Piątek, godzina 6.00, budzi mnie alarm z komórki, takie
monotonne ding-dong. Do pracy mam trochę później, ale za chwilę w Trójce
zabrzmi utwór Dracula zespołu
Hotblood, a to znak, że poranną audycję poprowadzi Wojciech Mann. Nie
mogę tego przegapić. To lepsze niż poranna kawa. I w rezultacie cieszę
się, że do 9.00 mogę pozostać w pościeli i słuchać radia.
Moja miłość sięga dzieciństwa. Bo to Trójka od najmłodszych lat, ale także telewizyjne programy takie jak, pamiętany jak przez mgłę, „Kanał”, gdzie obok Wojciecha Manna pojawiał się szanowny Pan Yapa alias Pan Jajco (chyba w tym programie był jednak Pan Jajco, dla znajomych Pan Jajeczko – nie pamiętam dokładnie, nawet wujcio Google mi tutaj wiele nie pomógł). Pamiętam, że bardzo czekałem na ten program, a było ich malutko. Potem był program muzyczny Non Stop Kolor i to w nim, jeśli mnie nie zawodzi pamięć, pan Wojciech spalił książkę niejakiego Andrzeja Rodana, co spowodowało, że podkradłem ojcu to pornograficzne dziełko. Był też głos z programu „5-10-15”. Polszczyzny uczyłem się z programu „Mądrej głowie...”, a później były jeszcze „Za chwilę dalszy ciąg programu” i „MdM”, prowadzony z Krzysztofem Materną, gdzie swój kącik miał młodziutki Wojciechem Cejrowski. I niezapomniany program radiowy z moich licealnych czasów „Nie tylko dla orłów”, czyli rodzimy Monty Python, gdy nie bardzo wiedziałem, co to oznacza.
I tak zleciało te kilkadziesiąt lat, a osoba Pana Wojciecha stale jest obecna w moim życiu. Z przyjemnością zatem sięgnąłem po „Fotografomannię”, najnowszą książkę autorstwa Wojciecha Manna. W ciągu ostatnich lat pojawiło się kilka wspomnieniowych książek tego autora, a ta jest o tyle szczególna, że jest zbiorem prywatnych zdjęć autora z różnych okresów swojego życia. Tym samym Wojciech Mann wprowadza czytelników w dość intymną sytuację. Poznajemy bohatera i autora w jednym w momentach życia, które nie są fanom Pana Wojciecha znane i sięgają bardzo daleko w przeszłość. Pierwsza z nich pochodzi z przełomu lat 40. i 50. i przedstawia dwulatka siedzącego okrakiem na pniu ściętego drzewa. Tak – to Wojciech Mann we własnej osobie.
Książka, której podtytuł brzmi „Obrazki autobiograficzne” została podzielona na pięć rozdziałów: „Pojazdy” - tutaj mowa jest o niezwykłych zgoła fascynacjach bohatera wszelkiego rodzaju możliwościami przemieszczania się takimi jak na przykład słoń czy wielbłąd, ale także zabytkowymi modelami samochodów z lat 50. . Drugi rozdział to „Stylizacje” i pokazuje Wojciecha Manna jako człowieka pozostającego zawsze w zgodzie z najnowszymi trendami mody, choć w przeszłości, o zgrozo, nie było trendsetterów, blogów modowych ani Joanny Krupy i programu „Top Model”. Wojciech Mann był zawsze na czasie, zawsze był „top”. W części „Zajęcia obowiązkowe” zobaczymy autora przy pracy. Wielość zadań, których podejmował się w życiu Wojciech Mann jest godna człowieka renesansu. W rozdziale „Odległe zakątki” ujrzymy fascynację egzotycznymi krainami i uświadomimy sobie, że Pan Wojciech potrafi odnaleźć się w każdej kulturze i w każdej sytuacji. Ostatni rozdział, „A mogło być tak”, to historia alternatywna, która uświadamia czytelnikowi jak niewiele dzieli każdego z nas od zupełnie innej, ciekawszej strony życia, jeśli ubarwić je fikcją, czyli rzecz o marzeniach.
Niektóre zdjęcia w tym albumie-biografii są autorstwa Wojciecha Manna i pokazują one dobitnie, że czego by się Pan Mann nie tknął, to od razu jest przeniknięte piętnem geniuszu. Ale cóż – trzeba było wybrać i na całe szczęście bohater „Fotografomannii” nie został światowej sławy fotografem ale dziennikarzem muzycznym.
Cała książka jest fotograficzną podróżą po życiu Wojciecha Manna, ale jest to podróż autoironiczna i z dystansem do samego siebie, pełna humoru i ciepła jest doskonałą rozrywką dla wszystkich, którzy cenią postać bohatera „Fotografomannii”. Kończę pisać. Dochodzi szósta, jest piątek. Za chwilę w Trójce „Dracula”.
Moja miłość sięga dzieciństwa. Bo to Trójka od najmłodszych lat, ale także telewizyjne programy takie jak, pamiętany jak przez mgłę, „Kanał”, gdzie obok Wojciecha Manna pojawiał się szanowny Pan Yapa alias Pan Jajco (chyba w tym programie był jednak Pan Jajco, dla znajomych Pan Jajeczko – nie pamiętam dokładnie, nawet wujcio Google mi tutaj wiele nie pomógł). Pamiętam, że bardzo czekałem na ten program, a było ich malutko. Potem był program muzyczny Non Stop Kolor i to w nim, jeśli mnie nie zawodzi pamięć, pan Wojciech spalił książkę niejakiego Andrzeja Rodana, co spowodowało, że podkradłem ojcu to pornograficzne dziełko. Był też głos z programu „5-10-15”. Polszczyzny uczyłem się z programu „Mądrej głowie...”, a później były jeszcze „Za chwilę dalszy ciąg programu” i „MdM”, prowadzony z Krzysztofem Materną, gdzie swój kącik miał młodziutki Wojciechem Cejrowski. I niezapomniany program radiowy z moich licealnych czasów „Nie tylko dla orłów”, czyli rodzimy Monty Python, gdy nie bardzo wiedziałem, co to oznacza.
I tak zleciało te kilkadziesiąt lat, a osoba Pana Wojciecha stale jest obecna w moim życiu. Z przyjemnością zatem sięgnąłem po „Fotografomannię”, najnowszą książkę autorstwa Wojciecha Manna. W ciągu ostatnich lat pojawiło się kilka wspomnieniowych książek tego autora, a ta jest o tyle szczególna, że jest zbiorem prywatnych zdjęć autora z różnych okresów swojego życia. Tym samym Wojciech Mann wprowadza czytelników w dość intymną sytuację. Poznajemy bohatera i autora w jednym w momentach życia, które nie są fanom Pana Wojciecha znane i sięgają bardzo daleko w przeszłość. Pierwsza z nich pochodzi z przełomu lat 40. i 50. i przedstawia dwulatka siedzącego okrakiem na pniu ściętego drzewa. Tak – to Wojciech Mann we własnej osobie.
Książka, której podtytuł brzmi „Obrazki autobiograficzne” została podzielona na pięć rozdziałów: „Pojazdy” - tutaj mowa jest o niezwykłych zgoła fascynacjach bohatera wszelkiego rodzaju możliwościami przemieszczania się takimi jak na przykład słoń czy wielbłąd, ale także zabytkowymi modelami samochodów z lat 50. . Drugi rozdział to „Stylizacje” i pokazuje Wojciecha Manna jako człowieka pozostającego zawsze w zgodzie z najnowszymi trendami mody, choć w przeszłości, o zgrozo, nie było trendsetterów, blogów modowych ani Joanny Krupy i programu „Top Model”. Wojciech Mann był zawsze na czasie, zawsze był „top”. W części „Zajęcia obowiązkowe” zobaczymy autora przy pracy. Wielość zadań, których podejmował się w życiu Wojciech Mann jest godna człowieka renesansu. W rozdziale „Odległe zakątki” ujrzymy fascynację egzotycznymi krainami i uświadomimy sobie, że Pan Wojciech potrafi odnaleźć się w każdej kulturze i w każdej sytuacji. Ostatni rozdział, „A mogło być tak”, to historia alternatywna, która uświadamia czytelnikowi jak niewiele dzieli każdego z nas od zupełnie innej, ciekawszej strony życia, jeśli ubarwić je fikcją, czyli rzecz o marzeniach.
Niektóre zdjęcia w tym albumie-biografii są autorstwa Wojciecha Manna i pokazują one dobitnie, że czego by się Pan Mann nie tknął, to od razu jest przeniknięte piętnem geniuszu. Ale cóż – trzeba było wybrać i na całe szczęście bohater „Fotografomannii” nie został światowej sławy fotografem ale dziennikarzem muzycznym.
Cała książka jest fotograficzną podróżą po życiu Wojciecha Manna, ale jest to podróż autoironiczna i z dystansem do samego siebie, pełna humoru i ciepła jest doskonałą rozrywką dla wszystkich, którzy cenią postać bohatera „Fotografomannii”. Kończę pisać. Dochodzi szósta, jest piątek. Za chwilę w Trójce „Dracula”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz