14-07-2016
Tata w powstaniu
Bohater - Jerzy Ciszewski, ojciec Jerzego Ciszewskiego - autora książki, nie jest typowym bohaterskim powstańcem. Czytając książkę, przychodził mi na myśl John Rambo - to jak przy pomocy kamienia albo łuku unieszkodliwiał samoloty albo w pojedynkę, gołymi rękoma gromił zastępy wietnamskich żołnierzy. Ech, gdyby było takich w sierpniu 44 więcej...
Jerzy Ciszewski, pseudonim „Mötz”, wyposażony w porządny przedwojenny nóż marki Solingen, potrafi z niego zrobić użytek i niestraszne mu niedobory w powstańczej amunicji. Hasło „Jeden strzał, jeden Niemiec” właściwie go nie dotyczy, bo jeżeli używa broni palnej to po to, by unieszkodliwić niemiecki samolot. „Mötz” właściwie gołymi rękami rozprawia się z dwoma czołgami typu „Pantera”. Przy takiej efektywności wystarczyłby jeden oddział i historia potoczyłaby się inaczej. Myślę, że „300” by wystarczyło, jak „300” obrońców Termopil. Ale „Mötz” jest tylko jeden, więc „na Cheronei trzeba się memu zatrzymać koniowi”.
„Ojciec 44” to nie jest jakaś bogoojczyźniana oda ku czci poległych. Powieść ta to prawdziwa rzeźnia, gdzie krew chlusta z ciał rozszarpanych granatami, tętnic haratanych przez bagnety i noże. Powstanie w tym przypadku to nie tani, szkolny heroizm, ale krwawa bezsensowna łaźnia, gdzie tylko ci mają szansę przetrwać, którzy idą w tę rzeźnię jak do tańca. Tak właśnie robi nasz polski Rambo, Jerzy Ciszewski, pseudonim „Mötz”.
Nic dziwnego, że na okładce pojawia się blurb od samego Patryka Vegi, który porównuje „Ojca 44” do twórczości Quentina Tarantino. Możemy zatem spodziewać się filmowej wersji książki i, znając twórczość Vegi, będzie to prawdziwe, męskie kino pławiące się w krwi, czyli powstanie, jakiego żeśmy jeszcze nie widzieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz