Dom (zly)

Dom (zly)

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Recenzja książki Aleksandra Wiernego "Słabnące światło zachodzącego słońca".

                                                         zdjęcie okładki www.fundacjadf.pl



Już nigdy nie będzie takiego lata


„Już nigdy nie będzie takiego lata, takiej coca coli, nigdy papieros nie będzie tak pyszny, a wódka taka zimna i pożywna” – śpiewał w swoim wielkim przeboju Marcin Świetlicki. Słowa tej poezji pobrzmiewały mi przy lekturze „Słabnącego światła sierpniowego słońca” – ostatniej książki prozatorskiej Aleksandra Wiernego.

Aleksander Wierny to pisarz związany z częstochowskim środowiskiem literackim, wśród jego utworów mamy poezję i książki prozatorskie. Poezja to u Wiernego wymiar prywatny, liryka bardzo osobista i wyciszona. Z prozą jest inaczej – to w głównej mierze pisanie gatunkowe w oparciu o znane schematy pop-kultury. W dorobku pisarza znajdziemy kryminały, horror, a „Słabnące światło sierpniowego słońca” jest prozą drogi – celowo nie piszę, że ostatnia książka Wiernego jest powieścią, bo wszystko, co tutaj gatunkowe jest nacechowane poetycko.

Trójka bohaterów wyrusza w podróż donikąd. Ma to być ich ostatni zryw wolności i realizacja marzeń o świecie, gdzie nie ma jutra. Motywy przytoczone w książce znane są wielbicielom amerykańskiego kina i literatury, a że tych jest najwięcej, wydawać by się mogło, że nie ma to jak polski „road trip” i „będzie Pan zadowolony”.

Myślę, że większość miłośników literatury popularnej może mieć z tą książką problem. Przeniknięta jest ona poetyckim obrazowaniem, powracającymi refrenami a nawet paralelizmem składniowym, co odciąga czytelnika od samej akcji w stronę meliczności i rytmu. Co więcej, proza ta ma charakter dialogowy – momentami miałem wrażenie, że czytam listę dialogową scenariusza filmowego. Mimo że autor stara się za wszelką cenę trzymać konwencji powieści drogi, to formalnie odebrałem ją jako poetycki scenariusz ewentualnie jako poemat o filmach drogi.

„Słabnące światło sierpniowego słońca” jest pisane prozą poetycką i filmową zarazem. Dla mnie kluczem do tej nietypowej książki był „trip” – poddanie się dekadenckiemu nastrojowi, obrazom i kolorom, rytmowi i muzyce, którymi emanuje to pisanie. I gdy odpuściłem, wtedy poczułem, że to jest dobre, że zabieram się w tę podróż. Tak miałem JA, lapsus, recenzent trzeciej kategorii.

A oprócz „I love supreme” w głowie pobrzmiewały mi tekst, że:

Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza”.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz