Czarne mary z Polski
Nie tak dawno
otrzymałem propozycję przedpremierowej recenzji „1983”
pierwszego polskiego serialu na Netfliksie. Przyciągały nazwiska
reżyserek z Agnieszką Holland na czele i plejada znanych aktorów z
Robertem Więckiewiczem, Andrzejem Chyrą i Maciejem Musiałem.
Serial obejrzałem, a raczej zmęczyłem, recenzji nie napisałem, bo
nie chciałem wylewać hektolitrów swego rozczarowania, żalu, bólu
dupy. W sierpniu wpłaciłem na crowfounding pilota serialu „Czarne
pola” w reżyserii Przemka Wojcieszka – chałupniczą produkcję,
która powstaje z potrzeby serca, z potrzeby buntu, z potrzeby
niezależności.
Sam będąc
pisowską, faszystowską łajzą trochę się bałem tych
politycznych deklaracji, które czytałem na fejsbukowym wallu
reżysera. Będąc klerykałem, który na pasterkę idzie samotnie,
bałem się antyklerykalizmu i płonących krzyży. Będąc
patriotyczną konserwą bałem się szargania ojczyzny. Więc
dlaczego wsparłem ten diabelski projekt? Pytałem sam siebie i przez
kilka miesięcy czekałem na odpowiedź. Doczekałem się tuż przed
świętami. Wpłaciłem pięć dych, bo kocham wściekłość Wojcieszka,
bo chcę kina jako erupcji, bo wierzę w sztukę bez dogmatów w
żadną stronę. Ten film w Polsce nie miał prawa powstać, bo
niezależnie od poglądów tutaj wszyscy mają gdzieś kino jako
własny wyraz poglądu na sztukę. Dziś Wigilia. Za oknem mętna
szaruga. Do oglądania „czarnych pól” pogoda najlepsza.
W jakichś starych
zgliszczach, jakich w Polsce postpegerowskiej i
postindustrialno-komunistycznej bez liku, przyjeżdża samochód –
dwóch gangsterów wiezie człowieka z workiem na głowie. Gangsterzy
to policjanci z Czarnych Pól, człowiek z workiem to proboszcz z
pobliskiej parafii, a cały odcinek to nieoficjalne przesłuchanie w
sprawie zabójstwa lewicowego polityka, który walczył z miejscowymi
układami, za którymi stoi sprawa kombinatu. Polska mała
miejscowość staje się w tych rozmowach czarną Polską w pigułce,
gdzie w cieniu machloj zdychają nasze marzenia o wierze i wolności.
Najbardziej bałem
się jednak, że niezależny reżyser nie udźwignie ciężaru
konwencji serialu kryminalnego, że to nie jego bajka opowieść o
zbrodniach, policjantach i bandziorach. Ale Wojcieszek zrobił to po
swojemu, nie rezygnując w własnej wizji kina. Jego bohaterowie to
wkurwieni Polacy, którzy nie chcą więcej udawać, ale nie mają
też złudzeń, że naprawią ten świat. Czarna Polska pozostanie
czarna, ale i tak nie ma na to zgody. Odcinek oparty jest na
dynamicznych dialogach, które są głęboko literackie. To zawsze
była mocna strona Jego filmów – język, nie znający granic dla
emocji, które wyrażał. Zdania wyprowadzane są jak ciosy, niektóre
są celne, inne nie docierają do szczęki, ale cały odcinek to 40
minut ostrego pojedynku, bokserskiej walki na słowa. Wychodzisz z
niej z obitą gębą, ale jest ci z tym dobrze.
Do
tego mamy zdjecia w klimacie noir, spójną muzykę i aktorów,
którzy wytrzymują ten fightclub, a widzowie męczą się wraz
znimi. Najlepszy oczywiście ksiądz, który wchodzi w prowadzoną
przez policjantów grę, a jako tarczę trzyma podwójną gardę
cynizmu, braku wiary w cokolwiek, by za chwilę wygłaszać płomienne
modły. Tyle tylko, że nie wiadomo do kogo się modli - do Boga czy
do szatana? Jest w tej postaci tajemnica i można na niej zbudować
coś wymykającego się jednoznacznym ocenom. Ciekaw jestem jak
rozwinie się ten wątek i naprawdę mnie ostro zassało. Nie
pozostaje mi nic innego jak czekać – pewnie kolejne pół roku,
ale będę wytrwały.
Oczywiście
mógłbym się czepiać o detale, ale nie mam zamiaru. „Czarne
pola” są obietnicą czegoś, czego na polskim rynku kulturalnym po
prostu nie ma – wolnej ideowo produkcji filmowej na wysokim
poziomie artystycznym, która nie powstała pod dyktando. To wg mnie
położyło serial „1983”. To nic, że życie dopisuje swoje
scenariusze, że w trakcie realizacji pilota zamordowany został na
Dolnym Śląsku lokalny polityk, tyle że związany ze środowiskiem
narodowym, że powiązania polskiej lewicy z ludźmi ruskich służb
są taką samą tajemnicą jak machlojki kleru, że takie kombinaty
jak z filmu do dziś są w łapach oligarchów z po. To nic. Niech
„Czarne pola” będą polską „Suburrą” bez jej rozmachu ale
z jej energią i szczerością. A ta prawda jest bardzo banalna, ale
warto o niej sobie co jakiś czas przypomnieć - „tylko dlatego,
że jesteś nikim, możesz pogadać z drugim czlowiekiem” jak
śpiewała Kora.