oficjalna recenzja
Był 18 sierpnia 1990 roku. Szliśmy w kolorowym, długowłosym tłumie starymi Hradczanami w stronę stadionu na Strachowie, gdzie miał odbyć się koncert. Na zaproszenie prezydenta Havla do Pragi przyjechała legenda rock’n’rolla – zespół The Rolling Stones. 150 tysięcy ludzi świętowało radość z odzyskanej wolności.
Eseje Vaclava Havla wydane ostatnio w tomie „Siła bezsilnych i inne eseje” to lektura ciężka od myśli. Kiedy czytałem tę książkę miałem poczucie wagi słowa i jego celowości, ale to, co najbardziej mnie zaskoczyło podczas lektury, to aktualność przesłania Vaclava Havla. Właśnie w taki współczesny sposób postanowiłem odczytać tylko jeden esej – tytułową „Siłę bezsilnych”. Gdybym próbował omówić wszystkie teksty wyszłaby z tego druga książka, ale taką dokładną analizę muszę pozostawić fachowcom: politologom i filozofom. Ja spróbuję odnieść się tylko do tego, co dla mnie jako zwykłego czytelnika płynie z najważniejszego z zamieszczonych w tomie tekstu Vaclava Havla – zmarłego niedawno wielkiego wizjonera, który na wielki świat, na wielką politykę i wielką historię spoglądał z punktu widzenia zwykłego człowieka.
To według mnie dobrze charakteryzuje czeski pragmatyzm – wielkie idee, które traktowane są jak coś zwykłego, codziennego. Bez tego naszego polskiego zadęcia, modlitwy „Boże coś Polskę”, bez haseł typu „Bóg, honor, ojczyzna”. Bohumil Hrabal pisał pod koniec życia w swoich literackich felietonach, że Havel odnowił dwa mity – Prometeusza, bo wykradł komunistom ogień i Sokratesa, bo zgorszył młodzież, która zbuntowała się przeciwko komunistycznej geruzji. Gdy o tym mówił, na sali wśród piwnych biesiadników rozgorzała dyskusja, aż jeden z obecnych orzekł, podsumowując rozważania: „To znaczy, że Havel ukradł komunistom wątrobę”, na co wszyscy gruchnęli śmiechem. U naszych południowych sąsiadów wielkie idee zderzają się z codziennością, która właśnie pozbawia je zbytniej dętości.
W olbrzymim skrócie – esej „Siła bezsilnych” mówi o wszechobecnym w państwie socjalistycznym kłamstwie, które każe ludziom żyć inaczej, niż by chcieli. Muszą zatem zapłacić systemowi za względny spokój w codziennym życiu pewną cenę – niby niewielką. Havel podaje przykład sprzedawcy, który umieszcza w witrynie swojego sklepu napis: „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Jest to akt całkowicie bezsensowny i przezroczysty, to znaczy w praktyce, że nikt nie zwraca na ten napis uwagi, bo ludzie przychodzą do sklepu kupować produkty, a nie czytać propagandowe hasła. Jednak istota takiego działania polega na zawłaszczaniu przez system całej przestrzeni życiowej, przez co kłamstwo staje się immanentną częścią rzeczywistości, w której przyszło istnieć człowiekowi. Wbrew pozorom to całkiem kusząca propozycja dla zwykłego Kowalskiego, który może scedować całą odpowiedzialność za swoje życie na system, nie musi myśleć, może sobie biednie, ale całkiem bezpiecznie egzystować. System robi wszystko za niego. Dlatego dla tak wielu PRL-owska rzeczywistość była całkiem znośna.
Cała afera związaną z „Kartą 77” zaczęła się od grupy hippisów z zespołu „Plastic People of the Universe”, którzy byli szykanowani i publicznie nękani przez oficjalne organy i media jako brudasy, nieroby itp. w czystej i pozytywnej socjalistycznej rzeczywistości, stworzonej przez pana Husaka. W obronie tych muzyków stanęli czescy intelektualiści, którzy powołali do życia wyżej wymienioną „Kartę”. Głównym sygnatariuszem tego dokumentu był właśnie Havel, a jego esej „Siła bezsilnych”, który powstał w 80-tym roku, rozwijał tezy zawarte w dokumencie z 1977 roku. Podstawowa teza tej publikacji to: „żyć w prawdzie”. Co to znaczy?
„Żyć w prawdzie” – hasło jakże patetyczne, wzniosłe i mimo wszystko banalne. Tysiące razy hipokryci wszelkiej maści, religijni i świeccy, mówili o „Prawdzie”. Była nawet radziecka gazeta „Prawda”, medialny organ komunistycznej partii. Tyle że powyżsi mówili o swojej prawdzie, a Havel o prawdzie w ogóle. Otóż czeski dysydent mówił, że każdy ma prawo do swojej prawdy, że ludzie nie muszą się naginać do oficjalnych zasad, ale mogą wybrać własną drogę, jeśli nie stoi ona w sprzeczności z wolnością drugiego człowieka. W ten sposób ukazane hasło „żyć w prawdzie” staje się manifestem wolności obywatelskich, wolności słowa i wyznania. Staje się zatem to hasło aktem humanizmu, walki o moralny aspekt bycia w świecie, w którym istnienie ma być świadome, a nie bezwładnym ruchem pod wpływem rozmaitych czynników, dzięki którym człowiek staje się marionetkowym tworem systemów czy ideologii.
To hasło dziś pozostaje aktualne. Dziś, gdy firmy i media walczą o nasz głos i o naszą kieszeń, gdy wielkie konsorcja próbują narzucić nam, co mamy myśleć, powraca po raz kolejny pytanie o „życie w prawdzie”. Dziś hasło może to oznaczać wyjście poza wirtualną, medialną fikcję, którą karmieni jesteśmy nieustannie. W sensie humanistycznym „życie w prawdzie” będzie zwróceniem uwagi na podmiotowość drugiego człowieka, niezgodę na określenie istoty ludzkiej mianem „targetu”. Vaclav Havel już 40 lat temu mówił o niebezpieczeństwie uprzedmiotowienia człowieka. W tym sensie powraca tutaj Ja i Ty, o którym mówił Martin Buber, podkreślając rolę szacunku do drugiego człowieka i niezbywalną jego godność. W tym sensie słowa Vaclava Havla mogą być odebrane jako wyraz sprzeciwu wobec pogardy tych, którzy chcą wcisnąć nasze istnienie w wymyśloną przez siebie, bezmyślną formę. Ta pokusa nieobca jest cynikom i szydercom wszystkich epok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz