Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 14 sierpnia 2018

20książek 2018

  • Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 14 sierpnia 2018

  • Vernon Subutex. Tom 3
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 07 sierpnia
    Opinia:
    Uciekaj, Vernon, i zabierz mnie z sobą!

    Virgine Despentes trzecim tomem opowieści o Vernonie Subuteksie zamyka swą trylogię o „zmarginalizowanych Paryżanach”, którzy uciekają od tego świata. Ten cykl nie spodoba się wszystkim,którym mógłby się spodobać, bo nie jest tak jednoznaczny jak wypowiedzi współczesnych artystów przeciwko Trumpowi, Orbanowi czy Kaczyńskiemu. W spolaryzowanym świecie opinii proza Despentes, mimo że agresywna, jest zbyt mało wyrazista. Autorka nie poddaje swojego cyklu jednej tezie o biednych, wykluczonych gejach, o dziewczynach manifestujących za aborcją, o świecie reżymów, które niszczą wolność. Ona wie, że wolność tego świata jest marzeniem, utopią, że ci, którzy dziś walczą o pokój i miłość, jutro nadepną ci z uśmiechem i swoimi sloganami na gardło. Dla Despentes sytuacja jest zła aczkolwiek beznadziejna i wyjścia z niej nie ma. Ale można uciec.

    Vernon i krąg wtajemniczonnych freaków, ludzi przejechanych przez życie, kryje się GDZIEŚ. Może to Paryż, może jakaś prowincja, może jakiś zakamarek Europy. Komuna życiowych rozbitków, których poznaliśmy w poprzednich częściach, mieszka gdzieś w tajemnicy, ukrywając się przez demonicznym Dopaletem,który doprowadził do śmierci Vodki Satany i w ramach zemsty został za to naznaczony haniebnym znamieniem gwałciciela, wyrytym na jego skórze. Wiadomo, że tacy jak Dopalet nie zostawiają niczego samemu sobie i takiej zniewagi nie wybaczają. Gra idzie o najwyższą stawkę.

    Pod taką sensacyjną fabułą odkrywa się czytelnikowi świat współczesnych rozbitków, którzy są właśnie różni i bardzo niejednoznaczni. Pewnie ktoś wolałby, żeby świat komuny Subutexa był lewackim rajem, gdzie hipisi, geje, lesbijki wiodą błogi żywot w świetle rozjaśnianym blaskiem głównego bohatera i w oparach wolnej miłości oraz narkotyków. Nic bardziej mylnego. Despentes doskonale zdaje sobie sprawę, że podziały nie przebiegają między lewicą a prawicą, a między tymi którzy chcą dorwać się do władzy i trzymać społeczeństwo za gębę a tymi którzy przed nimi uciekają. Większość pozostaje bierna i niewolnicza – jak zawsze.

    Sam Vernon jest uosobieniem anarchii, z jednej strony jest przywódcą, z drugiej wcale tej władzy nie chce i nie dba o nią. Przyciąga tych, którzy nie szukają przemocy i nie potrafią się podporządkować gwałtowi społeczeństwa na jednostce. Przemoc zaś jest demokratyczna i nie posiada płci – mężczyźni gwałcą kobiety, kobiety gwałcą mężczyzn (jak w słynnym pornosie w reżyserii Despentes „Gwałt”). W powieści znów widzimy całe spektrum ludzkości , która urywa się z łańcucha. Powieść jest pisana metodą punktów widzenia i cały czas jest, jak chciał Stendhal, „zwierciadłem przechadzającym się po ulicach”. Zwierciadłem, dodam, które zagląda w głowy swoim bohaterom. Wszyscy jesteśmy złomotani i wszyscy szukamy swego Vernona, „niech przywróci nam wzrok, słuch i mowę”, niech da nam przestrzeń wolności w tym zakazanym więzieniu, jakim jest nasza rzeczywistość. Anarchia nie jest tutaj ani lewacka, ani prawacka.

    Anarchia to wyspa, gdzie chcę się wybrać, nie chcąć być wbitym w tryby poprawności, dobrego wychowania, gotowych szablonów i sloganów na kążdą okazję, w wojnie, która określi w czycich dybach doczekam końca swych dni. Anarchia to wyspa, gdzie wieczny DJ Vernon puszcza muzykę ze swoich starych vinyli, z Davidem Bowie, Lemmym z Motorhead, z tymi, którzy dali nam wolność rocka. Anarchia to wyspa, gdzie możemy do tej muzyki tańczyć. Ale Dopaleci, z lewa i prawa, zawsze będą chcieli nas dopaść, ale oni zawsze będą chcieli nas zniszczyć.
  • Stancje
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 13 lipca 2018
    Opinia:
    Traumy gramatyki opisowej

    Wiola Grzegorzewska kontynuuje swoje ludowe sylwy ku czci życia i młodości, które rozpoczęła w swoim prozatorskim debiucie "Gugułach". Kontynuacja jest wejściem bohaterki w dorosłość. Wioletka z jurajskich Hektarów wyrusza do "wielkiego miasta", czyli Częstochowy. Jest połowa lat 90-tych. Trwa pełnia transformacji ustrojowej, galopująca inflacja i miliony złotych na kontach, zdezorientowani ludzie i początki polskiego kapitalizmu. I studia polonistyczne na częstochowskiej WSP, czyli nasz wspólny wątek biograficzny. I jest cichy bohater tej powieści - profesor Bańkowski - profesor belwederski i mroczna legenda częstochowskiej WSP.

    Tytułowe "Stancje" to czasowe miejsca pobytu, gdzie mieszka bohaterka - hotel "Wega" z radzieckimi gośćmi, pozostałymi tam po likwidacji jednostki wojskowej na Sabinowie, klasztor sióstr zakonnych i wynajmowana samodzielnie kawalerka, miejsce erotycznej inicjacji. Stancje to także przystanki Drogi Krzyżowej, którą przechodzi wkraczająca w dorosłość bohaterka. Ból dorosłości, ból samotności i odwaga, która pozwala się z nimi zmierzyć.

    To nasze miasto, Częstochowa, z połowy lat 90-tych to większa, obskurna wieś, mniej kolorowa niż Hektary, bardziej ponura i brutalna. Ucieczką jest wyobraźnia, która tworzy azyl i uspokaja, ale także tworzy koszmary i przeraża. Samotna dziewczyna ze wsi porusza się po tej wielkiej wsi jak po labiryncie ulic, cieni i groźnych zakamarków. Jest opuszczona i pozbawiona oparcia. Ale chce być samodzielna. I to jest piękne w tej książce - ten powszedni heroizm, który nie pozwala się poddać.

    I jest profesor Bańkowski, w powieści Brankowski, prowadzący zajęcia z gramatyki opisowej. Dla mnie był on fascynujący jak dziwak-ojciec z opowiadań Schulza. Dla Wioletki to dziki satyr, bezlitosny pogański bożek uprawiający jogę na swoich wykładach, porywający młode studentki na jurajskie szlaki, by uczyć sikania na stojąco i na barana przenosić przez jurajskie potoki. Niebezpieczny, mizoginiczny relikt z umarłego paternalistycznego świata.

    Ale to za mało, Wioletko. Za mało, za delikatnie, za subtelnie w spolaryzowanym świecie bez-idei, w świecie wyszczerzonych kłów i wściekłej piany. Twój świat groźnej wyobraźni, strachu, który jest głównie w środku, jest zbyt intymny, a przez to zbyt słaby. A gdyby tak Bańkowski onanizował się na swoich zajęciach i spryskiwał ejakulatem studentki zamiast opowiadać o sikaniu na stojąco? A gdyby tak siostry gwałciły studentkę krucyfiksem, odbierając dziewictwo, zamiast wracać do obozów swojego dzieciństwa? Gdyby tak ruscy zakuli w kajdany i zmuszali do prostytucji i sodomicznych praktyk samotną dziewczynę? Czyż nie byłoby wyraziściej, prościej i ciekawiej? Czy nie byłoby po prostu atrakcyjniej bez tych niuansów powrotów sylwicznej wyobraźni?

    A tak to misie podoba. I to bardzo. Szkoda. Smuteczek.
  • Niezwykła historia Sebastiana Van Pirka.
  • Outsider
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 25 maja 2018

  • Ostatnia wolność
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 maja 2018
  • Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 maja 2018
  • Nikola Tesla. Władca piorunów
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 19 kwietnia 2018
  • Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 28 marca 2018 
    Opinia:
    Szok. Myślałem, że wszystkie modne książki powstają jako wyraz antypolskiej histerii, tymczasem to po prostu pięknie napisane, wzruszające i pełne humoru wspomnienia. Książka, która mimo tematu śmierci bliskiej osoby daje dużo ciepła i uśmiechu. I jest to książka o książkach, o miłości do książek. Co prawda tylko do połowy, ale to zawsze coś. Dziękuję.
  • Bestie i ludzie
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 26 marca 2018

  • Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 marca 2018 Plusów za opinię: 13 | Kto głosował?
    Opinia:
    Książka ta jest ważna z dwóch powodów. Po pierwsze jest pisana przez autora, który deklaruje się jako konserwatysta, zwolennik myśli i dzieła Józefa Mackiewicza – jest to o tyle istotne, że w temacie „żolnierzy wyklętych” obowiązuje daleko idąca polaryzacja opinii. Autorzy o lewicowych lub liberalnych poglądach otwarcie piszą o „żołnierzach wyklętych” jako zbrodniarzach, zwykłych rzezimieszkach, którzy zdemoralizowani okrucieństwami wojny zeszli na ścieżkę gwałtu, gdyż uzależnili się od przemocy i jedynie taka mroczna motywacja pozwalała zaspokoić ich rozbudzone wojną, krwawe instynkty. Z drugiej strony obowiązuje apoteoza wszystkiego, co związane z walką patriotycznego podziemia antykomunistycznego po II wojnie światowej, bez względu na to, czego dopuszczali się „żołnierze wyklęci” podczas prowadzonych akcji. „Skazy na pancerzach” pokazują to, co złego wydarzyło się w kontekście ich działalności, ale wskazuje na prawdziwe motywy i umieszcza te akcje w szerokim tle zdarzeń, które tworzyły klimat tamtego okresu. Zychowicz pokazuje jak łatwo było przekroczyć granicę, która dzieli bohaterstwo od bestialstwa i że w pewnym momencie trzeba wystawić historyczny rachunek, że w sensie szerokim człowiek nie jest jednoznacznie biały lub czarny, że taka narracja jest zbyt prosta i staje się źródłem nierozwiązywalnych konfliktów. Idzie jednak o to, by w wystawianiu tych rachunków być sprawiedliwym, bo stawką jest prawda, bez której żyć w normalnym świecie niepodobna. Ale jest też drugi powód, dlaczego jest to taka ważna książka – Zychowicz pisze o historii żywym językiem, jego felietony funkcjonują gdzieś na pograniczu gatunków i dziedzin, niezdefiniowane między tekstem naukowym, publicystyką i literaturą, balansują między felietonem historycznym a reportażem i dlatego trafiają do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko do zagorzałych fanów gatunku, zaangażowanych po jednej ze stron barykady.
  • Małe życie
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 13 lutego 2018 Plusów za opinię: 17 | Kto głosował?

    Opinia:
    Wiem, że wiele osób się zachwyciło, ale dla mnie podstawowy problem z tą książką stanowi obojętnośc, w jaką mnie jej lektura wprawiła. Nie poczułem świata jej bohaterów, im bardziej radykalne wizje snuł narrator, tym mniej mnie to obchodziło. Biorę na siebie, nie dla mnie to opasłe tomisko.
  • Lakrimma
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 05 lutego
    Opinia:
    Dnie i noce

    „Lakrimma” Konrada Ludwickiego jest romansem. Rzadkim rodzajem męskiego romansu. Męskiego, bo pisanego z punktu widzenia mężczyzny. Łzawe lub czułe opisy nie są domeną męską. Mężczyzna w miłości staje się bezbronny. Dużo bardziej pasuje mu rola łowcy, twardego samca, walczącego o prymat. Uczucie kobiety jest wtedy dopełnieniem jej podziwu. Atawizmem. Bezpiecznym gruntem odziedziczonym od przodków z jaskini.

    Ludwicki nie boi się uczucia. Miłość jest jednak dla narratorów jego powieści terenem niebezpiecznym. Niebezpiecznym, bo ulotnym, zmiennym. Uczucie dla Ludwickiego to nie wspólne „noce i dnie”, zaprzepaszczone w rutynie przebłyski tęsknoty za prawdą. „Dnie i noce” Ludwickiego są ścieraniem się, codziennym stępianiem się ostrych i wyrazistych pragnień, gwałtownymi zderzeniami skrajnych emocji.

    Maski tej miłości zmieniają się. Bohaterowie mają wiele twarzy, ale poszukują tej jednej, prawdziwej. Wytrącenie się z typowych ról społecznych jest dla nich zgubne, nie potrafią zaakceptować półprawd i gierek, ta szczerość jest destrukcyjna. Miłość dla tych dwojga jest aktem bezkompromisowej szczerości, której nie są w stanie unieść. Widmo tragedii czai się za każdym gestem i słowem. Te „Dnie i noce” wypełnione są sobą i sztuką aż do zatracenia.

    Bohaterowie uciekają w piękno, w kulinaria, w dyskusje. Byle dalej od codzienności, która próbuje ich dosięgnąć. Rytm i kolory miłości to rytmy muzyki i kolory obrazów, to motywy literackie i fragmenty filmów, to wspólne posiłki, będące preludium miłości. Te kulturalno-kulinarne wątki są literackimi przyprawami – czasem unoszą naszą wyobraźnię wysoko, czasem jest ich po prostu zbyt wiele, nie mniej ta natrętna momentami estetyzacja życia jest pełna wiary w sens piękna i sztuki.

    A „Lakrimma” to taka krótka powieść, ale w duchu „slow reading”. Przy jej lekturze nie wolno się spieszyć, trzeba się nią delektować i cieszyć powoli. Tak jak powinniśmy delektować się miłością i życiem, które pędzi, zamiast być dla nas przestrzenią kontemplacji i piękna. Ludwicki w swojej prozie chce nam o tym przypomnieć.
  • Człowiek bez ojczyzny
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 05 lutego 2018
  • Górnicy PL
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 01 lutego 2018

  • BÓG-ZŁO-MODLITWA
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 27 stycznia 2018 
    Opinia:
    Bóg Zło Modlitwa – porządkowanie absurdu

    Konrad Ludwicki poświęcił swą monografię książce znalezionej w bibliotece. Była ona wystawiona przy okazji bibliotecznych „porządków” i można było ją sobie zabrac do domu. Owe „porządki” polegają na tym, że usuwa się z księgozbioru stare książki, by dac miejsce nowościom – kryminałom i romansom z pięknymi okładkami. Kto zwróciłby uwagę na starą, potarganą książeczkę? Na szczęście znalazł się ktoś, kto po upływie pół wieku odkopał „Uwagi 1940-1942” Karola Ludwika Konińskiego, książkę poświęconą doświadczeniu choroby, umierania, cierpienia, ale przede wszystkim poszukiwaniu Boga w kontekście sytuacji granicznych jak mówili o nich egzystencjaliści.

    „Uwagi” Karola Ludwika Konińskiego są w duchu i z epoki egzystencjalizmu. Pochodzą one z okresu ostatnich dwóch lat życia pisarza, który cierpiał na gruźlicę kości i odchodził długo w wielkich cierpieniach. Na doświadczenie bólu, świadomości śmierci, choroby nakłada się doświadczenie wojny i śmierci bliskich osób. Kilka lat wcześniej samobójczą ginie jeden z najbliższych przyjaciół Konińskiego – Stanisław Ignacy Witkiewicz. Okres wojny to czas, kiedy horyzont ludzkiego poznania przesłania wszechobecny tuman śmierci. To wobec niej stoi człowiek ze swoim prywatnym strachem i bólem.

    To intymne doświadczenie staje się punktem wyjścia dla refleksji teologicznej. Spiętrzone zło osacza pisarza, a on przeciwstawia mu się umysłem i duszą. Koniński porządkuje myślą i modlitwą absurd. Nadaje sensy tam, gdzie wielu by się poddało. „Uwagi” ta mała, zapomniana książeczka to wyraz wielkiego heroizmu – bohaterstwa polegającego na wewnętrznej pracy, budowaniu perspektywy nadziei i miłości tam, gdzie przygnieciony złem człowiek mógłby zacząc złorzeczyc. Postawa Konińskiego to bunt konstruktywny, ucieczka do przodu poza ból i przerażenie. To irracjonalne doświadczanie tajemnicy, że to wszystko jest po coś, że istnieje sens, którego nie pojmujemy, tak jak nie pojmujemy, skąd przyszliśmy i po co tu jesteśmy.

    Tysiąclecia cywilizacji, idea oświeconego rozumu, kult nauki. I człowiek – pascalowska trzcina na wietrze – z jednej strony grzęznący w swej pysze, z drugiej tak bezradny wobec żywiołów i zła, którego doświadcza chocby myślą, chocby samą świadomością wielkiego cierpienia, które jest wszechobecne w świecie, absurdalnego i przekraczającego mozliwośc rozumienia niezawinionego cierpienia bezbronnych. Choroba, śmierc zostały wyeliminowane z ludzkiej perspektywy doświadczenia, bo bezradnośc, niemoc są największymi grzechami naszej cywilizacji i nie ma na nie zgody. Człowiek współczesny mówi absurdowi NIE. I za każdym razem przegrywa. I za każdym razem nie chce się do tej porażki przyznac.

    Koniński stawia na pokorę. Koniński mówi absurdowi TAK. Koniński uznaje tajemnicę i metafizykę.


    Ta zlikwidowana mała książeczka w łódzkiej bibliotece, to skromne i niepozorne dzieło, zostało przez Konrada Ludwickiego odkopane jak archeologiczny eksponat w świecie dyktatu technologii. I za to należą się podziękowania autorowi monografii o Karolu Ludwiku Konińskim, że jak mówił Hrabal, potrafił dostrzec „perełkę na dnie”. Refleksja teologiczna Karola Ludwika Konińskiego to osobista wojna wytoczona absurdowi i piekłu, gdzie doświadczony złem człowiek nie staje się oskarżycielem Boga, ale pokornie pochyla głowę przed tajemnicą, której pojąc nie umie. Refleksja Konińskiego mierzy się z bezkrytyczną apoteozą racjonalizmu, ale jest to perspektywa własnego, osobistego doświadczenia, a przez to czytelnik zderza się z tym, co współczesna kultura nieudolnie chce wyrzucic poza margines ludzkiego doświadczenia, koncentrując się na biologicznym aspekcie życia, a zapominając o sferze ducha.
  • Dzielnica występku
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 11 stycznia 2018

  • Portret młodej wenecjanki
    Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 06 stycznia 2018

  • Mikrotyki
    Na półkach: 2018, Przeczytane, 2017 Skończyłem: 07 listopada 2017 
    Opinia:
    Tej prozie patronują pospołu Hrabal i Marek Nowakowski, ale bardziej Marek, bo to jednak proza z Warszawy i okolic. Takie powidoki z życia naszego powszedniego, niezauważalnego, peryferyjnego. Że "cud zdarza się co dnia", że "ten świat jest opętańczo piękny, nie dlatego że jest, ale że ja go tak widzę". To proza z szaro-mętnych miejsc, gdzie jeszcze nie wyblakły kolory życia.


wtorek, 7 sierpnia 2018

Recenzja powieści Virgine Despentes "Vernon Subutex" cz. 3 - wyd. Otwarte



Uciekaj, Vernon, i zabierz mnie z sobą!

Virgine Despentes trzecim tomem opowieści o Vernonie Subuteksie zamyka swą trylogię o „zmarginalizowanych Paryżanach”, którzy uciekają od tego świata. Ten cykl nie spodoba się wszystkim,którym mógłby się spodobać, bo nie jest tak jednoznaczny jak wypowiedzi współczesnych artystów przeciwko Trumpowi, Orbanowi czy Kaczyńskiemu. W spolaryzowanym świecie opinii proza Despentes, mimo że agresywna, jest zbyt mało wyrazista. Autorka nie poddaje swojego cyklu jednej tezie o biednych, wykluczonych gejach, o dziewczynach manifestujących za aborcją, o świecie reżymów, które niszczą wolność. Ona wie, że wolność tego świata jest marzeniem, utopią, że ci, którzy dziś walczą o pokój i miłość, jutro nadepną ci z uśmiechem i swoimi sloganami na gardło. Dla Despentes sytuacja jest zła aczkolwiek beznadziejna i wyjścia z niej nie ma. Ale można uciec.

Vernon i krąg wtajemniczonnych freaków, ludzi przejechanych przez życie, kryje się GDZIEŚ. Może to Paryż, może jakaś prowincja, może jakiś zakamarek Europy. Komuna życiowych rozbitków, których poznaliśmy w poprzednich częściach, mieszka gdzieś w tajemnicy, ukrywając się przed demonicznym Dopaletem,który doprowadził do śmierci Vodki Satany i w ramach zemsty został za to naznaczony haniebnym znamieniem gwałciciela, wyrytym na jego skórze. Wiadomo, że tacy jak Dopalet nie zostawiają niczego samemu sobie i takiej zniewagi nie wybaczają. Gra idzie o najwyższą stawkę.

Pod taką sensacyjną fabułą odkrywa się czytelnikowi świat współczesnych rozbitków, którzy są właśnie różni i bardzo niejednoznaczni. Pewnie ktoś wolałby, żeby świat komuny Subutexa był lewackim rajem, gdzie hipisi, geje, lesbijki wiodą błogi żywot w świetle rozjaśnianym blaskiem głównego bohatera i w oparach wolnej miłości oraz narkotyków. Nic bardziej mylnego. Despentes doskonale zdaje sobie sprawę, że podziały nie przebiegają między lewicą a prawicą, a między tymi którzy chcą dorwać się do władzy i trzymać społeczeństwo za gębę a tymi którzy przed nimi uciekają. Większość pozostaje bierna i niewolnicza – jak zawsze.

Sam Vernon jest uosobieniem anarchii, z jednej strony jest przywódcą, z drugiej wcale tej władzy nie chce i nie dba o nią. Przyciąga tych, którzy nie szukają przemocy i nie potrafią się podporządkować gwałtowi społeczeństwa na jednostce. Przemoc zaś jest demokratyczna i nie posiada płci – mężczyźni gwałcą kobiety, kobiety gwałcą mężczyzn (jak w słynnym pornosie w reżyserii Despentes „Gwałt”). W powieści znów widzimy całe spektrum ludzkości , która urywa się z łańcucha. Powieść jest pisana metodą punktów widzenia i cały czas jest, jak chciał Stendhal, „zwierciadłem przechadzającym się po ulicach”. Zwierciadłem, dodam, które zagląda w głowy swoim bohaterom. Wszyscy jesteśmy złomotani i wszyscy szukamy swego Vernona, „niech przywróci nam wzrok, słuch i mowę”, niech da nam przestrzeń wolności w tym zakazanym więzieniu, jakim jest nasza rzeczywistość. Anarchia nie jest tutaj ani lewacka, ani prawacka.

Anarchia to wyspa, gdzie chcę się wybrać, nie chcąć być wbitym w tryby poprawności, dobrego wychowania, gotowych szablonów i sloganów na kążdą okazję, w wojnie, która określi w czyich dybach doczekam końca swych dni. Anarchia to wyspa, gdzie wieczny DJ Vernon puszcza muzykę ze swoich starych vinyli, z Davidem Bowie, Lemmym z Motorhead, z tymi, którzy dali nam wolność rocka. Anarchia to wyspa, gdzie możemy do tej muzyki tańczyć. Ale Dopaleci, z lewa i prawa, zawsze będą chcieli nas dopaść, ale oni zawsze będą chcieli zniszczyć nasze wyspy.