W piątek, 17 sierpnia, w stosunku do dziś to było wczoraj, zdarzyło misie nawiedzić Centrum Promocji Młodych. Szumna nazwa imprezy "Surrealistyczne lato" nieco się nadymała, ale rezultat całkiem i Niczego sobie.
O "Sanatorium pod klepsydrą" Hasa za dużo opowiadać nie trzeba, bo to klasyk po renowacji. Film piękny wizualnie, lecz wymagający wysokiego komfortu zarówno pod względem wizualno-technicznym, jak pozycji fizycznej odbiorcy, żeby się wczuć na maksa w tę hybrydyczną wizję. Z drugiej strony zaskoczyła mnie duża ilość widzów i skupienie podczas seansu, które film Hasa wystawiał na ponad 2-godzinną próbę. Pomysł z pokazywaniem klasyki, o ile nieoryginalny, to jednak bardzo potrzebny, szczególnie jeśli docenić fakt integracji odbiorców, którzy zamiast chomikować się przy laptopach, ipodach i takich tam, chcą coś przeżywać wspólnie.
Po seansie filmowym, seans muzyczny. Nazwa zespołu "Wolność ptaków drażni drzewa" jak najbardziej a propos, wizualizacje rodem z dzieł surrealistów, głównie "Psa andaluzyjskiego" Bunuela, także jak najbardziej w klimacie. O wędrujących dźwiękach, tkających pajęczynę wielu stylów, trudno mi coś więcej, ale brzmiało to energetycznie, czysto i, w zestawie z czarno-białą wizualizacją, bardzo klimatycznie. No i przyszło całkiem sporo młodych ludzi, którzy zamiast męczyć duszę niewybrednymi rozerwaniami piątkowieczorowymi, przybyli dotknąć czegoś innego. Wszystko to bardzo ładnie i spójnie wypadło, a rozgrywało się na przecięciu dziedzin sztuki, bo to i tekst Schulza, i film Hasa, i surrealistyczne wizje Bunuela i Dalego, i muzycznie ciekawa warstwa. Bardzo to wszystko klimatyczne i czuć większy zamysł.
Brakło mi trochę rozmowy o samym surrealizmie, głównie tym filmowym. Has stoi na czele formacji reżyserów, których od biedy można określić mianem surrealistów. Taką intuicję prezentują autorzy wydanego przez Ha!art opracowania "Dzieje grzechu. Surrealizm w kinie polskim". Obok Hasa wymienieni są tutaj tacy twórcy jak Królikiewicz, Żuławski, Borowczyk, czy Szulkin. Jest to o tyle ciekawy zestaw, że są to ludzie niezwiązani pokoleniowo, jak to było w przypadku "szkoły polskiej" i "moralnego niepokoju". Stawianie tych nazwisk obok siebie jest o tyle ryzykowne, że prezentowali oni bardzo odmienne rozumienie kina i wynikały z tego całkiem różne konsekwencje artystyczne. Na pewno styl Hasa jest absolutnie unikalny i rozpoznawalny w każdym z jego filmów. W "Sanatorium..." dochodzi przenikanie się światów Schulza i Hasa. Plastyczne, poetyckie słowo zostaje tutaj wprowadzone w wymiar wizji bardzo indywidualnej, którą Has obdarowuje prozę Brunona Schulza. A to wszystko ma oczywiście szerszy kontekst środkowo-europejski, który tak często widzimy w dziełach twórców czeskich, słowackich, węgierskich, czy bałkańskich. Tak w skrócie, ale warto byłoby o tym usłyszeć, porozmawiać.
Bardzo inspirujący wieczór.
Dom (zly)
sobota, 18 sierpnia 2012
sobota, 28 lipca 2012
O warsztatach
Nowe Horyzonty
Edukacji Filmowej 2012
O filmach z
tegorocznego NH pisałem, trochę mało, ale pisałem. Mało pisałem, bo głowę
miałem nabitą trochę innymi sprawami. Na Warsztatach NHEF byłem po raz trzeci i
po raz trzeci było to dla mnie ważne wydarzenie. Po pierwsze to ładowanie akumulatorów
na edukację filmową w nowym roku szkolnym, po drugie ludzie i wymiana
doświadczeń , po trzecie nowohoryzontowe kino. Ale w tym roku było inaczej.
Nasi młodzi mentorzy
postanowili podnieść poprzeczkę. Warsztaty koncentrowały się na zadaniach praktycznych
– mieliśmy po krótkim przygotowaniu wykonać etiudy filmowe. Mogły to być fabuły, animacje
i dokumenty. Po obejrzeniu programu zajęć myślałem , chyba jak
większość, WTH – nie będzie czasu iść do toalety. Nie było faktycznie, dopiero
w zaciszu domowego, ustronnego miejsca mogłem oddać się dłuższej medytacji. Mój
aktywny dzień we Wrocławiu trwał minimum 20
godzin przez okrągłe 5 dni. Jednak nie czułem zmęczenia, byłem cały czas
nakręcony jak w transie. Dalej jestem. Chcę misie. Bardziej.
Cudowną
sprawą było, że udało nam się zintegrować wokół wyznaczonych zadań. To właśnie
przez kreatywną energię udało nam się lepiej poznać i poczuć, że jesteśmy razem. To moje zdanie. Myślę, że efekt końcowy jest wcale niezły. W każdym
z filmów widzę potencję na stworzenie czegoś ciekawego, przy oglądaniu niektórych
wydaje mi się niewiarygodne, że ludzie bez doświadczenia byli w stanie osiągnąć
aż tak świetny efekt. Brawa dla wszystkich za zaangażowanie i dobre chęci.
Pokazaliście (lepiej byłoby „pokazałyście”) inteligencję, kreatywność,
otwartość. Tak często boli mnie zszarzenie w mojej codziennej praktyce, że nie ma po co, że nie warto. We Wrocławiu tego nie było. Uczyłem się od Was, Drogie
Koleżanki i Koledzy, jak ważny jest prawdziwy duch powołania i odkrywanie „nowych
horyzontów edukacji” w ogóle.
Karolina,
Maciek i Karol przygotowali w tym roku
arcyciekawy program, który przerósł w praktyce moje wcześniejsze oczekiwania.
Dla mnie to kolejny dowód na to, że nowoczesna szkoła nie może istnieć bez
kreatywnych projektów, które uruchamiają w nas i uczniach to, co najlepsze.
Spotykałem się i spotykam z opiniami, ze uczeń idealny to taki, który
nieustannie zakuwa, by przygotować się do egzaminów. Dla mnie, a pewnie dla
większości z Was, uczeń idealny to taki, który uczy się przez twórczość własną.
Dzięki warsztatom będę mógł takiemu uczniowi pomóc i lepiej ocenić jego dzieło,
projektować jego rozwój. To wszystko nie byłoby możliwe bez pracy Maćka i
Jarka, którzy co chwila stosowali wobec nas politykę faktów dokonanych, a dalej
nie było już rady, trzeba było działać. Dzięki. Ale tak naprawdę nie chciałbym
osiągnąć topu w wazeliniarstwie, tylko w edukacji filmowej, więc…
Na FB ktoś
umieścił zdjęcie ankiety, gdzie widniało, że „po raz pierwszy warsztaty były ważniejsze
od festiwalu”. Nie zgadzam się z tym do
końca. Dla mnie filmy, które uwielbiam oglądać, to także poczucie misji w tworzeniu
widza, który nie zadowoli się wysokobudżetowymi wizualnymi fajerwerkami, ale
będzie oczekiwał od twórców więcej; że nie da się zmanipulować i będzie
świadomy. Jak wrócę we wrześniu z techno westernem "Legenda Kaspara Hausera" Davida Manuliego z muzyką
Vitalica to znowu zadziwię moich idących w zaparte kinomanów. Ale to nie
pierwszy raz, zaręczam, gdy film stawał się będzie dla nas pretekstem do
głębszych refleksji, bo dzięki wyjazdom na seanse NHEF staje się to normą. Dla
mnie edukacja filmowa jest tym, co dzieje się na przecięciu linii, które przez
wiele lat biegły równolegle, a dziś falują i krzyżują się ze sobą –
nauczycielskiego powołania i fascynacji kinem. Nie zrezygnuję z tego, nawet jak
będą mi wciskać, że to poza podstawą programową, przykro mi ;)
Co do
naszego filmu, to oczywiście mogło być lepiej i czuję niedosyt. Niemniej pewne
fragmenty są świetne. Mam trochę satysfakcji durnej, że pan , mówiący nie
wprost do kamery, tak ładnie mi wyszedł, choć Maciek twierdził, że to zły
pomysł, ale chciałem „obcego”, romantyka i wyszło. IMHO. Brakło chyba
całościowej koncepcji, która ujawniła się w innych filmach, gdzie sfilmowano
wiersze. Postawiliśmy na muzeum osobliwości, a dziś poszedłbym w filmowanie
nnowohoryzontowego, wrocławskiego lata. Cenna lekcja i świetny pomysł na
zajęcia ten wiersz podzielony na głosy. Mam zamiar dawać to zadanie na
zaliczenie i stworzyć kolekcję tego typu filmów (jeden wiersz z danej epoki na rok). Myślę, że ten prosty, atrakcyjny przymus, zachęci do kręcenia i
powstanie grupa, która się w tym odnajdzie. Najlepsze filmy chciałbym Wam
pokazać.
Poza tym
organizuję konkursy filmowe i w związku z tym umiejętność formułowania krytycznych ocen i dyskusje
o filmach są bardzo cennym doświadczeniem, które przywiozłem z warsztatów. Nie miałem
w tym doświadczenia, a przecież najważniejsze w naszym zawodzie to wiedzieć, co
się mówi. No i na koniec – warsztaty we Wrocławiu to
wyjątkowa propozycja dla nas, nauczycieli. Jaka szkoda, że tak rzadko mamy szansę
na taką wymianę doświadczeń i doskonalenie. Tym większe dzięki dla Was-
Karolino, Maćku, Karolu, Kamilo ( brakowało nam Ciebie). Jesteście wyjątkowi. Te kilka dni we Wrocławiu
to najbardziej inspirujący dla mnie czas, który naprawdę zmienia moją
perspektywę widzenia, czym może stać się szkoła. W sumie nie mam słów, żeby
dziękować. Mogę jedynie planować kolejne działania, żeby to, co się zadziało, przekuć w codzienną praktykę.
PS. Jeśli znaleźliście
dziwne komentarze pod swoimi filmami, to informuję, że to moja sprawka.
Zrezygnowałem z planu obdarowania każdego filmu taką dziwną recenzją po tym jak
kilkakrotnie zgłoszono to jako „spam”. Jeśli uraziłem – przepraszam. Miał to być
żart, płynący z sympatii do Was i do tego, co zrobiliście.
niedziela, 22 lipca 2012
Co Ty wiesz o Izraelu? Recenzja książki "Bałagan izraelski"
oficrec
Izrael to temat bliski, a zarazem egzotyczny. Niemal co dzień słyszymy o tym gorącym miejscu – gorącym nie tylko pod względem klimatu, ale przede wszystkim atmosfery politycznej. Nieustanne zagrożenie zamachami, które regularnie mają tam miejsce i napięta sytuacja na granicy między Izraelem i Palestyną, ogniskują uwagę ludzi na całym świecie. Staje się dziś Izrael papierkiem lakmusowym dla nastrojów panujących w polityce międzynarodowej. Historia Izraela to także w dużej mierze historia relacji polsko-żydowskich. Dlatego warto dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. I tę możliwość daje nam książka Pawła Smoleńskiego, dziennikarza „Gazety Wyborczej”, wybitnego znawcy tematyki izraelskiej – „Balagan. Alfabet izraelski”.
Nie jest to jakiś specjalnie rzeczowy przewodnik po sprawach izraelskich. Smoleński wykorzystał popularną formę alfabetu, by stworzyć zbiór ciekawych i niepozbawionych osobistych wtrętów felietonów. Warto tę książkę przeczytać z dwóch powodów – po pierwsze widać, że autor zna temat, o którym pisze wyjątkowo dobrze i jest on mu bliski; po drugie – osobista, acz dążąca do obiektywizmu perspektywa, zaproponowana w „Balaganie” daje szansę skonfrontować nasze wyobrażenia na temat problemów dzisiejszego Izraela z poglądem kogoś, kto stoi blisko i potrafi o tym „bałaganie” ciekawie opowiedzieć.
No właśnie – „balagan” to słowo brzmi znajomo i nie jest to przypadek. Jest to jeden z nielicznych przypadków, gdzie źródłem na co dzień używanego, hebrajskiego słowa jest język polski. „Balagan” to także charakterystyczna cecha egzystencji państwa Izrael, które jest niesamowitym tyglem kulturowym i politycznym. Z tego, co pisze Paweł Smoleński, wynika, że różnorodność świata hebrajskiego jest olbrzymia – od ortodoksyjnych, radykalnie religijnych Żydów, po zupełnie ateistycznych, nastawionych na rozrywkę ludzi (Smoleński pisze, że dużą tolerancją cieszy się w Izraelu społeczność gejowska, co może dziwić w zestawieniu z problemami geopolitycznymi, z którymi boryka się Izrael). Do tego dochodzi ludność muzułmańska, która z jednej strony stanowi poważne zagrożenie, z drugiej ma bardzo ważny udział w życiu izraelskiego państwa. To naprawdę bardzo skomplikowane pomieszanie sprawia, że z jednej strony ludność arabska jest poddawana represjom, z drugiej współżycie tych dwóch kultur oparte musi być na daleko idącej tolerancji – z tego, co pisze sam Smoleński, wynika, że jest to jakaś przedziwna lub, jak kto woli, perwersyjna tolerancja dla wroga. Świadomość, że obok polityki i historii żyją po obu stronach zwyczajni ludzie.
Na okładce jednego z ostatnich numerów polskiego Newsweeka znalazły się tradycyjne, „świętoobrazkowe” wizerunki Chrystusa i Maryi. Pod spodem widniał napis „Jezus! Maria! Żydzi!!!”. Ta okładka prowokacyjnie oddaje nasz odwieczny problem z kulturą żydowską, która z jednej strony jest tak nam bliska, wypływa z tych samych źródeł, z drugiej oddziela nas od niej mur trudnych doświadczeń, kompleksów i poczucia winy. Smoleński pisze o tym wszystkim w sposób lekki, przez pryzmat osobistego doświadczenia i rozmów z ludźmi stojącymi po obu stronach barykady. Nie stroni od błahych refleksji na temat wina, piwa czy kuchni izraelskiej, by po chwili pisać o historii, zamachach i intifadach. Straszny panuje w tej książce „balagan”, ale najważniejsza kwestia postawiona, to pytanie, jak wyglądałby współczesny świat bez Izraela. Smoleński, dochodząc do tej refleksji powoli i mozolnie, uświadamia czytelnikowi, że odwieczny problem z Izraelem jest także jego problemem.
czwartek, 19 lipca 2012
NH 2012
Jestem już od wczoraj. Już zdążyłem na Warsztatach odegrać scenkę i nakręcić stary, socrealistyczny budynek. Pierwsze spodobało się, drugie nie, bo nie skręciłem ludzi a w zasadzie proletariuszy. Ale to nic. Wszystko jest pięknie. A już dziś rozpoczęcie festiwalu i "Bestie południowych krain", "Miłość" tylko wirtualnie zaistniała na stronie z rezerwacjami. Nic to. "Miłość" i tak obejrzę na pewno.
19.07
Film tak bardzo, tak mocno trafiający we mnie, że przeżyłem autentyczny szok. To , co znałem z prozy Schulza, czy Hrabala, taka środkowoeuropejska wrazliwość przeniesione w świat amerykańskiego, dzikiego - w popowodziwy krajobraz Nowego Orleanu czy Florydy. Narracja , prowadzona z punktu widzenia małej dziewczynki, którą umierający ojciec przygotowuje do życiowego survivalu, to czysta poezja. Nie było w tym zgrzytów. Film wzruszający i piękny, okrutny i magiczny..
20.07
Legenda Kaspara Hausera (7)
21.07
napisał(a) o Czarnogóra, czyli perły i wieprze (7)
22-24 Pieska odyseja (6)

19.07
Film tak bardzo, tak mocno trafiający we mnie, że przeżyłem autentyczny szok. To , co znałem z prozy Schulza, czy Hrabala, taka środkowoeuropejska wrazliwość przeniesione w świat amerykańskiego, dzikiego - w popowodziwy krajobraz Nowego Orleanu czy Florydy. Narracja , prowadzona z punktu widzenia małej dziewczynki, którą umierający ojciec przygotowuje do życiowego survivalu, to czysta poezja. Nie było w tym zgrzytów. Film wzruszający i piękny, okrutny i magiczny..
9 gwiazdki
20.07
Legenda Kaspara Hausera (7)
Tekno od którego nie można z nudów zdechnąć, szczególnie, jeśli tańczy Vincent Gallo.
7 gwialapsus
21.07
Średniowieczny post jako antidotum na współczesność.
10 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Spodziewane straty (9)
Film o moim dzieciństwie, młodości. W zasadzie o wszystkim. Co stało się. Po roku 90.
9 gwiazdlapsus
Ucieczka od dostatku i spokoju w objęcia bałkańskich gieroi. Od paranoi się roi.
7 gwiazdki
22-24 Pieska odyseja (6)
Podobał mi się humor, mniej plastyka. Takie trochę powymyślane.
6 gwiazdki
lapsus
dodał(a) zwiastun filmu Pieska odyseja
lapsus
napisał(a) o Bajkowe kroniki kucharskie (6)
Jest wesoło i ciekawie plastycznie.
6 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Czarna krew (6)
Powolny smutek tego długiego filmu jest czarny jak tytuł tego filmu.
6 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Dziurka od klucza (7)
Zwyczajny-niezwykły Maddin, czyli kocham kino. Tym razem w wydaniu noir i Odyseuszem w roli głównej.
7 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Ambasador (7)
Cynizm głównego bohatera jest arcymoralny. Wygląda, że Brugger z powodzeniem mógłby zostać handlarzem diamentami, ale woli robić filmy.
7 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Tala od różańca (7)
Natalia Rolleczek jest autorką zapomnianej książki "Drewniany różaniec", poświęconej klasztornej traumie, gdzie spędziła dzieciństwo. Po II wojnie książka pani Tali została uznana za czołowe dzieło w walce komuny z Kościołem, a sama bohaterka uznana za wroga tego drugiego. Całe jej życie wypełniało pragnienie stworzenia osobistej relacji z Bogiem. Pomagała jej w tym znajomość z papieżem Janem Pawłem II, który nigdy nie potępił pani Tali tak jak jego współwyznawcy.
7 gwiazdki
lapsus
ocenił(a) Tala od różańca
7 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Opóźnienie (6)
Sam nie wiem - w przeciwieństwie do "Czarnej krwi" trochę drzemałem.
6 gwiazdki
Fajny Alice, fajny Iggy, fajny McDowell, ale muzyka? Chciałem metalowego, oldskulowego kopa, a dostałem heinekenowe niewiadomoco. I ten element sprawił, że film jest nijaki. Szkoda.
5 gwiazdki
5 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Holy Motors (8)
Przepyszne danie filmowe z wyrafinowanymi przyprawami z kuchni mistrza Caraxa.
8 gwiazdki
7 gwiazdki
lapsus
ocenił(a) Dziurka od klucza
7 gwiazdki
lapsus
ocenił(a) Czarna krew
6 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Marina Abramović: artystka obecna (10)
Średniowieczny post jako antidotum na współczesność.
10 gwiazdki
lapsus
napisał(a) o Spodziewane straty (9)
Film o moim dzieciństwie, młodości. W zasadzie o wszystkim. Co stało się. Po roku 90.
9 gwiazdki
9 gwiazdki
wtorek, 17 lipca 2012
Filmradar nr 6, a w nim moje "ukryte pragnienia"
Już nowy Filmradar i mój kolejny tekst obnażający. Nie wiedziałem, że siedzi we mnie, ale widocznie wszyscy jesteśmy dotknięci. No dobra - nie będę ściemniał, dla Slaya wszystko. No ale są też inne teksty. Tymczasem udaję się do psychoterapeuty.
sobota, 14 lipca 2012
refleksja o "Piórze" Marka Nowakowskiego
Mówią o nim pisarz peryferii, bo zawsze odnajdywał się na obrzeżach głównego nurtu. Nie chciał, nie dążył nigdy do integracji z literaturowymi bonzami, którzy za wygodne miejsce na prl-owskim świeczniku musieli nieraz słono płacić, a ceną tą było głównie literackie podporządkowanie. Marek nie chciał się podporządkować i chyba dzięki temu do dziś jest starszym panem w świetnej formie; nie stroniącym od alkoholu, konkretnie wódeczki, i papierosków. A umysł ma jasny i trzeźwy mimo swoich 77 lat. Mogłem się o tym przekonać naocznie, gdy po spotkaniu w częstochowskiej Bibliotece miałem okazję osobiście poznać Pana Marka i wypić z nim parę "głębszych".
W swojej literackiej biorafii "Pióro" opisuje moment, gdy jako młody chłopak wszedł w środowisko pisarzy. Był to moment pierwszej, postalinowskiej odwilży w 1956 roku. Poznajemy tutaj literackie świat Warszawy i klimat tamtego czasu. Marek nie zgadzał się na bycie służalcem żadnej z politycznych stron, jego pragnieniem było opisywanie tego, co było autentyczne. Swoją inspirację odnalazł w świecie marginesów, właśnie peryferyjnej rzeczywistości komunistycznej Polski. Nie chciał i nie umiał być pisarzem salonowym, dlatego udało mu się ocalić swoją niezależność. Nie chciał być "hłaskoidem", epigonem Marka Hłaski, bronił się przed tym, mimo że tematyka dla obu pisarzy była podobna. Szukał ludzi prawdziwych i walczył piórem o tę prawdę i o siebie. Ta postawa bardzo silnie kojarzy mi się z przesłaniem Vaclava Havla z eseju "Siła bezsilnych" - nie dać sobie zgiąć karku, "żyć w prawdzie".
Bardzo cenię twórczość Marka z tamtego okresu. Jest autentyczna i szczera, nie ma tam łatwych tez i moralizowania. Autor świetnie tez opowiada o starej Warszawie w "Powidokach" i tak samo jest w "Piórze", dlatego to udana książka. Po opublikowaniu "Raportu o stanie wojennym" Pan Marek stał się bardzo silnie identyfikowany z "Solidarnością" i prawą stroną naszego życia politycznego. Rodzi to we mnie obawę, że chociaż całe swoje pisarskie życie walczył o pozycję twórcy niezależnego, to dziś staje się przypisany do pewnej grupy, zawłaszczony przez politycznych adwersarzy obecnego rządu. Z jednej strony staje znów po tej "niewłaściwej", "niepoprawnej" stronie, z drugiej, czy jego "pióro" w tym uwikłaniu cały czas pozostaje szczere i autentyczne? Niewątpliwie gdy powraca we wspomnieniach do tego świata, który go inspirował w młodości, pozostaje jedynym w swoim rodzaju zapisywaczem tamtej Warszawy, która będzie żyła dzięki jego prozie. I, tak jak powiedział na spotkaniu w Częstochowie, "nie chce być pisarzem wiodącym na barykady" zwolenników PiS i Radia Maryja. Tylko czy jego dzisiejsi odbiorcy myślą tak samo?
W swojej literackiej biorafii "Pióro" opisuje moment, gdy jako młody chłopak wszedł w środowisko pisarzy. Był to moment pierwszej, postalinowskiej odwilży w 1956 roku. Poznajemy tutaj literackie świat Warszawy i klimat tamtego czasu. Marek nie zgadzał się na bycie służalcem żadnej z politycznych stron, jego pragnieniem było opisywanie tego, co było autentyczne. Swoją inspirację odnalazł w świecie marginesów, właśnie peryferyjnej rzeczywistości komunistycznej Polski. Nie chciał i nie umiał być pisarzem salonowym, dlatego udało mu się ocalić swoją niezależność. Nie chciał być "hłaskoidem", epigonem Marka Hłaski, bronił się przed tym, mimo że tematyka dla obu pisarzy była podobna. Szukał ludzi prawdziwych i walczył piórem o tę prawdę i o siebie. Ta postawa bardzo silnie kojarzy mi się z przesłaniem Vaclava Havla z eseju "Siła bezsilnych" - nie dać sobie zgiąć karku, "żyć w prawdzie".
Bardzo cenię twórczość Marka z tamtego okresu. Jest autentyczna i szczera, nie ma tam łatwych tez i moralizowania. Autor świetnie tez opowiada o starej Warszawie w "Powidokach" i tak samo jest w "Piórze", dlatego to udana książka. Po opublikowaniu "Raportu o stanie wojennym" Pan Marek stał się bardzo silnie identyfikowany z "Solidarnością" i prawą stroną naszego życia politycznego. Rodzi to we mnie obawę, że chociaż całe swoje pisarskie życie walczył o pozycję twórcy niezależnego, to dziś staje się przypisany do pewnej grupy, zawłaszczony przez politycznych adwersarzy obecnego rządu. Z jednej strony staje znów po tej "niewłaściwej", "niepoprawnej" stronie, z drugiej, czy jego "pióro" w tym uwikłaniu cały czas pozostaje szczere i autentyczne? Niewątpliwie gdy powraca we wspomnieniach do tego świata, który go inspirował w młodości, pozostaje jedynym w swoim rodzaju zapisywaczem tamtej Warszawy, która będzie żyła dzięki jego prozie. I, tak jak powiedział na spotkaniu w Częstochowie, "nie chce być pisarzem wiodącym na barykady" zwolenników PiS i Radia Maryja. Tylko czy jego dzisiejsi odbiorcy myślą tak samo?
niedziela, 8 lipca 2012
Genealogia stosowana. Recenzja książki Aleksandra Kaczorowskiego "Ballada o kapciach"
Genealogia stosowana
oficrec
"Jestem nikim, a ty kim?” pisała Emily Dickinson (znam to z przekładu i wykonania Maleńczuka, kiedyś ambitnego). Nikt nie chce być „nikim z nikąd”. Szukamy swoich korzeni, tworzymy genealogie własnych rodów, aby udowodnić sobie i światu, że nasze korzenie czynią nas kimś wyjątkowym. Chyba jest w tych heraldycznych poszukiwaniach jakaś nieciekawa inklinacja do tego, aby być wartościowym za darmo. Ot – któryś z przodków zrobił coś dobrego, więc jest powód do dumy. A potem znów okazuje się, że to bohaterstwo było podszyte podłością. Albo, że ten herb został kupiony nie tak dawno przez naszego chłopskiego przodka. To tak jak z polską reprezentacją – chcielibyśmy, żeby nasi protoplaści wygrali za nas mecz, a oni pokazują nam figę. Tak jak Aleksander Kaczorowski – autor zbioru esejów „Ballada o kapciach” – swoje dumne nazwisko ze szlachecką końcówką „–ski” wywodzi od prozaicznego Kaczora.
Kaczorowski zaczyna od rodowej legendy, wedle której jego praszczur woził bryczką właściciela lombardu, który żył z wyzysku okolicznej biedoty. Żaden z niego powstaniec, bohater narodowy. Co gorsza – z każdym krokiem autor brnie dalej w tę autokompromitację i zdaje się, że sprawia mu to masochistyczną radość. Opowiada o Sochaczewie, skąd pochodzi, nie jak o miejscu wyjątkowym, ale jak o ostatniej dziurze, gdzie diabeł mówi dobranoc. Plejada przodków w „Balladzie o kapciach” miele się w jakimś przedziwnym korowodzie, który gubi się, rozgałęzia i traci wątek, że nie wiadomo, czy ta krewna z Ameryki to ciocia czy koleżanka cioci. Cała ta rodowa megalomania zostaje sprowadzona do poziomu tytułowych kapci, przysłanych z Ameryki. Wszystko to nie czyni lektury lekką, bo nie sposób prześledzić rodzinnych koligacji, pourywanych i niedokończonych. Czyni to nasze czytanie czymś zbędnym, bo po co słuchać o tak banalnych, często niechlubnych losach? A może jednak warto?
Kaczorowski zaczyna od rodowej legendy, wedle której jego praszczur woził bryczką właściciela lombardu, który żył z wyzysku okolicznej biedoty. Żaden z niego powstaniec, bohater narodowy. Co gorsza – z każdym krokiem autor brnie dalej w tę autokompromitację i zdaje się, że sprawia mu to masochistyczną radość. Opowiada o Sochaczewie, skąd pochodzi, nie jak o miejscu wyjątkowym, ale jak o ostatniej dziurze, gdzie diabeł mówi dobranoc. Plejada przodków w „Balladzie o kapciach” miele się w jakimś przedziwnym korowodzie, który gubi się, rozgałęzia i traci wątek, że nie wiadomo, czy ta krewna z Ameryki to ciocia czy koleżanka cioci. Cała ta rodowa megalomania zostaje sprowadzona do poziomu tytułowych kapci, przysłanych z Ameryki. Wszystko to nie czyni lektury lekką, bo nie sposób prześledzić rodzinnych koligacji, pourywanych i niedokończonych. Czyni to nasze czytanie czymś zbędnym, bo po co słuchać o tak banalnych, często niechlubnych losach? A może jednak warto?
Dwa następne eseje, poświęcone Żyrardowowi i Grodziskowi
Mazowieckiemu, są o wiele bardziej zwarte. W pierwszym Kaczorowski przypomina o słynnej w Dwudziestoleciu „aferze Boussaca”, gdzie szkodzącymi Polsce finansowymi manipulacjami wyprowadzono z kraju potężne pieniądze, a działo się to za aprobatą i ze współuczestnictwem wielu wybitnych postaci polskiej polityki. Autor mierzy się w tym tekście z idyllicznym mitem przedwojennej Polski, ale także, w kontekście postaci socjalisty Pawła Hulki-Laskowskiego, przedstawia chlubne postawy ludzi lewicy, walczących z malwersacjami. To ważny i aktualny tekst, gdy widzimy dziś, jak agresywny liberalizm nie zważa na interes publiczny i dzieje się to często za sprawą polityków.
Mazowieckiemu, są o wiele bardziej zwarte. W pierwszym Kaczorowski przypomina o słynnej w Dwudziestoleciu „aferze Boussaca”, gdzie szkodzącymi Polsce finansowymi manipulacjami wyprowadzono z kraju potężne pieniądze, a działo się to za aprobatą i ze współuczestnictwem wielu wybitnych postaci polskiej polityki. Autor mierzy się w tym tekście z idyllicznym mitem przedwojennej Polski, ale także, w kontekście postaci socjalisty Pawła Hulki-Laskowskiego, przedstawia chlubne postawy ludzi lewicy, walczących z malwersacjami. To ważny i aktualny tekst, gdy widzimy dziś, jak agresywny liberalizm nie zważa na interes publiczny i dzieje się to często za sprawą polityków.
Ostatni tekst to „Ballada o Grodzisku”, w którym Kaczorowski porusza problem antysemityzmu. Autor chce się tutaj zmierzyć z mitem czystych polskich rąk, ale nie jest to rozprawa rodem ze „Złotych żniw”. Bazując na pamiętnikach Stanisława Rembeka (autora „Nagana” i szczerego do bólu „Wyroku na Franciszka Kłosa”), pisarz przedstawia w tym mrocznym tekście źródła aprobaty dla niektórych działań hitlerowców; wskazane zostają tutaj powody, dla których polityka III Rzeszy mogła przez jakiś czas odnosić tryumfy nie tylko w Polsce, ale w całej Europie.
„Ballada o kapciach” to rozprawa z samym sobą, rozprawa z mitem o szlachetnych, walecznych Polakach, bijących się „za wolność waszą i naszą”. Nieciekawy obraz polskiej prowincji, wyłaniający się z esejów Kaczorowskiego, to konfrontacja z funkcjonującym w naszej kulturze sielankowym fałszem – autor pokazuje nam nie tylko brud polskich podwórek, ale i brud polskich serc. Oczywiście – możemy żyć wyobrażeniami o wspaniałych, sarmackich korzeniach, upatrując w tej iluzji źródeł samozadowolenia i poczucia wartości. A może warto się oczyścić, stanąć w prawdzie i samodzielnie zawalczyć o godność własną – bez oglądania się na narodowe mity i kompleksy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)