„Lucynka, Macoszka i ja” jest wybitna w swej kameralności, w portretowaniu intymnego świata przeżyć i emocji głównego bohatera. Świat ten skonstruowany jest z wewnętrznej psychologii bohatera i jego interakcji z innymi ludźmi. Szczególnie opis wzajemnego wpływania doświadczeń międzyludzkich na los został w powieści Reinera ukazany w sposób mistrzowski. Czytelnik wierzy bohaterowi, ta wiarygodność niejednokrotnie jest w przypadku fikcji literackiej obarczona ryzykiem ekshibicjonizmu, natrętnej potrzebie ekstrawertyzmu, ale czeskiemu pisarzowi udało się tej pułapki uniknąć.
Tomasz jest badaczem życia czeskiego poety Macoszki, który po II wojnie światowej przebywał w Anglii na emigracji, niemal zapomniany przez czytelników. Tomasz postanawia przywrócić pamięć o starym poecie, póki ten jeszcze żyje. W tym celu udaje się do Londynu, gdzie spotyka się z Macoszką. Jest pamiętny rok 89', „aksamitna rewolucja” w Pradze osiąga swoje apogeum. Dla Tomasza jest to wyjątkowy moment w życiu, gdy nakładają się różne wydarzenia i doświadczenia. Oprócz poznania prawdy o poecie Macoszce bohater musi sprostać kolejnemu wyzwaniu – zaopiekować się kilkuletnią Lucynką. Dla Tomasza jest to intensywny i decydujący moment życia, a my, czytelnicy, towarzyszymy bohaterowi w jego podróży na egzystencjalne ekstremum.
To przedziwne jak Reinerowi udało się, ze zwykłych, wcale nie nadzwyczajnych przecież sytuacji, utkać powieść niemal kryminalną. „Lucynka, Macoszka i ja” nie daje czytelnikowi spokoju. Odczuwamy te same drżenia niepokoju, które towarzyszą bohaterowi, który, chociaż tego nie chce, musi zejść do „piwnicy” Macoszki, poznać prawdę, która nie daje mu spokoju. Ale poznanie staje się w tym wypadku także wyzwaniem rzuconym samemu sobie. Takim wyzwaniem jest także świat dziecka, świat Lucynki. Nie będę spojlerował, powiem tylko, że zakończenie dało mi w pysk. Ale jak pisa ł mistrz Hrabal: „książka nie jest po to, by czytelnik mógł spokojnie zasnąć; kisążka jest po to, aby czytelnik chwycił za brzytwę i biegał po mieście, chcąc poderżnąć autorowi gardło”. I to także udało się Martinowi Reinerowi.
Jeszcze chciałem zwrócić uwagę na „Lucynkę”. Mężczyźni- pisarze lubią pisać o kobietach, o alkoholu, o spapranym życiu lub heroizmie, ale jakże rzadko piszą o doświadczeniu ojcostwa, o świecie dziecka. Intymny obraz małej Lucynki i wzajemnej, niemal ojcowskiej relacji jest tak subtelny i ciepły, że urzekający. Jednym słowem - „Lucynka, Macoszka i ja” to powieść dojrzała, świadomie wykorzystująca rozmaite konwencje literackie, by prowadzić czytelnika ku prawdziwemu, choć zanurzonemu w fikcji, wewnętrznemu światu czlowieka.
Za tę prawdziwą perełkę, jaką bez wątpienia jest powieść Martina Reinera „Lucynka, Macoszka i ja” należą się podziękowania „staremu-nowemu” wydawnictwu „Stara Szkoła” i oczywiście tłumaczowi, Mirosławowi Śmigielskiemu, bez którego cały ten intymny świat Tomasza mógłby przepaść w otchłani nijakości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz