-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 12 grudnia 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 25 października 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 03 października 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 26 września 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 26 września 2018
- Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 18 września 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 18 września 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 07 sierpnia 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 13 lipca 2018
-
Niezwykła historia Sebastiana Van Pirka.
Autorzy: Marcin Wicha, Dominika Czerniak-Chojnacka
Seria: Poczytaj ze mną [Egmont Polska]
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 02 lipca 2018 -
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 02 lipca 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 25 maja 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 maja 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 19 kwietnia 201
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 28 marca 2018
- Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 marca 2018
- Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 11 stycznia 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 06 stycznia 2018
Dom (zly)
wtorek, 1 stycznia 2019
Książki 2018, na liczniku 35
Kinowa setka 2018
Styczeń
1. Party
2.Serce miłości
3.Gniew
4. Gra o wszystko
5. Walc z Bashirem
6. Atak paniki
7.Dzikie róże
8. Gotowi na wszystko. Exterminator
Luty
9 Tamte dni, tamte noce
10. 60 kilo niczego
11. Amerykański sen
12. Najpiękniejsze fajerwerki ever
13. 3 billboardy za Ebing, Missouri
14. Disaster Artist
15 Slow West
Marzec
16 Viktoria
17 Jeszcze nie koniec
18. Lady Bird
19 Kształt wody
20 Nic widmo
21 Czas mroku
22 Profesor Marsden i Wonder Woman
23 Wieża . Jasny dzień
24 Happy end
Kwiecień
25 Twarz
26 Niewidzialne
27 Felicite
28 Banana Motherfker
29 Nigdy cię tu nie było
30 Madame
31 Moja miłośc
Maj
32 Znikasz
33 Kosmiczna surykatka
34 Śmierc Stalina
35 Spotkamy się w zaświatach
36 Balanga
37 Zimowi bracia
38 Ignacy Loyola
39 Wyspa psów
Czerwiec
40 Tully
41 Ślimaki
42 Najbrzydsze auto świata
43 Zimna wojna
44 W cieniu drzewa
Lipiec
45 Isabelle i mężczyźni
46 Obietnica poranka
47 Na głęboką wodę
48 Ava
49 41 dni nadziei
50 Ostatnie prosecco hrabiego
51 Blanka
NH
52 Sezon diabła
53 Lek i psy
54 Krew Pedro Costa
55 Noc okrywa swiat
67 Oko na Julię
68 Na plazy Chesil
69 MCQueen
Sierpien
56 Rodziny sie nie wybiera
57 Czlowiek ktory zabil DonKichota
58 Nieposłuszne
59 Pod ciemnymi gwiazdami
60 303. Bitwa o Anglie
Wrzesien
61Underground
62 Konkurs Forman
63Plan B
64 A gdyby tych orkiestr nie bylo Forman
65 Lato
66 Dywizjon 303 Historia prawdziwa
70 Żona
71 Przyjęcie na 10 osób plus 3
72 Dogman
Październik
73 Kler
74 Krzysiu, gdzie jesteś?
75,76,77,78,79 Częstochowa 1918-1939, Etiudy Sylwestra Chęcińskiego Lato, Człowiek nie umiera, Rozmowa kontrolowana z Sylwestrem Chęcińskim, "Dziewczyny z Szymanowa" Magdaleny Piekorz, Festiwal Braci Krzemińskich
80 Winni
81 Cezar musi umrzeć
82 Climax
83 53 wojny
84 7 uczuc
85 Pierwszy człowiek
Listopad
86 Jeszcze jeden dzień życia
87 Jak pies z kotem
88 Utoya
89 Bohemian rapsody
Grudzień
90 Fuga
91 Narodziny gwiazdy
92 Roma
93 Kraina wielkiego nieba
94 Autsajder
95 Wszystko, co kocham
96 Cheff Flyn
97 Planeta singli2
98 Oni
99 Wszystkojest miłością
100 Pech tonie grzech
1. Party
2.Serce miłości
3.Gniew
4. Gra o wszystko
5. Walc z Bashirem
6. Atak paniki
7.Dzikie róże
8. Gotowi na wszystko. Exterminator
Luty
9 Tamte dni, tamte noce
10. 60 kilo niczego
11. Amerykański sen
12. Najpiękniejsze fajerwerki ever
13. 3 billboardy za Ebing, Missouri
14. Disaster Artist
15 Slow West
Marzec
16 Viktoria
17 Jeszcze nie koniec
18. Lady Bird
19 Kształt wody
20 Nic widmo
21 Czas mroku
22 Profesor Marsden i Wonder Woman
23 Wieża . Jasny dzień
24 Happy end
Kwiecień
25 Twarz
26 Niewidzialne
27 Felicite
28 Banana Motherfker
29 Nigdy cię tu nie było
30 Madame
31 Moja miłośc
Maj
32 Znikasz
33 Kosmiczna surykatka
34 Śmierc Stalina
35 Spotkamy się w zaświatach
36 Balanga
37 Zimowi bracia
38 Ignacy Loyola
39 Wyspa psów
Czerwiec
40 Tully
41 Ślimaki
42 Najbrzydsze auto świata
43 Zimna wojna
44 W cieniu drzewa
Lipiec
45 Isabelle i mężczyźni
46 Obietnica poranka
47 Na głęboką wodę
48 Ava
49 41 dni nadziei
50 Ostatnie prosecco hrabiego
51 Blanka
NH
52 Sezon diabła
53 Lek i psy
54 Krew Pedro Costa
55 Noc okrywa swiat
67 Oko na Julię
68 Na plazy Chesil
69 MCQueen
Sierpien
56 Rodziny sie nie wybiera
57 Czlowiek ktory zabil DonKichota
58 Nieposłuszne
59 Pod ciemnymi gwiazdami
60 303. Bitwa o Anglie
Wrzesien
61Underground
62 Konkurs Forman
63Plan B
64 A gdyby tych orkiestr nie bylo Forman
65 Lato
66 Dywizjon 303 Historia prawdziwa
70 Żona
71 Przyjęcie na 10 osób plus 3
72 Dogman
Październik
73 Kler
74 Krzysiu, gdzie jesteś?
75,76,77,78,79 Częstochowa 1918-1939, Etiudy Sylwestra Chęcińskiego Lato, Człowiek nie umiera, Rozmowa kontrolowana z Sylwestrem Chęcińskim, "Dziewczyny z Szymanowa" Magdaleny Piekorz, Festiwal Braci Krzemińskich
80 Winni
81 Cezar musi umrzeć
82 Climax
83 53 wojny
84 7 uczuc
85 Pierwszy człowiek
Listopad
86 Jeszcze jeden dzień życia
87 Jak pies z kotem
88 Utoya
89 Bohemian rapsody
Grudzień
90 Fuga
91 Narodziny gwiazdy
92 Roma
93 Kraina wielkiego nieba
94 Autsajder
95 Wszystko, co kocham
96 Cheff Flyn
97 Planeta singli2
98 Oni
99 Wszystkojest miłością
100 Pech tonie grzech
poniedziałek, 24 grudnia 2018
Recenzja pilota serialu "Czarne pola" reż. Przemek Wojcieszek
Czarne mary z Polski
Nie tak dawno
otrzymałem propozycję przedpremierowej recenzji „1983”
pierwszego polskiego serialu na Netfliksie. Przyciągały nazwiska
reżyserek z Agnieszką Holland na czele i plejada znanych aktorów z
Robertem Więckiewiczem, Andrzejem Chyrą i Maciejem Musiałem.
Serial obejrzałem, a raczej zmęczyłem, recenzji nie napisałem, bo
nie chciałem wylewać hektolitrów swego rozczarowania, żalu, bólu
dupy. W sierpniu wpłaciłem na crowfounding pilota serialu „Czarne
pola” w reżyserii Przemka Wojcieszka – chałupniczą produkcję,
która powstaje z potrzeby serca, z potrzeby buntu, z potrzeby
niezależności.
Sam będąc
pisowską, faszystowską łajzą trochę się bałem tych
politycznych deklaracji, które czytałem na fejsbukowym wallu
reżysera. Będąc klerykałem, który na pasterkę idzie samotnie,
bałem się antyklerykalizmu i płonących krzyży. Będąc
patriotyczną konserwą bałem się szargania ojczyzny. Więc
dlaczego wsparłem ten diabelski projekt? Pytałem sam siebie i przez
kilka miesięcy czekałem na odpowiedź. Doczekałem się tuż przed
świętami. Wpłaciłem pięć dych, bo kocham wściekłość Wojcieszka,
bo chcę kina jako erupcji, bo wierzę w sztukę bez dogmatów w
żadną stronę. Ten film w Polsce nie miał prawa powstać, bo
niezależnie od poglądów tutaj wszyscy mają gdzieś kino jako
własny wyraz poglądu na sztukę. Dziś Wigilia. Za oknem mętna
szaruga. Do oglądania „czarnych pól” pogoda najlepsza.
W jakichś starych
zgliszczach, jakich w Polsce postpegerowskiej i
postindustrialno-komunistycznej bez liku, przyjeżdża samochód –
dwóch gangsterów wiezie człowieka z workiem na głowie. Gangsterzy
to policjanci z Czarnych Pól, człowiek z workiem to proboszcz z
pobliskiej parafii, a cały odcinek to nieoficjalne przesłuchanie w
sprawie zabójstwa lewicowego polityka, który walczył z miejscowymi
układami, za którymi stoi sprawa kombinatu. Polska mała
miejscowość staje się w tych rozmowach czarną Polską w pigułce,
gdzie w cieniu machloj zdychają nasze marzenia o wierze i wolności.
Najbardziej bałem
się jednak, że niezależny reżyser nie udźwignie ciężaru
konwencji serialu kryminalnego, że to nie jego bajka opowieść o
zbrodniach, policjantach i bandziorach. Ale Wojcieszek zrobił to po
swojemu, nie rezygnując w własnej wizji kina. Jego bohaterowie to
wkurwieni Polacy, którzy nie chcą więcej udawać, ale nie mają
też złudzeń, że naprawią ten świat. Czarna Polska pozostanie
czarna, ale i tak nie ma na to zgody. Odcinek oparty jest na
dynamicznych dialogach, które są głęboko literackie. To zawsze
była mocna strona Jego filmów – język, nie znający granic dla
emocji, które wyrażał. Zdania wyprowadzane są jak ciosy, niektóre
są celne, inne nie docierają do szczęki, ale cały odcinek to 40
minut ostrego pojedynku, bokserskiej walki na słowa. Wychodzisz z
niej z obitą gębą, ale jest ci z tym dobrze.
Do
tego mamy zdjecia w klimacie noir, spójną muzykę i aktorów,
którzy wytrzymują ten fightclub, a widzowie męczą się wraz
znimi. Najlepszy oczywiście ksiądz, który wchodzi w prowadzoną
przez policjantów grę, a jako tarczę trzyma podwójną gardę
cynizmu, braku wiary w cokolwiek, by za chwilę wygłaszać płomienne
modły. Tyle tylko, że nie wiadomo do kogo się modli - do Boga czy
do szatana? Jest w tej postaci tajemnica i można na niej zbudować
coś wymykającego się jednoznacznym ocenom. Ciekaw jestem jak
rozwinie się ten wątek i naprawdę mnie ostro zassało. Nie
pozostaje mi nic innego jak czekać – pewnie kolejne pół roku,
ale będę wytrwały.
Oczywiście
mógłbym się czepiać o detale, ale nie mam zamiaru. „Czarne
pola” są obietnicą czegoś, czego na polskim rynku kulturalnym po
prostu nie ma – wolnej ideowo produkcji filmowej na wysokim
poziomie artystycznym, która nie powstała pod dyktando. To wg mnie
położyło serial „1983”. To nic, że życie dopisuje swoje
scenariusze, że w trakcie realizacji pilota zamordowany został na
Dolnym Śląsku lokalny polityk, tyle że związany ze środowiskiem
narodowym, że powiązania polskiej lewicy z ludźmi ruskich służb
są taką samą tajemnicą jak machlojki kleru, że takie kombinaty
jak z filmu do dziś są w łapach oligarchów z po. To nic. Niech
„Czarne pola” będą polską „Suburrą” bez jej rozmachu ale
z jej energią i szczerością. A ta prawda jest bardzo banalna, ale
warto o niej sobie co jakiś czas przypomnieć - „tylko dlatego,
że jesteś nikim, możesz pogadać z drugim czlowiekiem” jak
śpiewała Kora.
poniedziałek, 17 grudnia 2018
O spotach wyborczych Putina
Prawo pierwszej nocy
Tym razem zafascynowały mnie dwa krótkie filmy, których cichym bohaterem jest Władymir Putin. Cichym, bo obecnym tylko na papierze. Ale za to jak obecnym! Już prawie miesiąc po wyborach, a ja po raz setny patrzę na krasawice, chcące ofiarować swe młode ciała samcowi superalfa. Mało tego – nie tylko ciała. Także swoje głosy. Głosy na miarę ponad 60-procentowego poparcia i zwycięstwa w pierwszej turze wyborów. To już za nami. Nasi rodzimi politycy też szukają recepty na wyborcze wiktorie. Może ta podpowiedź będzie skuteczna? Szukać po czesku znaczy wiadomo co…
https://www.youtube.com/watch?v=MbIzj21X0tU
Spot 1: Krasawica u psychoanalityczki
Kozetka u psychoanalityka. Krasawica na niej ułożona zdradza objawy nerwicy natręctw. Mówi, że boi się pierwszego razu. Że chciałaby go przeżyć z miłości. Rosyjski Pan Freud odpowiada, że nie ma co się bać. Jej kochankowi można wierzyć. To sam Władymir Wielki – car Rosji, który spogląda przyjaźnie z okładki czasopisma Times. Rosjanin i kosmopolita w jednym. Gdy krasawica udaje się na miejsce, gdzie odbyć się ma defloracja, zauważamy, że jest to lokal wyborczy. Na koniec niedwuznaczny napis informuje nas – „Pierwszy raz – tylko z Putinem”.
W dawniejszych czasach obowiązywała piękna tradycja – tak zwane „Prawo pierwszej nocy”. Udzielny władca danego terytorium miał prawo do pierwszej nocy z młodą mężatką. Było to ze wszech miar słuszne. Władca, jako że był pierwszy, nie był już zazdrosny. Małżonkowie mogli zatem sypiać spokojnie. Bez obaw, że wysłannicy władcy pojawią się którejś nocy u ich drzwi. W Rosji ta piękna tradycja powraca. W tym kontekście przestaje być Władymir Putin carem, a staje się dobrym wujciem. Tym, co to posadzi na kolanka. Pogłaszcze po płowej główce. Przytuli. Popieści. Itede. Itepe.
https://www.youtube.com/watch?v=Noo0lzJILaM
Spot 2: Krasawica u lekarza
„O czym marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna? Kiedy z pąka zamienia się w kwiat?” Teraz już wiemy – marzy o mężczyźnie w sile wieku. Samcu superalfa. Dojrzałym, silnym, władczym facecie. Nie o jakimś mydłku z telewizora. Tylko z kimś takim młoda krasawica będzie czuć się bezpiecznie. Tylko z kimś takim może śmiało patrzeć w przyszłość. Z takim tatą, wujkiem, przyjacielem, kochankiem młoda Rosja może czuć się szczęśliwa. Z kimś takim młoda Rosja będzie piękna i wielka. On ją uwiedzie. On ją powiedzie. On ją osłoni. On ją obroni. Tylko On spłodzi z Nią następnych maładców i krasawice – „naród zwycięzców”. Tylko w Nim ten piękny, wielki gen siły i tryumfu. Tylko z nim orgazm jak tsunami, który zmiecie wszystko, co słabe i wątpliwe. Krasawico, Dziewico, Rosjo – nie wahaj się. Otwórz się przed Nim, jak Europa przed nadciągającymi Mongołami.
Putin na koniu. Putin na polowaniu. Putin na niedźwiedziu. Putin w batyskafie. Putin na stepie. Putin w kosmosie. Putin na Syberii. Putin nurkujący w Bajkale. Bajkał wódki nurkujący w Putinie. I tylko jedno pytanie. Gdzież wam Tusku, Jarku, Antku, Bronku, Stefku, Waldku do Niego? Polska też jest kobietą. Tak samo jak Rosja. Więc uważajcie.
poniedziałek, 8 października 2018
Recenzja filmu "Kler" Wojtka Smarzowskiego
Oto
tajemnice kleru
Na
początku był zwiastun. Prześmiewczy to mało powiedziane.
Szyderczy i wulgarny, walący na odlew po pysku – po prostu czysty
Vega. Zabieg promocyjny powiódł się w 100%. Wszyscy dowiedzieli
się, że Smarzowski „dowalił” Kościołowi i to nie na żarty
dowalił, ale po „vegańsku”, cynicznie i bez litości dla
opływających w luksusy, „bezbożnych” katabasów. Dyskusje
rozgorzały, o gorliwych modłach i akcjach protestacyjnych przed
kinami informowała Gazeta Wyborcza, wszystkie media o „zakazaniu”
filmu w Ostrołęce. „Wróciła cenzura!” -grzmiały nagłówki.
Nikt nie czekał już na sam film, tylko na antyklerykalną chłostę
należną „czarnym” za wieki prześladowań, gnębienia i walki z
aborcją.
„Na
pohybel czarnym” mówił w kultowych „Psach” ubek Gross grany
przez Gajosa, zbrodniarz niewahający się przed torturami i
zabijający z zimną krwią. Jednym słowem potwór. Gen
antyklerykalizmu przetrwał mimo ofiary księdza Popiełuszki, mimo
hektolitrów łez po śmierci papieża-Polaka wylewanych cysternami
we wszystkich bez wyjątku mediach oprócz „Nie”. Postać biskupa
Mordowicza, granego w „Klerze” przez Janusza Gajosa, to ciekawa
klamra, zwieńczająca dorobek tego wybitnego aktora – bohater ten
uosabia wszystko to, czego możemy nienawidzić w „czarnych”.
Chciwość, pazerność, umiłowanie luksusów, obłuda doprowadzona
do skrajności i cynizm moralny – wszystkie te elementy łączy
postać grana przez „prawdopodobnie” najwybitniejszego dziś
polskiego aktora, który po swojej roli ubeka w „Psach” pod
koniec XX-go wieku, staje dziś na drugim biegunie wartości.
Potworny ubek przemienia się w potwornego „czarnucha”. No i nikt
nie przeklina jak biskup Mordowicz. To bardzo wymowne, jaką drogę
przebyliśmy przez te 20 lat.
Nie
jest to moja ulubiona rola Gajosa – zanadto „czarna”, taka
aktorska łatwizna. Niektórzy mówią o hiperboli, o przerysowaniu,
„panie, daj pan spokój”, wcale mnie to nie przekonuje. Kundera
powiedział, że kicz to świat bez gówna. Można to odwrócić i
powiedzieć, że samo gówno bez dobra to też kicz. Udało się to
kiedyś pokazać Agnieszce Holland, gdy w swoim filmie „Zabić
księdza” spojrzała na Jerzego Popiełuszkę z perspektywy
oprawcy. Było minęło. „Czerń” biskupa Mordowicza to
łatwizna, jedank nie można tego powiedzieć o pozostałych wątkach,
które rzeczywiście ukazują psychologiczną prawdę postaw i
zachowań. Zarówno Arkadiusz Jakubik jako ksiądz Kukuła, Robert
Więckiewicz jako ksiądz Trybus i Jacek Braciak jako ksiądz
Lisowski tworzą postaci z krwi i kości. Żaden z nich nie jest
aniołem – Kukuła jest oskarżony o molestowanie, Trybus jest
alkoholikiem z kochanką na boku, Lisowski ustawia przetargi,
dogadując się z mafiosami i wręcza łapówki. Jednak to, kim są
naprawdę, wychodzi dopiero, gdy życie poddaje ich prawdziwej
próbie, gdy muszą przestać udawać i zadać sobie pytanie, kim są,
nie jako kapłani, ale jako ludzie. Te odpowiedzi w filmie padają, a
rola Jacka Braciaka to wstrząsające studium psychopatii. W aspekcie
tych postaci „Kler” przestaje być opowieścią o klerze, a staje
się spektrum odcieni „czerni” ludzkiej duszy.
Poczepiam
się jednak trochę i tutaj, bo uważam, że każdy z tych wątków
można by rozwinąć w osobny film. W praktyce to trzy sklejone
nowele. U Smarzowskiego podobny zabieg był w „Pod mocnym aniołem”,
ale tam było to podyktowane literackim oryginałem i mimo wszystko
skupiał się tamten film wokół postaci granej przez Więckiewicza.
W „Klerze” wszystko się rozpada na cztery części i reżyserowi
nie udało się zejść wystarczjąco głęboko pod powierzchnię
masek, a w przypadku biskupa Mordowicza skończyło się na
powierzchownej karykaturze, która mnie nie przekonała. Najmocniej
wybrzmiała dla mnie postać Lisowskiego – demoniczna niczym diabeł
w sutannie.
„Kler”
, mimo swoich wad, jest filmem ważnym, bo pokazuje problemy
polskiego Kościoła. Pewnie większość z nas chce słuchać
miłych opowieści o lekarzach z Leśnej Góry i o księdzu Mateuszu,
ratującym zbłąkane dusze. Prawda jest inna, a właściwie jest
tych prawd o Kościele wiele. Tych prawd jest tyle ilu jest księży,
hierarchów, zakonnic i zakonników. Prawd o Kościele jest tyle, ilu
jest wiernych. Często te prawdy są bardzo trudne, ale nie znaczy
to, że należy o nich milczeć, szczególnie jeśli chodzi o
cierpienie dzieci. Wydaje mi się, że jest rzeczą oczywistą, że
pedofilia, w Kościele i poza nim – nie rozgraniczam, jest
straszliwą zbrodnią, a jakakolwiek chęć tuszowania tego jest w
tej zbrodni współuczestniczeniem. Nie wyobrażam sobie, by ktoś
będący człowiekiem wiary mógł dawać przyzwolenie na tego typu
zwyrodnialstwa. Pamiętać jednak należy, że za tymi czynami stoją
konkretni ludzie i to oni winni odpowiedzieć za swoje czyny, nie
tylko przed Bogiem. Jeśli efektem tej narracji nie będzie prawdziwe
oczyszczenie, a tylko nagonka w postaci wyzwisk i niszczenia
Kościoła, to taka sytuacja niczego dobrego nie przyniesie nikomu.
Mówi o tym sam Smarzowski, ukazując wątek niewinnie
prześladowanego przez społeczność księdza Kukuły. Nasili się
jedynie dzięki temu nasza wojna polsko-polska i zadowoleni będą
wtedy jedynie ci, którzy eskalacji tego konfliktu pragną, ci, dla
których prawda i Polska jest „najmojsza”, ci którzy nie chcą,
aby ktoś myślał inaczej niż na czarno, albo na czerwono. Na słowa
ubeka Grossa „Na pohybel czarnym” Olo Żwirski grany przezMarka
Kondrata odpowiada „I czerwonym”. W rezultacie „na pohybel”
wszystkim.
Tyle
razy płakaliśmy razem – po śmierci Papieża, po katastrofie
smoleńskiej najbardziej. Pamiętam te łzy i te obietnice, że nawet
kibice wrogich klubów sobie wybaczali. Trwało to chwilę, by do
głosu znów dochodziły stadne instynkty i wyszczerzone, wściekłe
kły. Nie chcę być w żadnej z waszych Polsk, nie jestem
zainteresowany waszą wzajemną nienawiścią. Nikt nie ma monopolu
na to jak być człowiekiem. Smarzowski opowiada część prawdy, a
ta część to pojedyncze historie ludzi o tym, że warto za wszelką
cenę pozostać człowiekiem a nie trybem w systemie. Tak chcę
rozumieć te historie i tak chcę odebrać film „Kler”. Tylko
wtedy będzie on czymś więcej niż kolejnym zarzewiem konfliktu.
wtorek, 14 sierpnia 2018
20książek 2018
-
Opinia:Uciekaj, Vernon, i zabierz mnie z sobą!
Virgine Despentes trzecim tomem opowieści o Vernonie Subuteksie zamyka swą trylogię o „zmarginalizowanych Paryżanach”, którzy uciekają od tego świata. Ten cykl nie spodoba się wszystkim,którym mógłby się spodobać, bo nie jest tak jednoznaczny jak wypowiedzi współczesnych artystów przeciwko Trumpowi, Orbanowi czy Kaczyńskiemu. W spolaryzowanym świecie opinii proza Despentes, mimo że agresywna, jest zbyt mało wyrazista. Autorka nie poddaje swojego cyklu jednej tezie o biednych, wykluczonych gejach, o dziewczynach manifestujących za aborcją, o świecie reżymów, które niszczą wolność. Ona wie, że wolność tego świata jest marzeniem, utopią, że ci, którzy dziś walczą o pokój i miłość, jutro nadepną ci z uśmiechem i swoimi sloganami na gardło. Dla Despentes sytuacja jest zła aczkolwiek beznadziejna i wyjścia z niej nie ma. Ale można uciec.
Vernon i krąg wtajemniczonnych freaków, ludzi przejechanych przez życie, kryje się GDZIEŚ. Może to Paryż, może jakaś prowincja, może jakiś zakamarek Europy. Komuna życiowych rozbitków, których poznaliśmy w poprzednich częściach, mieszka gdzieś w tajemnicy, ukrywając się przez demonicznym Dopaletem,który doprowadził do śmierci Vodki Satany i w ramach zemsty został za to naznaczony haniebnym znamieniem gwałciciela, wyrytym na jego skórze. Wiadomo, że tacy jak Dopalet nie zostawiają niczego samemu sobie i takiej zniewagi nie wybaczają. Gra idzie o najwyższą stawkę.
Pod taką sensacyjną fabułą odkrywa się czytelnikowi świat współczesnych rozbitków, którzy są właśnie różni i bardzo niejednoznaczni. Pewnie ktoś wolałby, żeby świat komuny Subutexa był lewackim rajem, gdzie hipisi, geje, lesbijki wiodą błogi żywot w świetle rozjaśnianym blaskiem głównego bohatera i w oparach wolnej miłości oraz narkotyków. Nic bardziej mylnego. Despentes doskonale zdaje sobie sprawę, że podziały nie przebiegają między lewicą a prawicą, a między tymi którzy chcą dorwać się do władzy i trzymać społeczeństwo za gębę a tymi którzy przed nimi uciekają. Większość pozostaje bierna i niewolnicza – jak zawsze.
Sam Vernon jest uosobieniem anarchii, z jednej strony jest przywódcą, z drugiej wcale tej władzy nie chce i nie dba o nią. Przyciąga tych, którzy nie szukają przemocy i nie potrafią się podporządkować gwałtowi społeczeństwa na jednostce. Przemoc zaś jest demokratyczna i nie posiada płci – mężczyźni gwałcą kobiety, kobiety gwałcą mężczyzn (jak w słynnym pornosie w reżyserii Despentes „Gwałt”). W powieści znów widzimy całe spektrum ludzkości , która urywa się z łańcucha. Powieść jest pisana metodą punktów widzenia i cały czas jest, jak chciał Stendhal, „zwierciadłem przechadzającym się po ulicach”. Zwierciadłem, dodam, które zagląda w głowy swoim bohaterom. Wszyscy jesteśmy złomotani i wszyscy szukamy swego Vernona, „niech przywróci nam wzrok, słuch i mowę”, niech da nam przestrzeń wolności w tym zakazanym więzieniu, jakim jest nasza rzeczywistość. Anarchia nie jest tutaj ani lewacka, ani prawacka.
Anarchia to wyspa, gdzie chcę się wybrać, nie chcąć być wbitym w tryby poprawności, dobrego wychowania, gotowych szablonów i sloganów na kążdą okazję, w wojnie, która określi w czycich dybach doczekam końca swych dni. Anarchia to wyspa, gdzie wieczny DJ Vernon puszcza muzykę ze swoich starych vinyli, z Davidem Bowie, Lemmym z Motorhead, z tymi, którzy dali nam wolność rocka. Anarchia to wyspa, gdzie możemy do tej muzyki tańczyć. Ale Dopaleci, z lewa i prawa, zawsze będą chcieli nas dopaść, ale oni zawsze będą chcieli nas zniszczyć. -
Opinia:Traumy gramatyki opisowej
Wiola Grzegorzewska kontynuuje swoje ludowe sylwy ku czci życia i młodości, które rozpoczęła w swoim prozatorskim debiucie "Gugułach". Kontynuacja jest wejściem bohaterki w dorosłość. Wioletka z jurajskich Hektarów wyrusza do "wielkiego miasta", czyli Częstochowy. Jest połowa lat 90-tych. Trwa pełnia transformacji ustrojowej, galopująca inflacja i miliony złotych na kontach, zdezorientowani ludzie i początki polskiego kapitalizmu. I studia polonistyczne na częstochowskiej WSP, czyli nasz wspólny wątek biograficzny. I jest cichy bohater tej powieści - profesor Bańkowski - profesor belwederski i mroczna legenda częstochowskiej WSP.
Tytułowe "Stancje" to czasowe miejsca pobytu, gdzie mieszka bohaterka - hotel "Wega" z radzieckimi gośćmi, pozostałymi tam po likwidacji jednostki wojskowej na Sabinowie, klasztor sióstr zakonnych i wynajmowana samodzielnie kawalerka, miejsce erotycznej inicjacji. Stancje to także przystanki Drogi Krzyżowej, którą przechodzi wkraczająca w dorosłość bohaterka. Ból dorosłości, ból samotności i odwaga, która pozwala się z nimi zmierzyć.
To nasze miasto, Częstochowa, z połowy lat 90-tych to większa, obskurna wieś, mniej kolorowa niż Hektary, bardziej ponura i brutalna. Ucieczką jest wyobraźnia, która tworzy azyl i uspokaja, ale także tworzy koszmary i przeraża. Samotna dziewczyna ze wsi porusza się po tej wielkiej wsi jak po labiryncie ulic, cieni i groźnych zakamarków. Jest opuszczona i pozbawiona oparcia. Ale chce być samodzielna. I to jest piękne w tej książce - ten powszedni heroizm, który nie pozwala się poddać.
I jest profesor Bańkowski, w powieści Brankowski, prowadzący zajęcia z gramatyki opisowej. Dla mnie był on fascynujący jak dziwak-ojciec z opowiadań Schulza. Dla Wioletki to dziki satyr, bezlitosny pogański bożek uprawiający jogę na swoich wykładach, porywający młode studentki na jurajskie szlaki, by uczyć sikania na stojąco i na barana przenosić przez jurajskie potoki. Niebezpieczny, mizoginiczny relikt z umarłego paternalistycznego świata.
Ale to za mało, Wioletko. Za mało, za delikatnie, za subtelnie w spolaryzowanym świecie bez-idei, w świecie wyszczerzonych kłów i wściekłej piany. Twój świat groźnej wyobraźni, strachu, który jest głównie w środku, jest zbyt intymny, a przez to zbyt słaby. A gdyby tak Bańkowski onanizował się na swoich zajęciach i spryskiwał ejakulatem studentki zamiast opowiadać o sikaniu na stojąco? A gdyby tak siostry gwałciły studentkę krucyfiksem, odbierając dziewictwo, zamiast wracać do obozów swojego dzieciństwa? Gdyby tak ruscy zakuli w kajdany i zmuszali do prostytucji i sodomicznych praktyk samotną dziewczynę? Czyż nie byłoby wyraziściej, prościej i ciekawiej? Czy nie byłoby po prostu atrakcyjniej bez tych niuansów powrotów sylwicznej wyobraźni?
A tak to misie podoba. I to bardzo. Szkoda. Smuteczek. -
Niezwykła historia Sebastiana Van Pirka.
Autorzy: Marcin Wicha, Dominika Czerniak-Chojnacka
Seria: Poczytaj ze mną [Egmont Polska]
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 02 lipca 2018Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 02 lipca 2018 -
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 maja 2018
- Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 08 maja 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 19 kwietnia 2018
- Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 28 marca 2018Opinia:Szok. Myślałem, że wszystkie modne książki powstają jako wyraz antypolskiej histerii, tymczasem to po prostu pięknie napisane, wzruszające i pełne humoru wspomnienia. Książka, która mimo tematu śmierci bliskiej osoby daje dużo ciepła i uśmiechu. I jest to książka o książkach, o miłości do książek. Co prawda tylko do połowy, ale to zawsze coś. Dziękuję.
-
Opinia:Książka ta jest ważna z dwóch powodów. Po pierwsze jest pisana przez autora, który deklaruje się jako konserwatysta, zwolennik myśli i dzieła Józefa Mackiewicza – jest to o tyle istotne, że w temacie „żolnierzy wyklętych” obowiązuje daleko idąca polaryzacja opinii. Autorzy o lewicowych lub liberalnych poglądach otwarcie piszą o „żołnierzach wyklętych” jako zbrodniarzach, zwykłych rzezimieszkach, którzy zdemoralizowani okrucieństwami wojny zeszli na ścieżkę gwałtu, gdyż uzależnili się od przemocy i jedynie taka mroczna motywacja pozwalała zaspokoić ich rozbudzone wojną, krwawe instynkty. Z drugiej strony obowiązuje apoteoza wszystkiego, co związane z walką patriotycznego podziemia antykomunistycznego po II wojnie światowej, bez względu na to, czego dopuszczali się „żołnierze wyklęci” podczas prowadzonych akcji. „Skazy na pancerzach” pokazują to, co złego wydarzyło się w kontekście ich działalności, ale wskazuje na prawdziwe motywy i umieszcza te akcje w szerokim tle zdarzeń, które tworzyły klimat tamtego okresu. Zychowicz pokazuje jak łatwo było przekroczyć granicę, która dzieli bohaterstwo od bestialstwa i że w pewnym momencie trzeba wystawić historyczny rachunek, że w sensie szerokim człowiek nie jest jednoznacznie biały lub czarny, że taka narracja jest zbyt prosta i staje się źródłem nierozwiązywalnych konfliktów. Idzie jednak o to, by w wystawianiu tych rachunków być sprawiedliwym, bo stawką jest prawda, bez której żyć w normalnym świecie niepodobna. Ale jest też drugi powód, dlaczego jest to taka ważna książka – Zychowicz pisze o historii żywym językiem, jego felietony funkcjonują gdzieś na pograniczu gatunków i dziedzin, niezdefiniowane między tekstem naukowym, publicystyką i literaturą, balansują między felietonem historycznym a reportażem i dlatego trafiają do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko do zagorzałych fanów gatunku, zaangażowanych po jednej ze stron barykady.
-
Opinia:Wiem, że wiele osób się zachwyciło, ale dla mnie podstawowy problem z tą książką stanowi obojętnośc, w jaką mnie jej lektura wprawiła. Nie poczułem świata jej bohaterów, im bardziej radykalne wizje snuł narrator, tym mniej mnie to obchodziło. Biorę na siebie, nie dla mnie to opasłe tomisko.
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 05 lutegoOpinia:Dnie i noce
„Lakrimma” Konrada Ludwickiego jest romansem. Rzadkim rodzajem męskiego romansu. Męskiego, bo pisanego z punktu widzenia mężczyzny. Łzawe lub czułe opisy nie są domeną męską. Mężczyzna w miłości staje się bezbronny. Dużo bardziej pasuje mu rola łowcy, twardego samca, walczącego o prymat. Uczucie kobiety jest wtedy dopełnieniem jej podziwu. Atawizmem. Bezpiecznym gruntem odziedziczonym od przodków z jaskini.
Ludwicki nie boi się uczucia. Miłość jest jednak dla narratorów jego powieści terenem niebezpiecznym. Niebezpiecznym, bo ulotnym, zmiennym. Uczucie dla Ludwickiego to nie wspólne „noce i dnie”, zaprzepaszczone w rutynie przebłyski tęsknoty za prawdą. „Dnie i noce” Ludwickiego są ścieraniem się, codziennym stępianiem się ostrych i wyrazistych pragnień, gwałtownymi zderzeniami skrajnych emocji.
Maski tej miłości zmieniają się. Bohaterowie mają wiele twarzy, ale poszukują tej jednej, prawdziwej. Wytrącenie się z typowych ról społecznych jest dla nich zgubne, nie potrafią zaakceptować półprawd i gierek, ta szczerość jest destrukcyjna. Miłość dla tych dwojga jest aktem bezkompromisowej szczerości, której nie są w stanie unieść. Widmo tragedii czai się za każdym gestem i słowem. Te „Dnie i noce” wypełnione są sobą i sztuką aż do zatracenia.
Bohaterowie uciekają w piękno, w kulinaria, w dyskusje. Byle dalej od codzienności, która próbuje ich dosięgnąć. Rytm i kolory miłości to rytmy muzyki i kolory obrazów, to motywy literackie i fragmenty filmów, to wspólne posiłki, będące preludium miłości. Te kulturalno-kulinarne wątki są literackimi przyprawami – czasem unoszą naszą wyobraźnię wysoko, czasem jest ich po prostu zbyt wiele, nie mniej ta natrętna momentami estetyzacja życia jest pełna wiary w sens piękna i sztuki.
A „Lakrimma” to taka krótka powieść, ale w duchu „slow reading”. Przy jej lekturze nie wolno się spieszyć, trzeba się nią delektować i cieszyć powoli. Tak jak powinniśmy delektować się miłością i życiem, które pędzi, zamiast być dla nas przestrzenią kontemplacji i piękna. Ludwicki w swojej prozie chce nam o tym przypomnieć. -
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 05 lutego 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 27 stycznia 2018Opinia:Bóg Zło Modlitwa – porządkowanie absurdu
Konrad Ludwicki poświęcił swą monografię książce znalezionej w bibliotece. Była ona wystawiona przy okazji bibliotecznych „porządków” i można było ją sobie zabrac do domu. Owe „porządki” polegają na tym, że usuwa się z księgozbioru stare książki, by dac miejsce nowościom – kryminałom i romansom z pięknymi okładkami. Kto zwróciłby uwagę na starą, potarganą książeczkę? Na szczęście znalazł się ktoś, kto po upływie pół wieku odkopał „Uwagi 1940-1942” Karola Ludwika Konińskiego, książkę poświęconą doświadczeniu choroby, umierania, cierpienia, ale przede wszystkim poszukiwaniu Boga w kontekście sytuacji granicznych jak mówili o nich egzystencjaliści.
„Uwagi” Karola Ludwika Konińskiego są w duchu i z epoki egzystencjalizmu. Pochodzą one z okresu ostatnich dwóch lat życia pisarza, który cierpiał na gruźlicę kości i odchodził długo w wielkich cierpieniach. Na doświadczenie bólu, świadomości śmierci, choroby nakłada się doświadczenie wojny i śmierci bliskich osób. Kilka lat wcześniej samobójczą ginie jeden z najbliższych przyjaciół Konińskiego – Stanisław Ignacy Witkiewicz. Okres wojny to czas, kiedy horyzont ludzkiego poznania przesłania wszechobecny tuman śmierci. To wobec niej stoi człowiek ze swoim prywatnym strachem i bólem.
To intymne doświadczenie staje się punktem wyjścia dla refleksji teologicznej. Spiętrzone zło osacza pisarza, a on przeciwstawia mu się umysłem i duszą. Koniński porządkuje myślą i modlitwą absurd. Nadaje sensy tam, gdzie wielu by się poddało. „Uwagi” ta mała, zapomniana książeczka to wyraz wielkiego heroizmu – bohaterstwa polegającego na wewnętrznej pracy, budowaniu perspektywy nadziei i miłości tam, gdzie przygnieciony złem człowiek mógłby zacząc złorzeczyc. Postawa Konińskiego to bunt konstruktywny, ucieczka do przodu poza ból i przerażenie. To irracjonalne doświadczanie tajemnicy, że to wszystko jest po coś, że istnieje sens, którego nie pojmujemy, tak jak nie pojmujemy, skąd przyszliśmy i po co tu jesteśmy.
Tysiąclecia cywilizacji, idea oświeconego rozumu, kult nauki. I człowiek – pascalowska trzcina na wietrze – z jednej strony grzęznący w swej pysze, z drugiej tak bezradny wobec żywiołów i zła, którego doświadcza chocby myślą, chocby samą świadomością wielkiego cierpienia, które jest wszechobecne w świecie, absurdalnego i przekraczającego mozliwośc rozumienia niezawinionego cierpienia bezbronnych. Choroba, śmierc zostały wyeliminowane z ludzkiej perspektywy doświadczenia, bo bezradnośc, niemoc są największymi grzechami naszej cywilizacji i nie ma na nie zgody. Człowiek współczesny mówi absurdowi NIE. I za każdym razem przegrywa. I za każdym razem nie chce się do tej porażki przyznac.
Koniński stawia na pokorę. Koniński mówi absurdowi TAK. Koniński uznaje tajemnicę i metafizykę.
Ta zlikwidowana mała książeczka w łódzkiej bibliotece, to skromne i niepozorne dzieło, zostało przez Konrada Ludwickiego odkopane jak archeologiczny eksponat w świecie dyktatu technologii. I za to należą się podziękowania autorowi monografii o Karolu Ludwiku Konińskim, że jak mówił Hrabal, potrafił dostrzec „perełkę na dnie”. Refleksja teologiczna Karola Ludwika Konińskiego to osobista wojna wytoczona absurdowi i piekłu, gdzie doświadczony złem człowiek nie staje się oskarżycielem Boga, ale pokornie pochyla głowę przed tajemnicą, której pojąc nie umie. Refleksja Konińskiego mierzy się z bezkrytyczną apoteozą racjonalizmu, ale jest to perspektywa własnego, osobistego doświadczenia, a przez to czytelnik zderza się z tym, co współczesna kultura nieudolnie chce wyrzucic poza margines ludzkiego doświadczenia, koncentrując się na biologicznym aspekcie życia, a zapominając o sferze ducha. -
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 11 stycznia 2018
-
Na półkach: 2018, Przeczytane Skończyłem: 06 stycznia 2018
-
Opinia:Tej prozie patronują pospołu Hrabal i Marek Nowakowski, ale bardziej Marek, bo to jednak proza z Warszawy i okolic. Takie powidoki z życia naszego powszedniego, niezauważalnego, peryferyjnego. Że "cud zdarza się co dnia", że "ten świat jest opętańczo piękny, nie dlatego że jest, ale że ja go tak widzę". To proza z szaro-mętnych miejsc, gdzie jeszcze nie wyblakły kolory życia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)