Wczoraj przyszła ta tragiczna wiadomość - Marcin Najman kończy sportową karierę. W momencie, gdy dotarło do nas, że nie zwycięstwo, a sam udział; nie walka, a poddanie; nie ambicja, a chęć szczera. Wraz z walkami Marcina Najmana odchodził mit o walecznych Polakach, a docierała prawda o zapyziałych i butnych nieudacznikach, którzy zawsze, tak czy siak, dostaną baty. Nasz bokser był prawdą, walącą po oczach bardziej niż pięści Mike'a Tysona. Wszyscy dzięki niemu mogli leczyć swoje kompleksy i odreagowywać własną frustrację. Dzisiaj musimy sobie poszukać innego anty-bohatera, ale wiem, że nie będzie łatwo znaleźć kogoś, kto wypełni to puste miejsce. Chociaż jest nadzieja, że w tej czy innej formie Pan Marcin powróci. A jeśli chodzi o polski boks, to fakt, że po raz pierwszy w historii Igrzysk nasza reprezentacja nie będzie mieć swojego przedstawiciela jest według mnie wystarczająco upokarzający i pokazuje, że medialne hucpy nazywane galami sportów walki, gdzie współcześni "gladiatorzy" młócą się cepami, kopią i duszą z zapamiętaniem, nie mają wiele wspólnego z tradycją polskiego boksu i sportem w ogóle.
PS.
Wczoraj śnił mi się Szymon Majewski - przebrany i ucharakteryzowany na trędowatego wkręcał Matkę Teresę z Kalkuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz