Bardzo
prosta historia
Martin
McDonagh nie jest rodowitym Amerykaninem. Ma 48 lat i pochodzi z
Wielkiej Brytanii. Znany jest z komedii kryminalnych takich jak „In
Bruges” (nie cierpię polskiego tłumaczenia „Najpierw strzelaj,
potem zwiedzaj”) i „Siedmiu psychopatów” - daleko tym filmom
do fajerwerków Guya Ritchiego. Jednak to, co robi w swoim
amerykańskim debiucie „Trzy billboardy do Ebbing, Missouri”, to
jest skok z potrójnym saltem na głęboką wodę
amerykańskiej tradycji.
Mildred
Hayes (ekstremalnie brawurowa Frances McDormand) cierpi po stracie
córki, która została zgwałcona i brutalnie zamordowana. O d kilku
miesięcy miejscowym policjantom z miasteczka Ebbing w stanie
Missouri nie udaje się w tej sprawie niczego ustalić.
Szefem miejscowych stróżów porządku jest powszechnie szanowany
Szeryf Bill
Willoughby (Woody
Harrleson jako szowinistyczna męska świnia 100% i 100% męskiego
ciepła i opiekuńczości pospołu) i to on staje się obiektem ataku
zdesperowanej Mildred. Wynajmuje ona trzy billboardy przy zapomnianej
drodze i umieszcza na nich hasła szkalujące miejscowych stróżów
prawa z Willoughbym na czele. W małym miasteczku rozpętuje się
wojna.
„Trzy
billboardy” to film wywiedziony z amerykańskiej tradycji, z
Faulknera i Cormaca. To film o prostych ludziach i prostych emocjach
opowiedziany w prosty sposób. Martinowi McDonagh udało się
utrzymać cały obraz w klimacie takiej szlachetnej prostoty. Dzięki
temu, że reżyserowi udało się cały czas zachować balans między
dramatem a komedią, między prostą mądrością a ludzką głupotą,
między szczerym dobrem a zwyrodniałym bestialstwem, film nie traci
autentyczności swej etycznej wymowy. A było przecież tak łatwo
wpaść w moralizatorski ton. Tymczasem to po prostu bardzo prosta
historia.
Ten
efekt szlachetnej, zamierzonej prostoty uzyskał McDonagh dzięki
absolutnie perfekcyjnym kreacjom aktorskim - „Trzy billboardy” to
koncert wirtuozów aktorstwa i to nie tylko w pierwszoplanowych
rolach. Obok Harrlesona i McDormand największe wrażenie robi
kreacja Sama Rockwella w roli policjanta Dixona – wiejskiego
przygłupa, żyjącego pod jednym dachem z matką alkoholiczką.
Postać Dixona wydaje się z pozoru wizerunkiem typowego „rednecka”,
znęcającego się nad „kolorowymi” i żłopiącego na przemian
whiskey i browar – brutalna postać bez szans na przemianę. Ale
McDonagh tę szansę swojemu bohaterowi daje. I wygrywa, bo
wychodzimy poza schematy w postrzeganiu ludzi, wychodzimy poza
strach, wynikający ze stereotypów, bo u McDonagh okazuje się, że
stereotypy to nie tylko postrzeganie uciśnionych mniejszości, ale
także ci, którym z góry przypisujemy negatywne role.
Nie
tylko rola Sama Rockwella uderza swoją bezpretensjonalnością i
szczerością. Niemal każdy epizod w tym filmie to perełka. Z
takich aktorskich diamencików jest utkany cały ten film, który
niby niczym nie zaskakuje, niby jest tradycyjnie sfilmowany, ale coś
powoduje, że odbieramy go w wyjątkowy sposób – bohaterowie są
tutaj tragiczni i śmieszni, jakże bezradni w swej walce ze złem i
śmiercią; skazani na porażkę, jakże często nieudolni a jednak
heroiczni w pragnieniu dobra. Hasło „czyńmy dobro” już dawno
nie wybrzmiało dla mnie w sposób tak szczery i autentyczny jak w
filmie „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”.
Film zaliczam do jednego z lepszych tego roku, mimo że dopiero mamy luty. Zapomniałeś dodać, (A przynajmniej takie wrażenie odniosłem) że chciałoby się, żeby film nie miał końca. Paręnaście minut przed końcem, sprawdzałem ile to jeszcze zostało i zadawałem pytanie: dlaczego tak mało..
OdpowiedzUsuńFajnie byłoby jakbyś się przedstawił ;) W pewnym sensie ten film rzeczywiście nie ma końca, ale nie chciałem spilerowac ;)
UsuńFilm podtrzymuje wiarę w jakość Oscarów, szczególnie w obliczu banalności większości nominowanych dzieł. Pięknie napisałeś to zdanie "który niby niczym nie zaskakuje, niby jest tradycyjnie sfilmowany, ale coś powoduje, że odbieramy go w wyjątkowy sposób". Dokładnie takie wrażenie miałem podczas emisji - nic nowego, a jednak ma jakąś wewnętrzną magnetyczną siłę, która przyciąga. Trzymam za niego kciuki.
OdpowiedzUsuńYo tambien!
OdpowiedzUsuń