Dom (zly)
czwartek, 28 marca 2024
Jestem z klanu Czułych Barbarzyńców. 110 urodziny Bohumila Hrabala - 28.03.2024.
niedziela, 24 marca 2024
O filmie "Biała Odwaga" w reżyserii Marcina Koszałki
Inny patriotyzm
„Biała Odwaga” reż. Marcin Koszałka
Jeśli szukałbym we współczesnym polskim kinie twórców „odważnych”, to takim reżyserem byłby Marcin Koszałka – twórca bezkompromisowy, szukający trudnych tematów. Widzimy to już w jego ekshibicjonistycznym debiucie „Jakiego pięknego syna urodziłam”, gdzie sportretował swoich rodziców w sposób daleki od laurki – mówiąc bardzo delikatnie. Pójść do przodu po tak ekstremistycznym debiucie było bardzo trudno, Koszałka jednak się nie poddał i powoli tworzył swe artystyczne port folio jako operator i reżyser. W każdym przypadku twórca pozostał wierny swojej bezkompromisowej postawie.
W swojej krótkiej recenzji, poświęcam tak wiele miejsca reżyserowi, żeby chociaż pobieżnie uzasadnić, że nie było lepszego wyboru dla tematu tabu, jakim pozostaje dla naszej historii inicjatywa „Goralenvolk”, która zrzeszała kolaborujących z hitlerowcami Górali. Mamy z tym problem jako Polacy. Tak często musimy mierzyć się z oskarżeniami o kolaborację w czasie II wojny światowej, a przecież oficjalnie takiej współpracy nigdy nie było. Było tylko bohaterstwo, heroizm i tyrtejskie poświęcenie.
Na film Koszałki można zatem spojrzeć w szerszym kontekście. Cofnijmy się kilka kroków i przyjrzyjmy się polskiej historii z szerszej perspektywy – co mogło powodować, że wśród bohaterskich ludzi pojawiały się przesłanki do zdrady? I nie chodzi tu tylko o zdradę narodową, ale o zdradę drugiego człowieka. Wola przetrwania, silny instynkt samozachowawczy bierze w „Białej Odwadze” górę nad wartościami, wybory, które każe się tutaj dokonywać bohaterom przekraczają czarno-białe granice między dobrem a złem. Istotnym kontekstem mógłaby być tutaj książka i film „Wybór Zofii”. Dylematy te zostały doskonale ukazane w duecie braci Andrzeja - antybohatera (znany choćby z wcześniejszego filmu Koszałki „Czerwony pająk” rewelacyjny Filip Pławiak) i Maćka - bohatera (nieustępujący Pławiakowi ani na moment Julian Świeżewski). Do niejednoznacznych kreacji przyzwyczaił nas już Andrzej Konopka, tutaj jako filmowy Skorus gra górala otwarcie będącego zwolennikiem kolaboracji dla prywaty i własnej ambicji – niby postać jednoznacznie ciemna, ale czy aby do końca? Kolejnym przykładem niejednoznaczności jest rola Jakuba Gierszała jako nazisty ze swymi ideami i marzeniami, dla których jest gotów poświęcić człowieczeństwo.
Koszałka oparł swój film na niejednoznacznych postawach i osiągnął efekt, jakiego dawno nie osiągnęło polskie kino z gatunku widowiska historycznego. Mówię tutaj o widowisku, bo jest jeszcze jeden bohater, według mnie główny – bohaterem tym są Tatry, które zostały tutaj pokazane pięknie jak nigdy dotąd w polskim kinie. Bo Koszałka to nie tylko reżyser „trudnych tematów”, to także doskonały operator, który rozumie jak nikt inny język filmowej kamery.
„Biała Odwaga” reprezentuje inny typ patriotyzmu, niż ten do którego zdążyliśmy przywyknąć – to patriotyzm krytycznego spojrzenia na historię. I może są tutaj słabsze wątki, sprowadzające ten film na mieliznę gatunkowego romansu, to mimo wszystko wysoka nota 8/10. Jeden z najlepszych polskich filmów, jaki ostatnio widziałem, a to zawsze jest dla mnie powodem do wielkiej radości.
niedziela, 17 marca 2024
"Mroczny urok szczęki" - kilka wrażeń po premierze spektaklu "Urok likwidacji" reż. Agata Biziuk
Mroczny urok szczęki
To nie będzie recenzja, to tylko kilka wrażeń po spektaklu „Urok likwidacji” w reżyserii Agaty Biziuk, która miała miejsce 16. marca w częstochowskim teatrze.
Agata Biziuk przeniosła na deski teatru reportaże Piotra Lipińskiego i Michała Matysa o Polsce lat 90-tych z książki „Niepowtarzalny urok likwidacji”. Także dlatego nie podejmę się zrecenzowania przedstawienia, bo musiałbym znać pierwowzór, wniknąć w te relacje, które zachodzą między oryginalnym tekstem a adaptacją. Jednego jestem pewien – po tym, co zobaczyłem na teatralnych deskach, na pewno sięgnę po tę książkę.
Wchodzimy do typowej „szczęki” z lat 90-tych – scenę otacza blaszana ściana, jakbyśmy weszli do starego, postawionego na prędce magazynu. Początki polskiego kapitalizmu – takie prowizoryczne budowle wypełniały kiedyś bazary i targowiska. Już sama ta „szczęka” spełnia w przedstawieniu rangę symbolu – bylejakość, pozorność, tandeta fundamentu, na którym budowano nowy system. Tak NOWY SYSTEM, bo właśnie o systemie jest to przedstawienie, nie o likwidacji, ale o budowaniu NOWEGO SYSTEMU.
W pierwszej części aktorzy noszą uniformy rodem z komunistycznych Chin Mao – szare, jednakowe stroje. W takich strojach świętują nadejście nowego, 1990 roku, roku, który ma być dla nich nowym otwarciem, nową nadzieją, nowym, lepszym, kapitalistycznym światem. Ten przełomowy moment ma być także sytuacją graniczną, wyjściem z krainy socjalistycznej fikcji do prawdy konkurencji i gospodarki rynkowej.
Twórcy tego przedstawienia nie mają złudzeń – ten przełom nie był momentem równego startu dla wszystkich i dlatego zamiast wolności zaczęła się budowa nowego systemu. Zagubieni bohaterowie w swoich reportażowych historiach cały czas poszukują jakiegoś oparcia, jakiegoś przywódcy czy szamana. Obwiniają sami siebie, że nie są wystarczająco zaradni, samodzielni i pracowici. Ci bardziej świadomi nie mają złudzeń – budują własne fikcyjne piramidy finansowe, wciskają kit o rozwoju, wierze w siebie, automotywacji, ezoterycznych mocach czy kontaktach z UFO. Hochsztaplerzy zamiast elit i liderów, wciskający towar, którego nikt nigdy nie widział, składający się z marzeń, obietnic i ułudy sukcesu. Drapieżcy i ich ofiary – wszyscy zamknięci przestrzeni blaszanej „szczęki”. Czy to mogło się udać? Odpowiedź wydaje się oczywista, a hasło SUKCES jest ukazane w „Uroku likwidacji” jak kajdany nowej ideologii z nowymi wodzami.
W drugiej części aktorzy zmieniają uniformy na kolorowe, kiczowate stroje z lat 90-tych – ortalionowe dresy, wzorzyste koszule, błyszczące różem stylizacje pań to kolejna warstwa kłamstwa, za którą próbują się ukryć bohaterowie tych reportaży. Spektakl oszukiwania innych i siebie trwa w najlepsze i w przedstawieniu Agaty Biziuk nie ma końca. Objawia się ona w oczekiwaniu bohaterów na Godota, na mesjasza kapitalizmu, który wszystkich poprowadzi, nakarmi i napoi słowami prawdy, która stanie się „słowem konsumpcji”. Ten romantyczny i mesjanistyczny rys jest dla mnie w „Uroku likwidacji” wyraźny. Oto wyrwaliśmy się ze szponów socjalistycznego Babilonu i idziemy ku lepszej przyszłości. Tyle że ona się nie staje. Obietnica kapitalistycznego zbawienia wciąż pozostaje niespełniona.
„Urok likwidacji” jest przedstawieniem muzycznym, ale muzyka pełni tu dość specyficzną rolę. Porównałbym rolę tych utworów, utrzymanych w większości w stylu „electro”, do chóru, który komentuje i podsumowuje kolejne historie. Nie są to jednak radosne piosenki, które będziemy śpiewali wesoło po zakończeniu przedstawienia. Bo nastrój „Uroku likwidacji” to nie nostalgia ale melancholia – melancholia, wynikająca z poczucia, że Polska nie jest tą krainą, o której uczyli nas w szkole albo na lekcjach religii, że Polskę konstytuuje „przeciw” a nie „za”, że nauczyliśmy się walczyć, ale gdy w końcu wygramy, pozostajemy bezradni.
Nie będę w swojej refleksji, nie-recenzji, wnikał w analizę postaci granych na scenie częstochowskiego teatru (podobały mi się bez wyjątku), ani nie mam zamiaru drobiazgowo przyglądać się poszczególnym elementom przedstawienia. Niech pozostanie ta garść wrażeń i poczucie, że jest to ważne przedstawienie i że „mroczny urok szczęki” trwa, a my nadal tkwimy jej mocnym uścisku.
niedziela, 10 marca 2024
Moje Oscary 2024
Wytypuję tutaj filmy, którym kibicuję w oscarowym konkursie. W głównych kategoriach obejrzałem wszystkie, ale jeśli chodzi o film międzynarodowy i film animowany to będą moje wielkie oczarowania, tzw. "moje kino". Opinie o tych filmach znajdziecie w poście "Kino 2024" jakby co.
Najlepszy film - "Przesilenie zimowe" reż. Alexander Payne
Najlepszy film międzynarodowy - "Perfect Days" reż. Wim Wenders
Długometrażowy film animowany - "Chłopiec i czapla"
Najlepszy aktor - Paul Giamatti "Przesilenie zimowe"
Najlepsza aktorka - mimo, że film nie do końca "mój" Sandra Huller "Anatomia upadku"
Najlepszy aktor drugoplanowy - Robert DeNiro "Czas krwawego księżyca"
Najlepsza aktorka drugoplanowa - Da Vine Joy Randolph "Przesilenie zimowe"
Najlepszy reżyser - Jonathan Glazer "Strefa interesów"
Najlepszy scenariusz oryginalny - "Obsesja" Samy Burch
Najlepszy scenariusz adaptowany - "Strefa interesów" - nie znam książkowego pierwowzoru żadnego z tych filmów, ale nazwisko Martina Amisa przemówiło do mnie dość mocno, scenariusz stworzył Johnathan Glazer
Muzyka - "Biedne istoty" Jerskin Fendrix
Piosenka - Wahzhazhe (A Song for My People) "Czas krwawego księżyca"
Scenografia - "Biedne istoty"
Kostiumy - "Biedne istoty"
Zdjęcia - Rodrigo Prieto "Czas krwawego księzyca"
Montaż - "Oppenheimer"
Porównanie wrażeń po Diuna 1 i 2.
autor "polskiego" plakatu Andrzej Pągowski
Epos SF XXI wieku
Nie potrafię rozdzielić do końca obydwu części, więc napiszę o wrażeniach z cz.1 i 2 jako dopełniających się elementów.
Diuna cz.I\cz.II reż. Denis Villeneuve
Diuna 1 Obejrzany kiedyś w jakimś niewydarzonym formacie monitora laptopa, nie zrobił wrażenia. Wykonałem drugie podejście już w kinie i zrozumiałem, że to epos SF na miarę XXI wieku – ta zamierzona powolność oraz dostojeństwo muzyki i obrazu pozwala odczuć z pełną mocą intencje Villeneuve’a. To monumentalne, epickie dzieło można docenić jedynie na wielkim ekranie - wtedy znika powolność, a zaczyna się kontemplacja wyobraźni twórców zarówno literackiego pierwowzoru jak i jego adaptacji.
Diuna 2 nie ma tej epickiej mocy co część 1, ale ma swoje mocne momenty - na przykład kraina Harkonnenów wygląda tak, że Fritz Lang ze swoim Metropolis i cały niemiecki ekspresjonizm by jej nie wyśnił w najsmutniejszym, czarno-białym koszmarze. Diuna 2 jest bardziej przygodowa i mniej epicka od jedynki. Wszystko tu zostaje dopowiedziane, narracyjnie płynne, nie trzeba koniecznie znać literackiego pierwowzoru, żeby wypełnić wszystkie luki opowieści. Znika przez to tajemniczość pierwszej części, ale film nie drażni widza, który chce podziwiać ten spójny świat, zamiast mierzyć się z pytaniami: dlaczego? po co?
Zarzut to, czy zaleta?
To zależy, czego oczekujemy od filmu. Jeśli chcemy podziwiać widowiskowe sceny batalistyczne i „ujeżdżanie” czerwi, to część 2 daje więcej radości. Jeśli chcemy podziwiać wielkie, monumentalne i niespieszne kino, jeśli chcemy kontemplować ten świat, oddać się filmowej medytacji, to część 1 jest po prostu filmem wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju autorskim eposem SF na miarę XXI wieku.