„Francik
się żyni” - krótkie kazanie Farożika
Już po
premierze naszego amatorskiego „Teatru po pracy”, działającego
w Miejskim Domu Kultury. Dzięki pracy naszej instruktorki,
scenarzystki i reżyserki w jednym, Agnieszki Raj-Kubat, i
wszystkich, którzy zaangażowali się w ten spektakl, udało się
stworzyć radosne przedstawienie, które połączyło folklor i
tradycję z weselną energią. Pozwólcie, że podzielę się kilkoma
osobistymi refleksjami na temat tego, czego efekt lubliniecka
publiczność mogła zobaczyć w piątkowy wieczór na scenie.
„Granice
mojego języka są granicami mojego świata” - słowa Ludwika
Wittgensteina są od lat mottem w mojej pracy nauczycielskiej.
Scenariusz przedstawienia „Francik się żyni” był w 90.
procentach napisany śląską gwarą. Dla mnie, czyli „gorola spod
Jasnej Góry”, była to jedyna taka lekcja, gdzie musiałem zmagać
się z trudnościami, ale i pięknem tej mowy. Dzięki temu
poszerzyłem, a raczej przekroczyłem językowe granice, wcześniej
dla mnie niedostępne. Inna rzecz, czy wcieliłem się w rolę
Farożika wystarczająco dobrze, bo cały czas myliły mi się
papierosy z cygaretami. Farożik jest jednak w naszej, tzn. mojej i
Agnieszki koncepcji, tworem eklektycznym, stojącym na pograniczu
kultury polskiej i śląskiej.
Powrót do
korzeni, tradycja – bez tego trudno zrozumieć samego siebie. Jako
„gorol spod Jasnej Góry” sam jestem konglomeratem różnych
wpływów. Moi dziadkowie po mieczu pochodzą z Podlasia, gdzieś z
okolic Wilkowyj, a po kądzieli z Miasteczka Śląskiego. W
dzieciństwie spotykałem się zarówno ze śpiewną mową wschodnich
kresów jak i śląską gwarą. To nieustanne doświadczanie
„inności” w języku uczyło mnie szacunku dla gwary i kultury
ludowej – na Śląsku i Podlasiu folklor odgrywa ważną rolę,
pozwala rozpoznać „swojego”. Książką mojego dzieciństwa były
„Bery śmieszne i ucieszne” Doroty Simonides, wybitnej znawczyni
śląskiej kultury.
Kulturę
śląską i jej gwarę także charakteryzuje eklektyzm – łączą
się tutaj wpływy polskie, niemieckie, ale także czeskie. Podoba mi
się rubaszność śląskiego humoru, jego bezpośredniość, owa
ludyczność, która tak często bywa przeciwstawiana tzw. „kulturze
wysokiej”. Ale przecież ta „niskość” to tradycja Ezopa,
Rableis'ego, Villona i wielu innych. Bliska mi jest także słowiańska
czeskość, „czeskość”, która także współtworzy „śląskość”,
„czeskość”, którą uosabia dla mnie najpełniej twórczość
Bohumila Hrabala. To on powiedział na temat twórczości wybitnego
amerykańskiego abstrakcjonisty Jacksona Pollocka, że „Jackson
Pollock kładł płótno na podłodze i lał na nie farbę. Otóż to
samo robiły młode Węgierki i Słowaczki, udeptywały płótno
przed domem, a potem lały na nie farbę albo sypały piasek. Koniec
końców wszystko pochodzi od ludu”.
Koniec
końców wszystko pochodzi od ludu. Dlatego takie ważne wydaje mi
się to, co powstało w wyniku wspólnej pracy wielu ludzi, którzy
zaangażowali się w twórcze działanie przy przedstawieniu „Francik
się żyni”. Ta pamięć języka i pamięć obyczaju jest pamięcią
zwykłych ludzi, bo właśnie zwykli ludzie tworzą kulturę ludową.
Tworzą ją nie dla sławy i pieniędzy ale właśnie dla pamięci,
dla kontynuacji tradycji odziedziczonej po przodkach. Za to wszystko
z serca dziękuję wszystkim, z którymi miałem zaszczyt tworzyć
ten spektakl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz