Tajemnica
wiary
Wziąłem
się za „Kult” Orbitowskiego, bo znałem tę historię,
pamiętałem z dzieciństwa. Kazimierz Domański, nie , to nie żadna
moja rodzina, doznał na działce objawienia i został cudownie
uleczony. Do Oławy na Dolnym Śląsku, miejsca akcji powieści,
zaczynają zjeżdżać tysiące chromych i zaczynają się dziać
cuda. Wkrótce zaczyna powstawać świątynia. Ani władze komunistyczne, ani kościelne nie są z tego zadowolone.
Orbitowski
oddaje głos bratu głównego bohatera, sceptykowi Zbyszkowi, który
wmieszany jest w całą aferę nie z powodu swej wiary, ale z powodu
troski o bliską osobę. Zresztą autor pozostaje zdystansowany wobec
autentycznej historii, bo główny bohater ma na imię Heniek i
zniemczone nazwisko Hausner zamiast Domański. Ten dystans pozwolił
nadać autentyczności refleksji na temat ludowej pobożności, która
przecież dotyczy nie tylko domniemanego objawienia w Oławie, ale również
takich zjawisk jak Radio Maryja czy Wspólnota w Duchu Świętym.
Biedni
i dotknięci czekają na cud, czekają na odpowiedź, po co jest ich
życie, po co ich cierpienie. One nadchodzą, bo oni chcą je
widzieć. Z pragnienia tysięcy serc dzieją się rzeczy niesamowite,
których nie potrafi wytłumaczyć nauka i oświecona część
ludzkości. Ci biedni i odrzuceni dają siłę zwykłemu renciście ,
by stał się szafarzem łask i uzdrowicielem. Cuda dzieją się tam,
gdzie ludzie tego pragną, gdzie wiara staje się tak silna , by góry
przenosić.
Ateusz
i sceptyk, Orbitowski, pisze o tym fenomenie bez sarkazmu, pisze, by
zrozumieć. I to jest największa wartość tej powieści, która
czerpie wiele z reportażu – prawda, prawda o naszej wierze, o
wierze, która zagraża wierze wystudiowanej w seminariach, wierze
doktorów Kościoła, wierze niebezpiecznej także dla władzy, bo
wierze oddolnej, nieskanalizowanej.
Dodatkowym
atutem tej powieści były dla mnie prl-owskie realia. Dla mnie była
to podróż do krainy dzieciństwa, krainy permanentnego braku i
niedoboru, tęsknoty za prospektami i reklamówkami z pięknymi
flaszkami, z pięknymi fajkami, pięknymi laskami i eleganckimi
facetami, z wizytami w Pewexach , by za zaskórniaki kupić najtańsze
fajki.
I
tylko jedną wadę ma dla mnie ta powieść, taką jak pozostałe
książki Orbitowskiego – jest topornie napisana, naprawdę
nielicho się namęczyłem, by dać radę „Kultowi”. Ja bym jej
odjął tego ciężaru i z opisów i z narracji, ale ja nie jestem
Orbitowski. Ale jestem szczęśliwy, że ją przeczytałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz