Polska w oparach. Motyw wódki w filmach Wojciecha Smarzowskiego.

Dno
butelki od wódki jest najlepszą perspektywą, przez którą możemy
przyjrzeć się filmom Wojciecha Smarzowskiego. W filmach tego reżysera
butelka wódki jest rekwizytem nieodzownym, który nakręca akcję. Czy w
„Weselu”, „Domu złym” czy „Drogówce” wszystko dzieje się w oparach wódy.
40 procentowy roztwór sfermentowanego zboża staje się nie tylko
rekwizytem, ale także jednym z najważniejszych bohaterów filmów tego
reżysera. Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest film „Róża” - film
poświęcony narodowej traumie, wynikającej z historycznego gwałtu
dokonanego przez mocarstwa na małych narodach. Najnowszy film
Smarzowskiego - „Pod mocnym aniołem” - podejmuje temat alkoholizmu nie
tylko jako tła dla opowiadanej historii, ale stawia go jako problem
podstawowy. Jest to konsekwentna droga twórcy, którego filmy są
każdorazowo świadomym rozwijaniem artystycznej wizji w kolejnych dziełach. Świadomie pomijam tutaj pierwszą telewizyjną realizację.
Smarzowskiego , czyli „Małżowinę” z Marcinem Świetlickim u swego
poetyckiego apogeum. Jest to produkcja telewizyjna, która stanowi dzieło
z pogranicza teatru telewizji i filmu. Pomijam zatem ten ważny utwór ze
względu na odmienność gatunkową, chociaż smutna przerwa między
obiecującym debiutem, jakim była „Małżowina”a sukcesem „Wesela” jest
niestety wymowna.

Wódka
w „Weselu” jest podstawowym atrybutem wszystkich bohaterów, którzy
tłumnie przewijają się przez ekran. Jeśli rozpatrywać tytuł filmu jako
nawiązanie do klasycznej sztuki Wyspiańskiego i do klasycznej
ekranizacji Wajdy przede wszystkim, to widać dokładnie, że w tych
prymarnych wobec filmu Smarzowskiego dziełach znajdziemy liczne motywy
pijackie ze słynnym cytatem: „Szopen gdyby żył, to by pił” albo krótka
scenka z Bożeną Dykiel jako druhną, która w jednej dłoni dzierży potężny
kielich z gorzałą, kiełbachą i staropolskim kiszeniakiem. Zresztą także
scena „chocholego tańca” z „Popiołu i diamentu” jest cytatem z
Wyspiańskiego - „chocholi taniec” jest u Wajdy tańcem opojów z
małomiasteczkowej society. „Wesele” Smarzowskiego pokazuje przede
wszystkim obraz schamienia polskiego społeczeństwa, które dokonało się
po przemianie ustrojowej w 1989, gdzie polscy chami-Panowie dorwali się
do zysków. Polska Smarzowskiego to nie tylko Polska pijana, to także
Polska skorumpowana i pazerna. Wszyscy są w tym filmie sobie wrogami,
jeśli pomagają to jedynie z chęci zysku – większość filmu to nieustające
targi Wojnara-Gospodarza z kolejnymi interesantami, którzy chcą obłowić
się przy okazji ślubu jego córki. Sam Wojnar z jednej strony chce
zaimponować gościom swoim bogactwem i hojnością, szczególnie sportowym
modelem Audi, który podarował nowożeńcom, z drugiej skąpi na wszystkim i
nie chce regulować zobowiązań. Jedynym pozytywnym akcentem w relacjach
międzyludzkich jest wspólne picie wódki, które jednak ma to do siebie,
że szybko przeradza się w konflikt i odkrywa prawdziwe oblicza ludzkie,
które zawsze są tragicznie zniewolone żądzą zysku, tak jak zniewolona
była żona Wojnara, która wyszła za mąż dla pieniędzy, odrzucając
prawdziwą miłość. Dopiero ruina Wojnara wyzwoli ją z nieprawdziwego
związku. Wojnar zostaje sam, bo jego chciwość i matactwa z ukrywaniem
zwłok swojego teścia włącznie, doprowadziły go do materialnej nędzy,
nędzą moralną był wcześniej. Alkohol obnaża w „Weselu” ludzkie oblicza.
Tylko Panna Młoda i jej „były”, udający kamerzystę, zachowują trzeźwość.
To w nich i ich miłości reżyser pokłada nadzieję na lepszą przyszłość.
Ale jeśli końcowa scena ucieczki, będąca według mnie cytatem z
„Absolwenta” Mike'a Nichollsa, oznacza ucieczkę z zapitej i chciwej
Polski, to czy rzeczywiście jest to dobre zakończenie? Film kończy
charakterystyczne dla Smarzowskiego ujęcie z „lotu ptaka”, jakby oko
kamery stawało się metafizycznym okiem Boga, spoglądającego na poweselne
pobojowisko. W stronę tego oka poleci pusta flaszka – symbol zawziętej,
pijanej wrogości wobec świata, Boga i człowieka.

„Dom
zły” jest filmem groźnym, mrocznym ale jest zarazem absolutnym
arcydziełem polskiego kina po 2000 roku. Niektórzy stawiają wyżej
„Różę”, niektórzy „Wesele” właśnie, niektórzy „Dzień świra”. Dla mnie
„Dom zły' to najważniejszy polski film chyba ćwierćwiecza. Nie chcę
tutaj analizować precyzyjnie tego utworu, nawet nie tak mało precyzyjnie
jak „Wesela” powyżej. Dla mnie to film w każdej warstwie –
scenariuszowej, aktorskiej, montażowej, muzycznej, scenograficznej –
perfekcyjny. To misterna historyczno-filozoficzna układanka, która mówi
nam o „domu”, w którym żyjemy, o zimie, jakiej już dziś nie ma, która
jest „naszą zimą złą”, która pozostawiła w nas swoje mroźne owoce. Taka
zima jak zima stanu wojennego, co to można ją rozgrzać tylko bimbrowymi
procentami, bo wódka w sklepie na kartki i mało, akurat tyle co na
święta wystarczy. Dobry „Polonaise” z białą kartką 50 voltów tylko w
Peweksie (ten dzisiejszy sklepowy tak zszedł na psy), tylko za bony PKO,
tak samo jak dobre fajki. Świetna rola Jakubika, który błyszczy u
Smarzowskiego jak nigdzie. Zootechnik Środoń traci żonę – ta scena z
początku filmu wbija widza w fotel, potem jest już tylko ostrzej,
mocniej, do samego końca. Dwa plany czasowe – pierwszy, gdy Środoń
przybywa do samotnego domu, w którym szuka schronienia przed ulewą;
drugi – kilka lat później, srogi mróz i ta sama chata, w której odbywa
się wizja lokalna po dokonanej tam zbrodni. Obydwa plany skąpane w
alkoholu. Gospodarz Dziabas z przeszłości to Marian Dziędziel, który w
„Weselu” grał Wojnara. Piją w deszczowy wieczór samogon i wpadają na
pomysł rozwinięcia „alko-biznesu”. Za „komuny” meliny były tyleż
zjawiskiem codziennym, co dochodowym. Kto by wytrzymał z piciem do 13?
Bimber dobry, więc Środoń rozwija swoje biznesowe rojenia a przy okazji
przyznaje się do posiadania pewnych zasobów finansowych. Zaczyna się
rzeźnia, którą rodzi tragiczna pomyłka popełniona w alkoholowym amoku.
Drugi plan, kilka lat później odbywa się wizja lokalna dotycząca
popełnionej tam zbrodni. Pijany w sztok prokurator w przerwach pomiędzy
pawiami przywołuje adekwatne przepisy. Wszystko jest od początku
ukartowane – sprawa Środonia ma służyć załatwieniu jeszcze kilku
ciemnych spraw. Festiwal ochlaju trwa. Milicjanci ustawiają się w
kolejce po swoją porcję wódki i ogóra na zagrychę. Tak jak w filmie
„Zwykli ludzie” o masakrze w Srebrenicy, gdzie członkowie plutonu
egzekucyjnego dostają w przerwach do picia rakiję. Wóda pozwala się
znieczulić, zapomnieć o człowieczeństwie. Trzeba się znieczulić. Kac
będzie gorszy, ale nie szkodzi. Na mrozie rodzi się dziecko. Widziałem
wywiad z Marianem Dziędzielem, gdzie aktor utrzymuje, że narodziny to
nadzieja. Dla mnie to gen mrozu, zamrożenia alkoholem i zimnem na dobro.

Wódka
najmniej istotna jest w filmie „Róża”. Oczywiście jest ona jakoś
obecna, ale ten film jest jednak o dobru, o miłości pomimo gwałtu.
Gwałtu rozumianego dosłownie oraz gwałtu historycznego, dokonanego przez
mocarstwa na małych narodach. Wódka jest tu atrybutem gwałcicieli,
pozwala się znieczulić do przemocy. Jednak odebrałem „Różęjako film
zarazem brutalny, co optymistyczny. Po raz pierwszy spotkałem się u
Smarzowskiego z taką wiarą w miłość, ze właśnie ona wyzwala człowieka i
pozwala mu odnieść zwycięstwo nad mrocznymi potęgami tego świata.

„Drogówka”
jest niby wesoła i z fajerwerkami, ale jej wymowa jest o tyle ciężka,
że dotyczy naszej współczesności i nosi na sobie jej blizny. Policjanci
z „Drogówki” to dzieci milicjantów z „Domu złego”, noszą nawet te same
nazwiska. „Resortowe dzieci” rzec można, skażone genem alkoholizmu i
korupcji. Wszyscy tutaj piją na potęgę, i ci źli i ci trochę mniej
źli. Film pozbawia złudzeń co do naszej rzeczywistości – jeśli wpadniesz
w tryby tej machiny jest po tobie. Policjanci chlają w autokarze,
jadącym na wizytę papieża, chlają w pracy, chlają poza nią, po chlaniu
seks. Żeby zapomnieć jak się ubabrało w szambie zwanym Polską, która w
tym filmie jest diabelskim poletkiem mrocznych sił, stojących za
„oficjalną wersją zdarzeń”. Wódka w tym filmie pozwala sterować ludzkim
postępowaniem, ułatwia „wkręcanie” ofiar w grę, która kończy się
tragicznie. To film o sterowaniu społeczeństwem przy pomocy wódy i
strachu. Najpierw jest strach, potem jest wódka, która ten strach
uśmierza, potem jest niewola i granie wedle narzuconych reguł. W tym
sensie zostaje tutaj powtórzona sytuacja z „Domu złego”, tyle że „zła”
gra w oparach alkoholu nie toczy się już w samotnej chacie na odludziu,
toczy się ona w centrum Warszawy. Wódka symbolizuje w tym filmie
kłamstwo, kłamstwo, które podaje się społeczeństwu jako „wersję
oficjalną” - takie określenie pada pod koniec filmu z ust komisarza
Gołąba - i które truje tak samo jak wóda. „Drogówka” to także film o
alkoholowym wirusie zła, który zbiera swoje żniwo w polskiej
rzeczywistości. Alkohol jest tutaj jednak elementem do pewnego stopnia
pozytywnym. Społeczeństwo otumanione medialnymi kłamstwami nie już musi
upijać się wódką. To co mają podane jako „oficjalną wersję” całkowicie
im wystarcza, pozwala czuć się bezpiecznie. Tylko ci, którzy dotknęli
prawdy, poczuli dotyk ciemności uśmierzają swój strach przed prawdą. Nie
mają wiele do stracenia, bo ta prawda kosztuje zbyt dużo.

„Pod Mocnym Aniołem” to konsekwencja drogi, którą obrał Smarzowski mocując
się z polskimi demonami. Adaptacja osobistej, jakże niefilmowej,
powieści Jerzego Pilcha o wychodzeniu z nałogu stała się dla reżysera
pretekstem do zaprezentowania dużo szerszej perspektywy tego zjawiska. Z
jednej strony, jak już wcześniej powiedziałem, Polska nie jest u
Smarzowskiego rajem dla wrażliwych, metafizyczna zima z „Domu złego” nie
sprzyja pozytywnemu myśleniu i dobremu samopoczuciu. Smarzowski jak
żaden inny twórca pokazuje jak żyją w nas odpryski samodierżawia i
komuny, które zasysają tak mocno, że nie sposób się nie napić. Z drugiej
jednak strony „Pod Mocnym Aniołem” bezlitośnie rozprawia się z
romantycznym mitem pijaka, który tak mocno funkcjonuje w literaturze; z
mitem Bukowskiego czy Jerofiejewa, którego przepis na „balsam kaanański”
jest swoistym intermezzo dla alkoholowych doświadczeń bohaterów. Pijak
Smarzowskiego jest zarzygany, zeszczany i zesrany. Ten stan upodlenia,
całkowite odczłowieczenie nie pozostawia złudzeń – żadne tłumaczenia,
płynące z rzeczywistości nie mogą tłumaczyć dehumanizacji, jaką niesie
ze sobą choroba alkoholowa. Remedium jest tutaj, podobnie jak w
przypadku powieści Pilcha, miłość, ramiona drugiego człowieka, tylko tam
możemy schronić się przed demonami codzienności, które przypływają do
nas z rozpitej historii. "Pod Mocnym Aniołem" to mocny, alkoholowy film,
który możemy zestawiać z takimi tytułami jak "Pętla" Hasa czy "Wszyscy
jesteśmy Chrystusami" Koterskiego. Wyróżnia go brak psychologizmu.
Diagnoza pozostaje u Smarzowskiego czymś indywidualnym, o każdym
przypadku można nakręcić osobny film. Reżyser nie szuka tłumaczeń -
skoro Polska jest rozpitym krajem i życie tutaj to nie produkcja z
krainy marzeń, to nic i tak nie zmienia, bo alkoholizm jest
zniewoleniem. Oczywiście, że rzeczywistość nie ma nam nic do
zaoferowania, ale alkohol to kolejne kłamstwo, które sobie na własne
życzenie serwujemy, by rano obudzić się we własnych rzygach. Jedyne, co
może zrobić Człowiek, to podjąć, wzorem bohaterów "Róży", walkę. Oto
jedyna droga. Tu nigdy nie będzie można żyć dobrze, tu można jedynie
spróbować żyć godnie.

Być
Polakiem – sztuka niełatwa. O tych potyczkach z Polską są filmy
Wojciecha Smarzowskiego. Alkohol jest nieodzownym elementem tej
rzeczywistości, który pozwala na chwilę zapomnieć, ale demony , które
przychodzą na kacu są stokroć gorsze. Filmy tego reżysera płyną z
alkoholu, ale także z głębokiego zrozumienia polskości i jej dylematów.
Jest to rozprawa z mitem Polaka-patrioty-pijaka. Jedyne, co można
zrobić, to podjąć walkę, podjąć codzienny trud Syzyfa. Zauważmy, że
wszyscy, którzy w filmach Smarzowskiego walczą są trzeźwi.