oficjalna recenzja
Guguły” są debiutem prozatorskim Wioletty Grzegorzewskiej, pisarki
pochodzącej z wioski położonej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Opowiada ona w swoim zbiorze krótkich form prozą o dzieciństwie,
dorastaniu, o dobrych i złych stronach bycia małą dziewczynką w małej
wiosce. „Guguły” to niedojrzałe owoce, to czas dojrzewania, okres
intensywnego zbierania doświadczeń życiowych, ale także okres cudownego,
magicznego bycia w świecie, który coraz bardziej otwiera się na
człowieka.
Czas akcji: głównie lata 80. Miejsce akcji: wieś Hektary. To
konkretne usytuowanie „Guguł” wcale nie oznacza biograficznych
konsekwencji. To główny walor tej prozy, mimo iż utkana z osobistych
doświadczeń, opowieść nie traci uniwersalnego charakteru. Ów uniwersalny
wymiar zyskuje autorka głównie dzięki wprowadzeniu świata dziecięcej
wyobraźni, tej magicznej perspektywy, która jakże często bywa pułapką
pisarzy zapatrzonych w prozę Schulza. Wioletcie Grzegorzewskiej udało
się uniknąć nadętej oniryczności. Udało się jej zachować równowagę
między magią opisów stanów wewnętrznych a chropowatością świata
zewnętrznego.
Wioletta Grzegorzewska w oryginalny sposób wpisuje się w nurt
„literatury wiejskiej”. Grządkę tę uprawiało wielu rodzimych pisarzy:
Tadeusz Nowak, Julian Kawalec, Edward Redliński ze swoją „Konopielką”,
czy Wiesław Myśliwski z wielką powieścią wiejską „Kamień na kamieniu”, a
ostatnio Marian Pilot i jego uhonorowany nagrodą Nike „Pióropusz” -
przykłady można mnożyć, sięgając bliżej i dalej, jednak temat polskiej
wsi jest często omijany przez pisarki. Wydaje się, że wiejskość nie
pasuje do tworzonego aktualnie obrazu nowoczesnej kobiety. Nawet jeśli
odniesiemy się do prozy Olgi Tokarczuk to zobaczymy „baśniowy” opis
świata, który przykrywa skutecznie warstwy życiowego błota. Wioletta
Grzegorzewska w swoich opowiadaniach nie unika szarości, choć jest to
szarość czysta, bo wyszorowana popiołem.
Świat mitów tworzy u Grzegorzewskiej wiejska religijność –
pomieszanie pogańskich wierzeń z katolickimi obrzędami. Elementy te
widziane oczyma dziewczynki są oderwaniem od szarości domowej izby i
podwórka. Autorka mogła tutaj wpaść w prześmiewczą manierę, która dziś
święci swoje wielkie dni. Nic z tego – świat wierzeń i obrzędów jest u
Wioletty światem, na który się czeka, który przynosi ze sobą
transcendentny wymiar cudowności, odejścia od prozy ku poezji. To
umiejętne balansowanie na pograniczu liryki i epiki nie pozwala
czytelnikowi na narracyjne znużenie.
Dużo tych pułapek czyhało na Wiolettę Grzegorzewską – oprócz wyżej
wymienionych istniała przecież tak silna u niewiast potrzeba społecznego
zaangażowania, gdzie marzenie o literaturze ustępuje marzeniu, żeby
poboksować się z niesprawiedliwą rzeczywistością. Pewnie takie motywy
czy pola interpretacyjne znajdziemy także w „Gugułach”, ale nie to mnie
urzekło w książce wydanej przez Czarne. Od jakiegoś czasu szukam
częstochowskich klimatów literackich, pojawia się tego coraz więcej na
półkach księgarskich, ale na ogół rozbijam sobie oczy i część mózgowia
odpowiedzialną za czynność czytania o nieprzekonującą próbę zostania
pisarzem. W wypadku Wioletty Grzegorzewskiej, debiutantki silnie z
Częstochową związanej, nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z
książką absolutnie wyjątkową. Mam nadzieję, że to dopiero początek i że
Wioletta jeszcze wiele razy obdaruje czytelników swym talentem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz