Filmy Barei przed „Misiem” były radosne i pozbawione zła. „Miś' był potworem z dziecięcego koszmaru. Ta potworna kukła wyobrażała wszystkie kłamstwa i traumy PRL-u. To od „Misia” zaczął się rozpad komuny, nie od Solidarności. Nie od papieża. Nie dało się żyć z „misiem”, w „misiu”.
„Miś” to kukła. Coś jak chochoł z „Wesela”. Z tym, że Chochoł jest widmem tragicznym, dramatycznym – naszym horrorem narodowym. „Chocholi taniec” to taniec zombiaków polskiego patriotyzmu, romantycznych mitów i marzeń. „Miś” to karykatura „chochoła”. Monstrualna kukła latająca nad miastem straszy i przypomina o dramacie niemożności wyrwania się z martwego świata. Tu nic nie może się wydarzyć naprawdę. Ten świat jest zapełniony kukłami, które snuja się w kolejkach, barach czy melinach. Rozmowy ludzi są sztuczne, przesiąknięte oficjalnym językiem propagandy. Nikt w ten świat nie wierzy, ale wszyscy w nim żyją. No i on. Ryszard Ochódzki – władca marionetek, człowiek którego nie obchodzi nic oprócz własnego dobrostanu, który symbolizuje whisky i kiełbasa podwawelska. Rysiek jest dla mnie wizerunkiem neoliberała w „PRLowskim matriksie”. Jemu nie trzeba wiedzy, studiów, fakultetów. Od tego ma ludzi jak tłumacz angielskiego, którego może zbudzić bezpardonowo w środku nocy – pięknie sportretowana rola inteligencji w procesie przemian. Rysiek ma swój zmysł, dzięki któremu kształtuje rzeczywistość według własnych zasad – zasad, których nie ma. To on za dziesięć lat stworzy nowy „misiowy” system, oparty na cwaniactwie i wyzysku. To jest kolejna pułapka „Misia”. To jest kamień spod jasnej Góry, po którym wiadomo, kto stąpał. W „misiu” nie można wierzyć w dobro ani w moralność. Wierzy się w dobrostan. W „strefę komfortu”, która jest jedynym obiektem troski. „Miś” jest o fikcji, na którą nie mamy wpływu. „Miś” jest o egoizmie, który jest jedyną odpowiedzią na tę fikcję. Skoro wszystko, "suma sumarum”, okazuje się fikcją, „domem z papieru” – praca, kościół, relacje międzyludzkie – to pozostaje tylko „ja”. Mój dom, mój samochód, moje wakacje i podróże. Nadbudowane ideologiczne frazesy są scenografiami dla absurdalnej tragifarsy naszego życia.
Jakże naiwne z perspektywy „misia” są romantyczne mrzonki czy wiara w pracę dla drugiego człowieka, dla dobra społeczeństwa. Z perspektywy „misia” ważne jest tylko JA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz