Jest to recenzja filmu "Chodzenie po lesie. Zimą" Michuka.
Filmów o chodzeniu, ewentualnie bieganiu po lesie jest sporo, więc z pozoru film Michuka to nie jest jakieś odkrywcze dzieło, a jego długość (nieco ponad 30 sekund ) to nowy gatunek - kino bardzo krótkiego metrażu. Oczywiście to sarkazm, a jeśli ktoś nie wie, co to sarkazm, odsyłam do słownika (haha, lol, roftl, XD).
Ale już serio - jest coś w chodzeniu po lesie, że nieważne, jaki film się o tym nakręci - długi, krótki, dramat, komedię - to będzie się widzowi podobało. Jak powiada klasyk - natura, natura, natura. I to podstawowy a zarazem jedyny poważny zarzut pod adresem omawianego filmu - Michuk pod względem doboru tematu poszedł na totalną łatwiznę. Już po tytule można było spodziewać, że film będzie się podobał. Natura, świeże powietrze, drzewa, leśne ścieżki, śnieżna biel i skrzypiący pod butami śnieg - jeśli o mnie chodzi nie trzeba nic więcej, aby mnie uwieść. I w rzeczy samej uwieść się pozwoliłem.
"Film o chodzeniu po lesie" to kino ekstremalnego minimalizmu. Widzimy tylko czapkę, szalik, fragment twarzy, zmęczony wzrok (mały kacyk, hę?), w tle ośnieżone korony drzew. W sferze dźwiękowej film tworzą nakładające się na siebie dźwięki: skrzypienie śniegowców i ciężki oddech bohatera, który można jedynie porównać do oddechu Justyny Kowalczyk na finiszu biegu na 30 kilometrów. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o genialnej kreacji aktorskiej. Filmy, w których autor pokazuje swoje życie mogą razić natrętnym ekshibicjonizmem, tak jak w wypadku "Tarnation", jednak Michukowi udało się uniknąć tej pułapki. Aktor-reżyser-bohater - po prostu Michuk oddziela się od tej tandetnej nachalności kolejnymi warstwami odzieży. Widz, aby dostrzec mroczny, egzystencjalny wymiar tej filmowej przypowieści musi przebić się przez szalik i czapkę, a brak dialogu rekompensuje kod oddechu i ciężkie stąpanie po śniegu.
Michuk - współczesny Syzyf - zmierza. Ale dokąd zmierza? A może nie zmierza, a po prostu idzie? Sam nie wiem: idzie czy zmierza, zmierza czy idzie? Tajemnica w tym filmie goni tajemnicę, bo dokąd, po co? Czy ta podróż ma sens? Czy ta droga, jego droga, jest dokądś? Ostatnie ujęcie buduje abstrakcyjną ścianę wieloznacznych możliwości interpretacyjnych. Pójdę jedną z tych dróg. Kiedy oko kamery przechodzi płynnie z twarzy wędrowca i przesuwa się w stronę leśnych rozstajów, a widz wpada w obłęd, że to kolejny dylemat, w którą stronę iść i że zostanie z tym dramatycznym rozdarciem już na zawsze, to ja zobaczyłem trzecią możliwość. Na samym końcu pejzażu, dosłownie w ostatnim momencie dojrzałem dziwny kształt. Według mnie jest to pokrywa od schronu przeciwatomowego. To właśnie tam zmierza nasz "every man". W tej koncepcji Michuk to "last man standing", współczesny Noe, który odbuduje ludzkość po wielkiej katastrofie. Ktoś zada pytanie - jak samotny bohater może zrobić to w pojedynkę? Wszak Noe miał małżonkę (jak jej tam było - zapomniałem). A jeśli w tym schronie ktoś na niego czeka? Bo tak naprawdę "Film o chodzeniu po lesie. Zimą." to film o wielkiej miłości aż po kres świata. Miłości wobec której blednie nawet Apokalipsa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz