Dom (zly)

Dom (zly)

środa, 10 lipca 2019

Za wzgórzami Pana Boga - o filmie „Za wzgórzami” reż. Cristian Mungiu , Rumunia 2012


Za wzgórzami Pana Boga - „Za wzgórzami” Cristian Mungiu , Rumunia 2012

Dopiero teraz udało mi się nadrobić film Cristiana Mungiu, który został nagrodzony na festiwalu w Cannes 2012 za scenariusz i kobiece kreacje aktorskie. Lepiej późno niż wcale, ale za każdym razem, gdy widzę wartościowy, ważny film, który omija ekrany polskich kin, a przede wszystkim świadomość polskiego widza, zastanawiam się jak wiele takich dzieł istnieje poza moją świadomością. Mówimy wszak o filmie reżysera „z dorobkiem”, filmem nagradzanym na międzynarodowych festiwalach. Ominął mnie ten film w 2012 na Nowych Horyzontach, ale całe szczęście wyszedł w pakiecie DVD. To i tak fart nie lada.

Niestety, znam tylko dwa filmy Mungiu, obydwa wspaniałe. Oprócz „Za wzgórzami” udało mi się obejrzeć jeszcze „4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni” - przejmujący dramat, poruszający temat nielegalnej aborcji w komunistycznej Rumunii doby Nicolae Ceaușescu, nagrodzony w 2007 r. Złotą Palmą. Szkoda, że nie udało mi się dotrzeć do innych filmów rumuńskiego reżysera, ale nie jest tajemnicą, że kino rumuńskie święci w ostatnich latach wielkie sukcesy dzięki kameralnym dramatom, które potrafiły pokazać aktualne, uniwersalne problemy Europy w początkach XXI wieku. Marginalny, rumuński punkt widzenia stał się doskonałym miejscem dla obserwowania globalnych przemian związanych z nowym kształtem Zjednoczonej Europy. Dziś, przy trwającym kryzysie wielkich kinematografii Francji, Niemiec, Hiszpanii, liderami sztuki filmowej stali się ci, którzy dobrze pamiętają czasy i realia obozu socjalistycznego.

„Za wzgórzami” też do pewnego stopnia opowiada o opresji grupy wobec jednostki, jednak w filmie z 2012 roku polityczny środek ciężkości zostaje zastąpiony tematem religijnym. Mungiu mimo podjęcia problemu małej zakonnej społeczności prawosławnej potrafił odejść od prostej publicystyki (było to wyraźne także w „3 miesiącach…”, gdzie totalitaryzm doby Ceauşescu był tylko pretekstem dla ukazania wewnętrznego więzienia głównej bohaterki, która boryka się z problemem, który ją przerósł). Kanwą „Za wzgórzami” była autetyczna historia młodej zakonnicy, która zmarła wskutek egzorcyzmów przeprowadzonych przez członków wspólnoty, w której żyła, czyli najbliższych jej ludzi. Społeczność religijna, w naszym rozumieniu klasztorna, współpracowała z miejscowym domem dziecka, skąd wywodziło się kilka oddanych i wspólnocie Bogu sióstr, w tym dwie główne bohaterki.

Wszystko dzieje się tutaj w duchu chrześcijańskiej miłości i bogobojnego lęku przed światem zewnętrznym, który jest źródłem grzechu. Mungiu pokazuje doskonale proces odchodzenia od zmysłów ludzi, którzy wzajemnie „nakręcają” się przekonaniem o słuszności działania w imię walki z szatanem. Nie wiadomo, kiedy zostają przekroczone granice zdrowego rozsądku, w którym momencie przepełnione miłością siostry na czele z prawosławnym duchownym stają się oprawczyniami. Jedno jest pewne – gdyby w tej wspólnocie był ktoś, umiejący spojrzeć z dystansem na sprawy hermetycznej wspólnoty, do takiej tragedii nigdy by nie doszło. Tą rolę spełnia w filmie bezstronna kamera filmowa.

Film mimo skromnej formy idzie swoją niesamowitą dynamiką w stronę thrilleru i mimo prawie 3-godzinnego metrażu pochłania bez reszty widza  - to zasługa nagrodzonego w Cannes scenariusza. Mungiu sprawdza się znów doskonale w prowadzeniu aktorów – trudno tu mówić o rolach głównych, mamy tu bohatera zbiorowego i kunszt reżyserski objawia się w tym, że nawet wiodące postaci nie są w tym filmie specjalnie wyróżnione, a tylko umiejętnie współtworzą kolaż osobowości poddanych z własnej woli opresji grupy. Czyni to „Za wzgórzami” filmem wiarygodnym psychologocznie zamiast, jak na przykład widzimy to w „Klerze”, nośnikiem ważnej sprawy, artystyczną publicystyką.

Piszę o tym filmie także po to, by pokazać jak kino zmarginalizowane może albo powinno być ważne. No i dlatego, żeby uświadomić jak trudno, mimo tych wszystkich internetów, do takich dzieł dotrzeć. Jak dobrze, że Roman Gutek urodził się w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz