Dom (zly)

Dom (zly)

niedziela, 17 marca 2024

"Mroczny urok szczęki" - kilka wrażeń po premierze spektaklu "Urok likwidacji" reż. Agata Biziuk


 

Mroczny urok szczęki


To nie będzie recenzja, to tylko kilka wrażeń po spektaklu „Urok likwidacji” w reżyserii Agaty Biziuk, która miała miejsce 16. marca w częstochowskim teatrze.


Agata Biziuk przeniosła na deski teatru reportaże Piotra Lipińskiego i Michała Matysa o Polsce lat 90-tych z książki „Niepowtarzalny urok likwidacji”. Także dlatego nie podejmę się zrecenzowania przedstawienia, bo musiałbym znać pierwowzór, wniknąć w te relacje, które zachodzą między oryginalnym tekstem a adaptacją. Jednego jestem pewien – po tym, co zobaczyłem na teatralnych deskach, na pewno sięgnę po tę książkę.


Wchodzimy do typowej „szczęki” z lat 90-tych – scenę otacza blaszana ściana, jakbyśmy weszli do starego, postawionego na prędce magazynu. Początki polskiego kapitalizmu – takie prowizoryczne budowle wypełniały kiedyś bazary i targowiska. Już sama ta „szczęka” spełnia w przedstawieniu rangę symbolu – bylejakość, pozorność, tandeta fundamentu, na którym budowano nowy system. Tak NOWY SYSTEM, bo właśnie o systemie jest to przedstawienie, nie o likwidacji, ale o budowaniu NOWEGO SYSTEMU.


W pierwszej części aktorzy noszą uniformy rodem z komunistycznych Chin Mao – szare, jednakowe stroje. W takich strojach świętują nadejście nowego, 1990 roku, roku, który ma być dla nich nowym otwarciem, nową nadzieją, nowym, lepszym, kapitalistycznym światem. Ten przełomowy moment ma być także sytuacją graniczną, wyjściem z krainy socjalistycznej fikcji do prawdy konkurencji i gospodarki rynkowej.


Twórcy tego przedstawienia nie mają złudzeń – ten przełom nie był momentem równego startu dla wszystkich i dlatego zamiast wolności zaczęła się budowa nowego systemu. Zagubieni bohaterowie w swoich reportażowych historiach cały czas poszukują jakiegoś oparcia, jakiegoś przywódcy czy szamana. Obwiniają sami siebie, że nie są wystarczająco zaradni, samodzielni i pracowici. Ci bardziej świadomi nie mają złudzeń – budują własne fikcyjne piramidy finansowe, wciskają kit o rozwoju, wierze w siebie, automotywacji, ezoterycznych mocach czy kontaktach z UFO. Hochsztaplerzy zamiast elit i liderów, wciskający towar, którego nikt nigdy nie widział, składający się z marzeń, obietnic i ułudy sukcesu. Drapieżcy i ich ofiary – wszyscy zamknięci przestrzeni blaszanej „szczęki”. Czy to mogło się udać? Odpowiedź wydaje się oczywista, a hasło SUKCES jest ukazane w „Uroku likwidacji” jak kajdany nowej ideologii z nowymi wodzami.


W drugiej części aktorzy zmieniają uniformy na kolorowe, kiczowate stroje z lat 90-tych – ortalionowe dresy, wzorzyste koszule, błyszczące różem stylizacje pań to kolejna warstwa kłamstwa, za którą próbują się ukryć bohaterowie tych reportaży. Spektakl oszukiwania innych i siebie trwa w najlepsze i w przedstawieniu Agaty Biziuk nie ma końca. Objawia się ona w oczekiwaniu bohaterów na Godota, na mesjasza kapitalizmu, który wszystkich poprowadzi, nakarmi i napoi słowami prawdy, która stanie się „słowem konsumpcji”. Ten romantyczny i mesjanistyczny rys jest dla mnie w „Uroku likwidacji” wyraźny. Oto wyrwaliśmy się ze szponów socjalistycznego Babilonu i idziemy ku lepszej przyszłości. Tyle że ona się nie staje. Obietnica kapitalistycznego zbawienia wciąż pozostaje niespełniona.


„Urok likwidacji” jest przedstawieniem muzycznym, ale muzyka pełni tu dość specyficzną rolę. Porównałbym rolę tych utworów, utrzymanych w większości w stylu „electro”, do chóru, który komentuje i podsumowuje kolejne historie. Nie są to jednak radosne piosenki, które będziemy śpiewali wesoło po zakończeniu przedstawienia. Bo nastrój „Uroku likwidacji” to nie nostalgia ale melancholia – melancholia, wynikająca z poczucia, że Polska nie jest tą krainą, o której uczyli nas w szkole albo na lekcjach religii, że Polskę konstytuuje „przeciw” a nie „za”, że nauczyliśmy się walczyć, ale gdy w końcu wygramy, pozostajemy bezradni.


Nie będę w swojej refleksji, nie-recenzji, wnikał w analizę postaci granych na scenie częstochowskiego teatru (podobały mi się bez wyjątku), ani nie mam zamiaru drobiazgowo przyglądać się poszczególnym elementom przedstawienia. Niech pozostanie ta garść wrażeń i poczucie, że jest to ważne przedstawienie i że „mroczny urok szczęki” trwa, a my nadal tkwimy jej mocnym uścisku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz