to „Leśna Góra. Hajs rządzi. Film ukazuje głównie kobiece sprawy, ginekologię, chirurgię plastyczną, dużo miejsca jest tutaj poświęcone „modelowaniu” kobiecych organów. Wchodzimy z kamerą i buciorami w najbardziej intymną sferę kobiecości. Vega nie pozostawia miejsca na aluzje i domysły, jego sposób ujęcia jest w najbardziej możliwy sposób naturalistyczny. Jego szpital to sceny z jatki i kostnicy, a film nie pozostawia złudzeń – współczesna medycyna to biznes. „Wchodzący w bramy szpitala, porzućcie wszelką nadzieję” i szykujcie hajs. Czy tak daleko mija się ta wizja z prawdą? Oczywiście jest to makabreska i to taka, że co wrażliwsi wychodzą z seansu. Ale to przecież tylko jedna strona medalu – po prostu trochę inna niż w popularnych serialach, ale do pewnego stopnia prawdziwa.

Zastanawiałem się, co może naprawdę wkurzać ludzi w tym filmie? Czy świadomość, że aborcje pokazane w „Botoksie” to nie żadne „płody” tylko w pełni rozwinięte ludzkie organizmy? Jak to się ma do „wieszaków” i parasolek? Vega nie jest poprawny politycznie. Nie opowiada się także po żadnej ze stron, tylko w swoim złym guście opowiada historie, których słyszeć nie powinniśmy. To powinno odbywać się za parawanem i nie wypada o tym mówić w świecie światłych, nowoczesnych kobiet, które decydują o swoim życiu, a resztę zrobią ginekolodzy i pielęgniarki. Dla Vegi takie coś jak zły gust nie istnieje. Ten film jest w brutalny sposób pro-life, tak jak pro-life są banery z zabitymi dziećmi, które nie chciane dogorywają kilka godzin po aborcji. Ten film jest pierwszym fabularnym filmem pro-life, ale nie po kościelnemu, tylko po ludzku, że człowieczeństwo, moralność zaczyna się na sali porodowej niezależnie od światopoglądu, a kultura, która dopuszcza aborcję, przestaje być kulturą.

Kobiety w filmie Vegi są wkurwione i potrafią być złe, ale nie dlatego, że tak lubią. Męski świat, z którym się zderzają jest wyjątkowo podły i okrutny, więc jeśli chcesz zawalczyć o swoje musisz być też taka czasami. Tutaj nie ma miejsca na łzy i użalanie się nad sobą. Świetnie wykreowane postaci głównych bohaterek są z krwi i kości, niejednoznaczne, wrażliwe w porąbanym świecie i silne, to znaczy nie odpuszczają z byle powodu i walczą w rzeczywistości, która ma je gdzieś. Ten element jest z kolei wyrazem feministycznej postawy. To znaczy, że nie znajdziemy tutaj miłych pań z serialu, ale kobiety prawdziwe, tworzące własne życie w świecie opanowanym przez mężczyzn, którzy są także sportretowani z należnym im pazurem jako obojętni, wyalienowani, zakochani w sobie i egoistyczne dupki.

„Botoks” jest o Polsce i może byłoby lżej, żeby był z innego, lepszego świata, ale nie jest. „Botoks” to rachunek wystawiony post-demoludowemu krajobrazowi, wystawiony bez kurtuazji i po chamsku. Może najwyższy czas coś zmienić?