oficrec
Miejsca w sercu
Jurij Andruchowycz popełnił podręcznik do geografii - „Leksykon miast
intymnych”, tak nazywa się ta książka. Wygląda rzeczywiście jak
podręcznik akademicki – ascetyczna geometria szaty graficznej i jej
pokaźny rozmiar może zaskoczyć czytelnika ukraińskiego pisarza. Czyżby
autor szalonej „Moscoviady” i „Dwunastu kręgów” postanowił zamienić swą
groteskową obrazowość na naukową rzetelność?
Polacy szczególnie upodobali sobie reportaż jako gatunek literacki.
Gdy po 1990 roku świat stanął dla nas otworem, próbujemy zjeździć,
zwiedzić, poznać, podbić świat na wszelkie możliwe sposoby. Nadrobić
zaległości z półwiecza izolacji. Takim jednym ze sposobów wyrównania
braków jest „Leksykon...” Andruchowycza. I niech nie zwiedzie was
„akademicki” format. A że Jurij Andruchowycz nie Polakiem jest, a
Ukraińcem? To tym lepiej!
Już w swoim wstępie Andruchowycz zwierza się czytelnikom, że jego
naukową inspiracją były „Nowe Ateny” Benedykta Chmielowskiego i
legendarne zdanie koń, jaki jest, każdy widzi. „Leksykon”, jaki
jest, nie wiadomo, a pozory mogą zmylić, bo jest to książka osobista i,
jak wskazuje sam tytuł, intymna. Andruchowycz podróżuje pamięcią po
miastach, które odwiedził w ciągu swojego życia. Miasta ułożone są w
sposób alfabetyczny i jest tutaj pewien problem, bowiem alfabet
ukraiński różni się nieco od polskiego i na przykład taka Genewa, czyli
ukraińska Женева, jest trochę w innym miejscu, ale nie tak znowu bardzo,
bo w polskim alfabecie Ż jest pod koniec, a w ukraińskim bliżej
początku, więc wszystko prawie się zgadza. Ale tak naprawdę nie ma to
większego znaczenia, bo słowo „intymny” w tytule wskazuje, że jest to
przewodnik po wspomnieniach i emocjach, po chwilach przeżytych w różnych
miejscach.
Reportaż ma wiele odmian – od rzeczowej i bogatej w fakty relacji,
przez wzbogacony o literacką fikcję „wielki” reportaż w stylu
Kapuścińskiego, po zakręcone gonzo, któremu bliżej do świata fikcji niż
do dziennikarstwa. Według mnie Andruchowycz proponuje nam nowy
podgatunek reportażu – reportaż emocjonalny. Czy taki wewnętrzny ogląd
świata daje czytelnikowi nową jakość? To wszystko zależy od twórcy – w
przypadku ukraińskiego pisarza tak jest w istocie. A jest tak tym
bardziej, że Andruchowycz potrafi każdemu z haseł nadać osobny rys, a w
jego książce mieszają się refleksje, opisy, anegdoty i wspomnienia.
Twórczość Jurija Andruchowycza poznaliśmy dzięki Andrzejowi
Stasiukowi i wydawnictwu Czarne. To właśnie podróżnicza pasja Stasiuka
stała się motywacją do napisania tej książki, bowiem świat podróży
polskiego pisarza to inna Europa, Europa aspirująca do miana tej
„prawdziwej”, tej znanej z lekcji geografii. Europa Stasiuka, który
także kilkakrotnie pojawia się na stronach „Leksykonu...”, jest Europą,
która też wnosi, która nie chce się wstydzić, że jest taka wschodnia i
taka biedna. Andruchowycz idzie o krok dalej, miesza Paryż i Chust,
Londyn i Bałakławę, ale także Nowy York i Hajsyn, ale także Guadalajarę i
Połtawę, i Kraków, i Lublin, i Warszawę.
Ukraiński pisarz patrzy na te wszystkie miasta oczami Ukraińca, ale
te miasta odbijają też i jego oblicze, widzi zatem siebie w tych obcych
miastach, w tych różnych kontekstach, które składają się na wielokrotny
portret środkowego Europejczyka, podróżnika w poszukiwaniu samego
siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz