Sporty i Pay Per View z Czarną Górą
To były takie papierosy bez filtra
najtańsze. Dopiero później weszły populares iber ales. W czasach
Prl-u zawodnik przed zawodami inhalował się dymem najgorszego sortu
i wygrywał. Po zawodach łykał na bankiecie i przepalał Sportami,
a rano wygrywał Wyścig Pokoju. W papierosach Sport tkwił sekret
sukcesów polskich sportowców. Twarda szkoła. Nie ma, że boli. Nie
palisz, nie wygrywasz. Sporty – nazwa symboliczna. Dzisiaj nie
palą, nie piją i nie mają wyników. Opadają z sił karmiąc się
eksperymentalnymi dietami z elementami fusion.
Nie palić, nie pić, wysportować się
– krzyczą obrońcy moralności, krzyczą obrońcy polskich
sportów, polscy obrońcy. I przegrywają. Leżą plackiem pod
krzyżem zwani lemingami i dostają w skórę. Skruszeni. Pacz. 5-0
6-0 7-0. Zero po stronie Polaka, wolnego od toksycznych Sportów.
Zdrowego, eurpejskiego, interesowego.
Ja już, k, nie mogę. Ja nie daję
rady. Chcę, żeby za mnie wygrywali te mecze, te olimpiady. Ja nie
potrafię, to niech chociaż oni. Niech zarabiają, niech dobrze
mają, ale niech wygrywają dla nas Polaków- szaraków, życiem
utrudzonych, walką. Ja mam swoją marną, małą walkę, a życie
zdziera mnie jak podeszwę. Ale mam marzenie jedno – obejrzeć
wygrany mecz na dużej imprezie. Jasne – cieszyłem się jak
dziecko z każdego punktu wywalczonego w drodze do Korei, do Niemiec,
do Austrii. Cieszyłem się jak dziecko z Euro. I od dziesięciu lat
nie czekam na nic innego, jak na wyjście z grupy, na wygrany mecz,
który nie będzie meczem o honor, bo przecie nie na stadiony, balony,
ba-nery czekałem. A oni mi faka. Wszystko źle. Mieli swoje pięć minut po
awansie i to im wystarczyło. Ale teraz miało być inaczej. Zagrali
– dwa słabe mecze, jeden tragiczne. Jak zwykle – euforia po
losowaniu. No była nadzieja po Grecji, myślał głupi, że mylił co
do Lewandowskiego. Szczęsny pozbawił złudzeń od początku. No
była nadjeżda po Rosji, myślał głupi, że się mylił, co do
Błaszczykowskiego. I był mecz prawdy z przeciętnym zespołem
Czech. I były modły i ócz niedowierzanie i wieczna sromota. Kupił
se telewizor płaski za cztery patole, żeby podziwiać Orły. Chciał
nim przypieprzyć w ścianę. Pierwszy taki telewizor w życiu. Jak
więcej takich głupków jak on. Bo oni, te Orły, już mieli swoje
fury, skóry, komóry. Lemingowy sznyt. A potem będą jak przegrane
Juskowiaki, Kowalczyki, Koseckie lepić te swoje mierne interesiki.
Jak Lato, jak Tomek, jak Zibi. Ale oni chociaż wygrywali. Dla mnie
liczy się tylko Deyna, który wygrywał aż przegrał, a jak
przegrał, to wszystko przegrał. Ale wygrał – polskim,
romantycznym systemem wygrał swą legendę.
Ja się wychowałem na geście
Kozakiewicza, kozaka jakich niet. I oni mi teraz odpłacają,
pokazują wała. Bez woalu, centralnie świecą mi pałą po oczach.
Celują mi sikiem prostym. Każdym kiksem, każdą straconą bramką.
A ja, wycierając spryskane czoło, pytam się – na ch. mi to było.
W sierpniu nie pomalowałem ścian, bo klęczałem przed LEDowym,
moim nowym boszkiem od Soniego. I zaś to samo. Wtopa, wpadka, lot
koszący w kierunku gleby. Choć były momenty jasności, to
wpatrzony w przegrany mecz o 10 rano z Australią. Mówiłem oż k. o
ja pier. Nie wierzyłem. Orły. Rycerze. Huzary. I potem, jak już
było po wszystkim, mówi taki z twarzą siermiężną, pastewną -
„że to się zdarzają niespodzianki”. Niespodzianka, że wpadli w
objęcia najlepszej drużyny turnieju. Tu się chociaż odkułem , bo
postawiłem zdespero 100 na 3-0 w setach dla Rusków. A on , ten
rumiany byczek mówi, że niespodzianki się zdarzają, bo Włosi
wygrali z Usa. Nie wierzę uszom, oczom, co on, po co, jak, dlaczego!
A medal był w zasięgu. Nie złoty. Brązowy. Wystarczyło pojechać
z kangurami, którzy mają pojęcie o siatkówce jak my o bejsbolu,
wygrać ze słabymi Niemcami i po raz drugi dać rady Włochom.
Realny plan, na półfinał bez niczego. Ale ciężko osiągnąć coś
przegrywając połowę meczów w turnieju. Ech LEDowy, żal było na
ciebie patrzeć.
I puchary. Taki Śląsk w dwumeczu
dostaje 11-4. Taka piłkarska liczba 11. Orest pojechał do Hanoveru
po honor. Hanover-Hangover. Nie robił nadziei na awans łaskawie. Po kompromitacji z
Helsinborgiem w eliminacjach Ligi Mistrzów na pewno stracił
nadzieję, że uda się odrobić kuriozalną przegraną 5-3 na
własnym boisku. Platini Bońkowi obiecuje dziką kartę do Champions
League w wiadomościach na wp. Super. Pani minister Mucha nie siada,
tylko tańczy z paniami z kółka gospodyń Jarzębina i podśpiewuje
„wygrać im się uda, ucieszy się Smuda”. Za to polska liga
walczy, PZPN walczy, Zdzichu walczy, Grzechu walczy, chłopaki z
Polsatu walczą. Jeden wielki balet. A kibic siedzi i wali głową w
ścianę Wypija kolejną nadliczbową flaszkę ku ogólnej rozpaczy
bliskich za zdrowie piłkarskich celebrytów. Kibol ma opcję
rozpierduchy. A ty nie masz nic. Możesz wyłączyć LEDowego, to
wszystko. Albo go zabić. Więc jest mecz z premierem. Jest dobrym
wizerunkiem tego wszystkiego. Najważniejszy mecz tevauenowski.
Celebrycki sznyt i szlachetne pobudki milionerów. Tyle dobra i
słodyczy, że szkoda, że nie podali tego w pay per view. Na
szczęście mecz z Czarnogórą będzie udostępniany w tym systemie.
Oni i tak zarobią. Jaka ulga, że nie będę tego musiał oglądać.
Nie będę musiał patrzeć na trenera Fornalika, na Polaków z
Francji i Niemiec, słuchać komentatorów w drogich marynarkach.
Dzięki Sportfive. Dzięki telewizjo polska abonamentowa., że dbacie
o mnie, o zdrowie me, tylko nie wpadajcie na pomysł rozegrania dla
mnie meczu charytatywnego. Bądźcie błogosławieni miłosierni. A
ja teraz wypalę sobie sporta z lat siedemdziesiątych, którego
kupiłem na Allegro za jedyne 30 złotych. Swąd palącej się gumy
dookoła. Tak śmierdzi polski sport. Stać mnie, nie muszę wydawać
na PPV.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz