Lubicie stare zamczyska? Lubicie lochy i mroczne zakamarki,
gdzie pajęczyna zarasta od lat, a pod ich warstwami ledwie dostrzec
można ludzki szkielet? Lubicie skalne groty, do których nikt nie
zagląda, by nie przepaść w korytarzach, które nie wiadomo, dokąd nas
zaprowadzą, ale prawdopodobnie nie zaprowadzą nas nigdzie tam, gdzie
chcielibyśmy się znaleźć? A może macie ochotę na taką mroźną podróż, od
której lodowe szpilki będą przeszywać wasze ciało i, co gorsze, dusze? A
może do tego macie ochotę się pośmiać, bo lubicie się śmiać w
niecodziennych okolicznościach? To śmiało – sięgnijcie po najnowszą,
wydaną po polsku, powieść Patricka DeWitta „Podmajordomus Minor”.
Nie wiem jak wy, ale z prozą kanadyjskich nie miałem zbyt wiele do czynienia, a Patrick Dewitt pochodzi właśnie z Kanady, a dokładnie z wyspy Vancouver położonej w Kolumbii Brytyjskiej. Poza nazwiskami noblistki Alice Munro, Margarett Atwood i Michaelem Crummey'em nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Tym bardziej warto zapoznać się z twórczością DeWitta, który już mocno zaznaczył swoją obecność na polskim rynku wydawniczym, dzięki anty-westernowi „Bracia Sisters” - 640 ocen i 88 opinii, w większości pozytywnych, na LC niech mówią same za siebie. A co do „Podmajordomusa”, wydanego przez Czarne? Jestem przekonany, że nie zawiedziecie się. Dla mnie to książka ciekawsza od „Braci Sisters”.
Siedemnastoletni Lucien Minor nie ma przyjemnego życia. Jego rodziców dziś określilibyśmy mianem patologicznych. Nic więc dziwnego, że przy pierwszej nadarzającej się okazji opuszcza swój dom i zgadza się przyjąć stanowisko podmajordomusa w zamczysku tajemniczego barona von Aux. Sama propozycja przychodzi do niego w bardzo dziwny sposób. Potem jest już tylko dziwniej, i straszniej. I śmieszniej. Filtry, które zakłada DeWitt na swoją historię są rozmaite, jednak wszystko tutaj spójnie współgra i jest ten brak fabularnych szwów dużą zaletą „Podmajordomusa”, że mimo wybuchowej mieszanki konwencji i nastrojów, czytelnik jest mocno osadzony w powieściowej fikcji i ani na moment nie jest w stanie jej opuścić. Po prosu uwierzyłem w ten bardzo dziwny świat.
A wszystko tu aż kipi od dziwności, a aberracja jest normą. Niby główny bohater, Lucien Minor, wydaje się w miarę normalny ze wszystkimi swymi kompleksami i poczuciem niższości, ale przez to jeszcze bardziej uwierzytelnia przedstawianą historię – niby dziwi się temu światu, gdzie wszystko poustawiane na głowie, ale przecież chętnie weń wchodzi i świetnie się w nim czuje. U DeWitta nikt nie jest normalny, a dobro i zło zmieszane, niewstrząśnięte – raz nas przeraża, raz śmieszy.
„Podmajordomus Minor” to dzika rozkosz, niepohamowana wyobraźnia, gdzie żart i groza miesza się w przedziwnych proporcjach. I mógłbym powiedzieć, że to taki straszny horror, że można się posikać ze śmiechu. Jednak aluzje literackie sięgają daleko głębiej i to było dla mnie zadziwiające, z jaką gracją DeWitt gra na wielu konwencjach - od powieści gotyckiej po powieść łotrzykowską. Czyli oldskul, a nawet praskul, w najlepszym wydaniu.
I pamiętajcie – Wielką Dziurę omijajcie szerokim łukiem!
Nie wiem jak wy, ale z prozą kanadyjskich nie miałem zbyt wiele do czynienia, a Patrick Dewitt pochodzi właśnie z Kanady, a dokładnie z wyspy Vancouver położonej w Kolumbii Brytyjskiej. Poza nazwiskami noblistki Alice Munro, Margarett Atwood i Michaelem Crummey'em nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Tym bardziej warto zapoznać się z twórczością DeWitta, który już mocno zaznaczył swoją obecność na polskim rynku wydawniczym, dzięki anty-westernowi „Bracia Sisters” - 640 ocen i 88 opinii, w większości pozytywnych, na LC niech mówią same za siebie. A co do „Podmajordomusa”, wydanego przez Czarne? Jestem przekonany, że nie zawiedziecie się. Dla mnie to książka ciekawsza od „Braci Sisters”.
Siedemnastoletni Lucien Minor nie ma przyjemnego życia. Jego rodziców dziś określilibyśmy mianem patologicznych. Nic więc dziwnego, że przy pierwszej nadarzającej się okazji opuszcza swój dom i zgadza się przyjąć stanowisko podmajordomusa w zamczysku tajemniczego barona von Aux. Sama propozycja przychodzi do niego w bardzo dziwny sposób. Potem jest już tylko dziwniej, i straszniej. I śmieszniej. Filtry, które zakłada DeWitt na swoją historię są rozmaite, jednak wszystko tutaj spójnie współgra i jest ten brak fabularnych szwów dużą zaletą „Podmajordomusa”, że mimo wybuchowej mieszanki konwencji i nastrojów, czytelnik jest mocno osadzony w powieściowej fikcji i ani na moment nie jest w stanie jej opuścić. Po prosu uwierzyłem w ten bardzo dziwny świat.
A wszystko tu aż kipi od dziwności, a aberracja jest normą. Niby główny bohater, Lucien Minor, wydaje się w miarę normalny ze wszystkimi swymi kompleksami i poczuciem niższości, ale przez to jeszcze bardziej uwierzytelnia przedstawianą historię – niby dziwi się temu światu, gdzie wszystko poustawiane na głowie, ale przecież chętnie weń wchodzi i świetnie się w nim czuje. U DeWitta nikt nie jest normalny, a dobro i zło zmieszane, niewstrząśnięte – raz nas przeraża, raz śmieszy.
„Podmajordomus Minor” to dzika rozkosz, niepohamowana wyobraźnia, gdzie żart i groza miesza się w przedziwnych proporcjach. I mógłbym powiedzieć, że to taki straszny horror, że można się posikać ze śmiechu. Jednak aluzje literackie sięgają daleko głębiej i to było dla mnie zadziwiające, z jaką gracją DeWitt gra na wielu konwencjach - od powieści gotyckiej po powieść łotrzykowską. Czyli oldskul, a nawet praskul, w najlepszym wydaniu.
I pamiętajcie – Wielką Dziurę omijajcie szerokim łukiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz