oficreca
Już kiedyś czytałem o tej anegdocie, bo to ksiądz Józef Tischner jest jej autorem: pewien ksiądz zamówił obraz do kościoła pod wezwaniem Świętego Brata Alberta i chciał, aby uwieczniony na nim Brat Albert rozdawał chleb ponad głowami zgromadzonych wokół niego biedaków. Artysta miał inną koncepcję dzieła – widział Świętego jak całuje stopy ubogiego, z którego postaci wyłania się Chrystus. W anegdocie tej konfrontują się dwie koncepcje Kościoła – wizja proboszcza podkreśla wielkość kapłana, wizja malarza koncentruje się na obecności Chrystusa w drugim człowieku, w tym dotkniętym, ubogim, wykluczonym. To wielkie pytanie o rolę chrześcijaństwa w świecie. Dziś, gdy papież Franciszek na każdym kroku pochyla się nad biednymi i dotkniętymi, pytanie to powraca ze zdwojoną mocą.
Jesteśmy specyficzni w naszym JPII katolicyzmie. Matka Boska jest polską królową, chcemy mianować Chrystusa królem Polski ustawowo, mamy „prawdopodobnie” rekord Guinnessa w wielkości posągu papieża-Polaka. Wielki, większy, największy. Drabina Jakubowa. Często słyszałem z ust niektórych polskich katolików, że ich wiara to nie wiara ale wiedza, że oni już posiedli tę pełnię nie wiary (niewiary?). Czeski teolog Tomasz Halik w wydanym ostatnio zbiorze swoich tekstów „Hurra, nie jestem Bogiem!” podnosi te kwestie wielokrotnie, tworząc swoją, mimo wszystko oryginalną dla nas, przestrzeń teologii paradoksów.
Po pierwsze: wiara. Pewnie łatwiej przyjąć wszystko tak jak leci, bez refleksji, tak jest i już, bo na religii w czasie przygotowania do Pierwszej Komunii nas tak uczyli. Teksty Tomasza Halika są bardzo dalekie od łatwizny klepania paciorków. Dla niego wiara to niewiedza, to horyzont wątpliwości i człowieczej tęsknoty za ideałem.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Po drugie: nadzieja. To nie tak, że mamy pewność. Otacza nas tajemnica. Czasem mrok. Tomasz Halik nie boi się twierdzić, że aby „urodzić się na nowo”, trzeba oczyścić się ze złudzeń naiwnej pobożności, że jako praktykujący katolicy otrzymaliśmy już bilet pierwszej klasy do dreamlinera w kierunku niebios. Nadzieja uczy pokory i zaufania. To oczekiwanie, że wszystkie nasze wyobrażenia na temat niewyobrażalnego umilkną w Jego obliczu.
Po trzecie: miłość. Miłość według Halika to drugi człowiek. Bliźni. W nim najprędzej odkryjemy to, co najważniejsze. Piękno świata, sztuki, milkną wobec piękna człowieka, wobec bogactwa myśli, uczuć, charakterów, a także problemów, a także cierpienia. Bo piękno to także ból, to, co czujemy w poczuciu naszej bezradności, w pragnieniu, aby zginęło to, co nas przerasta. To także zgoda na tajemnicę drugiego człowieka, ale też tajemnicę jaką jesteśmy sami dla siebie. Musimy wszak w nas samych pokochać to, co znane i bliskie, ale także to, co stanowi w nas odległą, mistyczną tajemnicę. Droga do poznania jest dla Halika zawsze w głąb samego siebie. Dopiero mogąc poznać i pokochać samych siebie, możemy zacząć oddawać dar miłości.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.
z nich zaś największa jest miłość.
Tak więc trwają te słowa od wieków, istota chrześcijaństwa. Halik w swoich tekstach wprowadza nas na właściwe tory z manowców, które przez wieki stworzyły bujny gąszcz poplątanych uliczek. Nie ma w tych tekstach przecież nic kontrowersyjnego, nic obrazoburczego, ale wizja teologii paradoksów, jaką roztacza czeski teolog przed oczami, umysłami i duszami polskich czytelników, jest zadziwiająca, a może dla niektórych szokująca. Dlaczego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz