Dom (zly)

Dom (zly)

wtorek, 6 sierpnia 2019

Nowe Horyzonty - moje 36 filmów


 
 Najważniejszy film, czyli weekend "Szatańskiego tanga"
We Wrocławiu mam czas tylko na filmy, często na filmy bardzo długie. Seanse trwające 5-6 godzin są moją specjalnością. O dziwo nie jestem tutaj osamotniony w takim podejściu. Jenym z filmów, które chciałem bardzo obejrzeć było „Szatańskie tango” - niemal 7-godzinny fresk „slow movie” wegierskiego reżysera Belli Tara. O dziwo sala wypełniona po brzegi, a ja musiałem dokupić sobie bilet, gdyż nie udało mi się zarezerwować pokazu – to była prawdziwa, utopiona w szarości uczta. Oto filmowe wrażenia po pierwszych dwóch dniach festiwalu.

Nowe Horyzonty – 26.07


"Opętanie" 1981 r. reż. Andrzej Żuławski Nowe Horyzonty są jedyną okazją, by nadrobić zaległości, a takim filmem jest "Opętanie" Żuławskiego - psychlogiczny horror wywiedziony z romantycznej tradycji. Można odczytać ten film przez pryzmat rozpadu związku Żuławskiego z Małgorztą Braunek. Siła kobiety to niszcząca siła demona. Naturalistyczna wizja w tym filmie to jazda na krawędzi szalonych kreacji aktorskich, głównie Isabelle Adjani, grającej kobietę-demona. Szalone kino, wielkie kino którego dziś próżno szukać 9/10



"Monos -oddział małp" 2019 reż. Alejandro Landes Argentyńskie objawienie - składający się z nastolatków oddział partyzancki gdzieś w Ameryce Południowej ma pilnować porwanej amerykańskiej lekarki. Oniryczne obrazowanie, nieprecyzyjność czasu i przestrzeni, filmowana z rozmachem przyroda przenoszą tę historię w stronę surrealistycznej przypowieści na temat narodzin przemocy. Nieprzypadkowe stają się skojarzenia z "Jądrem ciemności" Conrada, "Czasem apokalipsy" czy "Władcą much" 8/10

"Tommaso" 2019 r. reż. Abel Ferrara. Znany reżyser portretuje swoje rozterki i późno popołudniowy kryzys u progu starości, szczególnie życie u boku młodej partnerki i późne ojcostwo. Ferrara szczerze, wręcz ekshibicjonistycznie, ukazuje swoje lęki. Jest to uderzające tym bardziej, że obok świetnego Willema Dafoe główne role grają jego partnerka i córka. To jest film o tym, że mija pewna epoka, że takich postaci jak Ferrara czy Dafoe ale także Keitel, DeNiro, Hoffman już nie spotkamy - mija epoka "maczyzmu". Świat coraz bardziej bezpłciowy, bez wyrazu. I chociaż Ferrarze brakuje mocy, powstrzymuje się niejednokrotnie przed powiedzeniem "za dużo", to ja ten film rozumiem i szanuję. Miało być współczesne 8 i pół a wyszło 7/10.

    1. sobota
5 ·

"Antologia duchów miasta" reż. Denis Cote Nawiedzony dom, duchy na ulicach miasteczka - niby horror, ale bardziej niepozbawiona ironii refleksja nad sensem ludzkiego życia i przeżywaniem żałoby. Historia sfilmowana z użyciem różnych technik, obraz momentami rozpikselowany przypomina kamery gospodarcze bądź stare wideo. Kamera często porusza się za obiektami, czyniąc naturalistyczny efekt, który kontrastuje z fantastyką niemal romantyczną. A to tylko film o wymieraniu małych społeczności w scenerii zmrożonej kanadyjskiej prowincji. Najlepszy film Denisa Cote, jaki widziałem. 7/10 

"Młoda dziewczyna" Szokujący debiut Catherine Breillat pozostaje dalej szokujący - pamiętnik z okresu dojrzewania nastolatki niweluje granice wstydu. Klimat drapieżnego soft porno z lat 70-tych robi swoje. Może nic więcej, ale wystarczy 7/10







"Szatańskie tango" reż Bella Tarr Do kina wszedłem o 13.00, wyszedłem o 22.00. Niczego nie żałuję. Odwrotnie - pozostaję pełen zachwytu dla filmu, który widziałem już dwukrotnie, ale dopiero teraz mogłem podziwiać ten filmowy poemat smutku na dużym ekranie. W tonach szarości rozgrywa się ludzki dramat niespełnienia i pustki, a każdy kadr jest w filmie Belli Tara jak samoistne dzieło sztuki. Druga część jest jak trans, w którym czas przestaje się liczyć, a trzecia niesie to uczucie do samego końca. O książce, która jest wiernym odzwierciedleniem treści filmu, dawno temu pisałem tak:
Kim jest Doktor?

Tajemnicza postać alkoholo-diabolicznego Doktora, której brak przez większość powieści jest kluczowa. Nie będę rozwodził się nad strukturą powieści, by nie zdradzać ewentualnej rozkoszy rozkminiania autorskiego zamysłu, ale fakt jest taki, że Doktor pojawia się, znika i znowu się pojawia. Wszak jest to tango. Tango szatańskie.

Beznadzieja, która zieje z kart tej książki jest jak czarna dziura. Wyje wichura, siąpi październikowy deszcz, zamieniający w breję wszystkie drogi, prowadzące do zagubionej wsi. Odcięci od świata ludzie przypominają raczej swoje cienie. W gorącej, zadymionej gospodzie spotykają się postaci, które wyglądają jakby były na siebie skazane.

Tak wyobrażam sobie piekło - ciasne i duszne pomieszczenie wypełnione ludźmi, których nie cierpiałem za życia. Przez wieczność. Kara za nienawiść.

Tak i ci bohaterowie, czy lepiej antybohaterowie "Szatańskiego tanga" są na siebie skazani. Wydaje się, że ta piekielna perspektywa beznadziei jest już na zawsze.

I wtedy powraca Irimias. Wszyscy myśleli, że umarł, ale chyba, na to wygląda, że, ni mniej ni więcej, tylko, a raczej aż zmartwychwstał. Był jednym z nich, więc jak to możliwe, że udało mu się uciec? Nikogo to specjalnie nie zdziwiło, że zginął. Byli świadkowie. Ale On, nie dość że uciekł, to powraca i zapowiada przebaczenie win oraz nowy porządek - ład, sprawiedliwość i dostatek. Potrafi ożywić martwe serca mieszkańców tej miejscowości, którą znamy i tutaj. Ten krajobraz przypomina umierający popegeerowski pejzaż, znany nam choćby z filmu "Arizona" Ewy Borzęckiej.Takie samo wrażenie przychodzi z syberyjskich reportaży Jacka Hugo-Badera. I wtedy zaczynamy wierzyć, że świat z "Szatańskiego tanga" nie jest tylko kafkowską wizją, ale istnieje naprawdę.

Przestrzeń świata przedstawionego powieści to marionetkowy teatr, świat bezwolnych kukieł, wstawionych na scenę póki trwa ich czas, którego trzymają się ile sił, bo co im innego pozostało. Instynkt samozachowawczy to najsilniejszy impuls. Tylko on może uchronić przed`autodestrukcją z otaczającej beznadziei rozkładu. Tylko instynkt samozachowawczy pozwoli przetrwać nadziei i sprawi, że Irimias przybędzie i ich zbawi.

10/10 Arcydzieło

 
„Siedzący słoń”, czyli smutek Chin

W niedzielę i poniedziałek filmowe rozmaitości falowały od skrajnego smutku do nieskrępowanej radości, ale najważniejszym filmem był dla mnie czterogodzinny fresk o współczesnych Chinach, „Siedzący słoń”. Ten surowy i poetycki jednocześnie zapis depresji był wyjątkową opowieścią o tym jak trudno wytrzymać presję współczesnego świata. Szczerze polecam także wszystkim komediową podróż do lat 90-tych w „Najlepszych latach” Jonaha Hilla, który pozwolił mi odreagować niedzielne doły. Takie jest huśtawka filmowa tutaj, rollercoaster emocji od skrajnej rozpaczy, żałoby po szalony niczym nieskrępowany ubaw.

Niedziela

"Siedzący słoń" Przepiękny, czterogodzinny film o chińskiej rzeczywistości, zanurzony w depresji i szarości. Gdybym chciał komuś opowiedzieć, czym jest depresja, to już nie muszę szukać przykładów- wystarczy obejrzeć ten film. Reżyser Hu Bo popełnił samobójstwo w wieku 24 lat i chyba opowiedział nam o tym, co czuł, jak wielki ból i jak wielkie piękno było jego codziennym doświadczeniem. 4,5 godziny takiego intensywnego przeżywania smutku bez kropli łzy dla nas może być terapią. Za aspekt psychologiczny i estetyczny 9/10

"Długa podróż dnia ku nocy" reż .Bi Gan Dużo obiecywałem sobie po filmie BiGana prezentowanym w cyklu Mistrzowie - nazwa zobowiązuje - ale moje oczekiwania nie w pełni zostały zaspokojone. Piękne ujęcia, hipnotyczny klimat jak we "Wkraczając w pustkę" Gaspara Noe, ale nie czułem chemii z tym filmem. Trochę jak film noir, opowieść o gangsterach, trochę melodramat, a trochę nowohoryzontowy snuj z długą, oniryczną sekwencją 3D. Wszystkiego po trochu ale nic do końca. I to poczucie niespełnienia dużych oczekiwań. 7/10

"Dzięki Bogu" reż. Francis Ozon Strywializowany temat pedofilii w Kościele. Grupa ofiar spotyka się w walce ze zmorami przeszłości i hierarchią kościelną, zamieniając tę walkę w jedną wielką medialną imprezę. Najlepsze są sceny nabożeństw, ukazujące potęgę Kościoła i dla nich warto, ale to smutna ironia porażki. 3/10

"Naga armia cesarza"reż. Kazuo Hara 1987 Japoński dokument o brutalności, graniczącej z terrorem w poszukiwaniu straszliwej prawdy o wojnie. Ale najciekawszy jest bohater, Kenzo Okuzaki, który zabiera ekipę filmową, by pokazać jak bezkompromisowo dociera do prawdy o pewnej egzekucji, która miała miejsce na Nowej Gwinej w czasie II wojny światowej. Z rozmów , które przeprowadza z tymi, którzy przeżyli, wyłania się obraz straszliwych wojennych wspomnień weteranów, zmuszanych do nieludzkich zachowań. Z drugiej strony poraża bezkompromisowość głównego bohatera, który dąży do ujawnienia prawdy za wszelką cenę, nawet cenę przemocy, i zmienia się na naszych oczach w niebezpiecznego szaleńca, wręcz terrorystę. Warto sięgnąć po ten film, który znajdziecie na YouTube z angielskimi napisami. Bardzo warto. 8/10

Poniedziałek

"Nasz czas" reż. Carlos Reygadas Osobiste kino Reygadasa to w tym przypadku rodzaj pamiętnika. W filmie główne role zagrały autentyczne postaci - reżyser, jego bliscy i przyjaciele. W przepięknie sfilmowanej scenerii meksykańskiego rancza rozgrywa się dramat rozpadającej rodziny. W przeciwieństwie do "Siedzącego słonia" depresja bohaterów rodzi się w pięknym krajobrazie i dostatnim życiu. Raygadas tworzy, mimo poetyckich ujęć, bardzo realistyczny, w przeciwieństwie do jego wcześniejszych filmów, obraz relacji międzyludzkich. Ważną, w zasadzie symboliczną rolę odgrywa z pasją sfilmowana natura, która staje się jednym z bohaterów dramatu. Bardzo lubię takie osobiste, niezakłamane kino, ale nie zawsze efekt jest tak przejmujący. Przykładem takiej pułapki był przecież film Abla Ferrary "Tommaso", gdzie nie wszystko się udało 8/10



"Owoce namiętności" reż. Shujio Terayama Słynna historia O opowiedziana przez japońskiego reformatora teatru. Diaboliczny Stephane (w tej roli Klaus Kinsky u szczytu swej popularności) oddaje młodziutką O do chińskiego burdelu u progu rewolucji Mao, by poddać próbie ich uczucie. To ciekawa rzecz, że na tym najbardziej równościowym i tolerancyjnym festiwalu można zobaczyć kino tak seksistowskie i mizoginiczne. Ale na tym właśnie polega tolerancja, by nie wypierać tego, co jest częścią naszej tradycji. Jest to świat, którego pewnie dobrze, że już nie ma, ale niektóre baśniowe sceny wywołują niezatarte wrażenie. Mokre sny w samo południe czyli 6/10

"Najlepsze lata" reż.Jonah Hill Przyjemne sentymenty lat 90-tych, czyli dzieciak kontra świat w epoce deskorolek, bitów, subkultury hip-hop. O dojrzewaniu na wesoło. Było ale działa. Tyle. A Jonaha Hilla jako komika znacie choćby z „Rekinów wojny”, ja uwielbiam „Dzikie łowy” 7/10

„Dzieci umarłych" reż. Pavel Liska, Kelly Cooper Jeśli filmy festriwalu Nowe Horyzonty mogą zaskoczyć, bo zawsze jest to kino bardzo specyficzne, to "Dzieci umarłych"są autentycznie dziwne. Nakręcony "szesnastką" film o zombie to jednocześnie szalona zabawa, nawiązująca do horrorów klasy F, tak nieudolna, że aż śmieszna, ale w tym całym zombie-cyrku chodzi jednak o pokazanie i obśmianie stereotypów. Twórcy walą z grubej rury rubasznych żartów zestawiając Hitlera, zakorzeniony w tradycji faszyzm, holokaust i islamskich uchodźców. Tyle że nie wiadomo, jaka jest wymowa tego filmu. O to już nie zadbali i chwała im za to. 8/10

 
Prostytutki mają głos!

Nowohoryzontowe wycieczki do kina czasem odbywają się po utartych ścieżkach, a czasem to prawdziwe podróże nieznane. Takie były dla mnie wtorek i środa we wrocławskim kinie. Doskonale zrealizowane filmy doskonałych reżyserów dały mi niebywałą przyjemność, ale podróż w nieznane okazała się prawdziwym odkryciem. Mówię o filmie „White noise”, gdzie reżyser, Antoine d'Agata, oddał głos prostytutkom z całego świata, czyli tym najbardziej upokorzonym i dotkniętym, ale czyni to w bardzo nieoczywisty sposób - ten film mogę określić jako poetycki dokumenty. Filmowy rollercoaster trwa, kolejne filmy na horyzoncie!

Wtorek

„Bacurau” To była do tej pory największa przyjemność, płynąca z przebywania na sali kinowej podczas festiwalu. Czas mijał w czasie projekcji jak szalony, a zakręty formalne i scenariuszowe cieszyły mnie jak dziecko pragnące łakoci. Ale ten film to przede wszystkim bezpretensjonalne oskarżenie drapieżnej cywilizacji "białego człowieka" i kolonialnych uwarunkowań. Groteskowa wizja Filho, znanego nam z "Sąsiedzkich dźwięków" i "Aquariusa", wcale nie jest dla nas zabawna, gdyż pokazuje, że w kolonialnym podejściu niewiele się zmieni, a może być gorzej. Ten film jest po pierwsze doskonale i z pasją zrealizowany, po drugie łączy kino gatunkowe (western) z ważnym przesłaniem. Jeśli tylko będziecie mieć okazję to nie wahajcie się i idźcie na "Bacurau" - film o brazylijskiej zapadłej dziurze, gdzie ludzie mają swoją godność i potrafią o nią walczyć. 8/10

„Zdrajca” reż. Marco Bellocchio Sprawa sędziego Falcone opowiedziana z włoską elegancją, trzyma w napięciu od pierwszego eleganckiego ujęcia do samego końca, a opowiedziana jest z perspektywy Tommaso Buscetty, świadka koronnego, dzięki któremu w latach 80-tych za kraty trafiło kilkuset członków Cosa Nostry - wielu otrzymało wyrok dożywotniego więzienia. Kara śmierci dosięgła sędziego Falcone, choć wiedział na co się naraża, był konsekwentny w walce z mafią i zginął w zamachu wraz z małżonką. Niesamowita postać, heros tamtych czasów. Buscetta zaś dożył na wolności sędziwego wieku i zmarł z przyczyn naturalnych. Jeśli lubicie połączenie kina gangsterskiego z dramatem sądowym, nie zawiedziecie się. 7/10

„Synonimy” Francuskie w stylu i intelektualnym ujęciu kino o naszych iluzjach i marzeniach, którym daleko jest do rzeczywistości. Film opowiada o języku i jego meandrach, które mogą sprowadzić nas na manowce, bo samo mówienie o wartościach, nie wystarcza. Dużo literackich i filmowych odniesień w bardzo szlachetnej formie 7/10

"Złota rękawiczka" reż. Fatih Akin No to była ekstrema - film o seryjnym zabójcy bez konfekcji von Triera w "Domu, który zbudował Jack" tylko do bólu realistycznie z Hamburgiem lat 70-tych w tle (co ciekawe czas i miejsce akcji odpowiadają momentowi narodzin Akina). Jak ktoś lubi Bukowskiego, Jerofiejewa, jak ktoś lubi prozę Jarosława Błahego to jest to absolutne "must see" - i to nawet nie chodzi o sceny ćwiartowania zwłok tylko o ten smród zgnilizny, bijący z ekranu i o fantastyczne "ćmy barowe" tworzące ludzkie panoptikum w knajpie "Złota rękawiczka". Do wytrzymania. 8/10

"Tajemnice Morza Sargassowego" Tsoumerkas, twórca świetnego "Płomienia" i czołowy reżyser greckiej Nowej Fali, idzie w kierunku kina gatunkowego i realizuje kryminał, gdzie udaje mu się osiągnąć ciekawy efekt portretu greckiej prowincji doby kryzysu i swoistego niepokoju egzystencjalnego bohaterów - każdy z nich ma jakąś tajemnicę, każdy przeżywa jakąś traumę, każdy normalny chce uciec, chce się wyrwać. Kawałek porządnego kina. 6/10




Środa

„ Zombie Child” reż. Bertrand Bonello To nie jest oczywisty film o zombie, tym bardziej że kojarzy się ze "Stowarzyszeniem umarłych poetów" tylko w żeńskim wydaniu. No dobra - jest to kino o różnicach kulturowych i to kino z najwyższej półki. Zresztą trudno się dziwić - w końcu Bonello to reżyser "Nokturamy". 7/10

„Calypso” Takiej interpretacji mitów greckich jak w przypadku filmu, a w zasadzie vieo-artu o historii Odyseusza i Calypso lepiej unikać, choć histeryczne reakcje masowo wychodzących widzów wydają mi się mimo wszystko nieco na wyrost. Zresztą inspiracją był nie mit a obraz Buckelina. Dobra, dajmy spokój, bo nigdy tu nie przyjedziecie, po prostu bywa i tak - uczciwe 3/10

"Rzućmy książki, wyjdźmy na ulicę" reż. Shijo Terrayama – film ucznia Grotowskiego to prawie musical, w dodatku autobiograficzny, w dodatku z lat 70-tych, który kipi od kontrkulturowej jazdy. I do śmiechu, i do łez. A tak w ogóle - czy w Japonii była kontrkultura? Jak nie, jak tak? 7/10

„White Noise” reż. Antoine d'Agata 4,5 godzinny traktat poetycko-filmowy o prostytucji we współczesnym świecie. Mogę mówić o minusach, o tym że to bardzo trudny i ciężki film. Ale po co? Reżyser Antoine d'Agata jeżdził przez lata po najgorszych burdelach całego świata. Chciał powiedzieć - prostytutki mają głos! I ten głos, może niepotrzebnie tak poetycki momentami, jest głosem porażającym. Kobieta sprowadzona do funkcji worka na spermę przemawia, przemawia do nas wszystkich. I tego głosu nie chcemy usłyszeć, a te przepiękne długie ujęcia prawdziwie malarskie arcydzieła bolą 9/10




Czułe dotknięcia kina

Hasło tegorocznych Nowych Horyzontów brzmi „Kino, które dotyka”. Różne są te dotknięcia – czułe, bolesne, złe, czasem po prostu bardzo słabe. Różne są wrażenia po tych dotknięciach – zdarzają się blizny, które ciężko usunąć, ale czasem czuje się po prostu ulgę. Ta różnorodność i prędkość emocji jest jak taniec – szybki, szybki, wolny i tak dalej, a film jest partnerką – nawet gdy agresywna próbujesz ją okiełznać swoją czułością. Grand Prix tegorocznego festiwalu przypadło Markowi Jenkinowi za morski i staromodny film „Przynęta” - to był chyba staromodny walc, film o tym, że w życiu powinniśmy przestrzegać zasad, ale to takie staromodne w pędzącym na złamanie karku świecie technologii i rozrywki. Pozostaje nam tęsknota, więc to był najważniejszy film ostatnich trzech dni festiwalu. I baśniowa „Wiejska ciuciubabka” Terayamy - to z kolei magiczny taniec derwisza. Naćpany i nachlany Moondog w filmie „Plażowy haj” Harmony Korine’a to szalony rock’n’roll. I wiele innych tańców w te trzy dni.

Czwartek

„Przynęta” zdobywca Grand Prix w konkursie Nowe Horyzonty. Oldskul, który dotyka. Mark Jenkin nakręcił film o rybaku bez złotej rybki, rybaku, który walczy o przetrwanie w skomercjalizowanej rzeczywistości nadmorskiego miasteczka. Efekt zderzenia światów, jaki został uzyskany, jest bardzo ciekawy - zdjęcia na czarno-białej 16-ce zostały zmontowane w charakterystyczny dla kina niemego sposób, ale to co widzimy na ekranie jest całkiem współczesne. Gorszy pieniądz wypiera lepszy - mówi Jenkin. Rozrywka i tandeta wypiera pracę i wierność zasadom. To nie jest kraj dla starych ludzi. 7/10

„Zabierz mnie w jakieś miłe miejsce” reż.Ena Sendijarević Bardzo dobre kino drogi z Bałkanów. Słodko-gorzkie refleksje nie pozbawione są tutaj humoru, który lubi zahaczać o czerń. Film z jednej strony poetycki i szlachetny w formie, z drugiej nie brak w nim tej dozy szaleństwa, która sprawia , że historia ma "zakręconą" bohaterkę, którą da się lubić, "zakręcone" sceny rodzajowe i "zakrecone" obserwacje. 7/10

„Varda według Agnes” reż. Agnes Varda
Kolejna filmowa biografia w tym roku na Nowych Horyzontach. Agnes Varda, reżyserka francuskiej Nowej Fali, łączyła w swojej twórczości dokument i fabułę, chcąc pokazać swoją prawdę. W swoim ostatnim przed śmiercią filmie dokonuje podsumowania - opowiada o całej swej twórczości, inspiracjach i sile tworzenia z charakterystyczną dla niej czułą drapieżnością. Jeśli miałbym określić, czym jest kino kobiet to twórczość Vardy byłaby najlepszym przykładem - liryzm, wręcz czułość, połączone z ważnymi tematami, które potrafią zaboleć bardzo mocno. 8/10

„Van Gogh. U bram wieczności” reż. Julian Schnabel

Van Gogh wg Schnabla.. Van Gogh był twórcą niezrozumianym, chyba nie miał nawet świadomości przełamywania schematów w sztuce. Dziś popkultura upupia jego malarstwo, a fototapety ze słonecznikami jakże często zdobią mieszkania wielbicieli twórczości. Taką fototapetą był "Loving Vincent" - łzawa historyjka opowiedziana na kolorowo i bajerancko. Julian Schnabel ma już na swoim koncie niezłego Basquiata, ale dlaczego po raz kolejny musiał bohaterem uczynić holenderskiego malarza? Może chciał odczarować tę fototapeciasrską aurę? Ale efekt mimo Willema Dafoe i innych gwiazd na ekranie okazuje się mizerny. Ten film nie ma tempa, jest rozmemłany wizualnie i wydaje się całkowicie bez pomysłu. A ten pomysł, ta idea musiała być u podstaw dzieła, by kolejny raz reinterpretować życiorys Van Gogha. Za dobre chęci, którymi jest piekło wybrukowane 4/`10
"Plażowy haj" reż. Harmony Korine Balanga trwa i to na całego. W roli Moondoga czyli współczesnego Lebowskiego, Matthew McConaughey, który robi wszystko na P i wcale się tego nie wstydzi.Co jest ważne w tym filmie? Wszystko na P. Ale najważniejszy jest sam Moondog, choć w filmie występuje też Snoop Dog. Harmony Korine dla imprezowiczów. 7/10

Piątek

„Mowa ptaków” reż. Xawery Żuławski

Mowa ptaków "Mowa ptaków" pewnie miała być hołdem dla Andrzeja Żuławskiego, a była sumą wszystkich strachów polskiego inteligenta doby PiSu - ta cykoria może śmieszyć, ale to nie jest śmiech zamierzony, czyli komisja gdyńskiego festiwalu miala rację, a nasze wojowanie czyni nas tak samo śmiesznymi jak popisy aktorów na ekranie i "trud" reżysera. Za wrobienie w tę niezręczną sytuację 3/10


„Rosyjski młokos” reż. Aleksander Zołotuchin
Symfonia Prokofiewa tłem dla historii niewidomego rosyjskiego "młokosa" podczas I wojny. Ładna impresja filmowo-muzyczna 6/10

"Tam gdzieś musi być niebo" reż. Elia Suleiman
Komedia palestyńska - mówi to panu coś? A jednak można w stylu Jaquesa Tati z nieśmiertelnym panem Hulot. W roli głównej sam reżyser, który caly czas milczy i dziwi się światu. 7/10

"Wiejska ciuciubabka" reż. Shuji Terayama Z cyklu stare filmy na Nowych Horyzontach. Wstrząsająco piękne. I baśniowe. I mądrze. I poetycko. I prawdziwie. I uniwersalnie. I mógł to być filmowy Paulo Coehlo ale nie był, dlatego 9/10.

"Spermula" Charles Matton r.1976 W porównaniu do filmu Catherine Breillat „Prawdziwa dziewczyna” film Mattona to lekka komedia erotyczna o zabarwieniu feministycznym i ze szczyptą SF. Nic takiego a na seans ludzi przyciągnął tytuł "Spermula" - pierwotnie miał on brzmieć "Miłość to rzeka w Rosji". Widać moc marketingu. 5/10

Sobota

„Młody Ahmed” reż. Bracia Dardenne. Bracia D. w swoim stylu o radykalizacji w kolejnym pokoleniu Ameryki nie odkrywają, mówiąc dość wyraźnie, że prawdziwi nauczyciele są gdzie indziej, a nie w szkole. Młyn na wodę antyemigrantów, antyszczepionkowców i antychemitrialsów 6/10

„Likwidacja”, „Jak Fernando Pessoa uratował Portugalię”,” L.Cohen” Nazwisko Pessoa jest dla mnie jak magnes. Trzy filmy w jednym zestawie. „Likwidacja” - gość zamalowuje stare obrazy, niezłe ale mogło być lepsze; „Pessoa” - genialny krótki film na bazie trzech wierszy poety i hasła reklamowego Cola Loki (wiadomo - zero product placement, więc zrzyna z „Lemoniadowego Joe”), które uratowało Portugalie przed demonami ukrytymi w butelce z charakterystyczną długą szyjką. Kupa śmiechu. A teraz najlepsze LCohen - jedno ujęcie kamery, po lewej dwie metalowe beczki, żółty kanister i czarne worki, po prawej maszyna rolnicza w kolorze czerwonym, dalej słupy wysokiego napięcia, w górze błękitne niebo - i tak przez 45 minut. Film wyraża stan ducha mieszkańców stanu Oregon doby Trumpa.Wymaga głębszej refleksji. Za ostatni film 10/10, za zestaw 7/10.