Bokserki
Marcina Najmana
Myślałem,
że Kacper Anuszewski, reżyser „Serca do walki” to jakiś
natchniony adept sztuk walki, który zainspirowany filmami z JCVD
postanowił za wszelką cenę stworzyć swój własny film w tym
duchu. Ale ten pan nakręcił przecież w tym roku reklamowany
szeroko obraz „Futro z misia”, gdzie główną rolę zagrał
Sławomir, a poza tym mnóstwo większych i mniejszych gwiazd tam występuje - przede wszystkim Michał Milowicz. Ta
nadaktywność do tej pory niezależnego twórcy, autora ciekawych
filmów krótkometrażowych, powinna czynić nas czujnymi, bo nie
wiadomo, co się tutaj odpiernicza. Spójrzmy bliżej, bo w sprawę
zamieszany jest częstochowski sportowiec – z punktu widzenia
„lapsusofila”rzecz niez-miernie istotna.
Anuszewski
zatrudnił do głównej roli młodego, pięknego, sprawnego nad wyraz
Łukasza Wabnica, kickboksera z sukcesami, pochodzącego z
Częstochowy. Tu czujność widza znów winna się wzmagać –
Częstochowa to rodzinne miasto innego kickboksera, boksera,
zawodnika MMA, celebryty, Marcina Najmana. Czyżby młody Wabnic
pozazdrościł sławy weteranowi Najmanowi i postanowił zostać
gwiazdą mediów?
Nie
no – obejrzałem wywiad w internecie. Taki sympatyczny gość,
inteligentny, ma autentyczne osiągnięcia sportowe (w
przeciwieństwie do notorycznych kompromitacji Najmana) i pewnie ma
też „serce do walki”. Po co ci to było, Łukaszu Wabnic? No i
jak tu się pastwić?
Film
łączy próbę kina sztuk walki z najgorszymi wątkami oper
mydlanych w stylu „Mody na sukces”, ewentualnie seriali
brazylijskich i tureckich. Nawiązania do „Kickboksera” i
„Rocky'ego” są tak nachalne, że miałem wrażenie oglądania
zlepków różnych filmów, kompletnie zresztą niespójnych. Ale to
nic w porównaniu z nawarstwieniem tragedii osobistych w tej
produkcji - główny bohater traci najpierw ojca (scena płaczu matki
jest godna tureckiego z kolei kina akcji np. kultowej sceny śmierci
z filmu „Golden Karate Girl”). To oczywiście tylko początek, bo
za chwilę jego brat przy pomocy jakiejś spróchniałej
gałęzi, którą atakujący go czarny bohater ledwo jest w stanie unieść, zostaje na
pół życia przykuty do wózka. Oczywiście z łatwością każdy
się domyśli, że tego łobuza, prześladowcę z lat szkolnych,
Piotr czyli Łukasz Wabnic, spotka na zawodowym ringu, gdzie będzie
mógł rozliczyć zaległe rachunki. Akcja przenosi się o 10 lat do
przodu. Piotr początkowo walczy w nielegalnych turniejach,
ustawianych przez mafioza, znanego jako Litwin. Zarabia tam pieniążki
na operację dla brata, któremu w przerwach między walkami przynosi
piwo, gdyż ten się nudzi i gra na kompie w stanie upojenia. Ale to
nic – wzruszająca jest scena jak troskliwy Piotr zabiera brata na
osiedlowe boisko, gdzie grają adepci koszykówki na wózkach. To nic
także, że za każdym razem braciszek pudłuje, rzucając do kosza, nawet po
dłuższym czasie wspólnego trenowania. Chciałem bardzo, żeby mu
się chociaż raz udało, ale widocznie liczba dubli przekroczyła założony limit. No i jest oczywiście trener kickboxingu –
Marek Siudym – który się gniewa na Piotra za konszachty z
półświatkiem, ale potem wybacza. Jest też bezradna matka, Ewa
Kasprzyk, której Piotr pragnie ulżyć w trudach jej smutnego życia.
Jest także ksiądz, Mieczysław Hryniewicz, który wprowadza wątek
transcendentny w życiu Piotra. Nawet ci znani aktorzy nie są w stanie unieść drętwoty dialogów. Jest w końcu śmiertelnie chory
dzieciak, który wymaga transplantacji i jakoś tak się dziwnie
wszystko składa, że w końcówce filmu znajdzie się dawca z
niezwykle rzadką grupą krwi – oczywiście jest to... O samej
końcówce to już się nawet napisać sensownie nie da, bo brak
jakichkolwiek motywów i psychologicznej konsekwencji to parodia na
poziomie „Wściekłych pięści węża”, jeśli ktoś pamięta
ten fenomen - jak nie to proszę odświeżyć, na pewno bardziej
polecam ten filmopodobny produkt niż „Serce do walki”. Na
szczęście swoje wejście ma pod koniec Michał Milowicz, który
ratuje cały film w stylu JCVD. Chciałbym, żeby tak się stało. Niestety.
I
tak za dużo szczegółów zdradziłem, ale zrobiłem to w swej
kaskaderskiej trosce o czas i pieniądze potencjalnych widzów. I już
nie chodzi mi o absurdalne połączenie kina walki z melodramatem,
ale o sam aspekt wizualny. Twórcy obiecali, że sceny walk będą
widowiskowe, a dostajemy jakieś urywki, migawki, na których nie
widać nawet wyprowadzanych ciosów. Ja wychowałem się na filmach karate
z lat 70-tych i to było dla mnie zaskakujące, że kinematografia w
XXI wieku cofnęła się grubo poza okres filmów z Brucem Lee.
Łukasz
Wabnic wskoczył w bokserki Marcina Najmana i to takie bokserki po
treningu, mocno przepocone i rozciągnięte. Co gorsza będzie musiał
z tym żyć. Tyle że Marcin Najman nie miał wyjścia, bo musiał
czymś zastąpić brak talentu i pajacowanie było takim antidotum.
A Łukasz Wabnic ma życie przed sobą, pewnie ma też „serce do
walki”, wrodzoną skromność, pracowitość i swoistą czystość,
która powinna urzekać. Ten film jest dla mnie jak utrata
dziewictwa, po której ślady mogą okazać się trudne do wybawienia
dla tego aktora? Sportowca? Trenera? Przedsiębiorcy? Polityka? Kogo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz